Moim zdaniem dasz radę, tylko nie myśl, że jak wyrzucisz numer tel (mam nadzieje ze go nie pamietasz) to sprawa minie, bo tu trzeba codziennie sie starac zeby tej osoby bylo mniej w zyciu.
ja przezylam cos bardzo podobnego, najpierwsz odrzucilam a potem sie szalenczo zakochalam i wyszlo bez sensu. Wyleczylam sie i juz nie kocham. Jestem singlem, spotykam sie z roznymi kolesiami i ciesz sie zyciem, ucze sie zycia. Nie tesknie, a uwierz bylam fatalnie zakochana. Teraz sie z tego smieje, bo zbudowalam taka sciane odgraniczajaca przeszlosc ze nie sposob ja przejsc. I jestem niesamowicie dumna z tego osiągniecia, bo to niewiarygodne uczucie jak nagle zauwazasz ze masz nowe zycie, nowego siebie, a przecież życie ciągnęło sie cały czas??? I co warto tracić te momenty dla kogoś kto cie krzywdzi?
Oczywiście, że nie!
Pozdrawiam Bóle żołądka przejdą jak uspokoisz głowę
I jestem niesamowicie dumna z tego osiągniecia, bo to niewiarygodne uczucie jak nagle zauwazasz ze masz nowe zycie, nowego siebie, a przecież życie ciągnęło sie cały czas???
Fakt, człowiek po czymś takim czuje się jak nowo narodzony. Ma taką wewnętrzną siłę, moc! Już gdzieś napisałam że to jest uczucie jakby się mogło góry przenosić. To takie wygranie z niemocą.
Ja również tak szaleńczo kochałam, że myślałam że to nie możliwe, że uda mi się dojść do tego momentu gdzie teraz jestem. I jak napisała MIA jestem z siebie niesamowicie dumna. I nie oddałabym tego uczucia za żadne skarby. I myślę sobie, że takie rzeczy nie dzieją się bez przyczyny, jestem zupełnie inną osobą. Czuje się o wiele silniejsza. To tak jakbym odnalazła samą siebie.
Leonxel, najtrudniejszy jest pierwszy krok, pierwszy etap tych zmian. Gdzie jeszcze dopada nas tęsknota, idealizowanie tamtej osoby, przyzwyczajenie że jest ona obecna w naszym życiu. Potem, jeśli mądrze i konsekwentnie realizujemy siebie idzie już lawinowo. Z tą różnicą, że my idziemy na przód, wręcz wzbijamy się do góry! Tego Ci życzę
Mija tydzień odkąd formalnie nie jesteśmy już ze sobą... Nie widziałem jej już trzy tygodnie...
Tęsknię... Oczekuję, że jeszcze kiedyś się odezwie... Ech, i jak tu dalej żyć? Gdzie nie spojrzę, tam widzę miejsca, w których dawniej było nas pełno (mieszkamy na tym samym osiedlu)...
Czy jeszcze kiedyś wróci? Czy tęskni? Ciężko mi.
Na pewno nie przeżywa tego tak jak Ty, gdyby tak było zrobiłaby jakiś krok ....,
Może jest w niej jakiś sentyment ale nie tęskni tak jak Ty!
Współczuję bo rozumiem co przechodzisz, nie widujecie się to napisałeś a poza tym kontaktujesz się z nią czy odpuściłeś ?
Odpuściłem. Nie kontaktuję się z nią w ogóle. Wiem, że teraz nic nie wskóram. Z jednej strony chciałbym napisać, ale obawiam się reakcji w stylu: "Po co piszesz?" - albo "Ja nie chcę wracać".
Znaczenie jej słów - wypowiedzianych na początku tego miesiąca, jak bardzo mnie kocha itp., pozostawia wiele do życzenia. Miała nagły przypływ emocji tęsknoty i napisała? Bez sensu
Trzymaj się tego póki co. Zero kontaktu z Twojej inicjatywy! To jedyna droga. Jeśli ona będzie chciała wrócić to Twoja nadzieja i Twoje działanie nie będą miały na jej działanie wpływu. Zrobi to czy będziesz się kontaktował czy nie.
A jeśli tak się nie stanie (bo z tą myślą też nie radzę Ci żyć/takie myślenie życzeniowe nie jest dobre) to oszczędzisz sobie niepotrzebnych analiz, miotania się w uczuciach - a to jest okropne.
