Cześć wszystkim. Jeśli coś tu zrobię nie tak to przepraszam, ale jestem tu nowa. Czytałam niektóre wątki, dzisiaj chciałam się wyżalić
Przepraszam, że tak się rozpisałam, ale jakbym bardziej się streściła to obawiam się, że ktoś mółgby nie zrozumieć mojej sytuacji, a chciałam wszystko jak najdokładniej opisać
No więc mam 24 lata. Niby jestem młoda, a czuję, że życie przelatuje mi przez palce, że mam większość obowiązków, a prawie w ogóle przyjemności z życia. Jestem z tzw. "dobrego domu". Do tego jestem wyczekiwanym dzieckiem, o które rodzice długo się starali. Niby można było powiedzieć, że byłam praktycznie rozpieszczana, ale ja tak tego nie odczuwam. Od najmłodszych lat byłam zapisywana na różnego rodzaju zajęcia dodatkowe, mimo że niekoniecznie chciałam na nie chodzić. Przykładowo w gimnazjum miałam prawie całe weekendy zajęte, bo rodzice mnie zapisali na dodatkowe lekcje pływania (sami kiedyś pływali), dodatkowy język angielski, dodatkowy język niemiecki, coś tam jeszcze. W podstawówce było nie lepiej, w liceum również. Wiele razy im chciałam powiedzieć, że zamiast treningu czy języka chcę iść ze znajomymi gdzieś połazić, to rodzice się wkurzali, mówili, że jestem dziecinna, jeśli wypad z głupimi znajomymi jest ważniejszy niż samorozwój. A jak zrezygnowałam to powiedzieli, że jestem odpowiedzialna. Jak z perspektywy czasu patrzę, to nigdy nie miałam znajomych. Zawsze tylko na korytarzu w szkole coś przed lekcją się pogadało, ale żeby po szkole czy coś, to może kilka razy do roku i to z mojej inicjatywy. Podstawówkę wspominam miło, bo byłam mentalnie dzieckiem, lubiłam się bawić nawet sama zabawkami i to mi wystarczylo) i tęsknię za tymi czasami. W gimnazjum, gdy zaczęłam dojrzewać powoli zaczęłam rozumieć, czym są relacje międzyludzkie i miałam niby koleżankę z ławki, ale to była zimna relacja (ta dziewczyna była fałszywa, nikt jej nie lubił). Do liceum chciałam iść do miasta wojewódzkiego, ale rodzice mnie przekonali, że dojazdy będą męczące i mnie tym przekonali, a okazało się to strzałem w kolano, bo gimnazjum wspominam wręcz z traumą. Do dziś jak w ogóle ktoś mówi słowo "liceum" to we mnie wzbiera gniew, smutek, żal i totalne zdenerwowanie, mimo że tyle lat minęło. Po prostu miałam ogromnego pecha, bo trafiłam do złej klasy, gdzie były dzieci prominentów, a my jako klasa dostaliśmy prawie z każdego przedmiotu najgorszego nauczyciela. Prócz pana od polskiego, bo jego lubiłam, ale to 1 na kilkunastu nauczycieli. Reszta to nauczyciele, którzy mieli swoich ulubieńców, a resztę klasy sprowadzali na dno. To tak w skrócie. Uczniowie byli nie lepsi, bo moja klasa podzieliła się na grupki. Jedna większa, gdzie dziewczyny robiły 18stki (ja oczywiście nie byłam zapraszana), a pozostała część była w mniejszych grupkach, trzymała ze sobą. Do tego było dużo chamskich osób, takich nieprzyjemnych
Więc z perspektywy czasu jak patrzę, to nigdy nie miałam znajomych, takich spoza korytarzy szkolnych. Mój plan był taki, że w tygodniu szkoła i korepetycje, w weekendy też mi coś rodzina wymyślała. Jeszcze gdyby to były zajęcia dodatkowe grupowe (np pływanie z rówieśnikami albo angielski z rówieśnikami) to przynajmniej miałabym szansę kogoś poznać, a tak to byłam sama z nauczycielem i się nudziłam. Te lekcje mnie autentycznie nudziły.
Potem przyszły studia. Chciałam iść na języki, konkretnie na filologię angielską i albo niemiecką albo jakąś inną, nową, albo lingwistykę itp. Miałam taki plan, żeby potem pracować jako stewardessa gdzieś za granicą, albo nawet w Polsce, ten zawód to było moje największe marzenie. Ale rodzice mi powiedzieli, że po językach nie ma pracy, że gdzie ja niby po tym chcę pracować itp. Co gorsza mamy w rodzinie wujka, co jest przed 40stką i sam właśnie skończył lingwistykę angielsko-francuską, na początku w ogóle nie pracował w zawodzie, od kilku lat pracuje w czymś językopodobnym, ale nie zajmuje się tylko językami, bo języki to jako dodatek i rodzice nagminnie jego podawali za przykład, dlaczego nie warto iść na języki. Więc poszłam na pewien ścisły kierunek studiów, który oni mi doradzili. Z resztą studiuję dziennie, ale niestacjonarnie, bo nie dostałam się na bezpłatne studia, ale rodzice uznali, że te studia są warte pieniędzy. No i z jednej strony to takie studia, które są bardzo ciężkie, niewdzięczne, bo szacunku u ludzi nie ma za grosz, ale z drugiej strony praca jest praktycznie pewna (byłam na stażach i wiem jak wygląda rynek, ofert pracy jest masa) i powiedzmy, że na polskie warunki nie ma tragicznej płacy bo średnia to takie 3,5-5 tyś można zarobić, więc chyba nie najgorzej. I tylko to mnie na tych studiach trzyma. Poza tym jestem już po 3 roku i szkoda mi tego rzucić. Szczególnie, że bardzo dużo przeszłam na tych studiach. Ogrom stresu, któy potrafiłam odczuwać latami. Wręcz jakiś stanów lękowych się nabawiłam. Nawet powtarzałam jeden rok, bo byłam w tak złym stanie psychicznym, że nie mogłam się uczyć. Jednak co najgorsze to za mną, teraz te studia mają być podobno trochę lepsze i tego się trzymam
Jednak ten rok był dla mnie przełomowy, bo 24 lata to taki wiek, że wiecie, dużo rówieśników kończy studia, bierze śluby. I ja w tym roku zdałam sobie sprawę, że ja stoję w miejscu. Niby umiem sporo rzeczy, niby jestem na dobrych studiach, podobno jestem niebrzydka, ale praktycznie od 10 lat moje życie wygląda tak samo: nauka, stres, poczucie samotności.
Trochę się sytuacja polepszyła, gdy poszłam na studia, bo wyprowadziłam się do większego miasta (ale nie jest to miasto typu Warszawa czy Wrocław, to duże miasto ale dużo mniejsze od tych dwóch), bo poznałam jakiś ludzi i rodzice mnie już nie ograniczali, więc rzuciłam wszystkie zajęcia dodatkowe (z resztą nawet nie miałam na to czasu), wreszcie z kimś mogłam wyskoczyć na jakiś obiad czy zwykły spacer. Zaczęłam się też umawiać na randki. Ale....no właśnie. Niby lepiej, ale nie do końca. Przyjaciół, takich bliższych nadal nie znalazłam. Nawet nie mam z kim na wakacje jechać. Jak zaproszę kogoś na kawę to pójdzie, ale wolałabym mieć kogoś bliższego. Chłopaka też nie znalazłam. Praktycznie nie byłam w poważnym związku nigdy. Chodziłam na randki, ale nie czułam "motylków", tylko szłam, bo mnie ktoś zaprosił, a ja nie chciałam wyjść na tą, co wybrzydza ciągle, więc się zgadzałam, ale to było kilka spotkań i koniec. Poza tym to nie było dużej rotacji. 2 chłopaków na pierwszym roku, z każdym po jakieś 3-4 randki. Z perspektywy czasu cieszę się, że tak szybko to kończyłam. Na 2 roku studiów się zakochałam, ale dostałam kosza. Przeżyłam to tak bardzo, że zwalałam wszystko po drodze, w tym studia. Nie miałam siły psychicznie się uczyć (a było tego dużo) i musiałam powtarzać 1 przedmiot, z których nie zdałam. Z resztą cały rok dochodziłam do siebie. Od tamtego czasu nikt mi się nie podobał, nawet trochę. Ogólnie często jak mi się ktoś spodobał to był już niedostępny (bo miał np. dziewczynę) a jak ja się komuś spodobałam to było to przeciwieństwo tego, co podoba się mi. Przykładowo lubię spokojnych, inteligentnych i kulturalnych chłopaków a spodobam się takiemu, co mnie namawia do czegoś nielegalnego itp., ale sama jestem spokojna, nieinwazyjna i może przez to wyglądam jak łatwy łup....już nie wiem
Ogólnie to w przeszłości próbowałam inicjować sytuacje, w których bym mogła poznawać facetów, więc to nie tak, że czekałam na królewicza. Często też sama zagadywałam. Owszem, nie wyznawałam miłości, ale zawsze lubiłam towarzystwo innych ludzi
A od jakiegoś czasu zmieniłam się. Zauważyłam to w tym roku. Czuję się zmęczona i wypalona życiem. I ja już nawet nie potrafię udawać, bo kiedyś nosiłam maskę, tłumiłam uczucia i uśmiechałam się, a teraz nawet nie mam na to siły i widać po mnie, że jestem poważna. Nawet to niedawno usłyszałam, że jestem za poważna. No dobrze, tylko jak nie być poważnym, jeśli się ma w sobie tyle negatywnej energii i przeżyć? Po prostu zaczęłam widzieć to, że z boku wyglądam na bardzo poważną, cichą, wycofaną. Jak mam jakieś obowiązki np. w lipcu byłam na praktykach z uczelni to wykonywałam wszystko, bo musiałam, ale już momentami nawet odpowiadałam komuś tak, wiecie, żeby już tylko sobie poszedł i mnie nie męczył, bo chciałam odbębnić robotę i do domu.
Czuję się potwornie samotna. Teraz nie jest tak źle, bo w liceum było gorzej, ponieważ miałam ogromną depresję i nie chciało mi się żyć. Nic sobie nie zrobiłam, bo nie umiałabym, bałabym się, co pomyślą inni, rodzina....ale w głębi marzyłam o jakimś wypadku, w którym ginę. Tak bardzo nie widziałam sensu życia. Teraz jest lepiej, bo chcę żyć, tylko nie tak, jak teraz. Chciałabym mieszkać w większym mieście (moim marzeniem jest właśnie Wrocław albo Warszawa), mieć choćby niewielu, ale przyjaciół, mieć super faceta. Jeszcze bez faceta jakoś idzie się obejść, ale relacje międzyludzkie są ważne i jak nie mogę jechać nawet na wakacje, bo nie mam z kim (sama nie znoszę jeździć, podróżuję gdzieś sama tylko wtedy, gdy pilnie muszę)
I czuję też ogromną niesprawiedliwość wobec losu. Mam kilka lat młodszą siostrę. Od zawsze była nieznośna. Też chodziła na zajęcia dodatkowe, ale rodzice jej nie zmuszali aż tyle co mnie. Ona też wcześniej mogła robić pewne rzeczy, których mi by nie pozwolili. W przeszłości często mi dogryzała, wyzywała. To co wyprawiała to jakbym tu opisała to złapalibyście się za głowę, ale ogólnie mega toksyczny człowiek z niej był. Teraz niby jest lepiej, bo się wobec mnie poprawiła, pogodziłyśmy się, ale no ona jest tego typu człowiekiem, co o nikim nic dobrego nie powie, tylko wynajduje najgorsze wady i się z nich śmieje, jakby sama była idealna. Ale nie miała tak źle jak ja, bo do liceum rodzice ją puścili do tego, do którego ja chciałam iść (zamieszkała u cioci, która ma blisko tą szkołę) o co miałam straszny ból tyłka. Dostała się na studia, na które chciała. Znalazła chłopaka w klasie maturalnej. Ogólnie ma spoko życie. Na pewno lepsze ode mnie.
