Witam Panie,
Mój 9 letni związek od 3 lat umiera. Od początku roku zdecydowaliśmy się na rozstanie i wszystko ukladalo mi się dobrze. Jednak po 1,5 miesiąca nastąpiło tąpnięcie lękowe, które ścielo mnie z nóg. Oprócz wychodzenia z relacji borykam się z depresją lękową. Chodzę do terapeutki i leczę się lekami.
Moja choroba zaczeła być łagodniejsza, jedna do czasu, teraz boję się najbardziej o swoje zdrowie. Mam pracę, a 5 dni ataków paniki spowodowały że w ogóle nie spałam.
Od 3 lat nie mieszkamy razem, jednak byliśmy ze sobą. Sam fakt wyprowadzki miał pomóc mi stawać na nogi i zdawało mi się że się udaje, póki nie przyszło ścięcie. Mam swoich przyjaciół, mam kochane piesa, wykształcenie, jednak nie radzę sobie z tym wychodzeniem. Boję sie tego przeokrutnie, szczególnie że mam juz problemy zdrowotne,
Partner- bardzo dobrze wykrztalcony, z domu w którym ojciec nadużywal alkoholu, brak okazywania uczuć i czerpanie przyjemności z negatywnych wydarzeń, mocno krytykujący, obarczający mnie winą za naszą sytuację, lubiący co wknd alko spędzanie czasu, nieobliczalny po wypiciu (zwykle wychodzil z domu w jakiś nieznanych mi celach), naciskający na dziecko (przez to że mu nie urodzilam jest dla mnie niedobry), brak przemocy fizycznej, ciągłe namawianie na seks (aż w pewnym momencie odebral mi z tego przyjemnosć), brak empatii, wsparcia i przyjaźni (bardziej chęć rywalizacji).
Najgorszy w tym wszystkim jest fakt, że nie rozumiem czy inni też tak mają? Może to nie toksyczność tylko życie, a ja jako wrażliwiec jestem nieprzystosowana.
Chętnie się do Was przyłączę, by zacząć widzieć obiektywnie, na razie moje emocje biją ślepo o ścianę, a mechanizm poznawczy zdaje się robic ze mnie żarty.
Po 5 latach związku zachorowałam i wtedy zaczęłam widzieć swoją samotność i jego ciężko stronę. Wtedy musialam być zdana na niego, a on mial dystans, wciaż kłócił się i żył swoim życiem. Myślałam, trafiłaś choleryka przecież to nie skreśla czlowieka i trwałam. Myślałam nie rozumie co cię spotkało to nie wie jak pomóc. Moim celem stalo się stanąć na nogi i odejść.
Po roku stan byl już względnie stabilny, ale będąc niepewna siebie, przeszlam z związku w związek. I bach zmienia się, zrozumial, walczy. Pół roku gdy ja próbowałam stworzyć nową relację. Dałam szansę, wrócilam i się przeliczylam. Szybko moje odejście potraktowane zostało za zdradę i następna tona poczucia winy lądowała na moich barkach. W koncu zaczęłam tak o sobie myśleć, że najwyraźniej odeszłam bo bylam tchórzem i tak strasznie zranilam go.
Na chwilę obecną czuję że trochę się zbudowalam z terapeutką, ale wciąż 40% mnie powtarza, że powinnam starać się o niego, bo inaczej stracę wszystko. Ciche mysli w głowie szepcą, przecież on szybko będzie szczęśliwy a Ty będziesz załowała, bo kto Cię teraz chorą weźmie. Mówią, że to moja chora projekcja robi z niego potwora, by było mi lżej poradzić sobie z samą sobą. I na koncu myśli, kto jest toksyczny? Ja czy on, a może nikt.
Na pierwszy post wystarczy, dziękuje za udostępnienie przestrzeni wirtulanej w Waszym zacnym gronie.
Pozdrawiam i życzę przede wszystkim zdrowia!