I nie analizuj już jej zachowania sprzed 3 tygodni. Koniec, nie wymyślisz co siedziało w jej głowie.
Masz jednak dowód, że nie można wierzyć w to jej "kocham" "tęsknie"
Dziś chciałem do niej przyjść. Ale najwidoczniej o 11 rano to za wcześnie. Chciałem porozmawiać twarzą w twarz. By powiedziała mi o co tak naprawdę jej chodzi. Zdziwiona tym, że przyszedłem, nie wpuściła mnie. Powiedziała, że jest w piżamie... Hehe. Teraz już wiem, że jej nie zależy na mnie. Była moją partnerką, kochanką, a dziś potraktowała mnie jak osobę obcą, która narzuca się i przychodzi tuż przed południem... Jakoś wcześniej mogłem przyjść o tej porze.
To jest tchórz. Boi się, miota, raz kocha, raz nie - potem zamiata wszystko pod dywan. Dziwi się, że przychodzi do niej facet, z którym była 1/4 życia. Traktuje jako napastliwego nieznajomego. Już wiem, że jej "kocham" i "tęsknię", to zwykła ściema.
Kalinka miała rację. To jest wahadełko. Dodam, że niedojrzałe emocjonalnie. Ona nie chciała męża. Ona chciała faceta do wspólnych wycieczek i spędzania wolnego czasu, tylko w określone dni. Dla niej związek to jedna wielka przyjemność. Gdy w związku jest źle, nudno, najlepiej dać nogę.
Ona się naprawdę nie miota w uczuciach. Ona ma jasność, to Ty dalej się miotasz ...!, ciekawe kiedy zdasz sobie sprawę, że głową muru nie przebijesz. I dziwi mnie jeszcze, że niektórzy mężczyźni ciągną do takich "wahadełek". Powinieneś już dawno mieć jej dość! Godność, godność, godność i rozum. Nie bądź kukiełką - to nie teatr, to życie ...
74 2011-06-20 14:41:34 Ostatnio edytowany przez leonxel (2011-06-20 15:12:32)
Najbardziej denerwuje mnie to, że miesiąc temu, zresztą tak samo jak i rok temu, wypomniała mi to, że się jej jeszcze nie oświadczyłem przez te wszystkie lata... A jak wróciła parę dni później do rozmowy na ten temat, rzekła, że z zaręczynami tylko żartowała. Że bałaby się iść krok dalej... (To wszystko się działo pod koniec maja i na początku czerwca).
Swoją droga chciałem się zaręczyć już w tamtym roku. Ale wynikła między nami analogiczna sytuacja do tej w tym roku. Nie wspominam, że w tym roku tez chciałem się z nią zaręczyć. Czemu tak zwlekałem z zaręczynami od tamtego roku? Dlatego że zeszłoroczne pieniążki na pierścionek już dawno wydałem - w okresie gdy byłem sam. Dopiero w tym roku, dokładniej przez ostatnie parę miesięcy, odłożyłem potrzebną kwotę na dość ładny i kosztowny pierścionek. Dobrze, że go nie kupiłem, bo co zrobiłbym z nim teraz?
Ucieka w najlepszym momencie. W końcu oboje zarabiamy pieniążki. Mamy więcej możliwości. Najwidoczniej ona tego nie dostrzega... Albo nie chce.
Kalinko. Ona się miota w uczuciach. Bo jak można przechodzić od jednej skrajności w drugą? Jak można mówić o tak poważnych sprawach jak wspólne życie, a parę miesięcy później nie robić w związku kompletnie nic, by zrealizować swoje pragnienia? No chyba, że lubi podczas uniesień miłosnych wypowiadać puste słowa, które nie mają żadnego znaczenia!!! Dodam, że ostatni miesiąc wyglądał tak, że zastanawiała się czy mnie kocha - odczekałem w złości i rozpaczy tydzień, potem napisała, że kocha i nie może beze mnie żyć - że jest jej głupio że się zawahała, potem znowu przez kolejne dwa tygodnie milczenie i wreszcie koniec. Moim zdaniem ona nie wie czego chce. Czy wy tego nie dostrzegacie? Czy ze mną jest coś nie tak, że kocham tak samo? A może miłość to uczucie na parę miesięcy?
