Dziś obudziłam się z dojmującym uczuciem SAMOTNOŚCI. Samotności tej najbardziej parszywej, opisywanej w całej "naszej" literaturze fachowej - nikt mnie już nigdy nie zechce, ja już nikogo nie będę w stanie pokochać, do końca świata będę się budzić sama w łóżku, bojąc się do niego wpuścić kogokolwiek. Nie pomaga nic - basen, feyzjer, zakup nowego ciucha, czytanie, oglądanie - NIC. Mój mózg pracuje w jednym trybie - TĘSKNOTA_ZŁOŚĆ_SAMOTNOŚĆ_PAPIEROS. I tak w kółko. To właśnie w takich momentach brakuje mi tego śmiecia. A raczej nie, tego śmiecia mi nie brakuje a tylko (aż) moich fantazji na jego temat. Ubrałam pustego manekina w moje fantazyjne ubranka i teraz tęsknię za wytworem własnej wyobraźni. I to też jest kolejny przyczynek do pogłębienia samotności - ja przez te wszystkie lata przecież też byłam samotna. Ja go w ogóle nie interesowałam, nie ciekawiły go moje rozprawki, moje problemy, moje dziecko ... nic. Ja tylko miałam taką wizję, że "muszę go interesować skoro mnie wybrał i ze mną żyje". A wszystko było ZUPEŁNIE inaczej. Byłam i będę samotna. Dziś to wiem i czuję się jeszcze bardziej okradziona.
To właśnie te momenty stawiają mnie na granicy moralnej przepaści i podpowiadają "Zadzwoń do niego, spotkaj się weź sobie choć namiastkę tej iluzji - jego głos, zapach skóry, to nic, że to wszystko film z twojej głowy i nieprawda, ale zadzwoń."
Nie, nie zadzwonię. Doskonale wiem, że to by tylko wydłużyło moje męki uzupełniając je o moje poniżenie. On już też nie dzwoni - po ostatnich kopach, jakie dostał mimo błagań i obiecanek, już chyba dotarło - NO WAY. Odśpiewał łabędzi śpiew i zarzucił teatrzyk uliczny.
Teraz muszę tylko dotrwać do ostatniej prostej - za dwa-trzy tygodnie będzie decyzja z banku w temacie uwolnienia mnie z więzienia, tj. przerzucenia na niego kredytu za to jeszcze_nasze_mieszkanie, tak abym mogła odsprzedać mu swój udział i wiać stąd. Jednak to czekanie jest najgorsze. A jeśli bank się nie zgodzi i będę tu musiała tkwić wiele wiele długich miesięcy zanim to mieszkanie się nie sprzeda? A jeśli on będzie chciał jeszcze wywinąć jakiś numer i np. odmówi dopłacenia należnych mi pieniędzy, które dostaliśmy od mojej rodziny? A jeśli, a jeśli, a jeśli ... Każde a jeśli wiązałoby się z koniecznością kontaktowania się z nim i wystawiania swojej psychiki na jego tanie manipulacje. Żeby się uodpornić na jego kombinowanie przy moim mózgu, za każdym razem, kiedy się z nim spotykałam po wyrzuceniu go, musiałam dokładnie przewidzieć na trzy kroki każdy jego ruch i wymyśleć odpowiednią ripostę-tarczę. Wychodziły z tego piękne zwycięskie sceny ale ileż tak można się ćwiczyć jak gladiator. Obrona przed manipulacjami socjopaty jest potwornie wyczerpująca bez względu na ilość fakultetów i wchłoniętych lektur naukowych.
Cztery lata sączył we mnie swój jad i wie, jak obejść zasieki w moim mózgu. Niby sygnały odbiera ode mnie jednoznaczne - "moja psychika nie będzie więcej kolaborować z twoim chorym światem, bo moje rodzące się państwo podziemne wyda na mnie wyrok i zastrzeli mnie w ciemnej uliczce". Niby to wie, ale dalej wpędza mnie w poczucie winy za całe zło, które się działo w naszym związku. I tu mnie ma. Ja ciągle myślę o sobie, jako o osobie, która RZECZYWIŚCIE była w stanie być na tyle nieznośną, że trzeba ją było zdradzać i RZECZYWIŚCIE nie jest w stanie facetowi dać nic takiego, co by go przy niej zatrzymało.
Żesz k*wa mać. Tyle się naczytałam mądrych rzeczy, tyle wiem o tym psychofagu, tyle pamiętam zwyrodniałych okrucieństw, które mi wyrządził i nadal czuję się WSPÓŁWINNA. Tu chyba nie pomoże żadna terapia, tu od razu potrzebne są elektrowstrząsy albo lit.
Morfeusz,
Jak widzisz - chętnie się otworzę na real ale dopiero po ucieczce z mojego Alcatraz (czytaj mieszkania i starej wersji mózgu).
Wtedy sobie pogadamy, jak równy z równym 
Zazdrości,
Mojej rodzinie wystarczy, jak na mnie patrzy - wysychająca z tygodnia na tydzień roślina. Co tydzień kilo mniej, uśmiechu brak, wiary brak, wieczne milczenie. Gdybym im teraz jeszcze zaserwowała swój comming out, to pomyśleliby, że wzięłam za dużo prochów. Jak by to powiedzieć - w moim stanie jestem mało wiarygodna.