rossanka napisał/a:aby był seks nie musi być od razu związek, ale jaks relacja musi być. Muszę czuć sympatię do tej osoby, pożądanie, choć trochę ją poznać i czuć się w miarę bezpiecznie przy niej.
Kogoś, kogo znam dwa tygodnie czy spotykam się trzeci raz w zyciu- to jest dla mnie za wcześnie. A już na pewno nie czuje się bezpiecznie, bo nie znam jeszcze tej osoby ani trochę.
Ale to ja tak mam.
A nie przyszło Ci nigdy do głowy, że może po prostu i zwyczajnie spotykasz się z nieodpowiednimi facetami, którzy w żaden sposób nie są dla Ciebie pociągający, a te randki czy znajomości, to tak bardziej z braku laku, aniżeli faktycznego zainteresowania konkretnym kolesiem, co gdzieś tam się przypałętał i na pierwszy rzut oka może nawet mógłby być, no ale w sumie to nic poza tym...
Dla jasności, żonaty byłem dwukrotnie. Oprócz tego raz zaręczony. Pomiędzy tymi związkami poznałem niezliczone tabuny kobiet, ale nie każdą przeruchałem, bo wbrew temu co tam sobie możesz myśleć, nawet klipozor do seksu potrzebuje czegoś więcej niż tylko ciepła dziurka w którą może włożyć. Mimo tego nazwijmy to "partnerek" miałem w swoim życiu... wystarczająco dużo, aby wyrobić sobie zdanie na różne kwestie, między innymi na to czego w związku chcę, a czego w związku nie chcę. Ale żeby się tego dowiedzieć, to najpierw trzeba w tym związku trochę pobyć. Nie pytaj ile to jest trochę, bo z tym bywa różnie. W jednym przypadku to może być dwa tygodnie, a w innym dwa miesiące, jeszcze w innym pół roku, a w jeszcze innym rok. Niezależnie od czasu trwania moich relacji, nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, żeby spotykać się z kimś, kto nie kręci mnie seksualnie, tak samo jak nie będę się spotykał z kimś, kto "potrzebuje więcej czasu na lepsze poznanie się" żeby się ze mną przespać, bo to oznacza tylko tyle, że w tym układzie ja nie kręcę jej na tyle, aby chciała to ze mną zrobić od razu, więc dalsze męczenie buły i spotykanie się w celu właściwie nie wiadomo jakim, ja osobiście uważam za marnowanie bez sensu czasu i takie tematy kasuję w miarę możliwości dość szybko raczej, zamiast to ciągnąć i na siłę próbować przekonywać ją do siebie czy siebie do niej. I nie, nie są to teorie z dupy wzięte kogoś, komu coś tam się wydaje, a w związku był ostatni raz w ubiegłym stuleciu albo nigdy, tylko to są lata praktyki i bezcenne doświadczenie, które pozwala mi ocenić ewentualny potencjał nowej znajomości lub jego brak.
Oczywiście sama ocena potencjału nigdy nie jest gwarancją niczego, dlatego tak ważna jest dla mnie szczerość od samego początku, nawet jeśli wiedza o czymś tam, miałaby zadecydować o zakończeniu znajomości z jednej czy z drugiej strony. Dlatego SPECJALNIE DLA CIEBIE PO RAZ CHYBA DWUDZIESTY suche liczby nie mają dla mnie takiego znaczenia jak to, że laska mnie okłamuje albo robi w chuja, nieważne z czym konkretnie, chodzi o sam fakt. Dla lepszego zobrazowania o czym od tygodnia do Ciebie rozmawiam, krótkie streszczenie moich dwóch ostatnich związków, oba ponad półroczne.
1.
Kilka lat temu poznałem dziewczynę, która była świeżo po rozstaniu z wieloletnim partnerem, degeneratem, patusem, ćpunem, pijakiem, damskim bokserem, wiecznie bezrobotnym zasranym leniem... standardowa historia jakich miliony. Spotykaliśmy się jakieś trzy miesiące, kiedy ona nagle zdecydowała się do niego wrócić. Tłumaczyłem, prosiłem, znów tłumaczyłem i znów prosiłem - nie rób tego, ten człowiek nigdy się nie zmieni, zmarnujesz życie sobie i własnym dzieciom z tym śmieciem - nie, ona musi dać mu szansę, bo bla bla bla no i poszła. Przez ponad trzy kolejne lata, średnio raz w miesiącu do mnie pisała, że miałem rację, że ona żałuje, że dałaby wszystko aby cofnąć czas i zrobiłaby wszystko abym tylko ją przyjął z powrotem. Do mnie się nie wraca, o czym każda jedna jest informowana na wstępie. Po tych trzech latach w końcu do mnie przyjechała. Normalnie pod dom, gdzie staliśmy jak pojebani chyba z godzinę przytuleni bez słowa i każdy bał się wypuścić drugie z rąk, żeby nie pierdolnąć na chodnik bez czucia. W końcu pytam się jej:
- No i po co tu przylazłaś, przecież wiesz...
- Wiem kurwa, ale dłużej tak nie mogę, więcej nie wytrzymam, nie wyganiaj mnie, proszę...
- A co z nim?
- Z nim? Skończone. Już dawno. Teraz tylko czekam kiedy wyjedzie do pracy, żeby go wyprowadzić.
- Jesteś pewna?
- Nigdy bardziej nie byłam.
