Witam Was netkobietki,
śledzę ten wątek od jakiegoś czasu ale dotychczas nie udzielałam się na nim. Chciałabym się podzielić z Wami moją historią bo ja też popełniłam ten "mezalians"
wychodząc za faceta ze wsi.
Poznaliśmy się w Anglii, gdzie obydwoje pracowaliśmy. Zakochałam się w nim od pierwszego wrażenia: przystojny, spokojny...jednym słowem motylki zaczęły fruwać 
Trochę mnie zdziwiło ,że po m-cu znajomości zamiast dalej randkować on chce ze mną zamieszkać, ale oczywiście zgodziłam się, byłam straaasznie zakochana.Okres randkowania się skończył, natomiast przybyło mi obowiązków;) Po 3 m-cach wspólnego życia pojechaliśmy do Polski, do jego rodziców.I ,uwierzcie mi, dla mnie spotkanie z niedoszłą teściową to była trauma od samego początku: po prostu zderzenie dwóch światow.Ja , wrażliwiec z rodziny muzyków z miasta i "twarda" teściowa ze wsi .Przeraziła mnie jej arogancja, poczucie wyższości i brak kultury. Nie wiem czemu miało to służyć(prawdopodobnie leczeniu własnych kompleksów?) ale od samego początku próbowała mi uzmysłowić, że jako "miastowa" jestem po prostu gorszym gatunkiem człowieka, na niczym się nie znam i Jej oraz Jej córce do pięt nie dorastam;) Przykładów mam mnóstwo, ale o nich moze innym razem.Juz wtedy zapaliła mi się czerwona lampka, którą po prostu zignorowałam, bo byłam taaka zakochaaana.
Po 9 miesiącach mojego bujania w obłokach razem z fruwającymi motylkami zaszłam w ciążę. I wkroczyła rodzina mego lubego:
Slub musi być jak natychmiast! Nie zgodziłam się, powiedziałam, że nie chcę w ciązy stresów i ślub odbył się jak nasz maluszek miał 7 m-cy. Rodzice lubego nalegali na tradycyjny slub w remizie w ich miejscowosci, argumentując to tym, ze mają liczną rodzinę i kto tam w ogóle do mojego miasta by przyjechał...Ponieważ oni są z gatunku dominujących a ja mało asertywna, więc zgodziłam się.Wielki błąd, dziś już to wiem:) Więc był ślub z pełną pompą w remizie, zespół wybrała siostra lubego(nic to,że fałszowali i mnie to raziło bo jestem muzykiem, ale przecież oni są najdroższym zespołem w okolicy, pozatym siostra chodzi po weselech to najlepiej się zna;) Zaprosili mnóstwo osób(ponad sto!) ale im więcej gości,tym lepsze wesele w mentalności wiejskiej. Na tym ślubie i w przygotowaniach do niego czułam się jak zbędny rekwizyt, spotkało mnie też dużo złośliwości ze strony teściowej(tak już ma , że lubi szpile wbijać ). No ale nic, przełknęłam i tą żabę.
Z pieniędzy,które zebraliśmy ze ślubu mąż postanowił (tak: on sam,bez konsultacji ze mną) założyć firmę w Polsce, w miejscowosci położonej blisko wsi jego rodziców. Firmę zaczął rozwijać, więc pracował strasznie dużo, wyjeżdżał też często do Polski a ja zajęłam się dzieckiem. Zaczęła mi okrutnie doskwierać samotność, brak rozmów, brak wspólnie spędzanego czasu. Każde wakacje spędzaliśmy u jego rodziców na wsi, gdzie on znikał na całe dnie bo albo był zajęty firmą albo pomagał w polu swoim rodzicom. Wieczorami wolał towarzystwo rodziców lub szedł do siostry do pokoju oglądać film. Czułam się jak piąte koło u wozu.Zaczęło mi to doskwierać, że nie możemy spędzić trochę czasu sam na sam, chciałam z nim rozmawiać, ale zawsze robiło się póżno i on już był zbyt śpiący na rozmowę. Znów zapalała się czerwona lampka.
Było coraz gorzej...coraz więcej pracował, w domu był tylko gościem, praktycznie byłam sama z dzieckiem przez cały czas.Bardzo się czułam samotna tu w Anglii, z żalem patrzyłam na rodziny z dziećmi w parkach w niedzielę, bo mój mąż wiecznie nie miał czasu. Doszło do tego, że nabawiłam się depresji...Próbowałam męzowi tłumaczyć, że jesteśmy młodym małzenstwem, ze potrzebuję jego obecności, że jest to dla mnie ważne.Odpowiadał, że on haruje dla nas, że przecież nie zrezygnuje z pracy dla moich fanaberii poza tym inni tak żyją i jest ok więc co ja właściwie chcę...
Depresja się pogłebiała jak i moja frustracja. Zrozumiałam, że w tym związku nie liczą się moje potrzeby, jestem żoną, mam gotować, prać i zajmować się dzieckiem. Od rozmów i spędzania wolnego czasu byli inni...
Alarm włączył mi się w momencie, kiedy dowiedziałam się, że rodzice męża zakupili już pustaki i projekt na budowę naszego domu. Dowiedziałam się o tym już po fakcie. I zaczęły się naciski; kiedy w koncu wracacie, kiedy ruszymy z budową...
