rossanka napisał/a:Winter.Kween napisał/a:umajona napisał/a:Ale przecież Rossanka czerpie z tego radość, jak sama wcześniej napisała, wymieniając te wszystkie rzeczy, że je lubi.
Po prostu brakuje jej miłości, własnej rodziny, i jest to jak najbardziej zrozumiałe.
No, może nie dla Ciebie, bo Ty tego nie potrzebujesz. Ale są osoby, które potrzebują.
Nie wiem, czemu tak trudno zrozumieć osobę, która całe lata jest sama, z jednym krótkim epizodem miłosnym. Ja Rossankę rozumiem. Nie wiem, czy na przykład Winter miała by teraz takie podejście wobec sprawy Rossanki, gdyby nie miała miłosnych doświadczeń w swoim życiu z mężczyznami.
Moje podejscie do problemow Rossanki wynika z dwoch rzeczy: Patrze na nia z punktu mojej wiedzy i jest mi jej zal bo ja lubie i dlatego przemawiam do niej w ten sposob.
Rossanka ma bardzo podobna historie nerwicy jak ja mialam i latwo mi z nia empatyzowac.
JEDNAK jej nie bedzie latwo empatyzowac ze mna bo ona idzie pod gore, a ja juz stoje na tej gorze i widze rzeczy inaczej.
Dla mnie ta sprawa z dzieckiem i czuciem sie gorsza to kolejny objaw chorobowy, ktory przyslania co naprawde sie dzieje.
Czy jako osoba zwykla, poza moja wiedza i wszystkim innym, rozumiem, ze ktos moze obsesyjnie myslec w jakims temacie bo go nie ma?
Tak. Oczywiscie, ze rozumiem. To samo rozumiem w stosunku do mordercy, ktory zabija bo jest impotentem i czuje sie nieadekwatny. Rozumiem to naprawde. Jednak wiem, ze to nie jest droga jedyna.
Ostatecznie wszystko kreci sie wokolo tego: Chcialabym by Rossanka nie czula sie gorsza. Nie czula sie w ten sposob i wiem, ze nie musi.
Lubie taki cytat od Ireny Sendler 'Strach tez mozna pokonac, tylko trzeba chciec' i to jest problem wiekszosci osob w sytuacji Rossanki, czy wczesniej mojej czy nawet takiego mordercy.
Tak naprawde nikt nie chce. Nie chce, mimo, ze mowi, ze chce. Tak dziala cala sztuczka zaburzenia psychicznego.
Nawet jak chcesz to nie chcesz bo jestes osoba rozwalona na czesci. Czesc chce to, a czesc co innego.
Dlatego, ze ona nie chce to cale nasze gadanie, ze gorsza nie jest i podawanie przykladow ze swojego zycia nic nie da.
Jest cos co bardzo uwielbiam i co jest dla mnie bardzo wazne, a czego NIGDY nie bede miala.
Nie, nie sa to randki z facetami. Ale jednak jest cos takiego i wydaje mi sie, ze wiele osob cos takiego ma.
Nie mam za bardzo koncepcij co z tym zrobić, bo wydaje mi się, ze jak nerwicy nie będzie, to się rozpadnę (jakkoleiwk głupio to brzmi), nie cierpię tych objawów i są męczące, ale czuje jakby one trzymały mnie w całości, nie wiem czy ktoś to rozumie.
To tak jakbym pozbyła się nerwicy, swoich objawów, to co by mi zostało i kim bym była? Gdzie kończę się ja a gdzie zaczyna ona? Jakbym ją straciła to nie byłabym do końca sobą - bo mam to od dziecka, nie wiem jak to jest tego nie mieć. To kim ja będę bez tego? Czuje to tak, jakby komuś zabrać całe poczucie humoru, albo innemu wrażliwość na krzywdę ludzką, a jeszcze innemu możliwość odczuwania miłości, albo jeszcze komus poczucie strachu - nie będzie się nagle bał tygrysa, rozpędzonego pociągu, gdy stoi na torach albo chorób, śmierci - i każdy z nich niby będzie sobą, ale nie będzie sobą. To tak jakby komuś odciąć stopę, albo dłoń - to jest ta sama osoba ale nie do końca. Jakoś tak to widzę.
To co opisalas to jest doslownie, jak to mowia 'hit nail on the head'. Bo tak wlasnie to dziala nerwica.
Wrecz duzo naszych cech pozytywnych osobowosci wynika z nerwicy i to jest prawda. To co opisujesz nie jest tylko jakimis wyobrazeniem.
Oczywiscie w pewnym sensie jest.
To co piszesz jest podobne do tego co mowil Jung na temat nerwicy, a mowil: Ze osoba czasami jest funkcjonalna tylko dlatego, ze ma nerwice.
Ze nerwica to jest metoda przetrwania, a nie tylko choroba. Mowil tez, ze nerwica trzyma osobe w miejscu.
To cos takiego jak wbity w serce noz. Wyjmiesz to sie wykrwawisz, ale jak bedziesz z nim to bedziesz przyszpilona.
Dla mnie nerwica to jak skala na oceanie. Cos na czym stalam, znany i staly grunt. Zeby pozbyc sie nerwicy trzeba umrzec.
Pomoglo mi w sumie cos bardzo smiesznego. Jestem osoba, ktora od dziecinstwa byla bardzo skupiona na wiedzy i duza mialam zawsze slabosc do basni i metafor. Jak pozniej zaczelam robic research w kierunku interpretacji basni to w basniach zwykle jest moment gdzie glowny bohater umiera metaforycznie i wtedy zaraz nabiera wiecej sily.