A ja się czuję tak samotna, że boję się, że niedługo mnie zje desperacja. Już mnie zjada. Przykład? Nie lubię dzieci. Nigdy ich nie lubiłam. I to nie tak, że mówię tak, bo tak. Odkąd byłam nastolatką miałam w rodzinie sporo młodszych kuzynów, z którymi kazali mi się bawić. Nienawidziłam tego. Potem- tu też rodzice- zachęcili, a raczej domówili mnie do tego, żebym zrobiła instruktora pływania, bo szkoda marnować tylu lat treningów, a chociaż sobie dorobię. Tak więc zrobiłam. Pracowałam chwilami z dziećmi. Męczyło mnie to strasznie i już wolałam nosić towar w sklepie odzieżowym za najniższą krajową niż użerać się z dziećmi. Z resztą te dzieci mnie też nie lubiły, może nie wszystkie, ale one nie lubiły mnie, ja ich. Nigdy też specjalnie dzieci nie chciałam, a im jestem starsza tym nie lubię ich coraz bardziej, nieważnie jak grzeczne by nie były. Dla mnie dzieci nie są urocze, nie zjedzcie mnie. Zwierzęta kocham, więc to nie tak, że jestem bez uczuć. W każdym razie dzieci specjalnie nie chcę, ale czasem sama sobie siebie przekonuję, że dzieci są okej, że ciąża jest okej (mam potężną tokofobię), bo jakby mi się trafił w końcu facet, który odwzajemni uczucia i będę w nim zakochana to nie chciałabym stracić fajnego faceta i poszłabym na kompromis choćby jednego dziecka. Tak! Ja już mam taki tok myślenia. Nie wiem, może ta niechęć do dzieci wynika też z tego, że przy żadnym facecie nie czułam się nigdy bezpiecznie....
Opisałam moją sytuację, którą mogłabym bardziej rozbudować, ale zajęłoby mi to chyba 10 stron. I w tym roku zaczęłam się zastanawiać, czy to coś ze mną jest przypadkiem nie tak? Czy przez to, że nie miałam kiedyś znajomych, mogłam się nie nauczyć relacji międzyludzkich i teraz mam taki problem ze znalezieniem kogoś bliskiego?
Ja wiem, że moi rodzice mnie kochają, że chcieli dla mnie jak najlepiej, ja też ich bardzo kocham i nie wyobrażam sobie życia bez nich, ale czasem mam na nich nerwy za te nakazy, zakazy z przeszłości. Jedna z moich ulubionych youtuberek z kanału ciap! nagrała jakiś czas temu wywiad chyba z psychiatrą o tym, jak dzieciństwo może wpływać np. na miłość w dorosłym życiu. Przez to przeanalizowałam swoje życie i się zastanawiam, czy moi rodzice nie popełnili jakiegoś błędu, poprzez zabieranie mi możliwości decydowania albo zmuszanie do zajęć dodatkowych? Kocham ich i moje życie bez nich nie miałoby sensu, ale jak pomyślę o swoim okresie dojrzewania to aż mi się płakać chce. Oczywiście rodzice teraz się dziwią, czemu nie mam z kim jechać na wakacje, albo czemu nie mogę sobie żadnego chłopaka znaleźć. Ale w przeszłości nie mogłam zrezygnować z treningu dla jednego wyjścia ze znajomymi. A jak w liceum poprosiłam o psychologa to powiedzieli, że nic to nie da i że sama muszę wziąć się w garść
Udaję przed rodziną silną i niezależną, chyba też trochę, żeby się zbuntować, ale często wychodzi ze mnie hipokryzja, bo mówię, że jestem silna i niezależna kobieta, najpierw wykształcenie, potem reszta, ale w głębi duszy oddałabym wiele, żeby kogoś fajnego poznać. Dobiła mnie też jeszcze jedna sytuacja a mianowicie prawie minie rok, odkąd spotykałam się z pewnym chłopakiem. Krótko, bo tylko 1,5 miesiąca. Nie podobał mi się, ale wmawiałam sobie, że nie jest taki zły, że wymyślam. Widziałam, że to manipulant, zapatrzony w siebie socjopata, który mnie próbował wykorzystywać w różny sposób, więc nie dawałam się, byłam niemiła, ale spotykałam się dalej. Aż została u niego koleżanka na noc (wiem, bo moja znajoma to jego współlokatorka) i się wkurzyłam, bo to już pod zdradę podchodziło. Chciał we mnie wzbudzić zazdrość i myślał, że w ten sposób zobaczę, że muszę o niego walczyć i zdziwił się, jak kulturalnie mu powiedziałam, żeby spadał (nie robiłam awantur, to nie w moim typie). I niby nic do niego nie czułam, ale to kolejna porażka na te uczuciowym. Już jestem tym zmęczona, wkurzona, czuję się samotna i mam wrażenie, że nie potrafię po prostu nawiązywać z ludźmi bliższych relacji. Czasem odnoszę ogromne wrażenie, że jestem po prostu za stara, że życie mi przeleciało przez palce i przegapiłam jakiś moment na fajnego chłopaka i zamiast związać się z kimś w liceum lub na początku studiów to przespałam ten moment, a teraz odnoszę nieodparte wrażenie, że co jak jest jakiś fajny facet to jest zajęty. Dosłownie co spotykam jakiegoś sympatycznego chłopaka to się okazuje, że on już zajęty. Już nie będę mówić, że miałam w czasach szkolnych, licealnych ze 3 chłopaków, którzy mi się podobali. 2 z nich jest już zaręczona, jeden nie ma nikogo, ale mnie też nie chciał
Mam postanowienie, że jak skończę studia i zacznę zarabiać to pójdę do jakiegoś psychologa. Niestety psychologowie strasznie dużo sobie liczą, nie stać mnie teraz na to. Jednak zanim zacznę zarabiać to miną jeszcze ze 2 lata, a do tej pory muszę jakoś przeżyć. Dostałam od rodzinnego skierowanie do psychologa, ale w styczniu dostałam termin na październik. Strasznie długi czas oczekiwania, nie wiem, czy mi wtedy nie wypadnie jakieś kolokwium plus słyszałam, że psychologowie na NFZ średnio się starają
Jak więc ogarnąć swoje życie?
Mogę się zapisać na zajęcia dodatkowe, znowu, poznać ludzi, ale tyle razy już próbowałam...
1 2021-08-28 21:42:23 Ostatnio edytowany przez IsaBella77 (2021-08-28 22:13:41)
to że nie lubisz dzieci może wynikać z faktu że rodzice Tobie dzieciństwo odebrali bo cały czas decydowali za Ciebie, odebrali Ci też czas na interakcje międzyludzkie, pierwszą miłość, rozczarowanie i doświadczenia fizyczne (niekoniecznie od razu seks), te wszystkie lata ciężkiej pracy plus trudne studia totalnie Ciebie wypaliły, jesteś zmęczona i zniechęcona, myślę że tej bliskiej osoby szukasz nie tylko po to żeby była ale żeby pomogła Ci też trochę zdjąć ten ciężar i poczuć ze żyjesz, jest to trudna sytuacja bo w pewnym momencie możesz się poddać i związać z kimś bardzo złym, po to tylko żeby był (uważaj na to). To że ciężko znaleźć Ci kogoś normalnego to nie tylko Twój problem ale tysięcy ludzi, którzy wciąż chcą coś budować na zaufaniu i szacunku, czemu te czasy uprzedmiatawiania ludzi nie sprzyjają. To nie jest jednak tak że każdy jest już zajęty, jest sporo w porządku ludzi, którzy mają swoją historię (podobną jak Twoja lub trudniejsze), wytrzymaj jeszcze trochę i szukaj to znajdziesz. Nie poddawaj się i jak będzie Ci źle to pisz tutaj
3 2021-08-28 23:30:14 Ostatnio edytowany przez Monoceros (2021-08-28 23:31:26)
Cześć, przeczytałam z ciekawością Twoją historię.
Gdy ją czytałam pomyślałam o kilku rzeczach. 1. Nie miałaś dzieciństwa. Twoja rodzina była dysfunkcyjna. To duże rany, które teraz odbijają się echem w Twoim życiu. I mimo że chcesz być odseparowana od nich, to wciąż jesteś zależna.
2. Nie miałaś znajomych. Nie dziwi mnie to - pędząc z zajęć na zajęcia trudno o czas na kultywowanie znajomości... a te umiejętności najlepiej nabiera się właśnie w czasie nastoletnim. Co więcej, rany z czasu dzieństwa spowodowały, że nawet teraz nawiązując relację, jest Ci trudno, bo trudno być sobą gdy nie wiesz co to znaczy - nie mogłaś tego odkryć. Wciąż realizowałaś i prawdopodobnie dalej realizujesz czyjeś plany i zamierzenia na Twoje życie. Bycie w relacji z kimś, kto nie jest sobą jest trudne. Granie i udawanie w relacji też jest trudne.
3. Nie dziwią mnie Twoje trudne emocje, ciężkie dni, smutek i powaga.
Co tu jest pozytywne? Wiesz, że potrzebujesz pomocy. Jedyne, co jeszcze musisz wiedzieć, to że zasługujesz na nią i są jeszcze inne szanse, i jesteś warta tego, żeby o siebie powalczyć.
Ta desperacja może być dobrą rzeczą: może skłoni Cię do podjęcia dobrych decyzji, które - po przemyśleniu - mogłyby się wydać "zbyt" szalone. A tak naprawdę potrzebujesz szaleństwa i przewrotu, bo żyjesz teraz w całości wartościami, które Ci nie służą i wywrot świata do góry nogami byłby mile widziany. Desperacja wykorzystana jako siła napędowa do wielkich zmian - to jest dobry pomysł.
Masz za sobą walki - o siebie, o swoje marzenia, o to, żeby mieć przyjaciół czy być w związku. Kilka razy nie wyszło, różne przeszkody miałaś na drodze. Ale podjęłaś trud, wiesz jak to jest, wiesz, że możesz z kimś się spotkać, wiesz, że dajesz radę na trudnych studiach. Wiesz, masz świadomość, że hamuje Cię przeszłość.
I co teraz? Różne drogi. Na przykład... wywracasz życie do góry nogami, zaczynasz nowe studia i pracę na weekendy. Robisz co chcesz.
Idziesz na bezpłatną terapię - nie ważne, co mówią inni, co z tego, że komuś nie podpasowała? Próbujesz, działasz, nie robisz wymówek. Czekasz na ten październik bo to szybciej niż "być może za dwa lata".
