Witaj! 
Kiedyśbyłam - wiesz sama napewno, że nikt Ci tak naprawdę nie pomoże, jeśli sama sobie nie pomożesz... Bo my możemy wszystko powiedzieć - i przytulić, i wysłuchać, i trzasnąć ręką w stół i krzyknąć nawet. Tylko .... nic nie zadziała, jeśli Ty sama nie postanowisz, że chcesz z tego stanu wyjść. Oczywiście, że do wszystkiego potrzeba czasu. Nie ma złotej recepty, jak ten okres przetrwać, jak i ogólnego dla wszystkich czasu - poza jednym - WSZYSTKO OD CIEBIE ZALEŻY.
Najbardziej w tym wszystkim pomaga jednak ZROZUMIENIE. Skoro nie będziecie razem, to nie będziecie. Koniec. Pozostały tylko wspomnienia. Chcesz żyć tylko wspomnieniami? To Twój wybór. Tylko Twój wybór i tylko Twoje życie. Nikt niczego nie zrobi za Ciebie, nie sprawi, że zrozumiesz, nie sprawi, że zapomnisz, nie sprawi, że będziesz czuła spokój. Wszystko zależy, od tego czego Ty chcesz. I co rozumiesz.
Skoro masz teraz mnóstwo czasu - może przeznacz go na zrozumienie? Wypłacz się - ale sobie. Wyżal do końca, nawet jeśli to ma trwać ciurkiem 3 dni. Bo dłużej permanentnego własnego płaczu i potwornego bólu głowy chyba nie da się znieść... Wyciągnij wnioski, przeanalizuj Waszą byłą rzeczywistość. Już zaczynasz wspominać tylko miłe chwile. Już zapominasz złe. To nie tak. Wiem, że złe bolą, ale mieć je w pamięci trzeba by starać się stworzyć obiektywny obraz całości...
Śni Ci się nowe i ktoś zmienia obiekty uczuć? Bo zadra zdrady tkwi w Tobie i jest tym, czego będziesz się pewnie długo bać. A to że potrzebujesz ciepła i troski, to czemu, czemu sama się sobą nie opiekujesz, czemu sama sobie robisz dalej przykrość? Jeśli szanować będziesz siebie i swoje zdrowie (psychiczne, fizyczne), to przecież nie będziesz siebie ciągnąć w dół!
To juz chyba czas, żeby zacząć samemu dawać sobie kopa, a nie czołgać się za wspomnieniami i to do tyłu.
Przyznaję, mnie często trudno zrozumieć, czemu ludzie postępują na przekór sobie samym, zadając sobie samemu tyle bólu... Idealizują coś, kogoś... Po to by znowu siebie zranić, jeśli już ten ktoś nie rani. Byle by samemu sobie robić przykrość...
Smutek po skończonym związku jest ogromny. Trwa długo. Ale to już nie żałoba? Czemu to ktoś ma Cię pchać? Bo lepiej samemu nie zrobić nic, by nie czuć się za swoje czyny odpowiedzialnym? Bo prościej tak? Bo "poukładanie siebie" wymaga tylko i wyłącznie własnych chęci, własnej pracy - i często bardzo mozolnej? Po co czuć satysfakcję? Bo inaczej nie będzie, każdy, kto się "poskładał" po rozpadzie związku czuje ogromną satysfakcję z siebie i wie, że zawdzięcza to sobie!!!
Czyżbyś wolała być tylko wdzięczna komuś? Bo czyjeś wyciąganie za uszy nie przysparza potu i trudu?
Samemu - tylko samemu - trzeba chcieć. Zacząć od zachcenia chcenia
I szukać najróżniejszych sposobów i sposobików. Szukać sposobów, nie powodów. Za jakiś czas to się opłaci

Mama płakała, bo przelałaś chyba cały ten ból na nią... Pomyśl jak ciężko jest komuś, komu chyba zawsze na Tobie zależeć będzie najbardziej - kiedy widzi, jak cierpisz i ile cierpień sama sobie przysparzasz. Pewnie wolałabyś - tak przyznaj sama wewnątrz - wiedzieć, że to on widzi ten Twój ogromny ból i on płacze, bo rozumie, jak bardzo Cię skrzywdził. Tylko czy to coś Tobie dałoby? Czy Ty dalej chcesz powrotu do tego związku? Bo wiesz, bo gdybyś tego nie chciała, to myślę, że sama sobie te kopniaczki "zasadzałabyś", motywacja była by w Tobie samej....
Czy mnie nic nie dopada? Ejże, wcale nie. Czasem czuję rozgoryczenie, żal. Czasem wręcz mega wściekłość!!!! Mam do tego prawo, czasem wręcz obowiązek. Bo to moich kilkanaście lat życia, płonne nadzieje, ogromny ból, kiedy uświadomiłam sobie, jak w ogóle się nie liczyłam, jak bardzo sama siebie pozwalałam ranić, jaka sama siebie oszukuję i przez to oszukują czasem i inni, wykorzystują. Czasem mi ciężko - tak po prostu codziennościowo życiowo ciężko, bo najróżniejsze rzeczy mam na głowie. Dopadają mnie różne uczucia. Ale mam siebie i swoje pozytywne podejście. Udaje mi się siebie utulić
Pogadać samej ze sobą
Ech, nie na głos
