aisa napisał/a:Dzięki Niekochana za słowa otuchy wiem że muszę walczyć dla siebie i dla moich dzieci.
A tu to chyba zagoszczę na dłużej.
Fajnie mi tu.
Zagość, Aisa, zagość. Tu się zyskuje pion, tu widać, że jest jeszcze coś normalnego na tym świecie ... oprócz świata, który pokazali nam nasi wrogowie, z którymi sypiamy.
A swoją drogą, jak zrozumiałam, Twój mąż wie, że Ty wiesz, tak? I rozumiem, że wmawia Ci, że Twoja interpretacja tych ich zdjęć w łózku, to Twoja nadinterpretacja czegoś niewinnego, tak? I nadal utrzymuje, że jest niewinnym, lojalnym małżonkiem, tak?
A gdybyś tak postarała się i zebrała te niewinne dowodziki - zgrała zdjęcia i sms-sy na komputer, złożyła pozew w sądzie o rozwód z orzeczeniem o winie i zarządała sowitych alimentów na siebie i dziecko, to ciekawe, czy sądowi też wmawiałby złośliwą paranoję. Jak myślisz.
Dziewczyno, rusz z miejsca, bo to co on robi to brutalny emocjonalny wandalizm.
Ja wiem, jak się kocha socjopatę. Ja wiem, jak on potrafi uzależnić, ale nawet jeśli nie dla siebie to masz obowiązek zrobić to dla dziecka. A ono nie jest ani głupie ani ślepe. Widzi i zapamięta, że matka godziła się na pewne układy i może zechce je potem powielić w swoim dorosłym życiu.
Mnie też się wydawało, że moje dziecko tylko siedzi w swoim pokoju przy kompie i niczego nie zauważa. Jak zaczęłam z nim rozmawiać, to struchlałam - ile wie, ile rozumie i jak mu to robi na psyche.
Zacznij od małych kroczków - poczytaj w Internecie o psychicznym wykorzystywaniu kobiet takich jak Ty zależnych finansowo i niestety emocjonalnie od takich wygodnickich psychofagów jak Twój mąż.
Dostałaś już od Niekochanej lietraturę.
Ja też CODZIENNIE walczę z emocjonalnym uzależnieniem od człowieka, którego przynajmniej zdołałam wystawić czasowo za drzwi więc domyślam się, jak trudno Tobie podjąć konkretne kroki pod jego okiem i codziennym wpływem.
Myślę jednak, że jak zakiełkuje w Tobie choćby odrobina złości, to dalej proces ruszy.
Ja walczę z nim i ze sobą już pięć miesięcy. Moi bliscy wiedzą, jak strasznie uzależniona byłam jeszcze kilka miesięcy temu. Usprawiedliwiałam wszystkie jego podłości, kłamstwa, sama z siebie gotowa byłam zrobić chorą psychicznie byle tylko nie wyrzucić go z siebie. Nie ma łatwo, dziewczyno. Do tej pory, jak wpadnie albo zadzwoni i zionie na mnie swoją toksyną o dalszym szczęśliwym pożyciu, zmianach, odrodzeniach, reaktywacjach to zeskrobuję się z terakoty przez cały następny dzień ... "bo może to co mówi ma sens". Dzięki Bogu dany jest mi czas między tymi zionięciami na wypranie sobie mózgu. A Ty, bido, bez wytchnienia musisz żyć w swojej toksynie i upajać się swoją "miłością" - "no jak ja bez niego", "a przecież był moim przeznaczeniem", "a może", "a jeśli".
Wyrwij się ... albo przynajmniej spróbuj.