Ehdi napisał/a:bags napisał/a:A tak apropo burdelu i mojego wzniosłego doradzania innym. Burdelem by to było, gdybym dalej w tym siedział i był w tamtejszych 4 ścianach. A że mnie tam z jednej strony nie ma, a z drugiej wiem co się święci - tak jego temat "przewertowałem" od deski do deski, jak również czuję się na siłach i w sposób życiowo uzasadniony doradzać innym.
Z wzajemnością...
Bags wiem, że to jest na pewno ogromny postęp, że człowiek się wyrywa z takiego związku i może samodzielnie odetchnąc pełną piersią. Jakkolwiek coraz bardziej przekonuję się o tym, że rozwód to jednak istotny element zamykania jakiegoś etapu.
Jesli chodzi o Ciebie to widzę w Tobie bardzo wiele emocji związanych z byłą małżonką i w mojej ocenie w takiej sytuacji to jest jak stanie w miejscu. Sama nie przeżywam swojego rozstania w ten sposób, bo w sumie jeśli ktoś kogoś skrzywdził to ja samą siebie. Jednak sama też dostrzegam, że fakt, iż podjęłam świadomą decyzję o odłożeniu rozwodu w czasie czyni to powoli nieznośnym. Gdyby nie fakt, że obecnie moja wytrzymałość psychiczna jest na skraju to zdecydowanie nie trzymałabym się pierwotnej decyzji. Szczerze to nawet nie wiem czy nie dołożę sobie tego jako kolejnej wisienki na torcie, bo jak ma byc piekło to niech sie w całości przewali.
Ja wychodzę z założenia, że po prostu trzeba zacząć żyć, a rozwód jest tym co jednak nam to życie ułatwia i umożliwia. Przeciąganie nieuniknionego nie ma sensu, no chyba, że z wyższych względów. Ja niby podobnie jak Ty odsunęłam od siebie stres i nieprzyjemności w ramach dbania o samą siebie. Teraz z perspektywy czasu wydaje mi się, że to nie ma absolutnie sensu. Moja decyzja ma pragmatyczne uzasadnienie ale naprawdę chyba nie dotrwam w swoim wcześniejszym postanowieniu.
Dlatego gdybym miała komuś teraz doradzać w tej kwestii na pewno nie zalecałabym czekania. To trzeba zrobić, przeciąć, zamknąć etap, otrzepać ręce i iść dalej do przodu z uśmiechem na ustach.
Postęp jest ogromny, jak choćby możliwość samostanowienia o sobie, a nie szukania we wszystkim złotego środka, bym ja i partnerka była z tego zadowolona i jeszcze poklask mieć od teściowej. Odczekanie z rozwodem z mojego punktu widzenia i po swoich doświadczeniach jest również wskazane, bo jak sam na początku swojej drogi przez mękę po rozstaniu, tak za wszelką cenę chciałem wówczas rozwodu z winy teściowej. Ale niestety w tej materii ona jest osobą nietykalną i mało istotną dla rozwodu. Odczekanie a nie przeciąganie w nieskończoność, bo w tym wypadku dla mnie bezsensownym jest robienie tego na zasadzie, że "jak ja czy partner zechce, to się go wtedy weźmie". W takim przypadku ma sens założenie sprawy o rozdzielność majątkową.
Tyle tylko, że jak ja wiem i jestem przekonany o braku jakichkolwiek możliwości powrotu do siebie, tak też tego typu dzielenie włosa na czworo mija się z celem. Ja mam potrzebę modernizacji swojego otoczenia i nie mam zamiaru robić przez to ukłonu w stronę żony, by miała powody do podziału majątku. A z drugiej strony nie mam zamiaru ponosić odpowiedzialności za jej potknięcia finansowe, tudzież udowadniać przed sądem brak ew. ojcostwa gdy jakieś ich dziecko przyjdzie na świat.
Co do emocji, to one są podyktowane tym, że teraz mogło się żonie odwidzieć i wyrazi przed sądem skruchę z chęcią walki o małżeństwo. Z drugiej zaś strony napisać pozew muszę w taki sposób, by z jednej strony nie wywołać wilka z lasu, a z drugiej rozciągnąć uzasadnienie do czegoś więcej niż tylko "różnicy charakterów"
beosa napisał/a:Bags,jak ja Cię rozumiem.Choć mojego męża już nie ma nadal muszę uważać na każdy swój ruch i każde wypowiedziane słowo -bo wszystko co mówię i robię może być wykorzystane przeciwko mnie.Więcej,jest wykorzystywane.Fatalnie trafiliśmy.Skąd tyle nienawiści i jadu w tych naszych teściowych?
