Witajcie po dłuższej przerwie. Nie wchodziłam tu ostatnio, bo wydawało mi się, że po tych wszystkich przebojach z moim mężem, w końcu zaczyna mi/nam układać się życie. Jak wiecie, mój mąż "machnął" dziecko innej kobiecie. Początkowo w gigantycznym szoku nie byłam w stanie sobie poradzić z tą wiedzą, zaakceptować sytuacji. To chyba zrozumiałe? Tak mi się przynajmniej wydaje, że moje reakcje w takim przypadku nie odbiegały od normy. Mąż się starał, nawet bardzo, ale każda rozmowa dotycząca tego dziecka lub nawet półsłówka rzucane czasem przez niego doprowadzały mnie do furii. Wykrzyczałam mu kiedyś, że "nienawidzę tego dzieciaka i nigdy nie zaakceptuję jego istnienia". Jak się okazało moje słowa - choć nieprawdziwe i wypowiedziane w mega nerwach - strasznie w nim utkwiły.
Mąż od pewnego czasu był jakby nieobecny, nie okazywał mi takiego zainteresowania i czułości, jak jeszcze we wrześniu czy październiku. Sądziłam, że to za sprawą poważnych kłopotów, które miał w pracy (mężczyźni w takich sytuacjach zamykają się w sobie).
Ale tydzień temu powiedział mi, że od dłuższego czasu nie radzi sobie z potwornym poczuciem winy i wyrzutami sumienia w stosunku do mnie. Że ma świadomość, ile się przez niego nacierpiałam i dlatego lepiej będzie, jeśli zacznę układać sobie życie na nowo. Twierdzi, że on musi teraz zapłacić za to, co zrobił, ponieść karę za te wszystkie krzywdy i już nie zasługuje na szczęście.
Mówi, że poczucie winy i wyrzuty stopniowo gasiły w nim iskrę. Że nie potrafi jej już wskrzesić i że nie czuje do mnie tego co kiedyś, że się zablokował. Mówi, że skoro był do d... mężem przez którego wylałam morze łez, to chociaż zrobi wszystko, żeby nie skrzywdzić swojego syna, bo tylko on już mu został. Przyznał też, że na jego decyzji zaważyły również moje słowa nt. tego dziecka.
Ta rozmowa mną wstrząsnęła!
W dodatku odbyła się teraz, kiedy ja już oswoiłam się z tym, że mój mąż ma to dziecko, kiedy zaakceptowałam je i postanowiłam być dla niego ciocią. Na tyle dobrą, na ile mogę być w tej sytuacji.
Tłumaczę mu to wszystko, ale on twierdzi, że nie ma już prawa do szczęścia, nie będzie mi zabierał kolejnych lat życia, że wszystko się wypaliło. I jeśli byłby ze mną, to na siłę, a ja jego zdaniem zasługuję na lepsze życie.
Wkrótce mój mąż idzie do psychoterapeuty (sam tak zdecydował), ale nie mam nadziei, że to pomoże w naszej sprawie. Znam go i wiem jak to jest, kiedy coś postanowi.
POMÓŻCIE!!!
Ja go nie mogę stracić. Przetrwaliśmy tyle trudnych chwil. Uświadomiłam sobie, że on jest właśnie "tym" mężczyzną. I co teraz, koniec?
Doradźcie, jak z nim rozmawiać, co robić, żeby przestało go zjadać to poczucie winy, żeby uwierzył, że możemy być jeszcze szczęśliwi.