Myślałam nad kursem tyle że póki co jestem tak rozbita emocjonalnie
Powolutku, małymi kroczkami, nie wymagaj od siebie zbyt wiele.
najgorsze jest to wpatrywanie się w komórkę a nóż może napisał jakikolwiek SMS i lecę jak głupia . Znajomych za bardzo nie mam, z resztą naogół jestem osobą ktora woli uslyszec cos dobrego niz slowa krytyki choc w tym wypadku wiem ze sie nie popisałam...
Czytam książke ( toksyczne slowa) jak mówiłaś daje do myślenia a jak już zaczęłam czytać podpunkty, które dotyczą być może mnie okazało się że większość mojego związku taka była i to mnie podłamalo jeszcze bardziej że miałam i jeszcze mam klapki na oczach
Dlaczego Cie podłamało?nie bądź wobec siebie zbyt krytyczna, potraktuj to, jako naukę na przyszłość.
Brenne ile twoje "wyleczenie" się z faceta mniej więcej trwało ?
Moje wyleczenie? Hahaha. Nie uwazam, ze jestem wyleczona. Wciąż walczę o siebie ale z kazdym miesiącem lżej mi idzie. Kobieta kochająca za bardzo to taka, ktora stara sie ze wszystkich sił uszczesliwic innych zapominając kompletnie o sobie. Taka byłam is zawsze. Pierwsze małżeństwo- niewypał. Kiedy spotkałam obecnego partnera- myslalam, ze drugi raz nie popelnie tego błedu- był przeciwienstwem byłego męża. Skonczylam w zwiazku z przemocowcem, naduzywajacym alkoholu itp. Przychodzac na netkobiety bylam strzepkiem nerwow. Powoli odzyskiwalam poczucie wlasnej wartosci. Poszlam na terapię. Nauczyłam się wymagac nie tylko od siebie ale I od innych. Nauczyłam się dbac o siebie i swoj komfort psychiczny i fizyczny. Lecze sie nie z faceta ale z chorobliwego dbania o innych w pierwszym rzedzie.
Ksiazka pomogla mi rozpoznac, kiedy zaczyna sie szantaz emocjonalny, nauczyla mnie jak sluchac swego ciala i tych zapalających się "czerwonych lampek ".
A co u mnie? Pisalam o swojej sytuacji wiele miesiecy temu, kiedy czulam ze chcę z siebie wszystko wyrzucic. Pozniej nie czułam takiej potrzeby i znalazlam swoje miejsce w radosniejszych tematach.
Wciąż mieszkam z moim przemocowcem. Chociaz na razie usiadl na tylku i sie pilnuje. Od polowy ubieglego roku przewijal sie temat rozstania i przeprowadzki. W listopadzie uległ powaznemu wypadkowi. Postawilam sprawe jasno, ze go nie wyrzuce z domu w tej sytuacji ale niech nie upatruje w tym szansy dla "nas". Pracuje jak głupia, zeby utrzymac dom i aby dzieciom niczego nie zabraklo ale w tej sytuacji jego obowiazkiem jest prowadzenie domu. Po pracy mam prawo do odpoczynku, mam czas aby byc z dziecmi, sprzatanie, gotowanie to jego działka. Nasze role się odwrocily, staram się aby z ofiary nie stac się "katem " bo czasami granica jest cienka. Z alkoholem przystopował, bo nie ma na to finansow.
To tak w skrocie. Nie jest kolorowo ale staram się widziec pozytywy.
Wiem, jak dlugą droge przeszlam i wiem ze pewnie wiele jeszcze przede mna.