Second może być jak piszesz ale nie musi! Nie znamy stanowiska żony Kemota.
Zdrada to moment w którym trzeba w związku zrobić radykalna rewolucję i albo się uda albo nie. Albo zdradzający się otrząsnąć i powalczą o rodzinę razem albo trzeba wrzoda odciąć.
Kemot nie posłuchał żadnej rady, którą dawali mu forumowicze bo przecież on wie najlepiej a już na pewno zrobi po swojemu.
Przykro ze ta jego historia tak się kończy ale dziś Kemot nie powinien mieć żalu do swojej żony bo ona się nie zmieniła. Może mieć żal tylko do siebie.
Sam sobie na to wszystko zapracowałeś i nic nie trwa wiecznie. Założyłeś rodzinę, wybudowałes dom i posadziłes drzewo, ale czas pokazał, że wszystko to okazało się puchem marnym.
I co teraz zrobisz?
Czy jesteś jedynym człowiekiem na ziemi, który stracił wszystko?
Nic nie bierze się bez przyczyny.
Nie masz patentu na nieomylność i życie udowodniło ci, że czas zdjąć koronę z głowy i ruszyć do przodu.
Jesteś narcyzem i dlatego tak cięzko jest ci pogodzić się z porażką. Bo ty nie tylko cierpisz, ty do całej tej sprawy podchodzisz w bardzo niezdrowy sposób. Jesteś na dobrej drodze, by zniszczyc sobie życie już tak do samego końca. Swojej żonie też niszczysz zycie, a podobno tak bardzo ją kochasz.
Puść tę kobietę wolno, bo ona dusi się w tym małżeństwie- ona ma tak dość tych miodów, które jej serwujesz, że woli zjesć pajdę chleba ze smalcem- tak ciężko jest to zrozumieć?
Daj spokój tej kobiecie i PUŚĆ JĄ WOLNO i sam zacznij też w końcu normalnie zyć oddychając pełną piersią.
A to, że szkoda ci dorobku swojego życia nie ma nic do rzeczy i byłoby dziwne, gdybyś nie był wściekły, że tak potoczyło się to wszystko.
Przybijam piątkę Oliwii, która już ponad rok temu pisała to, co najbardziej istotne.
Kemot, jesteś kolejnym desperatem na tym forum, który tworzy niezliczoną ilość powodów, aby tylko nie przyznać, że jego małżeństwo od dawna jest TRUPEM, którego próbujesz reanimować. Straszna jest liczba racjonalizacji, które mnożysz, żeby tylko nie mierzyć się z prawdą o swoim związku.
Już kilka lat temu powinieneś zadać sobie pytanie, dlaczego tak trudno ci "puścić z rąk" kobietę, która ciebie nie kocha i nie chce. Uparłeś się, że ma twoje życie ma wyglądać w pewien określony sposób i za nic na świecie nie chcesz przyjąć do wiadomości, że nie wyszło. I to nie wyszło bez powodu, ale że najprawdopodobniej aktywnie przyczyniłeś się do sytuacji, w której teraz jesteś.
Weź się chłopie ocknij i zacznij patrzeć na swoje małżeństwo realnie, zamiast próbować panicznie walczyć o coś, czego nie ma i to od dawna, bo żal patrzeć
sporo zostało napisane pod moją nieobecność. Przedstawiam na forum swoją subiektywną ocenę stanu faktycznego. Oczywiście żona zapewne ma inną. Czy jestem despotą- nie sądzę. Czy małżeństwo jest trupem- zapewne jest. Ale moje życie to nie tylko małżeństwo i związek z moją żoną to jest też rodzina - synowie emocjonalnie związani z obojgiem z rodziców.
Nie mam władzy ani mocy żeby zatrzymać ją za wszelką cenę.
sporo zostało napisane pod moją nieobecność. Przedstawiam na forum swoją subiektywną ocenę stanu faktycznego. Oczywiście żona zapewne ma inną. Czy jestem despotą- nie sądzę. Czy małżeństwo jest trupem- zapewne jest. Ale moje życie to nie tylko małżeństwo i związek z moją żoną to jest też rodzina - synowie emocjonalnie związani z obojgiem z rodziców.
Nie mam władzy ani mocy żeby zatrzymać ją za wszelką cenę.
Kemot, przepraszam za pytanie, ale skąd to Twoje przekonanie, że to jest dla dzieci lepsze? Nie uważasz, że one mają prawo do przykładu w postaci naprawdę kochających się osób? Przecież możecie to wszystko tak zorganizować, by naprzemiennie opiekować się dziećmi, obdarzając je miłością. Dzieci rosną i skupiać się będą na własnym życiu. A co z Tobą? Nie zasługujesz na miłość i szczęście? W moim małżeństwie ostry kryzys trwa od paru miesięcy, mam dzieci 19 i 14 lat i mogłabym stwierdzić, że przeczekam do czasu pójścia córki na studia, poświęcę się. Ale widząc jak wstrętne jest takie życie w karykaturze małżęństwa wiem że szargam piekne - choć może złudne wspomnienia moje i dzieci i szukam mieszkania, bo mąż się na to nie zdobędzie. a jestem starsza od Ciebie i nie mam finansowej stabilizacji.