Idziesz na grupową darmową terapię DDD, np. w Warszawie właśnie będzie startować, zapisujesz się, i robiąc coś szalonego właśnie dla siebie, nawet gdybyś miała spędzać pół dnia w drodze...
Sięgasz po książki. Słuchasz podcastów o rozwoju, np. na youtubie jest Skrzywdzone wewnętrzne dziecko.
Inwestujesz w siebie. Chodziłam na terapię za 130zł dwa razy w miesiącu. To nie są tak wielkie pieniądze. Rodzice mogą pomóc... możesz im powiedzieć, że to na basen czy inny kurs.
Nie jesteś za stara. Jeszcze nie zaczęłaś życia.
to że nie lubisz dzieci może wynikać z faktu że rodzice Tobie dzieciństwo odebrali bo cały czas decydowali za Ciebie, odebrali Ci też czas na interakcje międzyludzkie, pierwszą miłość, rozczarowanie i doświadczenia fizyczne (niekoniecznie od razu seks), te wszystkie lata ciężkiej pracy plus trudne studia totalnie Ciebie wypaliły, jesteś zmęczona i zniechęcona, myślę że tej bliskiej osoby szukasz nie tylko po to żeby była ale żeby pomogła Ci też trochę zdjąć ten ciężar i poczuć ze żyjesz, jest to trudna sytuacja bo w pewnym momencie możesz się poddać i związać z kimś bardzo złym, po to tylko żeby był (uważaj na to). To że ciężko znaleźć Ci kogoś normalnego to nie tylko Twój problem ale tysięcy ludzi, którzy wciąż chcą coś budować na zaufaniu i szacunku, czemu te czasy uprzedmiatawiania ludzi nie sprzyjają. To nie jest jednak tak że każdy jest już zajęty, jest sporo w porządku ludzi, którzy mają swoją historię (podobną jak Twoja lub trudniejsze), wytrzymaj jeszcze trochę i szukaj to znajdziesz. Nie poddawaj się i jak będzie Ci źle to pisz tutaj
ale dzieci sa meczace tyle, ze jak juz je masz sa meczace, ale jednoczesnie je kochasz
czasem inne moga wydawac sie grzeczne, ale po spedzeniu dluzszego czasu okazuje sie, ze kazde ma "cos". tak jak z doroslymi-kazdy ma jakas wade. jedno dziecko bd zbyt gadatliwe, drugie zbyt rozbrykane, trzecie o wszystko bedzie wolac mame: mamo, przynies mi piornik, mamo podaj mi linijke (corka sasiadow, z zycia wziete).
jakies grupki w gimnazjum czy w liceum to nie wina zajec dodatkowych. chyba w kazdej klasie w tym wieku takie sie tworza. nie potrafilas wytworzyc blizszych relacji. teraz rodzice cie na zadne nie zapisuja, a jednak tez nie masz przyjaciol. umow sie z jakas dziewczyna ze studiow, raz, drugi, np na kawe i pogaduchy, nastepnym razem do siebie na winko. wlasnie w ten sposob sie zbliza do siebie. zadna przyjazn nie wziela sie z dnia na dzien, ale z coraz czestszych spotkan i zaciesniania wiezi, robienia czegos wspolnie. musi byc tez chemia. jesli jej nie ma czasem trudno sie dogadac/zakolegowac.
ja tam ci zazdroszcze rodzicow. mega ulatwili ci start. doradzili co do studiow. ile teraz ludzi po studiach jest bez pracy albo tyra za najnizsza krajowa. np po historii czy innych takich faktycznie jest trudno cokolwiek znalezc w swoim zawodzie. a ty masz dobry start (to tez matrymonialnie sprzyja). masz 24 lata. niejedna jeszcze nie byla w zwiazku. a przyjaznie? najczesciej po takim liceum i tak umieraja smiercia naturalna, gdy sie wyezdza i centrum zycia jest gdzie indziej lub gdy sie zaczyna dorosle zycie z rodzina i dziecmi, a potem poznaje sie nowe osoby i z tnimi zakologowuje i przyjazni. jeszcze wszystko przed toba, ale badz bardziej na luzie, bardziej otwarta, wymieniaj nr z dziewczynami, umawiaj sie.
dzieciaki nie lubią tych które siedzą w nosie w książkach, sam pamiętam że takie osoby wydawały mi się dziwne i sztuczne w zachowaniu, ta sztywność i maski często potem pojawiają się w dorosłym życiu a to dlatego że taka osoba całe życie spełniała czyjeś oczekiwania i jest dobra w pokazywaniu tej maski (a w środku może być wulkan emocji), żeby to zmienić to trzeba wyluzować, ja nigdy nie zabiegałem o przyjaciół (lub mega rzadko) a zawsze miałem ich wielu i nawet po latach jak kogoś spotykam to zawsze wywołuję uśmiech na ich twarzy a to tylko dlatego że ja jestem szczery (maskę zakładałem tylko nie mówiąc o problemach w domu bo się wstydziłem a teraz to luźno) plus mimo że byłem zdolny to zawsze trójkowałem bo wolałem ganiać za piłką, także rada dla Ciebie nie staraj się dostać 5ki z nawiązywania w relacji, nie zakładaj maski, mów szczerze co myślisz i doświadczasz jak w tym poście wyżej a znajdziesz fajnych ludzi, którzy to docenią
Przeczytałem twój post.
Mogłabyś przeczytać swój post jeszcze raz i:
-- wykreślić sprawy, które są historią, które zostawisz w historii bez żalu i już nie będziesz się tym dręczyć
-- wykreślić sprawy, które nie będą miały w przyszłości znaczenia, którymi teraz niepotrzebnie się martwisz
Ja to zrobiłem i skreślam:
-- presję rodziców na naukę/treningi/pianino/balet/ i inne bzdety, które realizują ICH ambicje
-- życie siostry -- wszystko jedno jaka ona jest i jakie ma życie
-- chłopcy, z którymi nie chodzisz już, nie łączysz przyszłości
-- twoje uczucia z gimnazjum, liceum, samotność wtedy, i zamknięcie w mały mieście (bo rodzice tak chcieli)
-- twoje wizje świata, które są w twojej głowie -- np przyjaciele z którymi jedzie się na wakacje... albo że lubisz czy nie lubisz dzieci...
Ja rozumiem twoje młodzieńcze zmartwienia, takie smutki, bo sam miałem takimi głowę napraną w młodości.
Zostają nieskreślone dwie ważne sprawy:
-- twoja przyszłość zawodowa
-- oraz twój chłopak
Tylko dwie zostają... jedna łatwa (studia), druga trudna (chłopak, ktoś z kim będziesz żyć).
Jakimś cudem w młodości też nadałem tym sprawom priorytety i dzisiaj wiele lat później potwierdzam, żę to było ważne.
Bardzo dobrze, że rodzice Cię wysłali na studia, po których ktoś będzie chciał Ci płacić za to co umiesz. Skończ te studia, to jest krytyczne dla twojej przyszłości. Da Ci podstawę do życia, niezależność, wiele problemów będzie u Ciebie mniejszych. Studia są trudne, a potem w pracy będzie łatwo.
Twój chłopak... to jest dopiero trudny problem! Tyle samotności wokół jest... tylu ludzi nie może znaleźć bratniej duszy, niektórzy nigdy nie poczują miłości...
Jak znaleźć chłopaka? To temat rzeka... ale dla Ciebie bardzo, bardzo ważne zadanie. I trzeba się spieszyć. Nie rezygnować. Młoda jesteś, ale czas biegnie szybko.
PS. Jak chłopak Ci się podoba, to nie sprawdzaj najpierw czy jest zajęty...
7 2021-08-29 01:03:38 Ostatnio edytowany przez YellowStar (2021-08-29 01:25:19)
kamiloo86
"to że nie lubisz dzieci może wynikać z faktu że rodzice Tobie dzieciństwo odebrali"
Myślisz?
Kurczę, może masz rację. Znaczy, to nie tak, że ja nagle nie lubię dzieci. W wieku szkolnym często się zajmowałam dziećmi. Częściej się dzieciakami opiekowałam niż chodziłam na randki. I tu znowu zapętlenie, bo np. my mamy rodzinę we Wrocławiu. Ja przez moją samotność jak chciałam się ruszyć z domu i nie siedzieć cały czas na tym zad*piu to jechałam do tej rodziny z rodzicami. A gdybym miała paczkę przyjaciół to trzymałabym z nimi, przeżywała jakieś tam przygody, czy co tam młodzież robi (może za dużo filmów się naoglądałam) a nie bawiła się z dziećmi, jeszcze strasznie niegrzecznymi.
" myślę że tej bliskiej osoby szukasz nie tylko po to żeby była ale żeby pomogła Ci też trochę zdjąć ten ciężar i poczuć ze żyjesz,"
Tak, dokładnie tak. Choć przyznam, że jestem strasznie niepewna siebie. Często czuję się po prostu niewarta uwagi. Nawet podświadomie uważam, że nie zasługuję na nikogo ciekawego i na pewno będę tylko ciężarem u nogi. Co nie jest do końca nieprawdą, bo przecież chyba każdy woli charyzmatyczne osoby z pełnią życia, niż laskę, co ma jakieś wewnętrzne problemy sama ze sobą
"jest to trudna sytuacja bo w pewnym momencie możesz się poddać i związać z kimś bardzo złym, po to tylko żeby był (uważaj na to)"
Ale tak już było. Praktycznie się z kimś takim związałam. Nawet nie tyle z desperacji. Bardzo potrzebowałam się do kogoś przytulić, byłam ciekawa, czym jest seks. Gość był świetnym manipulatorem i na początku myślałam, że jest okej. Potem, dość szybko go przejrzałam, ale nie kończyłam relacji, bo tak bardzo brakowało mi fizyczności. Zwykłego przytulenia się, obejrzenia z kimś filmu.
Jedyne co to nie dałam się wykorzystywać. Jak mnie gość poprosił, żebym zrobiła dla nas obiad (4 dzień z rzędu, z produktów za moją kasę) to potem odmówiłam i powiedziałam, że ma sam gotować. Potem zaczął przyprowadzać do siebie jakieś koleżaneczki swoje, które zostawały u niego na noc. Wiedział, że to do mnie dotrze, bo jego współlokatorka to moja koleżanka z roku, więc mi wszystko mówiła. On z resztą z tym się nie krył. Chciał, żebym za nim biegała, ale no nie podobał mi się tak, żeby za nim biegać....
Monoceros
"przeczytałam z ciekawością Twoją historię."
O, to szacun, bo strasznie dużo mi tego wyszło
"1. Nie miałaś dzieciństwa."
Teraz już wiem
"Twoja rodzina była dysfunkcyjna."
Myślisz? Oni zawsze uważali się za normalnych, ale ja się nie znam. Chociaż może z boku faktycznie tak to wygląda...
"I mimo że chcesz być odseparowana od nich, to wciąż jesteś zależna."
No niestety dopóki nie pójdę do normalnej pracy, nie zacznę zarabiać to jestem w 100% zależna
"a te umiejętności najlepiej nabiera się właśnie w czasie nastoletnim."
Właśnie czytałam o tym w jakimś artykule, że są osoby, co w jakiś sposób były odseparowane od znajomych i są wręcz "dziwni" w dorosłości, nie mogą się odnaleźć
"bo trudno być sobą gdy nie wiesz co to znaczy - nie mogłaś tego odkryć."
