Do Dooma i reszty.
Tak napisałam o obojętności w naszym życiu. Ale tak do końca jest to nieścisłe określenie.
Ten stan zawieszenia w próżni trwał około roku, może trochę dłużej. Po tym okresie w organizmie człowieka budzą się odruchy łaknienia i głodu.
Na początku było jedzenie z musu, na siłę. Potem organizm zaczął domagać się swoich praw.
W człowieku okres żałoby takiej intensywnej trwa różnie w zależności od predyspozycji człowieka. Od jego skali uczuć, od tego jak pojmuje straconą osobę.
Prawdą jest że strata dziecka jest dla rodziców czymś co zabija ich wewnętrznie. To inna strata niż strata rodziców czy nawet rodzeństwa.
Tego nie da się zmierzyć, ani porównać do czegokolwiek.
Skupię się na uczuciu miłości. Na postawie w stosunku do partnera. Na relacjach pomiędzy mężem i żoną.
Każde z nas zapomina o tym że czas euforii pierwszej miłości przemija po jakimś czasie.
W miarę narastania obowiązków w rodzinie pewne rzeczy ulegają metamorfozie.
Miłość zamienia się w taki układ opart na stabilnym związku. Pewności i mocy polegania na partnerze.
Taki sposób myślenia występuje w 95 % u mężczyzn. Kobiety jako dziwoląg kierują się raczej tą sferą emocjonalno - uczuciową.
Domagają sie hołdów i czołobitności, uwielbienia. Bycia na piedestale.
Mężczyzna stosuje inne środki. On na początku stwarza tę otoczkę zdobywcy. Potem po ślubie uważa że spełnia swoje obowiązki jako głowa rodziny dając środki na realizację zachcianek.
Nie oznacza to że przestają kochać. Oni po prostu nie stosują ślinienia się i smarowania słodkościami.
To twardo stąpające po ziemi istoty. Realnie patrzą na życie i nie szukają wrażeń w sferze typu Harlekin.
Dla nich przypływ adrenaliny może wystąpić w zawodach żużlowych, w skoku z trampoliny, przy złowieniu ryby olbrzyma z którą potrafią walczyć nawet kilka godzin.
Tu powstaje dysonans pomiędzy mężczyzną i kobietą jak w układzie dziecko rodzic.
Rodzice zakazują pewnych zabaw nie dlatego że im się tak podoba. Oni widzą pewne zagrożenie w tym co może się ewentualnie stać.
W małżeństwach, w związkach brak jest rozmów na wszelkie tematy, rozmowy ograniczają się do spraw domowych. Co kupić dziecku czy sobie. Jakie meble wymienić. Kiedy i za ile zrobić remont domu.
Ale reszta to TABU.
Dlatego dochodzi do zdrad. Brak rozmów na tematy intymne. To pcha obie strony do układów pozamałżeńskich.
Kto z was rozmawia otwarcie ze swoim partnerem o tym jaki chcecie mieć seks, albo dlaczego go unikacie.
Jakie macie pragnienia w związku. Jakich chcecie doznań. Dlaczego mierzi was ciało partnera pomimo ślubu z miłości.
Dlaczego partner staje się kimś innym w naszym odczuciu pomimo że on się aż tak nie zmienił.
Tych pytań dlaczego jest wiele. Ale prawie wszyscy milczą jak zaklęci. To TABU. O tym się nie mówi. Nie powiem, bo go to zrani, bo on tego nie zrozumie.
NIEPRAWDA. My zakładamy już z góry coś, o czym nie wiemy naprawdę. Partner jeszcze nic nie powiedział, ale my już wciskamy mu w usta odpowiedź jaką się spodziewamy usłyszeć.
Bo my już z góry zakładamy, że.....................
A jak jest naprawdę ?
Po czasie trwania związku uczucia powoli zamieniają się z kolorowych Motyli w szare ćmy.
Ta szarzyzna to spokój, stabilizacja, pewność i........... NUDA.
Nuda powoduje naszą frustrację. Chęć znalezienia jakiegoś bodźca. Zamiast pogadać z mężem szukamy ujścia dla naszych zwierzeń w osobie obcego człowieka.
Traw sprawia że tym obcym staje się późniejszy kochanek. I tu nie ma bariery tabu. Tu jesteśmy elokwentni i możemy śmiało wyjawić nasze ukryte pragnienia.
Słuchacz widząc łatwą zdobycz daje się wciągnąć w tę grę. Mówi tak miłe dla naszego ucha słowa o tym jakie my jesteśmy, słowa współczucia.
Tyle tych pochlebstw, że stajemy się być oczarowane. Wpadamy w misterną sieć którą same pomagamy pleść.
Potem to już lawina. Mąż czy partner życiowy, traci w swym wizerunku na korzyść słuchacza. A właściwie to tylko kilku banalnych frazesów.
Potem słyszymy "KOCHAM CIĘ" i "ŻYĆ BEZ CIEBIE NIE MOGĘ" potem jeszcze "ZOSTAWIĘ ŻONĘ I RODZINĘ< BĘDZIEMY RAZEM"
To taki oklepany schemat, a ciągle działa. Każda się daje na to nabrać.
Po chwili okazuje się że ON nie odejdzie od żony, bo on nie moze tego zrobić dzieciom.
Bo przecież dzieci nic tu nie zawiniły, ale ona przecież powiedziała mężowi że odchodzi, że chce rozwodu, bo ona kogoś poznała i wie że to jest miłość, że on to ten jedyny................
Jednym słowem BLE, BLE, BLE..... Taki bełkot i nic więcej.
Dramat wylewanie łez, słowa błagania o wybaczenie, potoki słów przysiąg i obiecywanie poprawy.
