Poznam za jakiś czas kogoś i będą inne problemy - właśnie. Sedno jest w tym, że los dość okrutnie ze mnie zakpił, bo poprzedni związek musiałam zakończyć przez to, że mój facet był... pracoholikiem
miał tyle pasji i tyle obowiązków, nadgodzin, dodatkowo dawał się wykorzystywać ludziom i nie był asertywny. W końcu ja przestałam się dla niego liczyć i znalazłam się na samym końcu kolejki. Odeszłam.
Poznałam obecnego i był jak miód na moją duszę. Pracował wtedy na pól etatu, cały czas miał dla mnie, codziennie, każdą godzinę. Tyle uwagi, tyle rozrywek, wymiękłam. Byłam szczęśliwa, ze znów mam kogoś, kto poświęca mi uwagę i czas.
Także boję się, na kogo trafię następnym razem. Czy spotkała mnie kara, wolę tak nie myśleć. Ale były naprawdę mnie kochał - choć wiem, że z czasem się takie rzeczy idealizuje.
Co jest dla mnie trudne odnośnie rodziny mojego obecnego "partnera", to fakt, że ja przyjęłam całą ich opiekuńczość, troskę jego mamy - i byłam szczęśliwa. Pozwoliłam na to, by jego matka się angażowała w nasz związek i żeby się do mnie zbliżyła. Jadłam te kolacyjki, które nam podsuwała. A teraz to wszystko krytykuję i mam za złe, a także zamierzam ich z tego powodu zostawić. A przecież tak naprawdę oni chcieli dla mnie dobrze i przychylili by mi nieba, za to, że tylko byłam, przyjęli mnie do rodziny.
Nie mogę tego czytać . Czy ty jesteś na coś skazana? Zależna jest, od niego i od innych, to wyszło w tym wpisie. Dziewczyno, życie ci przecieka przez palce, czy z tym, czy z innym facetem, zrób coś, a nie szukasz wymówek. I ta rodzinka, to są osoby, które życia za ciebie nie przeżyją.