Tak to oto "do mnie się nie wraca" poszło się jebać, a ja przez następne pół roku byłem najszczęśliwszym facetem w całym Układzie Słonecznym. Aż któregoś pięknego dnia ten jej były wziął i się powiesił, rzekomo z mojego powodu, a jej kompletnie odjebało. Wyła mi po nocach, że dlaczego on to zrobił, że to wszystko jej wina, znaczy w sensie że nasza, że on w sumie nie był taki zły, tylko ona nie dała mu szansy (pierdyliard dwudziestej ósmej) że nie powinniśmy teraz się spotykać na oczach wszystkich, a najlepiej to wcale przez jakiś czas, bo ona za nim tęskni, zasypiając i budząc się przy mnie myśli o nim, dopiero teraz dostrzega własne błędy w tamtej relacji, wcześniej była zamroczona, bo to ja namieszałem jej w głowie... koniec końców jak tylko zakończyłem prace remontowo budowlane w jej nowym domku (gdzie po swojej pracy jechałem na jej budowę jebać do nocy dzień w dzień przez kilka miesięcy) kazała mi pojechać do siebie, a zanim dojechałem przyszedł sms, że to koniec, ona ciągle czuje tylko ból, tęsknotę i cierpienie, a ja jestem jej największą pomyłką w życiu.
Koniec.
2.
Po tych wydarzeniach musiałem wyjechać za granicę, zmienić pracę i otoczenie, bo nie byłem w stanie normalnie funkcjonować. Wziąłem pół roku bezpłatnego urlopu i wyjechałem w pizdu jak najdalej jak najszybciej się dało. Tam powoli dochodząc do siebie jakieś 3-4 miesiące później przez zupełny przypadek skomentowałem jakiś post na fejsbuku, a mój komentarz skomentowała jakaś laska i tak się wywiązała rozmowa, która później przeniosła się na mesendżera i w ten oto sposób poznałem moją obecną, chociaż nie chciałem poznawać nikogo, a już na pewno z nikim się spotykać czy tym bardziej wiązać. Ona zresztą też nie, no i tak przegadaliśmy ponad dwa miesiące o wszystkim i niczym, aż w końcu musiałem przyjechać do Polski na święta i wtedy pierwszy raz się spotkaliśmy. Idąc na to spotkanie, wiedziałem o niej chyba już wszystko, bo do tej pory niczym nowym mnie nie zaskoczyła. Wiem ilu miała przede mną, więcej niż 4 czy 5 żeby nie było
policzyłem sobie wszystkich i mniej więcej by się zgadzało, wiem jak wyglądało jej życie w młodości, zresztą znam osobiście z dawnych lat jej towarzystwo od imprezowania, więc nawet gdyby chciała coś przede mną ukryć, musiała liczyć się z tym, że i tak się dowiem o tym i owym. Spotykając się pierwszy raz, oboje mieliśmy świadomość tego, kogo spotkamy. Mniejsza o detale, ale ani ona nie była grzeczną dziewczynką, ani ja nie byłem świętym Piotrem, jedno i drugie ma za uszami. Ale tak zdecydowaliśmy. Najpierw o sobie opowiemy, nie wiedząc nawet czy kiedykolwiek się spotkamy, potem ewentualnie zdecydujemy czy posiadając taką wiedzą na swój temat, chcemy w ogóle się spotkać, a potem zobaczymy. I to był nasz punkt wyjścia do tego co mamy teraz.
Koniec.
Porównując obie historie, co mi z tego, że laska z pierwszej historii miała jakiegoś tam chłopaka będąc nastolatką, a całe dorosłe życie spędziła z drugim? I wiem to na pewno, bo poznałem całą jej rodzinę i wszystkie koleżanki, wszyscy mi gadali jak to ona cierpiała i dobrze, że w końcu jesteśmy razem, naprawdę mnie kocha i bla bla bla... podczas gdy w rzeczywistości przez cały czas od samego początku robiła mnie w chuja i byłem tylko narzędziem w rozgrywkach z jej pojebem, któremu grała na nosie spotykając się ze mną i w ten sposób chciała go zmotywować do zmian, żeby na koniec jebnąć mnie w kąt tak samo jak za pierwszym razem, tylko że głupek chyba się nie znał na żartach i postanowił z sobą skończyć czym zepsuł całą zabawę i przedwcześnie przerwał jej grę.
Za to ta druga, obecna, nawet będąc wycieruchem i kurwiszonem w przeszłości, bez wahania przyjęła moje oświadczyny i niemal codziennie dopytuje, kiedy ten ślub, pomimo tego, że na moje miejsce czeka kolejka chętnych, nie przebierających w środkach, żeby chociaż stworzyć sobie cień szansy na to, aby w końcu ją przelecieć. I ja o tym wszystkim wiem, bo niczego przede mną nie ukrywa, nasze telefony leżą całymi dniami na stolikach przy naszym łóżku, a laptopy stoją otwarte, każdy każdemu może zajrzeć, kiedy to drugie idzie do łazienki albo z psem czy na dół do sklepu, ale żadne tego nie robi (chyba) bo chuja tam znajdzie. Nasz układ jest jasny i przejrzysty, jeśli któreś pozna kogoś lub zechce odejść z innego powodu, to wtedy usiądziemy i uzgodnimy szczegóły co i jak kiedy. Nie ma żadnego kręcenia na boku ani zdradzania, po prostu się rozstajemy i każdy idzie w swoją stronę. Oboje byliśmy zdradzani w przeszłości, oboje zdradzaliśmy w przeszłości, oboje wiemy jak to się robi i oboje wiemy co zdradzany wtedy czuje. Tego ostatniego chcemy sobie oszczędzić, daliśmy sobie słowo. Jak będzie czas pokaże, póki co i tak wolę mojego kurwiszona niż życie w zakłamaniu z inną, która jedno mi pierdoli do ucha, ale drugie myśli, a trzecie robi i to, że ona miała tylko jednego przez całe życie, wcale nie czyni jej lepszą czy bardziej atrakcyjną pod kątem związkowym.