Potrzebuję pomocy od Was.
Od ponad pół roku spotykam (-łem) się z kobietą 37 lat, ja mam 43 lata. Jestem sam od ponad 3 lat, ale nadal widnieje jako żonaty, mam dziecko. M. uśmiechnięta, radosna, bez "kija w tyłku". Przytulaśna, kochana.... Układało się cudownie od samego początku, od pierwszej rozmowy, potem pierwsze spotkanie, pierwszy pocałunek tego samego dnia, do samego rana zabawa, aż skończyliśmy razem na plaży do 9 rano. Tego dnia były łzy, spowodowane opowiadaniem o swoim życiu. Ona nie jest kobietą, która spotyka się z byle kim. Jak jej ktoś nie odpowiada, nie ma tego "flow" jak twierdzi, to nie ma szans, aby dopuściła kogoś blisko do siebie. Mówiła, że miała tylko 2 partnerów przede mną.
Po jej rozwodzie zaczęła się spotykać ze swoim przełożony, miał dzieci, ale o żonie nic nie mówiła. Podobno ją zdradził. Bardzo to ją zraniło.
Przez te miesiące byliśmy jak dwa magnesy. Prawie codziennie dzwoniliśmy do siebie. Każdy poranek i wieczór "dzień dobry..." "dobranoc...."
Potrafiliśmy się całować po 4 godziny, całą noc kochać się. Było wręcz idealnie. Ona sama twierdziła, że jest "flow" między nami. Jak dzwoniliśmy do siebie z wideo, to tuliła telefon, całowała go. Wiele razy chciała przyjechać (a ma do pokonania 300 km) choćby na kilka godzin! Tak jej zależało.
Ona miała męża długie lata (jakoś 10 z separacją), ale odeszła od niego, ponieważ on chciał stabilności, dom, dzieci. Odeszła od niego jak zażądał właśnie dzieci. Dzieci generalnie ją drażniły. Niejednokrotnie dostawała szału, gdy w restauracji czy na ulicy dziecko płakało, czy krzyczało.
Dwa ostatnie miesiące coś zaczęło się zmieniać. Była jakby wycofana. Z trudnością wypowiadała moje imię.
Kilka dni przed wigilią, po fajnej rozmowie zadała mi pytanie "A czy już masz ustalony termin rozwodu?". Powiedziała, że zbierała się na odwagę zadać mi to pytanie od właśnie dwóch miesięcy. Odpowiedziałem, że nie. Owszem planowałem to zrobić, co obiecałem wcześniej, ale dopadła mnie choroba układu pokarmowego i całkowicie nie myślałem o tym. Myślałem o niej, o chorobie.
W tym momencie ona powiedziała "stop, obiecałeś i tego nie zrobiłeś. Powiedz mi w styczniu co z tym zrobiłeś. Ja nie chce być tą drugą. Jakbyś się czuł, gdybym była mężatką. Nie wiesz co przeżyłam przez ostatnie 3 lata. Nie wiesz co się dzieje przy rozwodach. Nie wiem jakie relacje masz z żoną, czy do niej nie wrócisz....". Tu od razu wyjaśniam, że z żoną absolutnie nic mnie nie łączy, co wyjaśniałem i zapewniałem kilka razy. Zapewniałem też, że moja M. jest najważniejsza i nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej. Zapytałem też czy czasem nie pojawił się ktoś inny. "Zapewniam Cię, że nikt się nie pojawił" odpowiedziała i brzmiało to bardzo wiarygodnie.
Od tego momentu całkowicie się wycofała. Ignoruje mnie, bagatelizuje, śmieszkuje z tego co napiszę. W końcu nie wytrzymałem, zapytałem czy jej jeszcze nie mnie zależy. Stwierdziła, że tak. W dzień wigilii nagrała mi się z wiadomością dość neutralnie, trochę śmieszków w tym było. Później zapytałem czy ma plany na sylwestra, że mogę przyjechać do niej (nigdy u niej nie byłem, bo ma nowe mieszkanie, w którym nie ma jeszcze nawet drzwi i twierdziła, że czułbym się niekomfortowo). Odpowiedziała, że już ma plany, a co do przyjazdu to innym razem.
Okazało się, że jej plan to wyjazd (bardzo lubi podróżować sama) na sylwestra na Słowacje (zapewne góry) bez jakiejkolwiek informacji. Moje wiadomości nie dochodzą, zaczynam się martwić co się dzieje, dramatyzuje. W końcu udało się, przeprasza, ale podróżuje i ma problemy z internetem. I tak od kilku dni. Wiadomości nie dochodzą, a jak już to z wielogodzinnym, nawet dziennym opóźnieniem, a ja już to nieodczytane. W tym momencie zaczynam sobie wmawiać, że jest tam z kimś, a telefon po prostu wyłącza, aby ten ktoś nie słyszał powiadomień czy telefonów. Jak bywała u mnie to telefon generalnie ukrywała. Ja myślałem, że robi to, bo obawia się podsłuchiwania (pracuje na wysokim stanowisku w firmie, która jest mocno polityczna).
Nowy rok. Wysłałem życzenia, w stylu naszego "kodu", którego często używaliśmy. Oczywiście dochodzi po wielu godzinach. Na życzenia zareagowała roześmianą buźką do łez. W zamian dostaje suche "Szczęśliwego Nowego Roku!".
Wcześniej poprosiłem też o informacje kiedy wraca czy prośbę o zdjęcie M. na Słowacji (często o to prosiłem i przysyłała zadowolona, często też przysyłała od tak z pracy czy z samochodu). Obie prośby olała.
Kolejna moja wiadomość po życzeniach oczywiście nie dochodzi od wielu godzin...
Moje konkluzje są takie, że jednak ktoś się pojawił, a argumenty do "stop" ("bo nie masz założonej sprawy rozwodowej, a obiecałeś") wyciągnęła z tyłka, aby oczyścić sumienie przed "zdradzeniem mnie". Jej stwierdzenie, że jej zależy, to takie koło ratunkowe jakby nie wyszło z tym drugim. A brak internetu w tych czasach? Brzmi to absurdalnie, ale możliwe, że jest w górach, więc wszystko możliwe kto wie (powiedzcie mi). I jednak obstawiałbym wyłączanie telefonu, aby właśnie przypadkiem ten ktoś nie zobaczył kątem oka kto pisze i co pisze.
Co o tym myślicie?