zabka-k napisał/a:hm... napisał/a:Bo jak jesteś sobą to i spokojną
. No nie?
Ale po co właściwie znać te cechy?
Ja wiem co mnie wpienia. Cholera jasna w ludziach, a co cenię? Hm...
Najbardziej to chyba bezinteresowność, spontaniczność i myślenie o tym drugim jednak.
Po co? Żeby znać też te, których u potencjalnych przyjaciół nie zaakceptowałam - a więc się nimi nie stali. Skoro wątpię w swoją umiejętność dokonywania zdrowych dla mnie wyborów partnerów, to chciałabym może mocniej się rozeznać w tym, za co nie przypłacam największymi jednak wątpliwościami i nerwami?
Przecież tak samo, jak kiedyś nie wiedziałam, jaka jestem to i teraz zapytaj mnie, jaki powinien być mój wymarzony partner
Takie samo zdziwienie 
Jako to jaki? No, sobą pewnie....?
A jakie cechy uważa Pani za pożądane, jakie są w stanie zapewnić utrzymanie Pani poczucia bezpieczeństwa i satysfakcję ze związku?
Eeeee?????

Ja też nie wiem.
Źle mi.
Staram się, szukam, produkuję.
Dziś napisał do mnie ktoś znajomy, świeżynek po szkole,i powiedział mi o swojej nowej pracy i zarobkach,
Słabo mi się zrobiło.
Pomyślłam sobie...bosheeeee, ja tyle w życiu nie zarabiałam, tyle pracuję, mam odpowiedzialns pracę, muszę tylu rzeczy pilnować i przyjść tego szóstego dnia i...qrwa...co jest? Tyle godzin, papier inny niż trza, to jest wykorzystywanie przecież, w imię czego? Bo rachunki, bo to. W imię tego daję się wykorzystywać. Jedynie. Pracy szukam. Jest, dużo. Mniej płatna.
Nie mam sił. Wciąż odmawiam, sobie, dziecku, znajomym.
Jest mi wstyd, że nie mogę sama tak jak chcę.
Wciąż ograniczenia i zależność.
Nie znoszę tej zależności, która komuś chyba pasuje.
Ostatnio usłyszałam też jak to się postrzega. Ja mam, bo partner ma. Guzik. Ja nie mam, partner ma. Ja to ja. Partner to partner, i wiecie czyja to opinia była? Mojego pracodawcy. Normalnie chciałam zaproponować, że może ja darmo przychodzić będę, bo "partner" ma.
Więc postawiłam sprawę tak - chce sie wyprowadzić na swoje. I mam? Odpowiedzi w sumie brak, gdyż podliczono, No. Wystarczy.
Ja tracę motywację. Ja wiem, że muszę wstać i tam iść po to co tam mogę dostać, bo mam to i to do płacenia. Wiem. I lubię tam iść nawet. Ale mam czasem taką ochotę by tym pieprznąć, żeby wykrzyczeć, powiedzieć - a sami se tu siedzcie za tyle, jak mi tutaj tak świetnie to niechaj mnie zastąpią Ci co to są tego zdania.
Ja nie rozumiem jak kobiety sie cieszą z zarobków 1200, nie rozumiem. Nie są same? Mają męża na którym wiszą i on tworzy bazę do wykorzystania?
Ja tak nie potrafię, to mnie męczy jak cholera, nie mam w tym zrozumienia w domu. "Cóż zrobisz, kobiety tak mają, zawsze musisz liczyć na kogoś, zawsze ktoś komuś daje- generalnie -czegóż chcesz, przecie dobrze jest.
Gówno jest, a nie dobrze.
Dobrze to będzie jak nie będę musiała Berlina odmawiać i innych weekendów, dobrze będzie jak będę mogła urlop zaplanować a nie w domu siedzieć i dobrze bedzie jak będe mogła realizować swoje pasje.
Bo nie fajnie jest słyszeć od pracodawcy, że na to go nie stać, na tamto go nie stać, a tu jedna firma, druga i Ci ludzie w tych firmach też tak pracują. Tu jedno spa, tam inne coś i wyjazd nie wiadomo gdzie. A Ty na emeryture nawet nie zbierasz, bo taki biedny pracodawca. I godzisz się bo nie masz wyjścia, miesiacami szukasz innej pracy. Jest, mniej płatna. I oczywiście tego co szef nie zmienimy, mamy wpływ na siebie. Możemy się na takie warunki nie zgodzić.
Szlak by to. Nie Ty to ktod inny. Teraz już tego nie zmienimy. To id lat trwa.
A na deser zapytają gdzie na urlop wyjeżdzasz, jakbyś inną pracę miał jeszcze. W jednej na życie codzienne zarabiasz, w drugiej na czas wolny. Doby brakło.
Ręcę mi opadają.