Mówiąc, że ona nie wie czego chce mam na myśli to, że ona nie wie czy chce mnie za męża, czy ma być sama, czy mieć innego. Oczywiście powie teraz że woli być sama. Ale... Po co była przy mnie przez ostatnie pół roku? Dawała sobie czas na rozpoznanie "powołania", a mi płonną nadzieję? Jak to wszystko nazwać? Przecież za tymi słowami idą konkretne działania, które dotykają bezpośrednio zarówno mnie, jak i ją... Idzie się wykończyć nerwowo. Huśtawka emocjonalna i już!
Mnie rok temu forumowicze określili jako chłopca z "nastrojami". A ja tak wcale nie uważam. Jestem przecież stabilny w uczuciach. Obdarzyłem ją naprawdę czymś pięknym i dojrzałym. I zawsze starałem się ją kochać mocno, prawdziwie. I teraz już wiem, że to nie we mnie leży problem.
Uważam, że ona chce by to los zadecydował o jakości jej życia. Czemu tak sądzę? Jeszcze w tym roku mówi do mnie, że gdybyśmy mieli "nieślubne dziecko", to tak naprawdę nic by się nie stało. Jestem pewny, bezpieczny, znamy się przecież tyle lat... Mogę tylko gdybać, ale sądzę, że gdybyśmy mieli już dzieci, byłaby przy mnie, ot tak, po prostu.
Zabrakło w naszym związku daleko idących decyzji. Ona się wstydziła przychodzić do mnie do domu - bo przecież to facet zawsze ma przychodzić po nią (tę zasadę wyniosła z domu), a brak emocjonalności (takiej więzi emocjonalnej, którą tworzy przytulanie się, mówienie sobie czułych słówek), tworzył przez lata mur między nami, zwłaszcza gdy nie mieliśmy za dużo czasu dla siebie. No to w takiej sytuacji stawaliśmy się przez lata przyjaciółmi, którzy mają o tyle większe oczekiwania wobec siebie niż inni, że możemy uprawiać ze sobą seks.
Widzę, że masz swoją filozofię i będziesz jej bronił. Swoje zdanie już wyraziłam. Ty dalej wierzysz w miłość z jej strony ....
A i jeszcze jedno mnie zastanawia, na moje pytanie czy macie kontakt pisałeś że nie masz z nią kontaktu od ok. 3 tyg. a na wstępie postu z 14,41 czytam: "jak wróciła parę dni temu do rozmowy na ten temat"
coś tu nie gra .....
76 2011-06-20 15:02:41 Ostatnio edytowany przez leonxel (2011-06-20 16:50:02)
Kalinko nie zrozumiałaś mnie. Ja nie mam z nią kontaktu od tygodnia. A nie widziałem jej trzy tygodnie. Tak się złożyło dziwnie, że związek rozpadł się ostatecznie tydzień temu, ale przez ostatnie trzy tygodnie zadzwoniłem do niej może ze 2-3 razy, no bo jeszcze ze sobą byliśmy.
W skrócie wszystko wyglądało tak.
22 maja zawahanie. Parę razy zadzwoniłem do niej. Nic to nie pomogło. Musi się zastanowić, czy ze mną być.
31 maja. Pisze, że kocha, nie może beze mnie żyć. Prosi o spotkanie.
2 czerwca spotkanie. Wszystko miło ładnie. Ale... Wytłumaczyłem jej, że nie mogę żyć w tak rozchwianym związku. Powrót do punktu wyjścia. Ona się musi zastanowić czy ze mną być. (Ale dalej jesteśmy w związku).
10-11 czerwca pisze, że nie chce ze mną być, po moim smsie z pytaniem czy jedziemy na wakacje. Przez te dwa dni przeżywałem swoją traumę. Na pytanie czy mnie nie kocha, odpowiada, że nie umie podać w 100% jednego uzasadnienia. Że to nie takie proste.
20 czerwca chciałem do niej wpaść na kawę, by mi powiedziała na żywo, o co jej tak naprawdę chodzi.
Porozmawiałem z nią dziś. Musiałem, było to silniejsze ode mnie. Wybaczyłem jej to, że odchodzi. Wierzę, że wybaczenie działa tak, że przyniesie mnie ulgę w cierpieniu i zmaże jej poczucie ogromnej winy, że nie jest zdolna do tak mocnego uczucia wobec mnie, jakie ja żywię do niej. To jedyne wyjście z tej sytuacji.
