Witajcie!
Jestem nowy na forum, trafiłem tu z przypadku ale liczę na to, że może od kogo jak kogo ale od kobiet po prostu uzyskam jakieś podpowiedzi lub wskazówki co do mojej nowej relacji.
W skrócie o sobie:
jestem 36 letnim facetem, od niedawna formalnie już rozwiedzionym, mam z poprzedniego związku dziecko, z którym spędzam czas nieraz 4-5 dni w tygodniu. Nie jestem weekendowym tatusiem, staram się, aby córka jak najwięcej czasu spędzała ze mną. Z byłą żoną nie mam żadnych konfliktów, normalnie się dogadujemy, choć głównie rozmawiamy o córce i sprawach z nią związanych. Rozwiedliśmy się za porozumieniem stron w 20 min, byłem z nią przeszło 12 lat w związku. Nigdy nie było po żadnej ze stron zdrady, po prostu nie dogadywaliśmy się, walczyłem w trakcie trwania małżeństwa o poprawę, ale na nic to się nie zdało, od chwili urodzenia się dziecka zaczęła się równia pochyła, żona więcej uwagi poświęcała młodej niż mnie, do tego miała pretensje do mnie wiecznie o moją pracę, zarabiała więcej i stabilniej, ja pomimo prowadzenia działalności różnie z tym miałem, ale ogólnie nie mieliśmy co narzekać. Od jakiś 2 - 3 lat coraz częściej się kłóciliśmy, żona mi mówiła, że już mnie nie kocha, że gdyby nie dziecko to by już dawno ode mnie odeszła, a tak tylko córka ją jeszcze przy mnie trzymała. Nie byłem nigdy mizoginem, „redpillem” ani nic z tych rzeczy, starałem się być normalnym mężem i ojcem, pomagałem jej we wszystkim na zasadach partnerskich, nie oczekiwałem podania pod nos obiadków, sprzątania po mnie itp., obowiązki domowe wykonywaliśmy po równo. Problem polegał m.in. na tym, że w naszym małżeństwie zniknęła całkowicie intymność, przed rozwodem nie współżyliśmy się ze sobą od lat. Wielokrotnie próbowałem namawiać ją do powrotu do seksu ale odpowiadała mi, że ona musi czuć do kogoś miłość i zaangażowanie, już do mnie nie czuła tego od lat, więc nie chciała już powrotu. Białe małżeństwo, martwy związek. Dlatego też rozwód najbardziej wstrząsną naszym dzieckiem niż nami samymi, nie był dla mnie zimnym prysznicem tylko czymś, co wiedziałem, że w końcu nastąpi. Pogodziłem się z tym, wyciągnąłem wnioski. Nie obwiniam tylko siebie lub jej, obydwoje gdzieś się pogubiliśmy, nie była szczęśliwa ze mną, a przez to ja nie byłem szczęśliwy z nią.
Po co ten wstęp? Żeby zrozumieć najpierw moje położenie, wcześniejsze doświadczenie w związku, w którym miłość się wypaliła, pogodzenie się z tym i pójście dalej. Od lat brakuje mi bliskości kobiety i zwyczajnego ciepła, jestem jeszcze młody i w pełni sił na to, żeby ułożyć sobie życie, poznawać kobiety, związać się z jakąś nawet i na stałe, jeśli się wzajemnie pokochamy. Ot, normalny facet ze mnie, dość przystojny i zadbany, ubieram się w koszule i marynarki.
Założyłem konta na kilku portalach randkowych i aplikacjach, poznałem w między czasie kilka kobiet, w tym dwie fantastyczne, z którymi mam codzienny kontakt do dziś, nic romantycznego nie wyszło z tego, ale na tyle się polubiliśmy, że stały się mi bardzo bliskie i mamy relacje przyjacielskie, codziennie rozmawiam z obiema, wspieramy się, doradzamy sobie czy pomagamy w różnych kwestiach. Obie uważają, choć nie znają się osobiście, że jestem fantastycznym i wartościowym facetem i takich jak ja już niemal nie ma (skromność, skromność.. ale tylko cytuję). Nie jestem z żadną z nich, bo pierwsza nie poczuła do mnie pociągu, a z drugą dogaduję się tak, jakbyśmy znali się całe życie będąc rodzeństwem.