Forum Ci nie pomoże, bo to aspiryna na Raka... Potrzebujesz wsparcia i specjalisty i kogoś bliskiego. trzymam za Ciebie kciuki
i dotknęłaś sedna sprawy- my jako rodzina funkcjonujemy świetnie ( albo znowu mi się tylko tak wydaje). Spędzamy ze sobą masę czasu. Razem jedziemy z dziećmi do lekarza, razem robimy zakupy, razem chodzimy do kościoła, restauracji, razem jeździmy na wakacje. Oni widzą rodziców ciągle razem. NIe ma okresu przejściowego= boję się przejścia z jednego w skrajność. Ale może się mylę w końcu to mój pierwszy rozwód
i dotknęłaś sedna sprawy- my jako rodzina funkcjonujemy świetnie ( albo znowu mi się tylko tak wydaje). Spędzamy ze sobą masę czasu. Razem jedziemy z dziećmi do lekarza, razem robimy zakupy, razem chodzimy do kościoła, restauracji, razem jeździmy na wakacje. Oni widzą rodziców ciągle razem. NIe ma okresu przejściowego= boję się przejścia z jednego w skrajność. Ale może się mylę w końcu to mój pierwszy rozwód
Twoja "żona" Cie uśpiła. Było jej wygodnie udawać zgodną rodzinkę, to robiła to. ale Ty się nie liczysz, naprawdę., tak jak ja dla swojego męża. Ona ukryła swoje kontakty z gościem, żeby mieć spokój, żeby dbać o swój wizerunek, tak jak było jej wygodnie. Mój mąż zrobił tak samo- właśnie się dowiedziałam, że kontakt kwitnie... A Ty myślisz, że rodzina coś dla niej znaczy? Że Ty coś znaczysz?
wiesz nauczyłem się aby w życiu nie stawiać jednoznacznych sądów. Rodzina na pewno jest dla nie dużą wartością. Ale na pewno musi być bardzo nieszczęśliwa jeżeli wniosła ten pozew. Jak mi o tym powiedziała - kompletnie nic nie odpowiedziałem. Mi jej jest strasznie szkoda. Ja nie mam takich rozterek jak ona- ja wiem kogo kocham z kim chciałbym być, co jest dla mnie ważne i jakie mam priorytety. Zawsze mogę śmiało spojrzeć w lustro. A ona tak się miota od kilku lat. Czy ja coś dla niej znaczę? jako partner zapewne niewiele ale jestem ojcem jej dzieci więc zawsze w jej życiu będę
wiesz nauczyłem się aby w życiu nie stawiać jednoznacznych sądów. Rodzina na pewno jest dla nie dużą wartością. Ale na pewno musi być bardzo nieszczęśliwa jeżeli wniosła ten pozew. Jak mi o tym powiedziała - kompletnie nic nie odpowiedziałem. Mi jej jest strasznie szkoda. Ja nie mam takich rozterek jak ona- ja wiem kogo kocham z kim chciałbym być, co jest dla mnie ważne i jakie mam priorytety. Zawsze mogę śmiało spojrzeć w lustro. A ona tak się miota od kilku lat. Czy ja coś dla niej znaczę? jako partner zapewne niewiele ale jestem ojcem jej dzieci więc zawsze w jej życiu będę
Ale rodzina to nie dwoje ludzi istniejących dla dzieci do osiągnięcia przez nie pełnoletności.
Czy to nie jest pozorna funkcjonalność która Tobie wystarcza ? To, że naoliwiona maszyna ułozonej codzienności chodzi - nie znaczy że rodzina chodzi dobrze - nie ma WAS (Ciebie i żony) - sa rodzice dzieci i dzieci z zapewnionym bytem i ustalonym porządkiem, tyle , az tyle i TYLKO tyle.
zgadzam się w 100% ale czy nie lepsze to niż życie w odzielnych domach i szarpanie dzieci?!
zgadzam się w 100% ale czy nie lepsze to niż życie w odzielnych domach i szarpanie dzieci?!
Własnie to zależy od Ciebie i Twojej żony.
Teraz jest źle choć jak rozumiem dzieci sa zaopiekowane.
To jak będą zaopiekowane przez Ciebie bez żony i jak będą zaopiekowane przez żonę bez Ciebie jest zadaniem dla : Ciebie i żony - jeśli kazde z Was potrafi zapewnić wystarczającą jakośc życia dzieciom z osobna - to tak stworzony układ rozdzielonej rodziny będzie ok - bo Wy macie rozdzieloną rodzinę która razem prawidłowo 'sprawuje się'na codzień.
Tak jak nie masz pewności że utrzymujac na siłę wszystkich w kupie masz szanse powodzenia w przyszłości (nie raczej bo żona się wyrywa przecież) tak nie masz gwarancji czy osobno będzie w porządku.
Takie życie, staraj się i rób co możesz.
zgadzam się w 100% ale czy nie lepsze to niż życie w odzielnych domach i szarpanie dzieci?!
Jesli Tobie z tym dobrze... Ja sie ocknęłam gdy pewnego pięknego dnia miałam wrażenie że wyląduję w Kobierzynie, jak moja teściowa.. To moja pierwsza miłość, ojciec moich dzieci, 25 lat razem, prawie całe dorosłe życie.. A jednak to już nie mój mężczyzna, tylko jej.. I ja jego nie chcę, jest obcy. Od roku nie ma dla mnie cienia litości, przez 6 miesięcy myślałam, że to depresja po śmierci teścia..Nie wiedziałam, że emocjonalnie jest gdzie indziej.
Nie tylko Ty kochasz swoje dzieci. Ja nie zafunduję im załamania nerwowego matki. Może Ty jesteś ze stali.. W każdym razie powodzenia. Żal Ci żony?