To prawda. Najgorsze jest to, że rodzice ze mnie próbują zrobić głupią. Mówią mi "to czemu nie mówiłaś, że jest ci źle?"- a ja mówiłam. I to wielokrotnie. Mówiłam, że mój instruktor od pływania śmierdzi alkoholem i jest dla mnie niemiły (bo kto normalny mówi 15latce, że jest gruba? Btw nie byłam wtedy gruba, bo przy wzroście 168cm ważyłam najwięcej w swoim życiu niecałe 58kg, nawet w okresie burzy hormonów) i że mam go dość, a oni tylko mówili, że on jest tani, mam go potraktować użytecznie. Nie raz się buntowałam, że chcę zostać w piątek po południu u babci, a nie iść na pływanie, to dostawałam wręcz ochrzan, że jestem głupia, jeśli zamiast tak cudowny sport ja wolę siedzieć z babką i oglądać m jak miłość...i ja te sytuacje dobrze pamiętam, a oni wmawiają, że nie wiedzą o czym ja mówię i że wymyślam. Nawet się z tego śmieją
I tak jest z wszystkim. Po maturze miałam tzw "gap year". W semestrze wiosennym, mniej więcej od lutego odbierałam siostrę ze szkoły, żeby nie musiała tułać się autobusami. Chciałam odciążyć rodziców. Ze 2-3 razy w tygodniu odrywałam się od książek, jechałam po siostrę, odbierałam ją a potem odgrzewałam obiad przygotowany przez mamę rano. Zajmowało mi to 2 godziny, co dla osoby uczącej się to sporo. Żeby była za to jakaś wdzięczność, a jak pisałam- moja siostra miała wtedy ciężki charakterek. Potrafiła mnie zwrzeszczeć, że zaparkowałam 20m za daleko i deszcz ją zmoczył. Krzyczała, że ja jej łaski nie robię, że jak nie ja to rodzice po nią przyjadą. Można się domyślać, jak takie "komplementy" działają na osobę w depresji. Teraz jak wypominam to przy rodzinie, to znowu się śmieją, że wyolbrzymiam, że odebrałam ją może 2-3 razy na semestr i przesadzam
Ja nie wiem kim jestem. Czuję się jak kukiełka. Jak kiedyś zarzuciłam to moim rodzicom to powiedzieli, że z moją siostrą byłyśmy wychowywane tak samo. Nie, nie byłyśmy i potwierdza to nawet babcia, która jako jedyna mam wrażenie że mnie jeszcze rozumie, bo ona w domu miała praktycznie identyczną sytuację. Moja mama mojej babci (jej teściowa) bardzo nie lubi i nawet zarzuca, że w nią się zamieniam z tymi "głupimi" przemyśleniami i że jestem wiecznie niezadowolona i zawsze będę niezadowolona
"Wciąż realizowałaś i prawdopodobnie dalej realizujesz czyjeś plany i zamierzenia na Twoje życie. Bycie w relacji z kimś, kto nie jest sobą jest trudne."
A to prawda
Nawet z pracą dorywczą tak jest. Chciałam dorobić sobie jako kelnerka, to mi rodzice odradzili, powiedzieli, że każdy może to robić, a ja tyle siedzę w sporcie, więc mam zrobić papiery instruktora pływania i tak dorabiać. Tylko oni nie patrzą, że dla mnie jest to wręcz trauma, że nie znoszę tego, a praca kelnerki nie ma tyle odpowiedzialności co instruktor pływania i mogłabym odpocząć trochę. A nie, że studia ciężkie i praca dorywcza też taka, która mnie stresuje. Powiedziałam im to, to znowu na mnie wsiedli, że zniżam się do poziomu Maćka. Maciek to taki mój kuzyn, który jest totalnie leniwy, matka za niego pisała pracę magisterską, utrzymywała go bardzo długo i często mu dopłaca do czegoś dzisiaj, a on jest faktycznie leniwy, często rzuca pracę, ale to w ogóle inny level. A oni mnie do niego porównują. No bo fajnie powiedzieć, że córka studiuje dość prestiżowy kierunek studiów i tutaj jest instruktorem. To nawet tak dumnie brzmi. A nie jakaś tam kelnerka- takie jest chyba ich myślenie. A mnie ta presja wykańczała od zawsze. Rok temu napisał do mnie szef, że jadą na obóz pływacki i czy nie chcę jechać jako instruktor albo wychowawca. Ja poradziłam się rodziców i mówiłam, że na pierwszy raz chciałabym jako wychowawca, żeby się oswoić. Oni powiedzieli, że lepiej nie, że instruktor, bo wychowawca to większa odpowiedzialność i jak coś się stanie to pójdę siedzieć....więc pojechałam jako instruktor. Strasznie się namęczyłam. Przyjechałam po 14 dniach tak wykończona i chora, a rodzice do mnie "to po co tam w ogóle pojechałaś?". A sami mnie do tego domawiali
"3. Nie dziwią mnie Twoje trudne emocje, ciężkie dni, smutek i powag"
Tak, tylko ciężko tak nawiązywać jakieś relacje z ludźmi. Np. te dzieci mnie jako instruktora przez to nie lubiły. Bo inni instruktorzy rzucali żartami i nawet jak nic nie uczyli to ich lubili. Ja starałam się ich nauczyć, ale byłam przy tym spokojna i opanowana. To do mnie szef przyleciał, że mam się uśmiechać, bo są na mnie skargi, że jestem ponura.
"A tak naprawdę potrzebujesz szaleństwa i przewrotu"
Tak tylko jak? Największe moje szaleństwo to wyjścia do klubów na 1 roku studiów. I nie, ja nie znoszę klubów. Wychodziłam, żeby być wśród ludzi. Sama lubię inny wypoczynek np. spacery, biwaki, ale tego ode mnie zaś ludzie nie preferują, więc no z braku laku zmuszałam się
"Masz za sobą walki - o siebie, o swoje marzenia, o to, żeby mieć przyjaciół czy być w związku"
To prawda. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nie siedziałam w miejscu
"Różne drogi. Na przykład... wywracasz życie do góry nogami, zaczynasz nowe studia i pracę na weekendy."
Tego bym wolała uniknąć. Najgorszą drogę na studiach już przeszłam i szkoda by mi było to ot tak zaprzepaszczać
"Idziesz na bezpłatną terapię - nie ważne, co mówią inni, co z tego, że komuś nie podpasowała?"
Właśnie chyba się do tego w końcu przymierzę
"Sięgasz po książki. Słuchasz podcastów o rozwoju"
Przyznam szczerze, że nie lubię tego typu psychologicznych tematów, bo jak słucham i czytam tego to jest to często tak prawdziwe, że mi jest po prostu przykro. Jak zaczęłam czytać "kobiety, które kochają za bardzo" to się poryczałam w pewnych miejscach
Wolę czytac i oglądać fantastykę, bo to mi daje takie odciągnięcie od szarej rzeczywistości. Zawsze byłam marzycielką i wyobrażałam sobie lepszy świat, jakąś równoległą czasoprzestrzeń. Nie wiem, czy od gimnazjum był jakiś wieczór, żebym położyła się spać myśląc o czymś innym, niż o przyjaciołach i chłopaku, ale chyba nie. Zawsze wyobrażałam sobie super faceta i to, że mam przyjaciół, którym na prawdę na mnie zależy
"Chodziłam na terapię za 130zł dwa razy w miesiącu. To nie są tak wielkie pieniądze. Rodzice mogą pomóc... możesz im powiedzieć, że to na basen czy inny kurs."
Tu nawet nie chodzi o pieniądze. Oni kiedyś mi dawali np. 200zł na korki, 150zł na pływanie, 50zł na angielski i to wszystko na tydzień. Bo to według nich był rozwój. A cytuję "lepiej wspierać swój samorozwój niż samorozwój pani po psychologii". Usłyszałam to rok temu, gdy przełamałam się i zapisałam się do psychologa. Były wtedy wizyty online. Byłam 4 razy i trochę się zniechęciłam. Pani mi udzielała porad z internetu typu "zapisuj sny, uczucia, przemyślenia, szukaj znajomych w sieci, podróżuj samemu..." itp. Ja wiem, że miała rację, ale wiedziałam to też zanim jej dałam to 400zł i pamiętam, że strasznie się wtedy zniechęciłam do psychologów i uznałam, że moja sytuacja jest tak beznadziejna, że ja nie wiem, czy kiedyś z tego wyjdę
Niestety moi rodzice byli jacy byli, bo mama była jedynaczką, a jej babcia no...nie lubiła dzieci i miała ją gdzieś. Tata był najmłodszy z 6 dzieci, w dodatku był wpadką, babcia go urodziła dość późno, przez co dla niego zostawały "ostatki" po starszym rodzeństwie. Często rodzice chcieli właśnie jakiś zajęć dodatkowych, a im rodzice tego nie zapewnili, więc w ramach dużej miłości przelali tyle zajęć na mnie i nie rozumieli, że ja mogę nie chcieć. Usłyszałam jeszcze potem, że jestem niewdzięczna, bo tyle kasy na mnie wydają, a ja jestem niezadowolona.
Na prawdę ich kocham, ale z drugiej strony mam ogromny ból tyłka, że no...nie mieli na mnie wywalone. Może wtedy robiłabym to, co chce. Czasem się nawet zastanawiam, co by było gdybym ja podejmowała decyzję: wybrała sobie szkołę, profil, studia, zainteresowania. Gdzie bym była i co bym robiła....
Czuję, ze mi życie przelatuje przez palce. Od ostatnich 10 lat niewiele się u mnie zmieniło: jak byłam samotna, jak mnie stresowana nauka tak zostało do dzisiaj. I rodzice się zastanawiają, czemu nie mam chłopaka, znajomych. Znaczy znajomymi się nie przejmują, bo zawsze uważali, ze znajomi są niepotrzebni, bo i tak nas kopną w tyłek, więc nie warto w nich inwestować, a najważniejszy to jest mąż i dzieci. A mama uważa, że dzieci to największe szczęście, jakie może człowiekowi się przytrafić....ja uważam inaczej.
Moi rodzice to by chcieli, żebym w latach szkolnych się uczyła od rana do nocy, chodziła na zajęcia dodatkowe, zeby oni mogli się pochwalić, jaką mają zdolną córkę. Potem dostać się na dobre studia, dorabiać jako instruktor sportu (bo kelnerka nie jest tak prestiżowa, więc jest ble) i oczywiście znaleźć faceta i po studiach wyjść za mąż. Tylko nie biorą pod uwagę tego, że to tak nie działa. Kiedyś było od matki "po co ty chcesz szlajać się ze znajomymi, jak masz trening! Jesteś głupia jak chcesz olać trening dla znajomych!". A teraz słyszę "ja w twoim wieku byłam już mężatką"- serio. Moja mama jak wychodziła za tatę miała 24 lata (tata 25) i pobierali się w kwietniu, więc faktycznie była już mężatką. I usłyszałam ten tekst kilka razy
Mało tego. Ja wiele razy im wykrzykiwałam wręcz, że nienawidzę swojego życia i że oni mnie do wielu rzeczy zmusili, to traktują mnie jak głupią, uważają, że przesadzam i wymyślam. Autentycznie tego nie rozumieją
blueangel
"mow sie z jakas dziewczyna ze studiow, raz, drugi, np na kawe i pogaduchy, nastepnym razem do siebie na winko. wlasnie w ten sposob sie zbliza do siebie"
Ale ja tak robiłam. Wiele razy. Oglądaliśmy u siebie filmy, wpadaliśmy do siebie na obiad. Ja znajomych teraz już mam. Tylko to tacy znajomi, co właśnie mogę wypić z nimi winko od czasu do czasu, ale jak pytałam, czy wyjechać gdzieś nie chcą, choćby na 1dniową wycieczkę poza miasto to nie dało się wyciągnać. Więc to nie tak, że nadal nie mam znajomych. Jest o wiele lepiej niż kiedys, bo mam dziewczyny, do których mogę napisać, pogdadamy trochę, ale to dalej nie są tak bliskie relacje, jakbym chciała, bo dalej się czuję trochę samotna, więc coś jest na rzeczy
"ja tam ci zazdroszcze rodzicow. mega ulatwili ci start."