Storytel
Poznałem jakiś miesiąc temu przez popularną aplikację randkową dziewczynę młodszą ode mnie o 9 lat, czyli taką zbliżającą się do 30-tki już. Najpierw rozmawialiśmy przez dwa tygodnie, musiałem odwlec zaproszenie jej na randkę, bo wychodziłem z przeziębienia i lało mi się z nosa jak z kranu, a chciałem na niej zrobić dobre pierwsze wrażenie. Odświeżyłem garderobę żeby się dobrze zaprezentować (pierwsze wrażenie).
Pierwszy tydzień
W końcu dwa tygodnie temu zaprosiłem ją na pierwszą randkę do eleganckiej restauracji, nie wiadomo kiedy nam czas zleciał prawie do 23, zaproponowałem, że ją odprowadzę do domu, bo mieszkała blisko lokalizacji. Już podczas tego spaceru sama złapała mnie za rękę i tak dotarliśmy do niej. Pod jej domem się pocałowaliśmy, sama wyszła z inicjatywą. Nie wpraszałem się do niej na górę bo na drugi dzień miała mieć zajęcia chyba na uczelni czy coś. Od razu umówiliśmy się na drugą randkę, może w sobotę lub niedzielę. Po powrocie podziękowałem jej za wieczór, odpisała mi, że również od bardzo dawna tak świetnie z nikim nie spędziła wieczoru i że się świetnie bawiła. W sobotę napisała, że ma spotkanie integracyjne w pracy i ma dylemat czy iść, namówiłem ją na to, żeby nie oglądała się na mnie, bo warto się integrować ze współpracownicami. Była marna pogoda, ja wracałem od córki wieczorem i zaproponowałem jej podwózkę do lokalu, na co chętnie się zgodziła, znowu się całowaliśmy. W trakcie spotkania wymienialiśmy się wiadomościami, zaproponowałem jej, że mogę po nią przyjechać, bo zimno jest jak diabli, a poza tym chciałem ją zobaczyć, chętnie się zgodziła i odwiozłem ją do domu, powtórka w samochodzie z czułości.
W niedzielę wybraliśmy się na miasto, sama po mnie przyjechała proponując to, bo kończyła zajęcia na uczelni, a ma blisko do mnie stamtąd. Zaproponowałem jej, że po zajęciach możemy skoczyć coś zjeść, zabrałem ją do takiej kameralnej włoskiej knajpki. Po knajpie poszliśmy na spacer i kawę, odwiozła mnie do domu. W trakcie tego spaceru miałem jedną sytuację, w której była żona zadzwoniła, jak się okazało to moja płacząca córka w telefonie się odezwała i prosiła, żebym przyjechał, bo strasznie tęskni za mną (a widzimy się prawie codziennie). Ja niestety musiałem jej wstępnie odmówić (z bólem serca), bo mam spotkanie dzisiaj i nie mam nawet samochodu ze sobą. Była napisała mi sms, że powinienem powiedzieć córce, że nie przyjadę i podać powód a nie wykręcać się (nie powiem przecież dziecku w wieku przedszkolnym, kilka miesięcy po wyprowadzce, że tatuś jest na randce z kimś…). Dziewczyna z którą się spotykam (lub czas przeszły: spotykałem…?) o dziwo bardzo empatycznie podeszła do tematu mojej córki, choć wiem, że dla niej to też jest trudna relacja, bo nigdy nie spotykała się w związku z rozwiedzionym facetem, w dodatku czyimś ojcem. Jedynie co, to wywiązała się rozmowa, żebym nie dawał byłej sobie wchodzić na głowę. Rozumiem ją, jeszcze wprawdzie mnie nie zdążyła poznać, bo gdyby poznała mnie lepiej, to wiedziałaby, że tak nie jest.
Mamy ze sobą wiele podobieństw i wspólnego, podobne poczucie humoru, dodatkowo jest dosłownie zjawiskowo piękną dziewczyną. Nawet nasi rodzice o dziwo wykonują te same zawody. Pisać ze sobą piszemy, parę razy rozmawialiśmy przez telefon, zawsze schodziło się do 1,5-2 godzin. Proponowałem jej jakieś spotkania na tygodniu, ale w końcu nic nie wyszło, bo praca, siłownia, fitness itp. Ok. Udało nam się umówić na piątek wieczór.