Zastanawiam się, co by zrobiła, gdybyś to Ty zachorował?
Ile to już lat...:(. Szkoda życia. Pisałam tu kiedyś u Ciebie na wątku. Ja już ponad rok w szczęśliwym nowym związku...szkoda że marnujesz swój czas, nie wiem kiedy do Ciebie dotrze że ONA CIĘ NIE KOCHA I NIE CHCE Z TOBĄ BYĆ.
Chodzisz na terapię? Pomogłaby Ci zaopiekować się sobą.
zgadzam się w 100% ale czy nie lepsze to niż życie w odzielnych domach i szarpanie dzieci?!
nie lepsze, bo dzieci dużo więcej wiedzą i czują niż Ci się wydaje.
random.further napisał/a:Właśnie z ostatnimi problemami które poruszacie : Ela i takata, mam kłopot - nie moge zrozumieć funkcjonowania związku kemota i jego żony.
Co tam było podstawą, oczekiwaniem, co świadczyć miało o jakości ich życia ? Nie mogę rozgryźć.Ale też - cokolwiek każdym z nich powoduje - jeśli ten związek się 'nie klei' a widać wyraźnie, że się nie klei - wydaje mi sie, że trzeba racjonalnie do przodu patrzeć i coś organizować z tym co pozostanie - czyli wiedzieć co z dziećmi, a dorośli niech zwierają pośladki i ogarniają codzienność a nie analizują w nieskończoność : DDA - czy nie DDA, ona tak myśli - a on tak mysli... itp.
W takich związkach są zwykle 2 strony- jedna która wszystko usprawiedliwia i wybacza i druga, która zawsze czuje się pokrzywdzona . Biorca i dawca. Składając pozew, o ile go nie wycofa, żona Kemota przerywa tę grę. Ale osobiście wątpię, czy będzie chciała się dogadać, raczej czuje się ofiarą, bo empatia to obca jej rzecz. Kemot jest dobry aż do BÓLU...dosłownie- ale gdy przestanie być taki dobry, ona będzie chciała go zdeptać za karę, bo ktoś musi być winny- ona ma Kemota. Tak czy inaczej będzie wojna.
System jest bardzo prosty bo go przerabiałem na własnej skórze;)
On kocha, ona nie. ON widzi szanse, ona nie.
Podsumowanie ONA MA KEMOTA a nie KEMOT JĄ.
sporo zostało napisane pod moją nieobecność. Przedstawiam na forum swoją subiektywną ocenę stanu faktycznego. Oczywiście żona zapewne ma inną. Czy jestem despotą- nie sądzę. Czy małżeństwo jest trupem- zapewne jest. Ale moje życie to nie tylko małżeństwo i związek z moją żoną to jest też rodzina - synowie emocjonalnie związani z obojgiem z rodziców.
Nie mam władzy ani mocy żeby zatrzymać ją za wszelką cenę.
ZA kilkanaście lat dzieci powiedzą czemu byłeś tak głupi że nie zerwałeś z tą kobietą.
A teraz bez cytatów i kilka słów ode mnie po przeczytaniu tego wszystkiego. Przebrnąłem przez wątek i powiem szczerze zajęło mi to chwile czasu.
W tym momencie ja bym walczył o rozwód z jej winy!! I TYLKO I WYŁĄCZNIE JEJ!!
Jesteś KURQA prawnikiem czy nie? Znajomych nie masz? Znajomości nie masz? Nie wiesz jak się to robi??
Mówisz że chcesz dobra dzieci a chcesz je zostawić z kobietą która rodziny nie szanowała!!
OCKNIJ SIĘ CHŁOPIE!! Lepiej nie będzie. Jak na mój gust dowiesz się sensacji na sali sądowej i Ci szczęka opadnie dużo poniżej jaj, o ile je nosisz jeszcze w spodniach a nie leżą na półce!!
Straciłeś 3 lata. A sądzę że zestarzałeś się o 10 jak nie więcej.
Czeka Cię batalia w sądzie. Ciężka sądząc po zachowaniu żony.
Albo się na nią przygotujesz albo prawdopodobnie stracisz i dzieci czego nie życzę.
Trzymaj się chłopie.
I niech jaja będą z Tobą (moc w sumie też )
Podsumowując nie popisałem się - wszyscy mi doradzali i przewidywali taki koniec.
Czy żałuję tych 3 lat. NIe żałuję. Jedyne czego żałuję, że się nie udało. Wiem, że to tylko słowa ale ja tą swoją żonę kocham. Wiem też, że już z nią nie będę ( nawet ja to zrozumiałem) i że jesteśmy w momencie, że ucieknie razem z kaloryferem.
Absolutnie nie żałuję, że ją wspomagałem.
Podejmowane przez siebie decyzje uważałem za słuszne.
Dzisiaj postąpiłbym inaczej- na pewno postawłbym sprawę na ostrzu noża na samym początku ( gdy odkryłem relację). Potem to już było straszenie konskewencjami które nigdy nie nastąpiły. Żona poczynała sobie śmielej, oddalała się, traciła do mnie szacunek a ja jej marchewkę a potem groźby których nawet nie zamierzałem realizowac. Z jej punktu widzenia przyjęło to postać znęcania psychicznego ( tak mi się wydaje). Ile można słuchać że się ktoś rozwiedzie a i tak nic z tym nie robi. W końcu sprawy wzieła w swoje ręce i przejchała po rodzinie jak walec.