Potem przypadkowe spotkanie kochanka, znowu burza w szklance wody, znowu wrzaski w domu, mowa o chwili zapomnienia........
A tak po prawdzie to sam romans był tym co zniszczyło trwały układ.
Jeden rzut na pościel z kochankiem spowodował pęknięcie przezroczystej tafli. Zniszczył wszystko.
Tej rysy nie da się naprawi. Skleić czy zalepić plastrem.
Po latach wiem co znaczy kochać. Wiem też jak łatwo zniszczyć to co jest takie kruche a my nazywamy to miłości.
Kocham za nic. Nie za coś, ani dla czegoś. Kocham za samo istnienie. Za to że jest.
Gdyby nie śmierć dziecka moze wszystko byłoby inaczej. A tak dwie pokiereszowane istoty tkwią w martwym punkcie nie widząc wyjścia z impasu.
Nie to że tkwimy ze sobą ( a właściwie obok siebie ) z przyzwyczajenia.
Mąż mógłby odejść ode mnie. Ma swoje mieszkanie i ma gdzie iść. Kiedyś zapytałam go dlaczego pozostał ze mną i tkwi tu i teraz.
Powiedział że nie dałabym sobie sama rady. Że pewnie coś bym sobie zrobiła.
Nie powiedział mi mi wprost, ale ja odebrałam to jako słowa miłości. Że kocha mnie pomimo tego. Że poczuwa się do odpowiedzialności za mnie.
Że jest ze mną bo tego on chce, a nie że musi.
I powiem szczerze że gdyby on teraz odszedł, ja straciłabym ochotę do życia.
W takim właśnie momencie poczułabym pustkę. Nie ma jej, nie ma jego, nie ma już nikogo.
Gdy złapałam grypę i leżałam przykuta w łóżku przez parę dni, mąż opiekował się mną. Wziął nawet kilka dni urlopu żeby być koło mnie. Podać mi coś do picia. Lekarstwo, jedzenie.
Zmieniał mi pościel przepoconą. Nie było w tym nic wymuszonego. Zero jakiegoś obrazu niechęci.
Wręcz przeciwnie. Duża dawka troski i wręcz czułość.
Odnoszę wrażenie że więcej ze sobą rozmawiamy milcząc niż kiedyś wypowiadając słowa.
To na pewno inny wymiar niż w relacjach autorki z jej mężem.
Ona traktuje jako pewnik swoje wyobrażenie o mężu. A tak po prawdzie ma skrzywione pojęcie o jego prawdziwym obliczu.
Nie krytykuję jej. Jest dorosła i wszystko co czyni robi na własną odpowiedzialność.
Każdy z nas pisze sobie swój własny scenariusz życia. Tak jak go napiszemy tak przeżyjemy.
Wszystko odbywa się na własne życzenie.
Szczęście jest różnie pojmowane przez ludzi. Jakie ono może mieć wyraz dowiadujemy się dopiero gdy je tracimy.
Autorka miała szczęśliwe małżeństwo i sama wybrała ten układ. Bez przymusu i bez nacisków.
Potem zmieniła reguły gry nie informując partnera o innej opcji.
Wystarczy trochę wyobraźni. Mąż dowiaduje się o romansie przez przypadek od kogoś obcego.
Całość zaczyna przybierać obrót inny od tego jaki oczekuje autorka.
Mąż jest w tym momencie nie tylko oszukiwany. Traci swą godność i honor. Traci swoją dumę.
Kobiety czasem mówią o dumie w przypadku nie zabierania głosu jako pierwszej.
""NIE ODEZWĘ SIĘ DO NIEGO PIERWSZA, JA GO PIERWSZA NIE PRZEPROSZĘ, DUMA MI NA TO NIE POZWALA""
Takie pojęcie jest fałszywym rozumieniem słowa DUMA.
Mnie duma nie pozwala być uczciwą, pomimo zdrady emocjonalnej właśnie duma nie pozwoliła mi pójść do łóżka z innym facetem.
Jestem żoną. Więc duma nie pozwala mi zrobić rogacza z męża.
Wiem. Dzisiaj, po stracie dziecka jestem taka mądra.
Nie wiem czy gdyby ta tragedia się nie wydarzyła jak potoczyłyby się moje losy.
Być może, znając swojego męża, odbyłaby się rozmowa pomiędzy nami w której on użyłby jakichś argumentów, ja wypowiedziałabym swoje i później ustalone by zostały jakieś warunki zawieszenia decyzji. Jakiś próbny okres, rozwiązania problemu.
Gdybam tylko znając swojego męża. Wiedząc jaki on jest, jak myśli, jaki jest jego stosunek do rodziny i do małżeństwa.
PRZYZNAM SIĘ ŻE JEST TO TYLKO TEORETYZOWANIE, ALE OPARTE NA PRZEMYŚLENIACH PO.
To co przeżywam tera, to jest inny świat. Świat bardzo realny, a jednocześnie wielka enigma.
Wiem że jest ze mną. Tkwi na posterunku. Jest bo chce tu być.
Czy to jest miłość, czy tylko przywiązanie ?
Kiedyś w szczęśliwym czasie mówiłam o nim że jest tak wierny i oddany jak pies.
Bronił, kochał i pilnował. Otaczał opieką swoje stadko. Spał czujnie z jednym okiem zawsze otwartym.
Żeby nic i nikt nie zakłócił spokoju jego towarzystwu w stadzie.
Ale to tylko on był wierny zasadzie i słowom przysięgi.
A ja ? No cóż. Uraczyłam go tym czego nie da się strawić w jednym kęsie.