Drugi tydzień
W piątek wieczorem wyskoczyliśmy do knajpki, znowu po mnie przyjechała. Zaproponowałem jej, że pojedziemy do niej zostawić auto i skoczymy na miasto na drinka, a potem wrócę sobie jakimś Boltem. Ok, w końcu nie poszliśmy na miasto, zaprosiła mnie do siebie do domu. Ma kota, a że ja należę do tych zwierzolubnych osób od razu się polubiliśmy z pupilem, jakieś tam zabawy z nim. W pewnym momencie wywiązała się z nią rozmowa niejako o przeszłości. Zwierzyła mi się z czegoś dla niej osobistego, ponadto zapytałem się jej o poprzedni związek, z czystej ciekawości. Powiedziała, że gość był od niej starszy, nawet więcej niż ja od niej, ona była młoda i naiwna. Manipulował nią, wybuchy zazdrości, ogólnie toksyk. Dopiero rok po rozstaniu z nim doszła do siebie na tyle, żeby zacząć randkować. Po tamtym czasie jak sama przyznała była na bardzo wielu randkach, ale trafiała na oszustów, chamów, prostaków itp. Tylko z jednym gościem spotykała się przez 3 miesiące, ale też ostatecznie jakoś to nie wyszło jej, jak stwierdziła, próbował nią manipulować. Ok, nie dopytywałem się.
Powiedziała mi, że uważa, że ja mogę nie być gotowy jeszcze na nic nowego, podając swój przykład, że ona potrzebowała tyle i tyle czasu, u mnie to świeża sprawa. No to jej powiedziałem, że tak nie jest, bo związek już dawno mi się rozsypał i to była tylko kwestia formalna, nie mieszkałem z nią od jakiegoś czasu (kilka miesięcy ale nie wychwyciła tej informacji), wiedliśmy oddzielne życie. Zaczęła mnie namawiać, że może ja powinienem pójść na terapię do psychologa, tak sam dla siebie, żeby przepracować w sobie tamte doświadczenia. Sorry, znam siebie i nie potrzebuję tego. Trochę pogadaliśmy, zrobiła drinka nam, potem zmęczona się położyła na łóżku, ja obok niej i się przytuliła do mnie. Nic tam więcej nie było, bo na rugi dzień miała mieć zajęcia, więc zamówiłem Bolta i wróciłem do siebie. W sobotę zaprosiłem ją do siebie pooglądać razem coś, zamówiliśmy na wynos, wieczór bez jakiś fajerwerków ale spoko, ot, pod kocem obejrzeliśmy sobie coś, wtuliła się we mnie, potem o 23 stwierdziła, że jest już padnięta i wraca. Zamówiła Bolta, odprowadziłem ją, pocałowaliśmy się czule i wieczór się zakończył. W poniedziałek wracając zajechałem do niej pod pretekstem wspólnej fajki, nawet się ucieszyła, że wpadłem, posiedziałem 2 godziny, zapytałem kiedy tam się znowu zobaczymy. Ona, że ma weekend wolny i dam mi znać. Im bliżej weekendu było tym wciąż zero propozycji z jej strony. W piątek chciała skoczyć sobie sama na jakieś sportowe aktywności – dla mnie luz. W sobotę się ustawiła z koleżanką – dla mnie też spoko. Miała odezwać się wieczorem co ze spotkaniem. Odezwała się ale znowu nie podjęła tematu czy się zobaczymy, napisała tylko, że w niedzielę ustawiła się z kimś ale to na krótko. I faktycznie poszła sobie z koleżanką gdzieś, bo wrzuciła fotkę w mediach społecznościowych. Zapytałem się jej przed jej spotkaniem, czy się zobaczymy dzisiaj, zlała mnie tekstem, że a wiesz.. zobaczymy jak się będę czuła, tam do rodziców chciała podjechać itp.. zapytała się jeszcze: a Ty co? Odpoczywasz sobie?