Macie racje trudno się pogodzić z tym, że osona z którą się chciało spędzić resztę życia, którą stawiało się na ołtarzu tak moze się zachować. Oczywiście, że byłem zaślepiony - zapewne w jakimś stopniu dalej liczę na cud ( mózg co innego a serce co innego). Dla mnie jest to niezrozumiałe- przecież wystarczyło trochę dobrej woli. Raz w życiu byłem zakochany ( w żonie) i nigdy się nie odkochiwałem więc nie mogłem tego pojąć. NIe mogłem także zrozumieć jak można postawić na szali rodzinę. Otaczają nas średnio udane małżeństwa ale trwają. Tylko trochę ( lub aż) dobrej woli potrzeba było. Zapewne nigdy tego nie zrozumiem. Nie zrozumiem też nigdy że dla swojego wyimaginowanego szczęścia można "rozbić " rodzinę. Ta decyzja wpłynie na naszą rodzinę, jej rodzinę i moją, na kontakty ze znajomymi. Mam wrażenie że żona wręcz oczekuje tego nowego.
Macie racje trudno się pogodzić z tym, że osona z którą się chciało spędzić resztę życia, którą stawiało się na ołtarzu tak moze się zachować. Oczywiście, że byłem zaślepiony - zapewne w jakimś stopniu dalej liczę na cud ( mózg co innego a serce co innego). Dla mnie jest to niezrozumiałe- przecież wystarczyło trochę dobrej woli. Raz w życiu byłem zakochany ( w żonie) i nigdy się nie odkochiwałem więc nie mogłem tego pojąć. NIe mogłem także zrozumieć jak można postawić na szali rodzinę. Otaczają nas średnio udane małżeństwa ale trwają. Tylko trochę ( lub aż) dobrej woli potrzeba było. Zapewne nigdy tego nie zrozumiem. Nie zrozumiem też nigdy że dla swojego wyimaginowanego szczęścia można "rozbić " rodzinę. Ta decyzja wpłynie na naszą rodzinę, jej rodzinę i moją, na kontakty ze znajomymi. Mam wrażenie że żona wręcz oczekuje tego nowego.
Niełatwo.
Jesteś bardzo nastawiony na własny, jeden możliwy styl życia - a to tak nie działa, i własnie przekonujesz sie na własnej skórze że tak to nie działa. Brakuje Ci elastyczności, chyba nie lubisz zmian, kurczowo trzymasz sie wypracowanego schematu.
Nie ma zmiłuj - cieżko bedzie - ale wyjścia nie ma - musisz zaakceptować zmiany w swoim życiu.
Pozostaje Ci życzyć abys po kolejnych 3 latach mógł stwierdzić - nie stało sie źle.
Czego bardzo życzę
zmian się nie boję ( może troszkę ) . Zawsze się łudziłem, że małżeństwo to taki węzeł na całe życie- jak się już na to zdecydowałem to do końca. Jestem wierzący i dla mnie ta kwestia nie pozostaje bez znaczenia. Mam z tym ogromny problem podobnie jak z kwestią skutków rozwodu na życie dzieci. Dla mnie jak ktoś się decyduje na krok w postaci małżeństwa i dzieci to powinien robić wszystko aby walczyć o utrzymanie tego stanu. I o to mam głównie żal do żony o niewytłumaczalny egoizm
Na forum wypowiadają się ludzie, którzy przez to przeszli więc bogatsi doświadczeniem o ten jeden krok więc zapewne w tym co piszecie macie rację.
zmian się nie boję ( może troszkę
) . Zawsze się łudziłem, że małżeństwo to taki węzeł na całe życie- jak się już na to zdecydowałem to do końca. Jestem wierzący i dla mnie ta kwestia nie pozostaje bez znaczenia. Mam z tym ogromny problem podobnie jak z kwestią skutków rozwodu na życie dzieci. Dla mnie jak ktoś się decyduje na krok w postaci małżeństwa i dzieci to powinien robić wszystko aby walczyć o utrzymanie tego stanu. I o to mam głównie żal do żony o niewytłumaczalny egoizm
Na forum wypowiadają się ludzie, którzy przez to przeszli więc bogatsi doświadczeniem o ten jeden krok więc zapewne w tym co piszecie macie rację.
Raczej mamy , niestety
Fajnie to by tak było : raz a dobrze wybrać i tak z przekonaniem do końca zycia - bo i tak się przecież zdarza, tyle, że nie każdemu, nie Tobie.
zmian się nie boję ( może troszkę
) . Zawsze się łudziłem, że małżeństwo to taki węzeł na całe życie- jak się już na to zdecydowałem to do końca. Jestem wierzący i dla mnie ta kwestia nie pozostaje bez znaczenia. Mam z tym ogromny problem podobnie jak z kwestią skutków rozwodu na życie dzieci. Dla mnie jak ktoś się decyduje na krok w postaci małżeństwa i dzieci to powinien robić wszystko aby walczyć o utrzymanie tego stanu. I o to mam głównie żal do żony o niewytłumaczalny egoizm
Na forum wypowiadają się ludzie, którzy przez to przeszli więc bogatsi doświadczeniem o ten jeden krok więc zapewne w tym co piszecie macie rację.
Nie rozmyślaj nad sobą , nad niegodziwością żony.
To Cię nie zaprowadzi do żadnych konstruktywnych wniosków, jedynie zwiększy zgorzknienie i utrudni normalne funkcjonowanie.
Zajmij się sobą, dziećmi . Postaw swoje granice wobec żony i strzeż ich jak oka w głowie.