Uważam temat za zamknięty.
Z tego, co widać temat zamknąłem ponad miesiąc temu. A jednak ponownie go otwieram... Znowu czuję załamanie, strach przed samotnością, ból po rozstaniu, i już naprawdę przestaje wierzyć, że jeszcze kiedykolwiek się zakocham w jakiejś kobiecie.
Ale po kolei. Czas rozstania znosiłem chyba "dzielnie". Od końca czerwca aż przez cały lipiec nie miałem z nią żadnego kontaktu. Codziennie rano zaciskałem zęby powtarzając sobie, że to "przecież nie ma sensu", i z takim nastawieniem wychodziłem do pracy. Wszystko wydawało się pod kontrolą aż do wczoraj. Otóż dostałem od kolegi wiadomość na gg, że Iwona zamieściła parę zdjęć na facebooku. (z początku pomyślałem: też mi nowina... Ale ciekawość wzięła górę).
Wchodzę na jej profil z myślą: "jestem silny, dam radę, przecież się już z tym faktem pogodziłem. Zresztą cóż się może złego stać?". Gdy tylko zerkam na fotki, czuje coś tak jakby mnie najjaśniejszy trafił. Serce zaczęło kołatać jak szalone. Poczułem niesamowity przypływ adrenaliny. Okazało się, że Iwa pojechała na wakacje z koleżanką. (Dodam, że niemal cały rok ciężko pracowałem, i byłem na milion procent pewny, że wyjedziemy razem. A tu rozczarowanie podwójne. Nie dość, że nie pojechaliśmy wcale, to jeszcze pojechała beze mnie i świetnie się przy tym bawiła.
Buzował we mnie koktajl skrajnych uczuć. Od miłości po wściekłość. Nie wytrzymałem z taką dawką emocji. Czułem potrzebę skontaktowania się z nią. Szukałem do niej numeru telefonu, tego numeru, który dawniej skasowałem. W końcu znalazłem go w kontaktach w gadu-gadu. Napisaliśmy do siebie kila smsów. Spytałem, co słychać, jak się czuje. Rutynowe pytania. Dowiedziałem się, że zdała świetnie sesję, że czyta książki, że czasami spotyka się ze znajomymi. Później spytała mnie, jak ja radzę sobie z rozstaniem. Odpisałem, że mam takie dni, w których chciałbym najnormalniej w świecie spotkać się przy kawie, piwie, pogadać o głupotach, powiedzieć, co do niej czuje itp. W pewnym momencie zapytałem wprost - czy tęskni, czy jest jeszcze szansa? Odpowiedź była krótka "Nie jestem za tym, żeby znów próbować".
Oprócz tego dowiedziałem się do jakich wniosków doszła przez czas rozstania. Nie ma konkretnego powodu, dla którego mnie zostawiła. Chyba można mówić tu o szeregu powiązanych ze sobą przyczyn. Jej słowa zebrałem w takie oto punkty:
1) brak motywacji, by przejść na wyższy etap związku
2) strach przed popełnieniem życiowego błędu
3) strach przed założeniem rodziny
4) pesymizm życiowy w sferze kariery zawodowej
5) obawa przed tym, że miłość jest nietrwała, mija po jakimś czasie
A jak ona widzi mnie, oraz siebie? Uważa mnie za mężczyznę, który doskonale spełni rolę męża i ojca. Uważa mnie za "cnotliwego" faceta, który umie ciężko pracować (na studiach, w pracy), który bez kompleksów małymi krokami dochodzi do zamierzonego celu, faceta, którego obchodzą sprawy rodziny, niekoniecznie tej najbliższej.
A teraz obraz jej samej. Uważa siebie za osobę "gorszą" niż ja, ponieważ nie jest tak wrażliwa jak ja, ponieważ nie jest w stanie mnie pokochać tak mocno, jak ja ją. Ona się za to obwinia (czasami mam wrażenie, że to jest główny podwód rozstania). W efekcie tłumaczy sama sobie, że nie pasujemy do siebie pod względem charakterów. A skoro tak, to w takiej sytuacji każdy - absolutnie bez względu na staż związku i zaangażowanie emocjonalne którejś ze stron - ma prawo odejść. Teraz w końcu rozumiem dlaczego tak cynicznie wypowiadała się w czerwcu, że ja najwyraźniej nie jestem dla niej przeznaczonym.