Też prawda i o tym mówiłam
"np po historii czy innych takich faktycznie jest trudno cokolwiek znalezc w swoim zawodzie"
Mówili mi to samo i to akurat prawda. Jak widziałam oferty pracy w zawodzie po moich studiach, to tylko kwestia zarobku, gdzie dadzą więcej, ale ofert jest masa. Nawet ci z praktyk już by mnie wzięli, nawet mi to powiedzieli
"centrum zycia jest gdzie indziej lub gdy sie zaczyna dorosle zycie z rodzina i dziecmi"
No właśnie, centrum życia koleżanek to potem mąż, następnie dzieci, a takie koleżanki-singielki jak ja już odpadają. Mam na studiach koleżankę, co ma męża i dziecko. Mówi, że zazdrości mi wolności, bo ma obowiązki, a umówienie się z nią po uczelni graniczy z cudem
kamiloo86
"rada dla Ciebie nie staraj się dostać 5ki z nawiązywania w relacji, nie zakładaj maski, mów szczerze co myślisz i doświadczasz jak w tym poście wyżej a znajdziesz fajnych ludzi, którzy to docenią"
A to prawda. Znaczy to rodzice mnie nauczyli zakładać maskę. W latach szkolnych często powtarzali "nie okazuj ludziom słabości, bo wykorzystają to przeciwko tobie" i owszem, coś w tym jest, ale oni uważali, że nikomu nie można ufać. I byłam o tym przekonana. A potem wyjechałam na studia i byłam w szoku, że nagle dziewczyny gadają o swoich uczuciach. Teraz owszem, nie każdemu, ale jak mam jakieś bliższe koleżanki to mówię im o swoich uczuciach i już się tego nie boję. Ze 3 osobom nawet powiedziałam o mojej przeszłości i na prawdę mi współczuły, a nie wyśmiały (bo rodzice też uważali, że nie należy okazywać słabości, bo zrobimy z siebie ofiarę losu)
Gary
"Studia są trudne, a potem w pracy będzie łatwo."
Właśnie wszyscy absolwenci o tym mówią
"Twój chłopak... to jest dopiero trudny problem! Tyle samotności wokół jest... tylu ludzi nie może znaleźć bratniej duszy, niektórzy nigdy nie poczują miłości...
Jak znaleźć chłopaka? To temat rzeka... ale dla Ciebie bardzo, bardzo ważne zadanie. I trzeba się spieszyć. Nie rezygnować. Młoda jesteś, ale czas biegnie szybko."
Cieszę się, że ktoś to wreszcie powiedział, bo koleżanki często mówią "młoda jesteś, całe życie przed tobą", ale ja wiem, że no niekoniecznie tak może być
"PS. Jak chłopak Ci się podoba, to nie sprawdzaj najpierw czy jest zajęty..."
Niby czemu? Mam wyrwać zajętego? Po pierwsze- nie umiem, po drugie- nie mam na tyle pewności siebie
O przyjaźni nie świadczy to, że oni z Tobą gdzieś wyjadą... masz po prostu zupełnie nierealne oczekiwania co do tego jak ta przyjaźń powinna wyglądać.
A co do psychologa, to też mam wrażenie, że oczekujesz kogoś, kto da Ci od razu receptę na szczęście, bo inaczej się zniechęcisz. Tymczasem praca z terapeutą to ciężka praca, którą na dodatek w większości i tak musisz wykonać samodzielnie. Dopóki tego nie zrozumiesz, żadna wizyta Ci nie pomoże.
Ja powiem jedno, masz 24 lata. Usamodzielnij się. Idź na pół etatu do pracy, żebyś nie musiała brać od rodziców kasy, przenieś się do tego Wrocławia czy Warszawy jak skończysz studia i zacznij po prostu żyć po swojemu tak, jak sama chcesz.
Autorko pamiętaj jeszcze o jednym, nie musisz już teraz całkowicie słuchać się rodziców, jak chcesz zarobić pieniądze w określonej pracy to zrób to, każde doświadczenie bywa bardzo pomocne, ja dzisiaj zarządzam całym zespołem w dużym korpo a zaczynałem od mc'donalda, rozkładania towaru, ochrony i inwentaryzacji i uwierz mi szanuję co mam i na co musiałem ciężko pracować. Mam też szerszą perspektywę, czasem myślę że gdybym nie pracował fizycznie za grosze to potem by mi paliwa zabrakło do pracy za godziwą stawkę. Perspektywa w życiu jest ważna. Pozwala nam nie myśleć że jesteśmy pępkiem świata i nic nie jest dane raz na zawsze.
Co do myślenia o sobie, to jest coś nad czym warto popracować. Kiedyś myślałem że większość ludzi ma normalne, cieple życie i zero problemów ze sobą. To nie prawda (znowu perspektywa), 90% ludzi jakich znam zmaga się lub bardzo zmagało z lękami, depresją, samotnością lub byli wobec siebie krytyczni, zadawali ból lub bywali w relacjach z tyranami, psychopatami, socjopatami lub narcyzami. Nie myśl o sobie jako kimś gorszym, masz pewne rzeczy do przepracowania jak większość z nas ma lub miała. Twój post dowodzi że to już czas żeby prace rozpocząć i nie ma miękkiej gry i użalania. Widzę jak formułujesz myśli i wiem na pewno że jesteś mądra i zaradna ale też za dużo analizujesz i brakuję Ci trochę spontaniczności przez co wyczuwam lekkie wycofanie i strach. Jeżeli teraz nie masz pieniążków na terapie to zacznij od pożyczania książek o rozwoju i z podstaw psychologii. To trochę Ci pozwoli zwiększyć perspektywę.
"Twoja rodzina była dysfunkcyjna."
Myślisz? Oni zawsze uważali się za normalnych, ale ja się nie znam. Chociaż może z boku faktycznie tak to wygląda...
Tak. Funkcją rodziny jest zaspokoić TWOJE potrzeby, nie rodziców, nie takie jakie sobie rodzice wymyślili, że masz. Tylko Twoje. Każda rodzina, która tego nie robi, jest dysfukncyjna z definicji. Co niesie za sobą konsekwencje dla dziecka, które się w niej wychowuje.
"I mimo że chcesz być odseparowana od nich, to wciąż jesteś zależna."
No niestety dopóki nie pójdę do normalnej pracy, nie zacznę zarabiać to jestem w 100% zależna
Nie jesteś. To bajka, którą Ci wmówiono, a w którą wierzysz jak dzieci w Świętego Mikołaja. Polecam poczekać do północy i zobaczyć, że to nie mikołaj, tylko wujek te prezenty zostawia... to samo jest z zależnością. Ona jest w Twoim umyśle, a nie jest fizyczna. Fizycznie jesteś już niezależna od bardzo dawna. Pytanie, czemu z niej nie korzystasz?
Co to znaczy w sumie niezależność? Ano to, że mając tyle lat możesz chodzić gdzie chcesz i kiedy chcesz. Iść na zajęcia jakie Ci się podobają i do pracy dorywczej którą TY wybierzesz. Możesz NIEZALEŻNIE od opinii i woli rodziców pracować jako głupia kelnerka, jechać na kolonie jako straszliwie odpowiedzialny wychowawca, powiedzieć rodzicom "nie podoba mi się, że tak do mnie mówicie, nie życzę sobie tego; oczkeuję że przestaniecie porównywać mnie do Maćka, rani mnie to, nie lubię gdy mi doradzacie, nie potrzebuję waszych porad". Niezależnie możesz wysłuchać ich opinii i powiedzieć "dzięki za wasze opinie, nie zgadzam się i zrobię to, co ja uważam, nawet jeśli dla was to jest najgłupszy pomysł pod słońcem".
Możesz nie pytać ich o zdanie. Możesz być na nich zła, przestać z nimi być milutka i cudowna. Możesz przestać realizować ich marzenia i pomysły, bo oni CHCĄ. Chcą mieć córkę, którą się mogą chwalić, którą można podziwiać, która spełnia rzeczy, które uznają za ważne, prestiżowe. Możesz przestać iść ścieżką dyktowaną przez nich. Możesz nią dalej iść, skoro uważasz, że tak chcesz. To Twój wybór właśnie, ta niezależność.
Możesz nie brać pod uwagę ich wybiórczej amnezji, ich wyparcia, umniejszania. Ty wiesz co czułaś i wiesz co przeżyłaś, nie potrzebujesz ich potwierdzenia "tak było" żeby żyć zgodnie z tym, co Ty pamiętasz i być zła na rzeczy, których oni nie pamiętają. Twoje uczucia są - NIEZALEŻNIE od tego, czy oni je uznają czy uważają, że są słuszne.
"bo trudno być sobą gdy nie wiesz co to znaczy - nie mogłaś tego odkryć."
To prawda. Najgorsze jest to, że rodzice ze mnie próbują zrobić głupią. Mówią mi "to czemu nie mówiłaś, że jest ci źle?"- a ja mówiłam. I to wielokrotnie. Mówiłam, że mój instruktor od pływania śmierdzi alkoholem i jest dla mnie niemiły (bo kto normalny mówi 15latce, że jest gruba? Btw nie byłam wtedy gruba, bo przy wzroście 168cm ważyłam najwięcej w swoim życiu niecałe 58kg, nawet w okresie burzy hormonów) i że mam go dość, a oni tylko mówili, że on jest tani, mam go potraktować użytecznie. Nie raz się buntowałam, że chcę zostać w piątek po południu u babci, a nie iść na pływanie, to dostawałam wręcz ochrzan, że jestem głupia, jeśli zamiast tak cudowny sport ja wolę siedzieć z babką i oglądać m jak miłość...i ja te sytuacje dobrze pamiętam, a oni wmawiają, że nie wiedzą o czym ja mówię i że wymyślam. Nawet się z tego śmieją
No tak. Moja matka też nie pamięta, że nazywała mnie szmatą i czarownicą, biła, wrzeszczała, szantażowała i krzywdziła psychicznie.
Co to zmienia? Tylko tyle, że nie przyzna się do winy, nie powie "przepraszam". Rzadko który rodzic kiedykolwiek to robi. Nie ma co na to czekać, czekasz na cud. Może za 30 lat, gdy będą innymi ludźmi będzie można o tym racjonalnie porozmawiać.