Zdrowy egoizm.
To co takiego jak instrukcja w samolocie "najpierw nałóż maskę sobie, a dopiero potem pomóż dzieciom " (oraz innym osobom)
Żeby pomagać innym, najpierw trzeba zadbać o siebie, swoją sile.
410 2017-03-28 17:20:21 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-03-28 17:23:21)
Przeczytaj taką książkę- Miłość potrzebuje stanowczości- chyba ksiądz napisał. I pamiętaj że Jezus też kiedyś poprzewracał stoły..
dzięki Elu.Przeczytałem też twój wątek i znalazłem w nim szereg odpowiedzi na swoje wątpliwości. W moim małżeństwie zanim zona powiedziała mi, ze mnie nie kocha uważałem że wszystko jest super, cudownie. Byłem szczęśliwym czlowiekiem. To oświadczenie, kolega z pracy załamało mój świat. Wczesniej byłem przekonany że to ON jest powodem tego wszystkiego. Teraz z perspektywy czasu oczeniam to jako skutek. Ja żyłem iluzją związku stworzoną przez siebie. Druga strona była w tym czasie nieszczęśliwa. Nie dlatego, że ja byłem zły, niemiły, nieuczuciowy. Ona chciała to ale bardziej potrzebowała czegoś innego czego ja nie byłem w stanie jej dać. Tak więc żyliśmy w dwóch światach: mój oparty na uczuciach, miłości ( trochę szczeniackiej), rodzinie i żony, w którym widziała dużą swobodę i wolność dla partnera. Ludzie nie tyle nie potrafią rozmawiać tylko boją się, głównie reakcji drugiej strony. Brak rozmowy powoduje stawianie partnera przed faktem dokonanym a to powoduje, iż kryzys się pogłębia. Ja goniłem różowego króliczka, a uciekał przede mną czarny wilk. Każdy z nas na życie patrzy innymi okularami. Ktoś w twoim wątku napisał/ zacytował, że egoizm jest wtedy jak wymagamy od kogoś zachowania jakiego sami oczekujemy- chyba u mnie tak było. Wymyśliłem sobie wizję rodziny jak z obrazka i cudownego męża. Druga strona chciała czegoś zupełnie ale to zupełnie innego. Rozmowy były ale każdy mówił co innego i oczekiwał innej odpowiedzi. Potem już z górki- kolega który rozumie język żony i ja który tego nie pojmowałem. Im dalej w las tym gorzej. Teraz jestem w miejscu takim, że został złożony pozew. Mimo, że kocham żonę to wiem, że nie mam siły jej zatrzymać przy sobie.
412 2017-03-29 14:29:40 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-03-29 14:48:33)
Mam taką refleksję, że każdy ma niejako wdrukowaną wizję rodziny wyniesioną z domu. Nie chodzi nawet o odwzorowanie kropka w kropkę roli kobiety i mężczyzny- to niekoniecznie do końca, ale ogólny wzór relacji w aspekcie bliskości, i tego jak wyglądają te więzy i na ile "ja" liczy się bardziej niż "my".
Tam gdzie domy rodzinne różnią się bardzo, wcześniej czy później wypłyną różnice- będzie je widać w małych rzeczach czy większych. Mój mąż bardzo lubił mój dom rodzinny, pozornie imponowało mu to, że rodzeństwo ma ze sobą bliskie kontakty i jeden za drugiego skoczyłby w ogień- parę razy w życiu trzeba było to testować. Sam wychowany w zimnym domu z wymagającą matką nie nawiązał bliskiego kontaktu z jedynym bratem- co długo było dla mnie niepojęte. Z jednej strony imponowało mu to, ale też moja bliskość z rodzeństwem czasem irytowała. Co ciekawe, jego obecna przyjaciółka była wychowana w podobnym domu..więc pewno mieli podobne doświadczenia i lepiej się rozumieją. Czy w związkach o tak różnych korzeniach można zbudować prawdziwą bliskość? Do pewnego stopnia akceptowałam egoizm męża, a może mi się tylko wydawało i On czuł moje niezrozumienie. Nie wiem...
Przez tyle lat nawet jak zmilczałam niektóre przykre dla mnie zachowania, to pewnie aury tego niezadowolenia nie udawało się ukryć. Teraz myślę, że jego niepewność i panika okazywana w niezrozumiałych dla mnie sytuacjach brała się z poczucia że nie ma oparcia w tych bliskich- rodzinnych więziach, ja gdzieś w środku noszę przekonanie, że ktoś mnie złapie, gdy polecę w dół- i tu nie chodzi o męża czy żonę, tylko o KLAN... Teraz wiem, dlaczego tak spanikował, gdy podupadłam na zdrowiu, czy gorzej było w pracy. Uważałam ten strach za irracjonalny i pewnie patrzyłam z pogardą na tę panikę. A teraz zmuszam męża do wybrania między mną i przyjaciółką- tak z egoizmu- bo nie mogę znieść tej sytuacji i już nie chcę, bo wiele dla niego znosiłam. I pewnie Vice Versa. On stoi w rozkroku i cierpi. Nie chcę by był ze mną wbrew sobie. Eeee. muszą przestać pisać, bo zaraz zacznę się skłaniać ku otwartym związkom, jak Marajka... (pozdrawiam)
Mam taką refleksję, że każdy ma niejako wdrukowaną wizję rodziny wyniesioną z domu. Nie chodzi nawet o odwzorowanie kropka w kropkę roli kobiety i mężczyzny- to niekoniecznie do końca, ale ogólny wzór relacji w aspekcie bliskości, i tego jak wyglądają te więzy i na ile "ja" liczy się bardziej niż "my".
