Chyba powoli można zamykać mój wątek...
Odbyliśmy wczoraj smutną, chociaż potrzebną rozmowę, zarówno o naszym od dawna rozpadającym się związku, niespełnionych oczekiwaniach, olbrzymich problemach w komunikacji (pewne słowa padły dopiero, jak wypiliśmy po drinku; czy padłyby bez tego - nie wiem, ale to pokazuje naszą skalę braku umiejętności rozmawiania o problemach tak, żeby być zrozumianym), odczytywania działań drugiej strony i reakcji na nie itd.. Ja, wciąż zakochany, każdy sygnał odbierałem do wczoraj jako jej wewnętrzne rozterki, co faktycznie czuje i czego chce od życia, od nas. A dla jż jestem jak przyjaciel - nie czuje nic więcej, miłość zgasła. Jest jej źle, jest smutna, przerażona wizją, w której przez pół dziecięcego życia nie będzie jej przy dzieciach, które swoją drogą jak na razie relatywnie dobrze sobie radzą (właśnie kończy się "mój" tydzień). Jż przygotuje pozew rozwodowy, ja przynajmniej wiem na czym stoję, bo te przebłyski nadziei były dla mnie niszczące. Oboje przyznajemy, że nie wiemy co przyniesie przyszłość. Logika i rozsądek podpowiadają, że między nami to akurat nic nie przyniosą i pójdziemy dalej różnymi drogami. Serce, że rozwód nie zmienia nic poza tym, że nikt nie jest do nikogo "uwiązany" i te drogi mogą się kiedyś jeszcze przeciąć.
Jż tego nie przyznaje, ale fakt, że nie zamknęła sprawy rozstania ze mną w porządku i poszła w bok chyba jest teraz większym problemem dla niej niż dla mnie (ja mam o to duży żal i na każde wspomnienie mną wstrząsa, ale w ostatecznym rozrachunku niewiele to dla mnie zmienia - chociaż prędzej czy później spotkam bocznego i mam dużą nadzieję, że to będzie "później", bo inaczej może być różnie) - bardzo, bardzo chciałaby zostawić te fakty jako nieujawnione nigdy nikomu. Gdy konsultowałem się z adwokatem ponad 2 miesiące temu bardzo mocno stał na stanowisku, że nawet przy zgodzie na rozwód bez orzekania o winie i pełnym porozumieniu stron stan faktyczny powinienem w swojej odpowiedzi opisać. Pewnie dostanę od jż treść pozwu przed złożeniem, spytam się adwokata czy taka odpowiedź jest faktycznie konieczna - nie chciałbym się kierować tylko tym, że tuż po odkryciu zdrady usłyszałem od jż, że "wcale nie czuję się winna". A siedzi we mnie poczucie, że skoro się nie czuje, to czemu to ukrywać i czego się wstydzić?
Z dobrych spraw (nie wiem, czy to pisałem) - poza farmakologią rozpoczęła cotygodniową terapię i w tym zakresie bardzo jej kibicuję. Nawet jeśli leki stawiające ją do pionu uświadomiły jej, że nie chce ze mną być i terapia np. uświadomi jej to jeszcze bardziej, to ma jeszcze masę spraw do przepracowania między sobą a jej oczekiwaniami wobec świata, a koniec końców lepiej dla naszej relacji jako rodziców, żebyśmy oboje byli szczęśliwi. Ja, patrząc na siebie, kiedyś będę - a czy jutro czy za parę lat to bez znaczenia, cierpliwy to ja akurat jestem, to zresztą przyczyniło się również do naszego rozstania.
Nadal rozpadam się dosyć często na pojedyncze atomy, ale nauczyłem się tego w miarę nie pokazywać, zwłaszcza przy dzieciach i jż. Wobec sytuacji innych zdrad i rozstań (z życia oraz z tego forum), doceniam obecną szczerość jż, jej w miarę uczciwe podejście do opieki nad dziećmi. Kierujemy się ich dobrem (ok, postrzeganie tego "dobra" trochę się między nami różni, ale i to z czasem jakoś się ustali, być może pójdziemy jeszcze sami lub z nimi do psychologa dziecięcego) i to daje mi pewien wewnętrzny spokój, że nie muszę się o nie nadmiernie obawiać.
Oczywiście możemy jeszcze pójść na wojnę, ale byłoby to dla mnie dużym zaskoczeniem i szczerze - nie wierzę w to (piszę o tym tylko dlatego, że tak finalnie ugodowego podejścia z obu stron nie widziałem w zbyt wielu przypadkach).
Świadomość, że nic w życiu nie jest pewne wpływa na wiele moich obecnych decyzji i właściwie nic już nie przyjmuję za pewnik. Z tego powodu nie mogę się przymusić na poważnie do pracy - odpuszczony ostatni kwartał w sytuacji realizowanych dużych umów może skończyć się końcem firmy w obecnym kształcie i tym akurat się specjalnie nie przejmuję (a dawniej powodzenie firmy i związanego z nią bytu rodziny jako jej jedynego źródła utrzymania były dla mnie źródłem dużego stresu). Łatwo to napisać, gdy byt jako taki na kilka-kilkanaście lat oboje mamy zapewniony, ale może to właśnie czas, żeby zacząć robić coś innego, bo sporo możliwości i pomysłów odłożonych kiedyś na półkę wygląda jakoś "ciekawiej".
Będę tu zaglądał, dopiero forum uświadomiło mi, że nie jestem ze swoimi problemami sam, ale również że po każdej burzy wychodzi słońce.