Trafił mnie szlag, zbywała mnie cały tydzień „może jutro, w grudniu, po południu”. Weekend ma trzy dni jak nie patrzeć, nie mogłem uwierzyć, że nie chciała znaleźć dla mnie nawet głupich 30 min na spacer nawet. Wiem, że ma swoje życie, rodzinę i znajomych. Nie ingeruję w nie, nie dopytuje się co jak gdzie i z kim robi, staram się nie bombardować jej wiadomościami, raczej kilka krótkich wymian zdań na komunikatorze w ciągu dnia, ale nie jakieś elaboraty.
Wysłałem jej wiadomość z zapytaniem, czy między nami jest ok, czy coś nie zagrało? Czy nasza relacja się rozwija w jakimś kierunku. Neutralnie, bez pretensji do niej i podtekstów czy elaboratów (jak ten tutaj…). „Zadzwonię wieczorem”.
Zadzwoniła faktycznie, przez pierwsze kilkanaście minut rozmawialiśmy normalnie, o wszystkim i o niczym, w końcu wyczułem, że czas podjąć temat i się zapytałem co ona na moją wiadomość.
Wiesz co, chyba nie jestem gotowa na związek jeszcze (czytaj: nie jestem gotowa na związek z Tobą). Ja takie WTF? Zapytałem, czy nie jest gotowa wiązać się konkretnie ze mną, czy z nikim innym? Odp: nie wiem.
No to drążę temat co nie zagrało.
Poczuła się osaczona (WTF??), że ciągle pisałem do niej i dzwoniłem (parę raptem krótkich wiadomości w ciągu dnia, telefon jeden na 2-3 dni). Że ma wrażenie, że ja nie jestem gotowy na związek, że chcę budować relację na niepowodzeniach starego. Ona potrzebuję czasu, żeby kogoś poznać, dla niej norma to spotkanie raz na tydzień (serio??? jak się spotykasz z kimś kto ci się podoba???), a my się widywaliśmy niemal codziennie (tak, łącznie z 5 wieczorów w dwa tygodnie). Ona chyba nie jest gotowa, a ja oczekuję już poważnego związku (nigdy nic takiego nie sugerowałem nawet), że gdyby mnie nie przyhamowała to „nie wiadomo dokąd by to zaszło”. Przestałem jej dopytywać się o spotkania, w godzinach pracy niemal w ogóle nie piszę do niej, nie piszę już rano do niej czegoś w stylu dzień dobry. Powiedziałem jej, że wcale nie chce od razu na głęboką wodę się rzucać, że dla mnie powolne poznawanie się też jest ok (bo jest), nie mam ciśnienia na nic, a sprawy uczuciowe mam pozamykane na amen z byłą żoną. Że wiem, że do niczego jej nie zmuszę na siłę i nie mam nawet takiego zamiaru, ale chciałbym abyśmy dalej się spotykali i dali sobie szansę poznać się lepiej, a potem będziemy decydować razem, co dalej. Niby rozmowa zakończyła się pozytywnie, że ona też nie chce zrywać kontaktu itp. Ale nic do cholery nie inicjuje sama. Owszem, zdarzy się, że odezwie się sama, ale to wyśle jakiegoś mema czy coś tam, żadna rozmowa. Zarzuciła mi, że ja muszę się nauczyć najpierw żyć samemu, że skupić się na sobie powinienem i przepracować w sobie tamten związek… Wymyśliła sobie w ogóle, że „ja się dostosowuje do niej, a to powinno być na odwrót, tzn, żeby to ona chciała się do mnie dostosowywać”… kolejne WTF??? W ogóle dodała też, że logicznie teraz jest jej kolej na to, aby mi zaproponować spotkanie, tak? Niby tak, ale nic nie robi w tym kierunku.
Idzie weekend, też chciałbym coś sobie zaplanować, mam córkę, z którą się widuję i nie chcę później zmieniać planów, bo ona klaśnie w łapki, a ja jak potulny piesek przybiegnę. Czekam na jakąkolwiek jej propozycję, ale szlag mnie już trafia od trzymania mnie w napięciu i niepewności. Wiem, że może powinienem ją olać, może nie warto. Jest tyle innych pięknych i inteligentnych samotnych kobiet.
Ale trafiło mnie coś, tęsknię za nią. I czuję się jak głupek, że dorosły facet, wykonujący poważany zawód ma rozterki jakby znowu wrócił do liceum czy na studia…
Co o tym sądzicie? Dać sobie siana już?