Wdrukowana wizja rodziny (skrypt, scenariusz) to nie tylko twoja refleksja, Elu, ale dobrze znany i opisany podląd w psychologii, który powinien być ci dobrze znany z racji kierunku twoich studiów.
Nie chcę by był ze mną wbrew sobie.
Myślę, że dramatyzujesz. To nie jest tak, że twój mąż jest z tobą wbrew sobie. Tak jest wygodnie i bezpiecznie. Poza tym, on z pewnością obawia się zmian tak samo jak ty.
Ela210 napisał/a:Nie chcę by był ze mną wbrew sobie.
Myślę, że dramatyzujesz. To nie jest tak, że twój mąż jest z tobą wbrew sobie. Tak jest wygodnie i bezpiecznie. Poza tym, on z pewnością obawia się zmian tak samo jak ty.
Więc skoro boi się zmian i tylko to go trzyma to jest to wbrew sobie Bezpieczeństwo i wygoda to stan w którym każdemu jest dobrze chociaż czegoś nie chce(egoizm).
ELA210
Myślę że terapia nie jest Ci potrzebna. Terapeuta nie rzuci innego obrazu Twojego małżeństwa a zacznie pracować i rozgrzebywać rzeczy z Twojej strony.
Pomyśl sama czy Ci to potrzebne
415 2017-03-29 17:28:54 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-03-29 17:54:01)
summerka88 napisał/a:Ela210 napisał/a:Nie chcę by był ze mną wbrew sobie.
Myślę, że dramatyzujesz. To nie jest tak, że twój mąż jest z tobą wbrew sobie. Tak jest wygodnie i bezpiecznie. Poza tym, on z pewnością obawia się zmian tak samo jak ty.
Więc skoro boi się zmian i tylko to go trzyma to jest to wbrew sobie
Bezpieczeństwo i wygoda to stan w którym każdemu jest dobrze chociaż czegoś nie chce(egoizm).
ELA210
Myślę że terapia nie jest Ci potrzebna. Terapeuta nie rzuci innego obrazu Twojego małżeństwa a zacznie pracować i rozgrzebywać rzeczy z Twojej strony.
Pomyśl sama czy Ci to potrzebne
Myślałam bardziej o konsultacji i chłodnym spojrzeniu na sprawę, niż wgłebianiu się. swoją terapię mam za sobą wiele lat temu- i myślę, że też potrafię wiele rzeczy zanalizować i rozumiem swoje zachowania, nawet jak mi się nie podobają, to wiem skąd się biorą:) Ale do tej sytuacji nie mam chłodnego podejścia, jestem za blisko, więc ktoś z zewnątrz może zobaczyć coś, czego nie widzę. zawsze lepiej widać u kogoś- jestesmy przecież w wątku Kemota.
416 2017-03-29 18:26:15 Ostatnio edytowany przez summerka88 (2017-03-29 18:38:04)
summerka88 napisał/a:Ela210 napisał/a:Nie chcę by był ze mną wbrew sobie.
Myślę, że dramatyzujesz. To nie jest tak, że twój mąż jest z tobą wbrew sobie. Tak jest wygodnie i bezpiecznie. Poza tym, on z pewnością obawia się zmian tak samo jak ty.
Więc skoro boi się zmian i tylko to go trzyma to jest to wbrew sobie
Bezpieczeństwo i wygoda to stan w którym każdemu jest dobrze chociaż czegoś nie chce(egoizm).
Hej planet,
Umknęło twojej uwadze, że w pierwszym wersie jako pierwszoplanowy, główny argument niechęci męża Eli do zaprzestania małżeńskiego żywota jest WYGODA I BEZPIECZEŃSTWO wynikające z tej sytuacji. Dopiero póżniej zaznaczyłam, że POZA TYM (wygodą i bezpieczeństwem) jest obawa przed zmianą.
Te wszystkie elementy zresztą składają się także na to, że Ela nadal tkwi w tym chorym i pustym układzie.
Chyba wcale nie są tak bardzo od siebie różni Egoizm powiadasz? Może. Pisałam już Eli o tym jakiś czas temu. Na jego postawę i zachowanie ona nie ma wpływu, ale swoje własne sama wybiera.
417 2017-03-29 18:51:09 Ostatnio edytowany przez planet1988 (2017-03-29 18:52:27)
planet1988 napisał/a:summerka88 napisał/a:Myślę, że dramatyzujesz. To nie jest tak, że twój mąż jest z tobą wbrew sobie. Tak jest wygodnie i bezpiecznie. Poza tym, on z pewnością obawia się zmian tak samo jak ty.
Więc skoro boi się zmian i tylko to go trzyma to jest to wbrew sobie
Bezpieczeństwo i wygoda to stan w którym każdemu jest dobrze chociaż czegoś nie chce(egoizm).
Hej planet,
Umknęło twojej uwadze, że w pierwszym wersie jako pierwszoplanowy, główny argument niechęci męża Eli do zaprzestania małżeńskiego żywota jest WYGODA I BEZPIECZEŃSTWO wynikające z tej sytuacji. Dopiero póżniej zaznaczyłam, że POZA TYM (wygodą i bezpieczeństwem) jest obawa przed zmianą.