"Oni próbują zrobić ze mnie głupią" ale to już Twoja decyzja czy przyjmiesz ich narrację czy pozostaniesz przy tym, co wiesz. Nikt wbrew Tobie nie sprawi, że uznasz, że było inaczej niż myślisz.
I tak jest z wszystkim. Po maturze miałam tzw "gap year". W semestrze wiosennym, mniej więcej od lutego odbierałam siostrę ze szkoły, żeby nie musiała tułać się autobusami. Chciałam odciążyć rodziców. Ze 2-3 razy w tygodniu odrywałam się od książek, jechałam po siostrę, odbierałam ją a potem odgrzewałam obiad przygotowany przez mamę rano. Zajmowało mi to 2 godziny, co dla osoby uczącej się to sporo. Żeby była za to jakaś wdzięczność, a jak pisałam- moja siostra miała wtedy ciężki charakterek. Potrafiła mnie zwrzeszczeć, że zaparkowałam 20m za daleko i deszcz ją zmoczył. Krzyczała, że ja jej łaski nie robię, że jak nie ja to rodzice po nią przyjadą. Można się domyślać, jak takie "komplementy" działają na osobę w depresji. Teraz jak wypominam to przy rodzinie, to znowu się śmieją, że wyolbrzymiam, że odebrałam ją może 2-3 razy na semestr i przesadzam
Nie potrzebujesz tego wspominać. Nic nie ugrasz, nie zyskasz uznania - to nie leży w ich naturze. Wyobrażasz sobie choćby najmniejszą możliwość, że słuchają i nagle mówią "och racja! tak było, mówisz prawdę, to było okropne z naszej strony"?
Ja nie wiem kim jestem. Czuję się jak kukiełka. Jak kiedyś zarzuciłam to moim rodzicom to powiedzieli, że z moją siostrą byłyśmy wychowywane tak samo. Nie, nie byłyśmy i potwierdza to nawet babcia, która jako jedyna mam wrażenie że mnie jeszcze rozumie, bo ona w domu miała praktycznie identyczną sytuację. Moja mama mojej babci (jej teściowa) bardzo nie lubi i nawet zarzuca, że w nią się zamieniam z tymi "głupimi" przemyśleniami i że jestem wiecznie niezadowolona i zawsze będę niezadowolona
Nie potrzebujesz niczyjego potwierdzenia, że czujesz to co czujesz.
To, co Twoja matka uważa o Tobie jest nieistotne.
"Wciąż realizowałaś i prawdopodobnie dalej realizujesz czyjeś plany i zamierzenia na Twoje życie. Bycie w relacji z kimś, kto nie jest sobą jest trudne."
A to prawda
Nawet z pracą dorywczą tak jest. Chciałam dorobić sobie jako kelnerka, to mi rodzice odradzili, powiedzieli, że każdy może to robić, a ja tyle siedzę w sporcie, więc mam zrobić papiery instruktora pływania i tak dorabiać. Tylko oni nie patrzą, że dla mnie jest to wręcz trauma, że nie znoszę tego, a praca kelnerki nie ma tyle odpowiedzialności co instruktor pływania i mogłabym odpocząć trochę. A nie, że studia ciężkie i praca dorywcza też taka, która mnie stresuje. Powiedziałam im to, to znowu na mnie wsiedli, że zniżam się do poziomu Maćka. Maciek to taki mój kuzyn, który jest totalnie leniwy, matka za niego pisała pracę magisterską, utrzymywała go bardzo długo i często mu dopłaca do czegoś dzisiaj, a on jest faktycznie leniwy, często rzuca pracę, ale to w ogóle inny level. A oni mnie do niego porównują. No bo fajnie powiedzieć, że córka studiuje dość prestiżowy kierunek studiów i tutaj jest instruktorem. To nawet tak dumnie brzmi. A nie jakaś tam kelnerka- takie jest chyba ich myślenie. A mnie ta presja wykańczała od zawsze. Rok temu napisał do mnie szef, że jadą na obóz pływacki i czy nie chcę jechać jako instruktor albo wychowawca. Ja poradziłam się rodziców i mówiłam, że na pierwszy raz chciałabym jako wychowawca, żeby się oswoić. Oni powiedzieli, że lepiej nie, że instruktor, bo wychowawca to większa odpowiedzialność i jak coś się stanie to pójdę siedzieć....więc pojechałam jako instruktor. Strasznie się namęczyłam. Przyjechałam po 14 dniach tak wykończona i chora, a rodzice do mnie "to po co tam w ogóle pojechałaś?". A sami mnie do tego domawiali
Zobacz prawidłowość: jest jakaś decyzja, pytam rodziców, oni doradzają, ja słucham, jestem niezadowolona.
PRZESTAŃ ICH PYTAĆ.
Rozumiem. Naprawdę rozumiem, kiedyś miałam dokładnie tak samo. Wciąż narzekałam, że moja matka to nie akceptuje mojego życia, i jest wiecznie niezadowolona z tego co zjadłam, co kupiłam, co noszę, na jakie studia poszłam, kiedy poszłam spać, gdzie pojechałam na wakacje, jak spędziłam weekend, gdzie pracowałam, jaki kurs zrobiłam, do którego lekarza poszlam... Bo ciągle ją wciągałam w moje życie! To ja ciągle dzwoniłam, pytałam i słuchałam, więc tylko do siebie mogę mieć pretensje, że przez lata czułam, że matka zatruwa mi życie. Robiła to, bo ją zapraszałam do wyrażania opinii i uznawałam jej opinię za ważniejszą niż moją.
Jest to absurd i krzywda, którą sama sobie robisz. Jest to jakiś schemat, który możesz przełamać. Tylko najpierw zauważ, że... słuchasz i przyjmujesz co rodzice mówią.
Możesz przestać słuchać. Możesz przestać przyjmować: obejrzeć ich opinię jako jakiś fakt ze świata i uznać: to nie jest mi potrzebne, i odrzucić.
Gdybym podeszła do Ciebie na ulicy i poiwedziała: "słuchaj, MUSISZ rzucić te studia, są bez sensu, marnujesz się na nich, ja uważam, że powinnaś robić coś innego i w ogóle przykro mi, że tracisz czas". To co byś zrobiła? Wzięła do serca jako sensowną poradę i kierowała swoje życie na takie tory, czy raczej prychnęła z pogardą i poszła robić swoje?
W relacji z rodzicami w pewnym wieku czas zacząć podejmować decyzję drugą. Nigdy nie jest za późno, żeby zacząć.
"3. Nie dziwią mnie Twoje trudne emocje, ciężkie dni, smutek i powag"
Tak, tylko ciężko tak nawiązywać jakieś relacje z ludźmi. Np. te dzieci mnie jako instruktora przez to nie lubiły. Bo inni instruktorzy rzucali żartami i nawet jak nic nie uczyli to ich lubili. Ja starałam się ich nauczyć, ale byłam przy tym spokojna i opanowana. To do mnie szef przyleciał, że mam się uśmiechać, bo są na mnie skargi, że jestem ponura."A tak naprawdę potrzebujesz szaleństwa i przewrotu"
Tak tylko jak? Największe moje szaleństwo to wyjścia do klubów na 1 roku studiów. I nie, ja nie znoszę klubów. Wychodziłam, żeby być wśród ludzi. Sama lubię inny wypoczynek np. spacery, biwaki, ale tego ode mnie zaś ludzie nie preferują, więc no z braku laku zmuszałam się"Masz za sobą walki - o siebie, o swoje marzenia, o to, żeby mieć przyjaciół czy być w związku"
To prawda. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nie siedziałam w miejscu"Różne drogi. Na przykład... wywracasz życie do góry nogami, zaczynasz nowe studia i pracę na weekendy."
Tego bym wolała uniknąć. Najgorszą drogę na studiach już przeszłam i szkoda by mi było to ot tak zaprzepaszczać"Idziesz na bezpłatną terapię - nie ważne, co mówią inni, co z tego, że komuś nie podpasowała?"
Właśnie chyba się do tego w końcu przymierzę"Sięgasz po książki. Słuchasz podcastów o rozwoju"
Przyznam szczerze, że nie lubię tego typu psychologicznych tematów, bo jak słucham i czytam tego to jest to często tak prawdziwe, że mi jest po prostu przykro. Jak zaczęłam czytać "kobiety, które kochają za bardzo" to się poryczałam w pewnych miejscach
Wolę czytac i oglądać fantastykę, bo to mi daje takie odciągnięcie od szarej rzeczywistości. Zawsze byłam marzycielką i wyobrażałam sobie lepszy świat, jakąś równoległą czasoprzestrzeń. Nie wiem, czy od gimnazjum był jakiś wieczór, żebym położyła się spać myśląc o czymś innym, niż o przyjaciołach i chłopaku, ale chyba nie. Zawsze wyobrażałam sobie super faceta i to, że mam przyjaciół, którym na prawdę na mnie zależy"Chodziłam na terapię za 130zł dwa razy w miesiącu. To nie są tak wielkie pieniądze. Rodzice mogą pomóc... możesz im powiedzieć, że to na basen czy inny kurs."
Tu nawet nie chodzi o pieniądze. Oni kiedyś mi dawali np. 200zł na korki, 150zł na pływanie, 50zł na angielski i to wszystko na tydzień. Bo to według nich był rozwój. A cytuję "lepiej wspierać swój samorozwój niż samorozwój pani po psychologii". Usłyszałam to rok temu, gdy przełamałam się i zapisałam się do psychologa. Były wtedy wizyty online. Byłam 4 razy i trochę się zniechęciłam. Pani mi udzielała porad z internetu typu "zapisuj sny, uczucia, przemyślenia, szukaj znajomych w sieci, podróżuj samemu..." itp. Ja wiem, że miała rację, ale wiedziałam to też zanim jej dałam to 400zł i pamiętam, że strasznie się wtedy zniechęciłam do psychologów i uznałam, że moja sytuacja jest tak beznadziejna, że ja nie wiem, czy kiedyś z tego wyjdę
Odpowiadasz teraz na propozycje "tak, ale..." i zawsze masz wymówkę. Spoko. Nikt Ci nie wmówi, co masz robić. Ani my, ani rodzice. Każda decyzja - zmieniać coś czy pozostać w starym jest Twoją decyzją, codziennie.
Za tym "ale" kryje się lęk. Strach, obawa, niepewność, które nie pozwalają Ci powiedzieć "tak". Tylko jednak zmiany dokonują się pomimo tego lęku, a nie zgodnie z nim.
Z jednej strony masz listę zażaleń, skarg, rzeczy, które Ci się nie podobają w Twoim życiu, powodów, z których jesteś nieszczęśliwa, zagubiona i samotna. Masz całą masę rzeczy, które miały wyglądać inaczej. Listę życzeń - czego byś chciała, żeby było inaczej, listę marzeń, próśb.
Po drugiej stronie - Twoje decyzje. Czy naprawdę to ważne, że jest Ci przykro jak słuchasz trudnych podcastów? To jest powód, dla którego zdecydujesz: "nie, nie będę słuchać trudych książek, bo mi przykro, lepiej żeby zostało tak jak jest?" Czy to naprawdę decydująca kwestia - raz psycholog się nie sprawdził? "Trochę się zniechęciłaś". A, no spoko, to zupełnie zwalnia Cię z obowiązku spróbowania jeszcze raz i jeszcze raz, i jeszcze raz. To zniechęcenie jest tak ważne, że lepiej nie podejmować kolejnej próby?
ja nie wiem, czy kiedyś z tego wyjdę
Ja też nie wiem. Ale wiem, że nie robiąc nic, będziesz za dwadzieścia lat dokładnie z tymi samymi pytaniami i skargami. Nie martw się, nikt wbrew Tobie Twojego życia na lepsze nie zmieni, nie wyjmie z bezpiecznych torów bycia zależną.