Niestety ja już wiedziałam, że nie chcę mieszkać z nimi na kupie, bo działka pod budowę "naszego" domu graniczy z domem teściów i domem brata męża.Zaczęliśmy się kłócić. Po pewnej kłótni mąż stwierdził, że się wyprowadza.I tak w skrócie wyglądała moja LOVe Story;) Na dzień dzisiejszy jest tak: mąż mieszka u rodziców w Polsce, zapewniony ma wikt i opierunek za całkowitą darmochę, rodzice budują mu dom (dom budują na siebie oczywiście, żeby przypadkiem nie było nic do podziału po rozwodzie), synka(który ma teraz 7 lat) widuje raz na 2 m-ce bo to mu w zupełności wystarcza, ma firmę=ma pieniądze na swoje wydatki, bo ani rachunkami ani wyżywieniem nie musi się przejmować. Ja zostałam sama z synkiem w Anglii i leczę się na depresję ;)Po mału zbieram się z tej podłogi i zaczynam przygotowywać wniosek o separację i alimenty.
Jedno wiem: popełniłam wiele błędów od samego początku. A teraz, drogie netkobietki, moje wnioski z tej smutnej historii:
1: W okresie zakochania, motyli w brzuchu, nie podejmujmy żadnych dezyzji.Na to będzie czas jak chemia się skończy(zawsze się kiedyś kończy)a włączy się rozum.
2: Słuchajmy swojego głosu, nie ignorujmy go.Nie róbmy nic wbrew sobie.
3: Bądżmy asertywne, stójmy po swojej stronie.Miejmy odwagę być sobą nawet jak nas próbują(w moim przypadku była to cała rodzina męża) na swoją modłę i podobieństwo.
4: Zawsze lepiej rozmawiać, mówic o problemie niż upychać go pod dywan.Jeśli w związku uczciwie mówisz o swoich potrzebach a partner je notorycznie lekceważy, podejmuje za was oboje decyduje za waszymi plecami to to już nie jest wg mnie związek.Jest tylko partner i jego potrzeby, Ciebie w tym związku nie ma.
5: Związek ludzi z dwóch różnych światów, o różnej mentalności jest bardzo trudny.Inne priorytety i wizje na życie. Mój mąż był wychowany przez rolników na wsi zabitej dechami.Ma wpojony materializm, życie na kupie, i przede wszystkim: robota, robota, robota.Pod wieczór zebranie wszystkich domowników przy kuchennym stole,wódeczka na stół i obsmarowywanie wszystkich, którym życie gorzej się wiedzie.
6: Kiedyś myślałam, że nie ma czegos takiego jak typowa wiejska mentalność. Dziś już wiem, że ona istnieje naprawdę;)i że ja jej nie lubię.Bardzo nie lubię.
7: Jestem teraz sama, lekko nie jest ale wiecie co: o wiele lepiej jest być samą niz samotną w związku.Dodatkowym plusem jest to, że już nie czuję sie jak wielofunkcyjny przedmiot użytku domowego o nazwie "żona"
8: Porażka tego małżeństwa kosztowała mnie dużo: mam depresję( chodzę na terapię), strasznie mnie odpycha od facetów też.Już prawie 2 lata jestem sama i nie czuję chęci nikogo poznawać.Nie wiem czy to minie czy to już tak na stałe....póki co tak mam i się specjalnie tym nie przejmuję. Jeśli ewentualnie w przyszłości kogoś poznam, to wiem już czego i kogo unikać.
nie potrzebuję "męża",żeby na mnie harował, sama jakos daję radę.Potrzebuję PARTNERA:do wspólnych rozmów, odkrywania świata, słuchania siebie nawzajem, wzajemnego wsparcia.Mój małż szukał chyba gospochy do prowadzenia domu, tak to widzę na dzień dzisiejszy
9: Bardzo się cieszę, że w amoku nie zdecydowałam się na przeprowadzkę na tą wieś; nie dałam bym psychicznie rady.Tu w Anglii przynajmniej nie muszę być finansowo zalezna od męża i jego rodziny, mieszkam w mieście więc mam dostęp do psychoterapeutki, która pomaga mi się ocknąć po tej traumie zwanej małżeństwem;)
10:Więcej wniosków nie pamietam (na tą chwilę).AMEN;)
Bardzo serdecznie pozdrawiam wszystkie netkobietki a w szczególności takie, które stoją przed dylematem, pojechać za mężem na wieś czy nie. Ja się nie zdecydowałam i mimo ogromnego bólu( naprawdę kochałam tego gościa) nie żałuję, bo zrozumiałam, że w takim związku zawsze czułabym się niekochana , sfrustrowana, nieważna.W dodatku pozbyłabym się swojej niezależności i czułabym się mentalnym odmieńcem w tej rodzinie.Nie chcę też generalizować, na pewno można spotkać na takich wsiach miłych i życzliwych ludzi z szerszymi horyzontami(mam taką nadzieję).Niestety w moim przypadku trafiłam na modelowy przykład "mentalnej wiochy".
Przepraszam, że ten post jest taki dłuuugi ale ja sie już chyba od pół roku zbierałam, żeby tu napisać i w końcu zdobyłam się na tę odwagę. Miłego dnia, forumowiczki.:)