Te wszystkie elementy zresztą składają się także na to, że Ela nadal tkwi w tym chorym i pustym układzie.
Chyba wcale nie są tak bardzo od siebie różniEgoizm powiadasz? Może. Pisałam już Eli o tym jakiś czas temu. Na jego postawę i zachowanie ona nie ma wpływu, ale swoje własne sama wybiera.
Cześć Summerka88
Już po poście widzę że masz dziś dobry humor:D
W temacie Eli jestem od początku i wiem jak się to rozwija.
Ja zauważyłem w Twojej wypowiedzi że jedno i drugie to to samo.
Nie ważne czy WYGODA i BEZPIECZEŃSTWO wynika z danej sytuacji. Mąż trzyma Ele w stanie zawieszenia. Jego poczucie bezpieczeństwa jest zachowane bo ona nie umie postawić jasnych warunków a on się zastanawia w terapii. Ona za to myśli i zaczyna zwalać winę na siebie.
I według mnie są od siebie różni. Ona jako ta która przeżyła terapię trzyma się faktów a mąż jest w stanie upojenia emocjonalnego(nie widzi nic dobrego w związku) - ma inne priorytety.
Zgadzam się z Tobą w tym że nie ma wpływu na jego zdanie. Ale sama trwa już długi czas w tym co tak naprawdę może nie mieć przyszłości z przyzwyczajenia.
summerka88 napisał/a:Hej planet,
Umknęło twojej uwadze, że w pierwszym wersie jako pierwszoplanowy, główny argument niechęci męża Eli do zaprzestania małżeńskiego żywota jest WYGODA I BEZPIECZEŃSTWO wynikające z tej sytuacji. Dopiero póżniej zaznaczyłam, że POZA TYM (wygodą i bezpieczeństwem) jest obawa przed zmianą.
Te wszystkie elementy zresztą składają się także na to, że Ela nadal tkwi w tym chorym i pustym układzie.
Chyba wcale nie są tak bardzo od siebie różniEgoizm powiadasz? Może. Pisałam już Eli o tym jakiś czas temu. Na jego postawę i zachowanie ona nie ma wpływu, ale swoje własne sama wybiera.
Cześć Summerka88
Już po poście widzę że masz dziś dobry humor:DW temacie Eli jestem od początku i wiem jak się to rozwija.
Ja zauważyłem w Twojej wypowiedzi że jedno i drugie to to samo.
Nie ważne czy WYGODA i BEZPIECZEŃSTWO wynika z danej sytuacji. Mąż trzyma Ele w stanie zawieszenia. Jego poczucie bezpieczeństwa jest zachowane bo ona nie umie postawić jasnych warunków a on się zastanawia w terapii. Ona za to myśli i zaczyna zwalać winę na siebie.I według mnie są od siebie różni. Ona jako ta która przeżyła terapię trzyma się faktów a mąż jest w stanie upojenia emocjonalnego(nie widzi nic dobrego w związku) - ma inne priorytety.
Zgadzam się z Tobą w tym że nie ma wpływu na jego zdanie. Ale sama trwa już długi czas w tym co tak naprawdę może nie mieć przyszłości z przyzwyczajenia.
Czy wygoda i bezpieczeństwo = strach przed zmianą? Myślę, że strach przed zmianą jest jedną z naturalnych ludzkich cech tak samo jak dbałość o własną wygodę i bezpieczeństwo i to je z sobą łączy. Ale tylko to
Nie sądzę, że Ela trzyma się faktów. Mało na to wskazuje. Powiedziałabym prędzej, że ma przebłyski, ale na codzień tkwi wciąż w emocjonalnym zakleszczeniu, w którym przeważa pretensja o to, że "nie tak miało być". To co można zaobserwować to wyraźne etapy żałoby. Ona opłakuje swój związek, który się skończył. A ja zastanawiam się czy tych dwoje zdoła jeszcze raz zacząć od nowa.
419 2017-03-29 19:29:25 Ostatnio edytowany przez planet1988 (2017-03-29 19:30:17)
Czy wygoda i bezpieczeństwo = strach przed zmianą? Myślę, że strach przed zmianą jest jedną z naturalnych ludzkich cech tak samo jak dbałość o własną wygodę i bezpieczeństwo i to je z sobą łączy. Ale tylko to
Nie sądzę, że Ela trzyma się faktów. Mało na to wskazuje. Powiedziałabym prędzej, że ma przebłyski, ale na codzień tkwi wciąż w emocjonalnym zakleszczeniu, w którym przeważa pretensja o to, że "nie tak miało być". To co można zaobserwować to wyraźne etapy żałoby. Ona opłakuje swój związek, który się skończył. A ja zastanawiam się czy tych dwoje zdoła jeszcze raz zacząć od nowa.
50% / 50 %
Tu się nie zgadzam albo mówimy innymi słowami:D
Tak wygoda i bezpieczeństwo jest głównym czynnikiem który determinuje ludzi do bycia w związku który już dawno jest skończony. Zostawienie sobie furtki awaryjnej sprawia że ludzie czują się bezpieczni.