11 2021-08-29 14:32:24 Ostatnio edytowany przez blueangel (2021-08-29 14:52:21)
powinnas zrobic tak jak Gary juz wspomnial, przestac sie skupiac na tym, co bylo kiedys. teraz cie rodzice nie wysylaja na jakies kursy, a i tak nie nawiazujesz tych kontaktow, jakbys cchiala. nie masz juz 15, ale 24 i jestes dorosla i odpowiedzialna sama za siebie, a nie twoi rodzice.
ja wiem, ze czasem mozna miec dola, ale nie mozesz przez cale zycie zwalac wszystko na rodzicow. kazdy mial jakies negatywne doswiadczenia. i tym bardziej, ze i tak mega ci pomagaja, o czym niektorzy mogliby pomarzyc. twoi rodziece to rozumieja, bo sami tego nie mieli, jak nie zrozumieli to dostali pale i nikt im korkow czy jezykow nie oplcacal to samo ze studiami.
tak jak juz ktos wspomnial, znajdz se jakas prace, oduzaleznij sie na ile to mozliwe od rodzicow, w odroznieniu od swojej kolezanki z rodzina jestes niezalezna i masz czas na spotkania, na wyjazdy, na kurs tanca, na wolontariat, na dodatkowa prace. znajomych masz. ty jej zazdroscisz, ze kogos ma, a ona tobie niezaleznosci.
im wiecej sie o tobie dowiaduje to zamiast cie bardziej rozumiec, wlasnie rozumiem coraz mniej, czemu ci zle i niedobrze. niejeden by ci zazdroscil.
jezeli chodzi o przyjaciol-zazwyczaj jest tak, ze znajomych jest duzo, ale prawdziwych przyjaciol moze z jednego, dwoch, jak ma sie szczescie.
co do psychologa-tez kiedys bylam, juz z jakies 10 lat temu i podobnie to wygladalo: mialam namalowac swoje problemy, a potem jakie musialy by byc, abym umiala je ogarnac i tego typu rzeczy. tez to rzucilam, bo mialam takie samo wrazenie jak ty, ze to strata czasu, ale to chyba juz kazdy musi o sobie sam zdecydowac.
w zyciu na pewno nie chodzi o to, zeby byla zabawa i sielanka, a wydaje mi sie, ze tego wlasnie oczekujesz. ciagle jest jakas praca i obowiazki. jesli tego nie chcesz to raczej nie szukaj meza, nie zakladaj rodziny, bo dzieci znajomych nie wymecza cie tak jak wlasne. a czasu na szalenie i spotkania towarzyskie bedziesz miala tyle, co twoja kolezanka ze studiow. czyli 0 chyba, ze z innymi mamami z dzieciakami w tym samym wieku, co twoje. i wtedy rzeczywiscie juz nigdy nie bedziesz sama, nawet w kiblu
w wieku 24 facet nie koniecznie bedzie chcial albo juz teraz wiedzial, czy w ogole chce miec dzieci, ale za kilka lat nawet jak nie chca to im sie to zmienia na tak. znam chyba tylko jeden wyjatek ( koles z patologicznej rodziny i jest pewny, ze nie bylby dobrym ojcem) trwa niezmiennie, ze dzieci miec nie chce. z twojego opisu ciebie jasno wynika, ze to jednak nie dla ciebie i bedziesz sie meczyc jeszcze bardziej niz teraz.
co innego, jak sie juz w teciaze zaszlo, ale teraz masz 24 lata, dzieci nie masz, w ciazy nie jestes, nie masz nawet chlopaka, wiec najlepszy czas juz teraz sie zastanowic, czego w zyciu chcesz, bo masz WSZYSTKIE mozliwosci. nawet te, ze wolalabys pracowac, niz miec rodzine. poprostu nie da sie miec wszystkiego. zjec ciastko i miec ciastko.
a miec dzieci tylko dlatego, zeby zatrzymac faceta-i tak nie masz pewnosci, ze po porodzie sam sie nie zwinie, bo mu jednak bedzie zbyt meczaco.
YS musisz zacząć sama decydować, przesunąć priorytet z zadowalania innych na siebie. Zacząć bardziej uwzględniać to czego Ty chcesz. Przestać zupełnie uzgadniać decyzje z rodzicami i zaufać sobie. Popełnisz błąd, będziesz żałować - trudno, nikt nie podejmuje zawsze dobrych decyzji.
To nie jest tak, że trudne studia - łatwa praca. Na studiach jest teoretyczne podejście, w pracy jest zupełnie inaczej. Ja uważam, że techniczne studia, które zrobiłam były raczej łatwe a praca znacznie trudniejsza (odpowiedzialność, bycie wydajnym, radzenie sobie z ludźmi, może zarządzanie ludźmi...) Większości rzeczy, których uczyłam się na studiach nigdy nie użyłam, większości rzeczy, których używa się w pracy nie ma na studiach. Poza tym w dzisiejszych czasach trzeba ciągle się dokształcać a to może zabierać czas po pracy. Pytanie czy starczy ci motywacji na wiele lat..
Ważne jest, żebyś się dowiedziała jak najwięcej o sobie, żebyś miała poczucie tego kim na prawdę jesteś, co czujesz, żebyś potrafiła sama dobrze pokierować swoim życiem. Kiedy rodzice kierują Tobą do tego wieku, to ma konsekwencje. Nie wiem jak było kiedyś, ale moim zdaniem to się zupełnie nie sprawdza w naszych czasach.
"Usłyszałam jeszcze potem, że jestem niewdzięczna, bo tyle kasy na mnie wydają, a ja jestem niezadowolona. "
U mnie też było na koniec wszystko sprowadzane do pieniędzy, tylko w inny sposób (pieniędzy stale brakowało). Wszelkie sprawy finalnie matka komentowała "Bo wam tylko o pieniądze chodzi". A a chodziło przede wszystkim o to, że czułam, że rodzice nie brali pod uwagę moich potrzeb, nie liczyli się z moim zdaniem, nie rozmawiali ze mną, nie czułam się dla nich ważna czy kochana. Rodzice jednak nie rozmawiali o uczuciach, emocjach i wygodnie było zamknąć rozmowę tekstem o pieniądzach. Co do moich to uważam, że sami wcześniej zamrozili swoje uczucia, uznali za nieważne, dlatego zupełnie nie byli gotowi na takie rozmowy.
Co do wycieczek, wakacji, wyjazdów - to jest łatwe do rozwiązania, szczegolnie, że jesteś studentką. Szukasz interesujących Cię grup, stowarzyszeń, zorganizowanych wyjazdów. Mój kumpel jeszcze po 30tce jeździł na studenckie wyjazdy na narty. Bardzo sobie chwalił. Jest na prawdę wiele możliwości w zależności od zainteresowań. Szczególnie łatwo jeśli możesz liczyć na wsparcie finansowe rodziców. Są też wyjazdy wolontariackie.
można to wszystko sprowadzić do sceny z Króla Lwa gdzie pada pytanie '' pamiętaj kim jesteś''.
Twoja rola to w 1 kolejności zdefiniowanie Kim jestem? i czego chcesz a potem stopniowa realizacja tych celi. Kim więc jesteś? zwerbalizuj to, to jest potężna moc, ale nie rób tego ustami rodziców i ich oczekiwań, tylko tego co tkwi głęboko w środku, każdy z nas ma swoje marzenia i oczekiwania, absolutnie każdy, trzeba to wydobyć. Trzeba wiedzieć kim się jest i czego się chce od życia. Inaczej człowiek dryfuje i spełnia cele i oczekiwania innych, tak długo jak starczy mu sił a one w takim scenariuszu zawsze się kończą. Nie żyjemy po to żeby zakładać maski i nie okazywać emocji. Mówienie komuś nie okazuj emocji to jest ogromny strzał w pysk już na początku życia. Jak trzeba to się płaczę, a potem otrzepuje wstaje i dokonuje próby kolejny raz i kolejny i kolejny.
Z własnego doświadczenia mogę Ci powiedzieć, że każde miejsce jest nową szansą i co więcej czasem nawet każdy dzień nią jest. Ja byłam nielubiana w szkole, ale na studiach już tak. Zdarzyło mi się mieć problemy z nawiązaniem relacji w poprzednich pracach, a w nowej jest już super. Ważne, by też siebie nie postrzegać przez pryzmat tej, która jest nielubiana, nie uda jej się, nie może być osobą, która przyciąga innych, jest zabawna, sympatyczna. Nawet jeśli dotąd nie mogłaś się realizować jako czyjaś przyjaciółka czy po prostu fajna kumpela, to nie znaczy, że nie możesz tego robić.
Myślę, ze na pewno brak dzieciństwa przyczynił się do Twoich problemów. Czujesz chęć doświadczenia tego, co mają inni (znajomości, związki, zwyczajna beztroska zabawa), a jednocześnie nie wiesz jak, brak Ci doświadczenia. Myślę, że warto jest zacząć od podstaw. Wiesz, że możesz sama z siebie zapisać się gdzieś i poznać tam ludzi? Z takich ciekawostek, to jedna moja znajoma wkręciła się w śledzenie jakichś geoskrzynek po Warszawie i poznała tak swojego obecnego chłopaka. Oczywiście nie mówię, że zaraz musisz wybrać coś niekonwencjonalnego. Chodzi o sam fakt poczucia, że Twój los jest w Twoich rękach.
"PS. Jak chłopak Ci się podoba, to nie sprawdzaj najpierw czy jest zajęty..."
Niby czemu? Mam wyrwać zajętego? Po pierwsze- nie umiem, po drugie- nie mam na tyle pewności siebie
Temu, że być może, podobasz mu się z wzajemnością i to akurat Wy jesteście sobie pisani, mimo że aktualnie z kimś się spotyka. Takie jest życie. Nie od razu znajduje się tę właściwą połówkę jabłka.
YellowStar napisał/a:"PS. Jak chłopak Ci się podoba, to nie sprawdzaj najpierw czy jest zajęty..."
Niby czemu? Mam wyrwać zajętego? Po pierwsze- nie umiem, po drugie- nie mam na tyle pewności siebieTemu, że być może, podobasz mu się z wzajemnością i to akurat Wy jesteście sobie pisani, mimo że aktualnie z kimś się spotyka. Takie jest życie. Nie od razu znajduje się tę właściwą połówkę jabłka.
Ufff... dzięki, że mnie wyręczyłeś(...aś?) w tym wyjaśnieniu.
Pamiętam to głupie postępowanie za młodu... jak ktoś się komuś podobał, to zamiast się zbliżyć i poznać, to był prowadzony "wywiad środowiskowy", czy ten ktoś kogoś miał. Najczęściej okazywało się, że kogoś miał... i to były tylko plotki, bo byli widziani razem na zapiekance, albo z z psem pod blokiem.
