Witajcie. Jak pisałam w poprzednim "wątku" jestem tutaj nowa. Chciałabym opisać Wam swój problem. Bo już nie wiem co mam robić. Od czego zacząć....
Dzieciństwo do pewnego czasu wspominam naprawdę bardzo miło. Chciałam, aby było tak zawsze. Niestety wszystko było do pewnego momentu... tata zmienił pracę i zaczął pić.
Jak ja pragnęłam, aby w końcu się opamiętał i przestał. Niestety nie to było jak się później okazało najgorsze. Oprócz alkolohlu pojawiły się awantury oraz przemoc fizyczna.
Pamiętam jak podczas z jednej z awantur uciekałam i chciałam coś sobie zrobić, aby nie uczestniczyć w tym... Miałam wszystkiego dość. Lata mijały,a ja dorastałam (nadal w tym domu)
Chciałam jak najszybciej wyrwać się z domu i zacząć żyć swoim życiem. Jaka ja byłam szczęśliwa gdy poznałam chłopaka (obecnie swojego męża) był idealnym kandydatem na męża
miły, starszy, dojrzalszy, miał stałą pracę oraz co najważniejsze nie pił. W głowie już sobie budowałam "rodzinkę". Udało się. Byłam szczęśliwa mimo, że było ciężko, abyśmy
byli razem, ale nie daliśmy się innym. Po ponad roku zaszłam w ciążę i wtedy zaczęło coś się psuć. Jakieś drobne sprzeczki itd, no ale w jakim związku nie ma kłótni... tak
sobie to wtedy tłumaczyłam. Potem urodziłam i zaczęliśmy planować ślub (którego tak naprawdę nigdy nie chciałam brać), ale cóż się nie robi dla świętego spokoju. Pamiętam
jak tydzień przed ślubem chciałam wszystko odwołać, ale zabrakło mi odwagi. Czułam, że to chyba nie ten facet, ale tłumaczyłam sobie to tym, że po ślubie będzie inaczej
i wszystko się może zmieni. Owszem zmieniło się...na gorsze. Mimo, że wcześniej było ustalone (bardziej z jego strony) że ja siedzę w domu i się nim oraz dzieckiem zajmuję
to był najlepszy powód do kłótni, bo przecież ja tylko siedzę w domu i nic nie robię, a nic nie robię dlatego, że do niczego się nie nadaję. Poszłam do pracy... byłam w niej
3 dni, bo stwierdził, że nie ma kto się dzieckiem zajmować więc on go zabiera do siebie do domu i tam on będzie mógł się zajmować. Więc zrezygnowałam z pracy.
Cały czas staję na głowie, żeby był tylko zadowolony. Robię "męskie" roboty, żeby nie gadał, że nic nie umiem, ale to i tak za mało. Co bym nie zrobiła w domu czy "specjalnie"
dla niego to i tak "on zrobiłby to lepiej". Przestaje koło niego latać to jest jeszcze gorzej, bo nawet mu w niczym nie mogę/potrafię pomóc, bo najlepiej gdybym tylko leżała
i pachniała. Nie mam już siły walczyć o to wszystko. Staram się za dwoje, a on i tak tego nie docenia. Przez niego straciłam znajomych, bo raz, że przy każdej okazji gdy
gdzieś wychodziliśmy to on tak mnie krytykował przy wszystkich, że prawie tam płakałam, a dwa, że przez to, że tylko ON zarabia to dostaję 100 zł na tydzien, żebym tylko
przeżyła. Nie mam na różne "swoje" potrzeby, ani na jakieś "wychodne" z koleżankami. A one się "zbuntowały" i nie chcą nigdzie ze mną wychodzić, bo nie mam pieniędzy, albo
jakiś czas temu usłyszałam, że jeśli chce z nimi wyjść to muszę się "ogarnąć". Nie mam ciuchów "na czasie". Nie stać mnie na nie.
Ostatnio się zbuntowałam i chciałam iść do pracy... byłam na kilku rozmowach. Ale co z tego... po wielu latach słuchania, że się do niczego nie nadaję itd utkwiło mi w
głowie i teraz nie potrafię normalnie funkcjonować. Idę na rozmowę po czym wracam i rezygnouje, bo boję się, że naprawdę sobie nie poradzę, że zrobię z siebie idiotkę itd.
Chciałabym zacząć życie na nowo, ale nie potrafię. Kiedyś wmawiał mi, że kobieta z dzieckiem to patologia, więc jak odejdę od niego każdy będzie na mnie patrzył jak na
patologie itd. W każdej kłótni wypomina mi to, że mój tata pił, robił awantury, że pochodzę z takiej rodziny... nie mam już siły tego słuchać.
Nie potrafię z kimś "normalnie" rozmawiać, bo boję się, że popełnię gdzieś błąd, że wyjdzie, że jestem jakaś nienormalna. Ale pewnie dlatego, że za każdym razem gdy byłam
gdzieś z mężem to nie dość, że mnie krytykował i poniżał to poprawiał każde zdanie, bo niby źle się wysławiam ... I zamknęłam się.
Nikomu nie mogę tego powiedzieć. Duszę to sama w sobie. Ale zaczyna brakować mi sił. Szukałam jakiś poradni, psychologów itd, ale trzeba płacić... ale z czego ??
Chyba nigdy z tego nie wyjdę bo ciągle będę się czegoś bać.
Dziękuję, że przynajmniej ktoś mógł przeczytać to. Daje mi to wiele.
Przepraszam, ze tak chaotycznie napisałam.
Pozdrawiam