Jeśli komuś chciało się przeczytać moje myśli, dziękuję za wytrwałość.
Na koniec chciałbym się podzielić swoimi obawami. Nie przechodzi mi uczucie, czy miłość (jak zwał tak zwał) do niej. Często moja podświadomość płata mi figle - zauważyłem, że wstaje rano z myślą o niej. Gdy widzę jej zdjęcie, czuje niesamowite kołatanie serca, wracają wspomnienia, pojawia się smutek, a nawet nadzieja... Zastanawiam się, co będzie jeśli ją kiedyś przypadkowo zobaczę... Jak mam o niej zapomnieć? Jak zapomnieć o kobiecie, z którą byłem 7 lat? Jak odzyskać wiarę, że kiedyś będę szczęśliwy? Jak odzyskać ochotę do życia? Ile muszę jeszcze przeczekać?
(...)
Na koniec chciałbym się podzielić swoimi obawami. Nie przechodzi mi uczucie, czy miłość (jak zwał tak zwał) do niej. Często moja podświadomość płata mi figle - zauważyłem, że wstaje rano z myślą o niej. Gdy widzę jej zdjęcie, czuje niesamowite kołatanie serca, wracają wspomnienia, pojawia się smutek, a nawet nadzieja... Zastanawiam się, co będzie jeśli ją kiedyś przypadkowo zobaczę... Jak mam o niej zapomnieć? Jak zapomnieć o kobiecie, z którą byłem 7 lat? Jak odzyskać wiarę, że kiedyś będę szczęśliwy? Jak odzyskać ochotę do życia? Ile muszę jeszcze przeczekać?
Mam dla Ciebie złą wiadomość. Jeżeli nic złego nie stanie się z Twoim zdrowiem, to nie zapomnisz nigdy. Z czasem będzie to wspomnienie mniej bolesne.
Jesteś już jakiś czas po rozstaniu i nie możesz odzyskać spokoju. Byłeś w tym związku ładnych parę lat, by nie przeżywać różnych trudnych uczuć, musiałbyś zamrozić swoje serce, zobojętnieć, ale na wszystko, nie tylko na tę sytuację.
Jeśli będzie to trwało dłużej proponowałabym wizytę u psychologa.
Witam wszystkich po długiej przerwie Piszę jeszcze w tym wątku, ponieważ jak zauważyłem jeden użytkownik może założyć tylko jeden wątek. Od czego by tu zacząć?
Może zacznę w ten sposób. Gdy czytam fragmenty moich wypowiedzi sprzed X czasu, nie mogę uwierzyć, że aż tak przeżywałem rozstanie. Z perspektywy czasu widzę, że się w tym związku dusiłem, prosiłem wręcz o uczucie, które winno być darmo dane w "dojrzałym" związku. Czy mi przeszła chęć ubolewania nad byłą dziewczyną? Oj tak Mało tego miałem nawet kolejną dziewczynę przez pewien okres czasu. Nie wyszło - nie jesteśmy już teraz razem, mówi się trudno. Z biegiem czasu nauczyłem się jednego: szczęścia nie można uzależniać od drugiej osoby, która potencjalnie może nas zawieść. Szczęście winno być w nas uprzednio, bowiem trzeba je dzielić z bliską osoba Twego serca. A jeśli się okaże, że po raz kolejny zostaniesz sam/sama, mimo wszystko (paradoksalnie na pierwszy rzut oka!) szczęście w sobie zachowasz. To tyle z mądrości życiowej
P.S. jestem obecnie sam, i jak na razie dobrze mi z tym Jestem dowodem na to, że można wyjść z niesamowitego dołka psychicznego, który w moim przypadku utrzymywał się wiele miesięcy. Życzę ukojenia tym, którzy choć trochę chcieliby poczuć się spokojniej na sercu i na duszy. Głowa do góry!
Przeczytałem cały wątek. Dopiero ostatni post podniósł mnie na duchu. Poprzednie tylko powodowały huśtawkę, może wróci, a może nie, tylko ten czas pierniczony.
Chciałbym być już w Twoim punkcie obecnym. Eh jak długo to kurcze jeszcze będzie trwać? Za mną już albo dopiero 2 miesiące ...
