Ostatnio był już podobny temat, teraz przedstawię własną sytuację. Jestem z moim partnerem 3 lata, ja mam 28 lat, on 31. Ja mam stałą pracę (choć dziś nic nie jest pewne), zarobki w miarę przyzwoite. Mój partner pracy nie ma, wcześniej miał pracę przez rok i stracił, a jeszcze wcześniej też szukał - rok czasu.
Ja w tym wieku bardzo marzę już o rodzinie, a ginekolog straszy, że najwyższa pora myśleć o potomstwie, później będzie trudniej Problem polega na tym, że partner nie wydaje się zbyt zorganizowany życiowo, teraz też szuka pracy już od paru miesięcy i nic. A kiedy już miał pracę przez ten rok, nie odłożył ani grosza. Ja odłożyłam grubszą kwotę i złożyłam papiery o przydział mieszkania od miasta chociażby. Mimo że zarabiałam dużo mniej niż on. Wcześniej mówił, że jak tylko dostanie pracę, to leci po pierścionek i oświadcza się. Niestety przez rok gdy pracował, nawet o tym nie wspomniał. Kasę wydawał na pierdoły, gry, ubrania, priorytetem w naszym związku były wtedy wakacje zagraniczne. Myślałam, że może na nich się oświadczy, tak sugerował, widząc moje rozczarowanie, że myśli tylko o wakacjach a nie wspólnym życiu, powiedział, że na tych wakacjach wydarzy się coś najważniejszego. Pytam się co się wydarzy, a on, "to, że będziemy na nich razem". Myślałam, że może chce jednak zrobić mi niespodziankę. Okazało się, że nie i owo gadanie było.. nie wiem czym w takim razie.
Gdy jeszcze pracował, zapytałam wprost, bez wyrzutów, typowo informacyjnie - kiedy będzie gotowy myśleć o dalszych naszych planach i założeniu rodziny. Powiedział, że przyparłam go do muru, że nie wie, nie potrafi powiedzieć kiedy. Kompletnie nie wiedział, jak się zachować, był wytrącony z równowagi, jakby to pytanie po prawie 3 latach było z kosmosu i jakby nie wiedział, że marzę o rodzinie (od początku to zaznaczałam wyraźnie, on również). Powiedziałam, ze ja jestem gotowa i tego chcę. Oraz że poczekam, aż on się określi. Parę dni później stracił pracę. Gdybym nie znała sytuacji, mogłabym przypuszczać, że się z tego cieszy, bo tak mu wygodniej i zyskuje czas na nieokreślanie się.
Teraz szuka tej pracy, mówi że bardzo mu zależy żeby znaleźć, ale na rozmowy nie chodzi żadne. Zaczynam przypuszczać, że mówi tak, żeby zachować pozory.
Mnie tymczasem czas leci, niedługo kończę 29 lat, nie wiem, czy warto czekać. Bardzo pragnę rodziny, nie wiem, co myśleć, i czy ten człowiek będzie wystarczająco zaradny i zdeterminowany. Teraz ma prawie 32 lata i mieszka u rodziców, pozwala, by mama wszystko za niego robiła.
Wiem, powiecie, że cisnę itp. Ale ile czekać? Czy warto? Z drugiej strony jest przecież miłość. Bardzo mi na nim zależy, jest oprócz tych problemów wspaniałą osobą, którą kocham i nie będę chyba potrafiła tak odejść. Bo co, bo nie ma pracy?
Ile dać szans? Czy bezwarunkowo kierować się miłością czy w którymś momencie słuchać rozumu?