To tak jak z rodzicami- mimo wielu błędów i gorzkich słów wiesz że jak zapukasz do drzwi to Cię przyjmą- to jest poczucie bezpieczeństwa(w tym wypadku mąż Eli tak ma że jak zapuka do niej ona go wpuści)
Tu się zgadzam:
Ela trwa mimo swojego wykształcenia w emocjonalnym związku, nie umie odciąć męża i postawić mu twardych warunków. Minęło dużo czasu a ona zastanawia się nad oczywistymi faktami.
wiesz, małżeństwo właśnie na tym polega, że mimo wszystko, ale być może dałeś jej czymkolwiek w kość lub twoja rodzina?? są trzy wyjścia albo ma cie w dupie bo zawsze miała tylko byłeś zaślepiony, odbiło jej przez zły wpływ towarzystwa (kobieta jeśli długo jest w związku czasem traci swoje ja na rzecz meża, dzieci ludzie mają wtedy ogromne pole do manipulacji i wciągania do swojego bagna) albo na jakimś polu ją skrzywdziłeś i stwierdziła, że bycie z tobą i związek z tobą to nie była najlepsza decyzja jaką mogła podjąć w życiu i chce się przekonać czy jej coś nie ominęło.
znam parę, która przechodziła przez coś podobnego i dziewczynie brakowało faceta w związku, bynajmniej tak mi to tłumaczyła, że jej facet nie umiał jej szarpnąć i powiedzieć ze jest jego i przez to ona nie czuła się przy nim wartościowa, zdradziła ale jak w piosence "płoną góry płoną lasy" on jej nie zostawił, ale zaczął nosić spodnie w końcu, dziewczyna przeszła za swoje wśród znajomych i rodziny teraz są całkiem normalną parą...
wiesz, małżeństwo właśnie na tym polega, że mimo wszystko, ale być może dałeś jej czymkolwiek w kość lub twoja rodzina?? są trzy wyjścia albo ma cie w dupie bo zawsze miała tylko byłeś zaślepiony, odbiło jej przez zły wpływ towarzystwa (kobieta jeśli długo jest w związku czasem traci swoje ja na rzecz meża, dzieci ludzie mają wtedy ogromne pole do manipulacji i wciągania do swojego bagna) albo na jakimś polu ją skrzywdziłeś i stwierdziła, że bycie z tobą i związek z tobą to nie była najlepsza decyzja jaką mogła podjąć w życiu i chce się przekonać czy jej coś nie ominęło.
znam parę, która przechodziła przez coś podobnego i dziewczynie brakowało faceta w związku, bynajmniej tak mi to tłumaczyła, że jej facet nie umiał jej szarpnąć i powiedzieć ze jest jego i przez to ona nie czuła się przy nim wartościowa, zdradziła ale jak w piosence "płoną góry płoną lasy" on jej nie zostawił, ale zaczął nosić spodnie w końcu, dziewczyna przeszła za swoje wśród znajomych i rodziny teraz są całkiem normalną parą...
wcześniej prowadziliśmy kilka rozmów. Jeżeli chodzi o nasze rodziny to absolutnie nikt ani z mojej ani z żony rodziny nic złego nam nie zrobił. Raczej dumni byliśmy z tego, że żyjemy w takiej komitywie z teściami. Jeżeli chodzi o mnie- to żona mi zarzucała, że robiłem jej dzikie awantury a ona musi zadbać o swoje zdrowie ( mocno uzależnione od stresu) i boi się, że w końcu nie doczeka dorosłości synów. Awantury były ale pojawiły się po pojawieniu się koleg tego tematu jednak nigdy nie zamkneliśmy. Oczywiscie te kłótnie pojawiały się raz na jakiś czas ( raz na kilka miesięcy ale może dla niej za dużo).
Bez wątpienia także doszła kwestia utraty własnego ja. To był początek końca związku. Żona po zmianie pracy zmieniła się całkowicie. Wyjścia każdego weekendu, często do rana. Po chorobie znacznie to ograniczyła
W mojej ocenie zabrakło jej woli walki- żona pozwoliła płynąć związkowi ale absolutnie nic nie zrobiła żeby to zmienić, co zresztą mi za każdym razem powtrzała. Przyczyny są już mało istotne- teraz jest wniesiony już pozew więc chyba taka analiza jest dla mnie zbędna
Czytam Twój wątek i szczerze Ci współczuję. Jestem w podobnej sytuacji, może nie takiej samej, ale jednak. Mój mąż też się zmienił, może nie do tego stopnia, ze chodził na imprezy itp., ale jednak. Zostawił mnie z 3 dzieci. Nie chciał ratować związku. Teraz traktuje mnie jak wroga nr 1 z wielką nienawiścią.
Otrzymałeś już pozew???? jak dostaniesz to usiądź, bo ja przeczytałam same kłamstwa. Przykre to ((
423 2017-03-30 10:48:49 Ostatnio edytowany przez bullet (2017-03-30 10:51:16)
Second może być jak piszesz ale nie musi! Nie znamy stanowiska żony Kemota. ..
poznaliśmy je ... nazywa się zdrada. Skoro nie była szczęśliwa powinna była się rozwieść zanim udostępniła 4 litery innemu facetowi. To co wyczytać można w Twoich postach to relatywizowanie tego co zrobiła, braku konsekwencji i brania odpowiedzialności za skutki swoich decyzji.
Jestem tu nowy, ale ...... gdy ma się problemy to wujek google w tych czasach pomaga znaleść rozwiązanie. Przeczytałem cały wątek z Autorem i jego rozterkach z żoną ( już pewnie nie ). Pewnie się powtarzam, ale jak wielu forumowiczów tu obecnych mam też problemy, no cóż wypisz wymaluj Kemot. Ciekaw jestem co dzieje się obecnie w jego sprawie. Swoją historię zamieszczę niebawem, i też byłem długo takim ,,białym rycerzem''. Pozdrawiam Robertson.