Pozdrawiam
Ja leon tez jestem sam i my z tym dobrze pozdrawiam
Przeczytałem cały wątek. Dopiero ostatni post podniósł mnie na duchu. Poprzednie tylko powodowały huśtawkę, może wróci, a może nie, tylko ten czas pierniczony.
Chciałbym być już w Twoim punkcie obecnym. Eh jak długo to kurcze jeszcze będzie trwać? Za mną już albo dopiero 2 miesiące ...
Chciałbym się odnieść do Twojej wypowiedzi. Ja rozpaczałem parę miesięcy. Przeżywałem stan odrzucenia dwa razy z tą samą dziewczyną. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie wierzyłem, że mogę się w kimś zakochać. Rozważałem, z nie wiadomych mi powodów, moje życie w kategoriach: wszystko albo nic. Skoro straciłem wszystko, ukochaną osobę, to zostało mi owe nic, pustka. Ale dziś wiem, że wcale tak nie jest! Nie zdrowe jest takie myślenie, i dobrze, że u większości osób trwa ono dość krótko. Życzę Ci byś przede wszystkim odpoczął od związku, nabrał dystansu do spraw, które w tym trudnym okresie Ciebie nękają. Być może z czasem dojdziesz do wniosku, że dobrze, że stało się tak jak się dokładnie stało. Masz więcej czasu, który musisz poświęcić dla siebie. Teraz to Ty jesteś na pierwszym miejscu. Głowa do góry!
Czy masz coś, co pomogło Ci dojść do takich wniosków?
Podaj pomocną dłoń ubolewającym
Mógłbyś dokładniej opisać ten swój proces, który przeszedłeś?
Może ktoś coś wyciągnie z tego dla siebie.
85 2012-02-18 01:47:45 Ostatnio edytowany przez mata hari (2012-02-18 01:49:01)
Z biegiem czasu nauczyłem się jednego: szczęścia nie można uzależniać od drugiej osoby, która potencjalnie może nas zawieść. Szczęście winno być w nas uprzednio, bowiem trzeba je dzielić z bliską osoba Twego serca. A jeśli się okaże, że po raz kolejny zostaniesz sam/sama, mimo wszystko (paradoksalnie na pierwszy rzut oka!) szczęście w sobie zachowasz.
Bardzo mądre słowa. Dopiero teraz przeczytałam Twój wątek i cieszę się, że się już nie zadręczasz. Nie ma sposobu, żeby kogoś "zmusić" do miłości, najwyżej można bawić się w gierki, ale to tylko fundowanie sobie huśtawki nastrojów. Jeśli się kogoś kocha trzeba mu czasem pozwolić odejść, bo w przeciwnym razie cierpi przede wszystkim ta zakochana osoba.
koleandra85, myślę, że to może być ta recepta
86 2012-02-19 10:16:41 Ostatnio edytowany przez marinero68 (2012-02-19 10:20:22)
No właśnie leonxel...
Jak Ty z tego wyszedłeś,że masz tak pozytywne nastawienie do świata po takich katuszach....
Pamietasz co kiedys pisałeś?
"Drogie Netkobiety. Macie rację. Mam już dość. Nie wiem jak się podnieść. Czuję objawy somatyczne w postaci bólu klatki piersiowej, kołatania serca, bólu żołądka. To się przeradza w jakąś nerwicę. Ogarnia mnie od rana lęk. Przebiegają dreszcze. Myślałem, że jestem mocniejszy na psychice. Muszę zacząć ratować siebie, bo czuję że popadam w obłęd."
Ja cały czas tkwie w tym samym punkcie już od roku i nie mogę nadal sobie z tym poradzić...
Przeszedłem tylko do innej fazy, jak uważam.
Od początkowej,graniczącej wręcz z obłędem fazy rozpaczy powoli,ale jeszcze powoli, wchodzę w stan akceptacji faktu,że już wszystko przepadło na zawsze.....
Wiem,że nie zobacze jej juz nigdy, chociaz cały czas tak samo ja kocham...