Tak jest np w Harrym Potterze gdzie Potter jest symbolicznie zabity przez Voldemorta.
Jak spojrzalam poprzez ta symbolike na swoje problemy to te problemy wydawaly mi sie... Ladniejsze? Lzejsze? Mniej przytlaczajace.
Ogolnie Harry Potter to byla dobra podpora dla mnie dlatego, ze ona tam uzywa wielu metafor, ktore pasowaly do mojej sytuacji.
Ale juz odchodze od tematu. Dlatego wyleczenie sie jest tak trudne, bo czesciowo nie chcesz sie wyleczyc, a tutaj doslownie trzeba pozwolic na zniszczenie wszystkiego.
Zniszczenie calego swojego 'ja'. Nerwica oszukuje jak szatan, bo mowi 'to ja jestem toba' i to jest tak realne, tak zywe.
Przez moment nastapilo u mnie calkowite poddanie sie, wszystko bylo mi obojetne. Pozniej byl straszny czas gdzie chodzilam jak zepsute jakies rozregulowane radio i wydawalo sie jakgdybym miala zaraz stac sie opetana jak w horrorze. Gdzie nawet moj glos sie zmienial i twarz sie zmieniala. Mialam jakies dziwne jazdy i odruchy, ze chcialam sie zegnac lub odmawiac 'Zdrowas Mario'. Albo wydawalo mi sie, ze zadusze zaraz kota mojego, bo przeciez bez nerwicy nie mam konktroli nad soba i jestem zdolna do wszystkiego. Wiec lepiej trzymac sie nerwicy nie? Bo zaraz bez niej oszaleje. Krecilo mi sie w glowie, widzialam kolory jak w negatywie w jednym oku, albo raz calkiem stracilam wzrok na kilka minut. Wydawalo mi sie, ze zaraz rozedre cialo swoje na strzepy i zmienie sie w bestie.
Caly czas czulam sie zle, doslownie caly czas. Tylko od zle do gorzej i znowu. Wcale nie mialam zadnych normalnych ludzkich mysli typu, ze o czyms marze czy czegos chce. Nie bylam w stanie nawet udawac, ze wszystko jest ok ze mna. Oczywiscie nie bylo widac tego tak chamsko, ze robilam jakies dziwne ruchy przy obcych, ale np moj maz juz to widzial doskonale.
To jest najgorszy moment i ten moment jest wlasnie przez to o czym mowisz. Bo jak sie juz zacznie wychodzic z tego to nie da sie przestac, ale nadal chce sie w tym zostac.
To bylo tak trudne i tak okropne, tak meczace, tak wkurzajace, takie jak ciemny nie konczacy sie tunel. Jednak latwiej mi sie bylo z tym pogodzic i przejsc przez to wszystko majac ta swiadomosc, ze nie da sie ominac tej drogi. Jak chce sie wyjsc to trzeba przez to przejsc.
Te wszystkie objawy, ktore opisuje to cos podobnego jak z ludzmi z zaburzeniami. Nie wiem czy masz do czynienia z osobami z zaburzeniami, ktore wymagaja zeby drugi czlowiek bral w nich udzial. Ja mialam, oczywiscie, wiele takiego kontaktu. Jezeli np osoba, mowi, ze pojdzie spac na burzy na dworzu bo nikt tej osoby nie kocha i robi wielka afere z placzem i krzykiem. Jezeli Ty nie zareagujesz na to i nie bedziesz np prosic osoby by zostala to wtedy ta osoba zacznie sie zachowywac jak zepsuta gra komputerowa. Zacznie doslownie sie rozpadac i zachowanie zacznie sie jeszcze pogarszac poniewaz nie wie co zrobic.
To samo stalo sie ze mna bo powiedzialam 'Nie bede juz dzialac wedle zasad mojej nerwicy' i wtedy doslownie zaczelam sie rozpadac. Tak jak gdybym chciala sama sobie pokazac, ze lepiej sie nie leczyc bo przeciez mi sie pogarsza.
Jak mowilam wczesniej, latwo w pewnym sensie bylo mi sie leczyc bo mam bardzo prymitywna symbolike jako czlowiek. Wszystko biore na metafore, tlumacze innym poprzez metafory i posluguje sie bardzo prosta symbolika: katolicka.
Nigdy nie bylam wierzaca, ale Katolicyzm jest bardzo wazny w Polsce i ma bardzo klarowne i ladne symbole.
To tez pasuje do tego na czym stal moj problem. Moj problem stal zawsze na tym, ze uwazalam siebie za zla osobe.
Nie watpilam w swoje umiejetnosci, w swoja wiedze, w swoj talent. Wrecz przeciwnie, wydawalo mi sie, ze jestem tym bardziej niebezpieczna im bardziej jestem inteligentna. Wydawalo mi sie, ze musze sie trzymac na ciaglej smyczy. Wiec tutaj te 'szatanskie' porownania i symbole maja sens bo sama siebie widzialam doslownie jako jakies zlo.
Trzymanie na uwiezi swoich emocji wywoluje zaraz przeciez nerwice i tak w kolo. Dokladalam sobie do pieca.
Problem wiec byl prosty, ale za to bolesny do rozwiazania. To tez czynilo mnie gorsza jezeli idzie o psychologie, poniewaz widzialam innych tak samo czarno bialo jak i siebie. Teraz nawet do mordercy nie podchodze na takiej zasadzie.