I wiesz co?Zastanawiam się,że On widzi,słyszy i nie grzmi.Sorry,Ty chyba wierzący jesteś?Ale nie mogę zdzierżyć,że tak podle kłamią ludzie,którzy co tydzień chodzą do spowiedzi i przyjmują Komunię.Takim się przecież wierzy,bo to zażarte katoliki są.Straszne.
Gdzie przyzwoitość,gdzie honor,gdzie zdrowy rozsądek jest.
"Masz prawo zachowac milczenie, bo..." a tu się nie da
Ja tam początkowo byłem jak przyszywany synuś
, Ty zaś jak znam tego typu scenariusze "od kuchni" - byłaś konkurencją z przymykaniem oka, bo synka narzeczona.
Tą nienawiść i jad próbowałem sobie już na wszelkie sposoby wytłumaczyć, ale by to dosadniej zrozumieć, to trzeba by było "wejść" im do głów. Tak jak od wieków pokutuje powiedzenie, że "matka wychowuje dziecko dla świata a nie dla siebie", tak tu jest jego kuriozalna odwrotność. "odcinamy pępowinę, czyli koniec problemów z teściową" na necie i "mamisynek i córunia mamusi" z Jackiem Pulikowskim na youtube to chyba najlepiej wyjaśnia.
Z jednej strony jest ta wyrośnięta ponad normy nadopiekuńczość matki - wychowywanie dziecka dla siebie a nie świata - a z drugiej u Naszych partnerów zachwiany równo system wartości, począwszy na sobie a na relacjach związkowych skończywszy; paradoksalnie też brak umiejętności życia samemu i na własny rachunek. Bo zostawić matkę samą to źle, a sam na sam z partnerem będzie jeszcze gorzej. Oni to mają wypisane na twarzy, a potem mamuśka to bezbłędnie odczytuje i indoktrynuje ich przeciwko Nam. Daleko nie trzeba patrzeć, bo u mnie tak to się skończyło.
Przyzwoitość, honor, zdrowy rozsądek, empatia, tolerancja to dlań abstrakcja, tego doszukują się w Nas by zdeptać. A jeśli jakimś cudem mają te cechy w sobie, to dalej jak czubka ich własnego nosa one nie sięgały i nie sięgają.
Ciekaw jestem, czy przy przypadkowym spotkaniu usłyszałbym choć jedno zdanie ze słowem "przepraszam" po tym wszystkim... prędzej chyba usłyszę, jak sam je sobie wypowiem. 
To, że jestem wierzący - ale nie namiętnie praktykujący - i szanujący te wartości sakramentalne, niejako jedno z wielu uratowało mnie przed rewanżem pt zdrada. Żona wychwalała duchownego i biegała co świątek piątek i niedzielę do kościoła, ale jak przyszło do konfrontacji w 4 oczy, tak ksiądz stał się szatanem, bo trzyma stronę sakramentu i hierarchii małżeństwa. Teściowa to kontakty z księdzem jedynie na zdjęciu, kolęda to zło konieczne. I znowu koło graniaste matka - dziecko się zamyka 
Takich absurdów i powiązań "rodzicielskich" odnotowałem po tym wszystkim na pęczki, a od tematu zaręczyn i dziecka się zaczęło. Tak jak po rozstaniu się zastanawiałem po co jej/im był ten ślub kościelny z "wielką pompą", tak już teraz wiem ja, ksiądz i otoczenie... by pokazać całemu światu ich prawdziwe, pełne fałszu i obłudy oblicze. Niby wszystko wykalkulowali kosztem mnie, ale w efekcie sami siebie wkopali.
Anstawia nie dziekuję, wiadomo
. A i wywalić z siebie to już zrobiłem po wątkach 
Chcę zawalczyć jedynie o własną zbrukaną godność, reszta mi wisi, bo życie to i tak im zweryfikuje, o ile już nie zaczęło.