Zerknij na mój temat i zobacz jak cierpiałem:
http://www.netkobiety.pl/t28686.html
Co zrobiłem, że już teraz tak nie cierpię? Najzwyczajniej w świecie przeczekałem ten trudny okres, dużo przy tym rozważając, co by było gdyby. Otóż zostałem dwa razy porzucony przez tę samą dziewczynę, i mało tego, krótko po rozstaniu zawsze jakiś facet "zastępował" moje miejsce. Mimo, że kochałem ją bardzo, zdałem sobie sprawę, że z taką kobietą nigdy nie mógłbym być szczęśliwy. Oczywiście nikt nie zna przyszłości, ale szczerze obawiałbym się, że będąc jej mężem zostałbym po prostu zdradzony.
Trochę irytuje mnie to, że środowisko, w którym przebywam, dostrzega ze znacznym opóźnieniem, że już z nią nie jestem. Już parę razy otrzymałem informację, że spotyka się z jakimś facetem. Ale ok, nie jesteśmy razem. Niech szuka szczęścia, gdzie indziej. U mnie jest już przegrana.
Wiecie co jest naprawdę w tym wszystkim przykre? Tuż przed wakacjami w 2011 roku w naszym związku nieoczekiwanie pojawił się facet, z którym obecnie jest. Dziwi mnie to, że nie powiedziała mi, że mnie nie kocha, i że zauroczyła się w kimś innym. Dopiero niedawno uzmysłowiłem sobie, że ten gość był powodem naszego rozstania. Po prostu zostawiła mnie dla innego! W takim razie moje domysły, co do jej zachowania, zapisane na plikach tego forum w ogóle nie biorą pod uwagę takiej możliwości. A to świadczy jedynie o tym, jak ślepo ją kochałem.
W trudnych chwilach niezmiernie pomaga mi muzyka, powiedziałbym, dość "krzykliwa". Jestem niestety introwertykiem i wszystko w sobie przeżywam. Silny bodziec z zewnątrz, jak np. muzyka, pozwala mi wyzwolić niszczące mnie negatywne emocje. Oprócz tego prostego sposobu relaksu, pracuję już od dawna nad swoim charakterem. I o dziwo przynosi to skutki, rzekłbym bez większych moich starań. Po nieudanym drugim związku z K. widzę, że interesują się mną inne kobiety, nie dość, że inteligentne, to i piękne Konkludując chyba wróciłem do normalności, i to o własnych siłach. Choć niektórzy już mnie wysyłali do psychiatry...
Leonxel- GRATULUJĘ!! Cieszę się, że wylizałeś się z ran i jesteś w stanie w końcu normalnie żyć. Trochę to trwało, jak na mój gust- nie warto było rozmyślać nad nią aż tyle. Życzę Ci, żeby następne trafienie było bardziej szczęśliwe.
(Dobry sposób z tą muzyką- też mam parę zespołów, które ze spokojnej, wręcz stoickiej dziewczynki robią potwora. Wtedy czuję, jak rozsadzają mnie złe emocje i mam ochotę komuś naprawdę mocno przywalić, ale po wszystkim czuję się o wiele lżejsza.)
Czesc. Temat stary, ale pozwolcie ze odgrzeje ten kotlet. To moj kolejny post na tym forum. Od niespelna 2 tyg godze sie z faktem ze moja dziewczyna (?) mnie zdradzila, ze nadal mnie zdradza. Po wielu dniach i nocach wyjasnien i wyciaganiu z niej o co jej chodzi powiedziala a potem napisala mi to samo co dziewczyna autora tego watku- leonxel. Powody tego nieszczesliwego wydazenia sa takie same. Jedyna roznica miedzy tymi kobietami jest taka ze moja miala wielu facetow zanim sie poznalismy. Ja obecnie mam 29 lat ona 24. 2 lata razem. Wlasnie konczy studia i uswiadomila sobie ze nie chce wstapic w dorosle zycie,...ona mysli ze to tak od razu nagle sie stanie (myli sie ale ja juz nie mam sily je tego tlumaczyc, nei poslucha mnie). Ona chce zyc, chce byc ponownie podrywana, chce kokietowac, chce podobac sie innym facetom, chce szalec i nie myslec o jutrze, chce zeby zycie wygladalo jak teledyslk pitbulla, piekne, pelne sexu, zabawy szalenstwa przepychu i dostatku, a faceci co chwila inni. Boi sie zwiazku powaznego, boi sie zobowiazan, boi sie kochac kogos juz na zawsze, boi sie ze kilka lat zycie stanie sie RUTYNA, i przestaneimy sie kochac tak jak teraz sie kochamy (przynajmniej ja jeszcze ja kocham). Boi sie powaznych tematow. Nie chce tej calej rutyny, nie chce dzieci, nie chce myslec o tych wszystkich problemach z ktorymi spotyka sie 90% spoleczenstwa, z codziennoscia. Chce mnie zostawic i wyjechac z Lodzi do Wroclawia. Tam ma swoja najlepsza przyjaciolke, ktora juz wydzla za maz (jej facet to ustawiony gosc po 30 z mieszkaniem... ze wszytkim generalnie). Chce tam robic kariere i bawic sie zyciem. Mi mowi jak zazdrosci swojej przyjaciolce tego ze ona ma teraz takie zycie, ze nie musi pracowac, bo ma bogatego faceta, ze moze sie bawic i nie musi martwic o te wszystki przyziemne sprawy. Wie ze ze mna nie bedzie tak kolorowo, bo jeszcze nie mam mieszkania, bo jeszcze musze ostro pracowac na to wszystko i za bardzo nie mam czasu i srodkow na takie zycie jakie zaoferowal maz jej kolezance. Moja eM chce zyc tak jak jej kolezanka. Wie tez ze ja mysle inaczej. Ja mysle mieszkaniu, nawet bardziej odkladam na dom. Mam prace (myslalem ze dobra ale w porownaniuz tym co opowiada mi o mezu swojej przyjaciolki to maloplatna) tutaj w Lodzi. Dokladnei te same obawy. Scenariusz naszego zycie uklada sie tez identycznie jak kolegi - autora watku. Teraz jestesmy na etapie ciszy po 1 starciu. Ona ma teraz czas zeby zastanowic sie nad tym co zrobi. Ja juz wiem co zrobi, troche ja znam. Wiem ze spotyka sie z nowymi kolegami, ale nie wiem co robia...pewnie czerpia z zycia te 100%. Ten artykul mi zaczyna to uswiadamiac co sie dzieje. Niestety tez ja bardzo kocham,.. a ona po zdradzeniu mnie, juz kolejny raz, nawet nie powiedziala przepraszam tym razem, tylk opowiedziala koledze z ktorym to zrobila ze nie zaluje i ze zajebiscie itd itd. Nie powiedziala tez od tygodnia ze mnie jeszcze kocha (powiedziala ze mnie jeszcze kocha ale to przez moje wymuszanie i nacisk emocjonalny). Wykzyczala mi przez kilka dni ze to przeze mnie bo sie ostatnio nia nie interesowalem - zepenie tak jak autor watku. To prawda, ale czemu tak wyszlo to juz nie istotne. Przeprosilem ja, obiecalem ze sie zmienie, powiedziala ze nie wie czy mnie jeszcze kocha i musi sie zastanowic. Ja wiem ze gra na czas. Chce upiec 2 pieczenie na 1 ogniu... Przykre jest to ze jak rozmawialismy na skype, tak normalnie, troche o innych sprawach zeby uciec od tego co sie stalo, to w momecie gdy zadzwonil jeden z jej nowych "kolegow" uciekla do innego pomieszczenia zebym nie slyszal o czym rozmawiaja, nawet nie przeprosila, ze tak zrobila, nawet o tym nie pomyslala. Potem wyznala ze chciala go zaprsic na wyjscie do klubu na koncert. Ale on niby nei mial czasu... tak sobie pomyslalem, gdybym byl na jej miejscu, a ona na moim, i tak postepowal. I uswiadomilem sobie jakie trzeba miec uczucia i plany wobec tej 2 osoby zeby tak zrobic. Dla mnie to wszystko juz jest jasne, ale moje serce ciagle kocha... i tu wiem ze bede sie meczyl pewnie kilka lat, ale musze zaczac cos z tym robic. Juz wiem ze jestm dla niej wart tyle co obcy czlowiek.
Szkoda gadac, przypuszczam ze podziele los kolegi. Kocham ja wiec jestem slepy i nie widze co sie dzieje tak naprawde. Ale ta historia troche mnie uswiadomila gdzie jestm, co sie stanie. Sam zachowuje sie jak leonxel, mam ochote ja blagac na kolanach, chociaz juz wiem ze ona widzi we mie przeszkode w jej marzeniach.
sadness... bo wale glowa w sciane bunkru
wybaczcie bledy/