17 2021-08-29 21:55:42 Ostatnio edytowany przez aniuu1 (2021-08-29 21:57:09)
YellowStar napisał/a:"PS. Jak chłopak Ci się podoba, to nie sprawdzaj najpierw czy jest zajęty..."
Niby czemu? Mam wyrwać zajętego? Po pierwsze- nie umiem, po drugie- nie mam na tyle pewności siebieTemu, że być może, podobasz mu się z wzajemnością i to akurat Wy jesteście sobie pisani, mimo że aktualnie z kimś się spotyka. Takie jest życie. Nie od razu znajduje się tę właściwą połówkę jabłka.
Zgadzam się. Czasem ludzie się spotykają ale wielkiej miłości czy deklaracji tam nie ma, lub po prostu nie ma wspólnych planów na przyszłość (każde ciągnie w innym kierunku). Też kiedyś nawet bym nie pomyślała o kimś kto jest zajęty, bo zeżarłyby mnie wyrzuty sumienia. Znam jednak kilka par, które się zaczęły w takich warunkach spotykać i ewidentnie była to dobra decyzja, pozakładali rodziny.
Kochani, na początku chciałam podziękować Wam za to, że z taką uwagą przeczytaliście to, co napisałam i tak zaangażowaliście się w pomoc. Jesteście niesamowici!
Dziękuję Wam bardzo!
Nie będę odpowiadać każdemu po kolei, bo bardzo tego dużo, więc napiszę tak ogólnie
No więc to nie tak, że ja mam pretensje do rodziców. Wiem, że to, co robili to było z miłości i troski o mnie. Chcieli jak najlepiej. Sami często sobie odmawiali, żeby mi dać. Kocham ich, szanuję i nie wyobrażam sobie bez nich życia. Są to najbliższe osoby w moim życiu, dlatego tak bardzo (z resztą jak piszecie- nawet za bardzo) słucham tego, co mi mówią, bo nie mam nikogo bliższego. A wiem, że oni chcą dla mnie jak najlepiej, dlatego zawsze ich tak słuchałam.
Ze dwie osoby tutaj mi zarzuciły, że wcześniej nie miałam znajomych, bo miałam zajęcia dodatkowe a teraz zajęć nie mam a dalej nie mogę nikogo bliskiego znaleźć.
No więc właśnie wiem i dlatego zwracam na to uwagę. Chodzi o to, że poszłam na studia, daleko od domu (ponad 300km) i niby z obowiązkami domowymi jak sprzątanie czy gotowanie jakoś sobie radzę, ale wewnętrznie czuję się bardzo zagubiona. Czuję siętaka jakby wystraszona, czuję cały czas wewnętrzny smutek, taką pustkę. Czuję sięzagubiona, nie wiem kim jestem i czego chcę. I zastanawiam się, co może być tego powodem i jak można temu pomóc. Często dochodzę do wniosku, że nie pomoże tu żaden psycholog czy psychiatra, tylko zmiana sytuacji. Jak skończę studia, wyprowadzę się do miasta, w którym chcę mieszkać, a nie muszę (bo studia), kupię własne mieszkanie, pójdę do pracy, zapiszę się na zajęcia dodatkowe, bo wreszcie będę miała na to fundusze oraz co najważniejsze czas. Teraz jestem na studiach, gdzie ostatnie kilka lat to był przewlekły stres. I to nie jest mój wymysł, bo z tego stresu nawet ucierpiało trochę moje zdrowie, nie tylko psychiczne, ale też fizyczne, więc to nie mój wymysł, bo pojawiły się w moim ciele symptomy typowe dla stresu, charakterystyczne dla tego typu studiów, wiele osób to ma. A studia chcę skończyć, bo nie po to tyle się męczyłam, żeby to rzucić. Może to zabrzmi jak wymówka, ale nie miałam czasu na zajęcia dodatkowe. Nie chodzi o pieniądze nawet. Po prostu nie było kiedy, ponieważ miałam tyle zajęć na uczelni, że zazębiały mi się z zajęciami w np. klubach sportowych czy szkołach językowych, a w weekendy leci większość zajęć indywidualnych, gdzie lekcja kosztuje ponad 100zł. Jednak nie siedziałam w miejscu. Kiedyś chciałam iść na weterynarię, bo kocham zwierzęta, ale co do studiów nie byłam pewna, czy się nadam, więc zapisałam się do szkoły policealnej. Darmowa, weekendowa szkoła, nie było nauki tyle co na studiach (właściwie to szkoły policealne to bajka w porównaniu do studiów) i zjazdy raz na 2 tygodnie. Chciałam popracować trochę przy zwierzętach, mieć dodatkowy fach w ręku, a przy okazji poznać ludzi. Niestety na mój kierunek chodziły 2 osoby. 2 dziewczyny. I dogadywałam się z nimi dobrze, ale no każda miała narzeczonego, własne życie i poza szkołą policealną nie utrzymywałyśmy kontaktu. Tylko tak mówię, żeby nie było, że nie próbowałam
Chłopaków nowych za bardzo nie poznaję i nie nastawiam się, że kogoś znajdę. Musiałabym uruchomić tindera, ale jak słyszę, jacy ludzie tam są, to mi się odechciewa, ale dużo moich koleżanek mi o tym portalu opowiadało
Tak samo z tymi dziećmi- ja też nie wiem, czy nie chcę dziecka, bo nie chcę, czy po prostu nigdy żaden chłopak nigdy nie dał mi takiego poczucia bezpieczeństwa, żebym mogła w ogóle myśleć o dzieciach- to też biorę pod uwage, bo czytałam historie kobiet, które dzieci mnie chciały, a znalazły fajnych facetów i same z siebie poczuły instynkt
Postaram się przełamać i może poproszę znowu rodzinnego o skierowanie do psychologa i będę czekać. W sumie nawet jakbym miała czekać pół roku, to dalej mam 1,5 roku studiów, a terapie na nfz na pewno tak długo nie trwają. A co mi tam...
Zapiszę się też do klubu sportowego, tylko no tak jak mówię- muszę mieć czas. Ostatnie 2 lata wyglądały tak, że jak wracałam po zajęciach w tygodniu, to jadłam obiad, potem drzemka i do nauki, bo na drugi dzień wejściówki/kolokwia/odpytywanie i to nie tak, że każdy zaliczał, tylko cisnęli nas ostro
Zastanawiam się tylko cały czas- gdzie poznawać ludzi?
Cały czas wydaje mi się, że coś ze mną nie tak i że nie potrafię po prostu zawierać znajomości
Znaczy, jak jest grupa nowych osób to jestem śmielsza, podejdę, zagadam. Jeździłam na kolonie i obozy w liceum i zawsze trzymałam z jakąś grupą. Najgorzej jak dochodzę jako nowa do jakiegoś starego zespołu, gdzie dużo osób się zna. Wtedy czuję się jak 5 koło u wozu i chowam się jak ślimak w skorupie
Ogólnie to bardzo chciałabym być charyzmatyczna, rzucać żartami, śmiać się. Na prawdę bym chciała się tego nauczyć. Mało tego- ja czasem taka jestem. Gdy np. zdam sesję, mam trochę wolnego, spotkam się ze znajomymi to niektórzy nawet mówią, że mnie kompletnie nie poznają. Jednak jak mam np. dużo zaległości na uczelni i modlę się, żeby zaliczyć semestr, do tego to poczucie samotności to nie potrafię się śmiać, jestem zdystansowana i wycofana i nie wiem, jak to ogarnąć
19 2021-08-30 10:34:20 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2021-08-30 10:35:52)
(...) wewnętrznie czuję się bardzo zagubiona. Czuję siętaka jakby wystraszona, czuję cały czas wewnętrzny smutek, taką pustkę. Czuję sięzagubiona, nie wiem kim jestem i czego chcę. I zastanawiam się, co może być tego powodem i jak można temu pomóc. (...)
Tak to jest, gdy kochający a raczej "kochający" rodzice uzależniają od siebie dzieci, ignorując ich potrzeby, "wiedzą lepiej" co one czują i co myślą i co mają myśleć, decydują o tym, co mają robić. Tak, wybacz, wytresowane dzieci jako osoby dorosłe mają kłopot nawet z tym, w jakim garnku ugotować ziemniaki.
(...) Często dochodzę do wniosku, że nie pomoże tu żaden psycholog czy psychiatra, tylko zmiana sytuacji. (...)
Gdziekolwiek pójdziesz, weźmiesz samą siebie ze sobą.
(...) Cały czas wydaje mi się, że coś ze mną nie tak i że nie potrafię po prostu zawierać znajomości
Znaczy, jak jest grupa nowych osób to jestem śmielsza, podejdę, zagadam. Jeździłam na kolonie i obozy w liceum i zawsze trzymałam z jakąś grupą. Najgorzej jak dochodzę jako nowa do jakiegoś starego zespołu, gdzie dużo osób się zna. Wtedy czuję się jak 5 koło u wozu i chowam się jak ślimak w skorupie (...)
Jeśli rozejrzysz się wokół i zobaczysz innych, to przekonasz się, że nie jesteś jedyną mającą kłopot z wejściem do grupy znających się wcześniej osób. To, co przeszkadza, to kiepskie myślenie o sobie, wyobrażenie tego, co pozostali o Tobie myślą (jasnym jest, że same negatywne rzeczy ). To, co pomaga: ucinanie swych wyobrażeń, zainteresowanie się innymi, nie zaś oceną tego, jak na tle innych wypadasz i... determinacja w walce o samą siebie.
Trzymam kciuki.
Chłopaków nowych za bardzo nie poznaję i nie nastawiam się, że kogoś znajdę. Musiałabym uruchomić tindera, ale jak słyszę, jacy ludzie tam są, to mi się odechciewa, ale dużo moich koleżanek mi o tym portalu opowiadało
Ludzie są w internecie.
"jacy ludzie tam są" -- normalni, zwyczajni...
Jak poznaje się w internecie?
1. bierzesz losową osobę
2. tracisz na nią trochę czasu, albo dużo czasu jeśli się guzdrzesz
3. dochodzisz do wniosku, że ta osoba jest nieodpowiednia, wtedy przechodzisz do punktu 1.
4. poznajesz lepiej, dochodzisz do wniosku, że osoba ma wady, przechodzisz do punktu 1
5. ..... do punktu 1
6. .... do punktu 1.
itd, itd,
aż w końcu poznasz kogoś fajnego. Wtedy zaczynają się problemy bycia razem. Być może wracasz do punktu 1.
Jeśli myślisz, że poznasz kilka osób i kogoś fajnego znajdziesz, to jesteś w błędzie.
W liceum było kilka klas, po 30 osób, z tego połowa to chłopcy, a pewnie podobał Ci się jeden lub dwóch.
Wiec trzeba mnóstwo osób poznać.
I to jest ciężka praca.
Zastanawiam się tylko cały czas- gdzie poznawać ludzi?
Tak, tak... to problem który dręczy.
Wtedy czuję się jak 5 koło u wozu i chowam się jak ślimak w skorupie
Jak każdy...
Ogólnie to bardzo chciałabym być charyzmatyczna, rzucać żartami, śmiać się. Na prawdę bym chciała się tego nauczyć.
Teeeeeż dawniej myślałem, że dusza towarzystwa, to jest taki chłopak, z którym chcą być wszystkie dziewczyny, bo się śmieją z jego żartów, a on taki śmiały i wygadany... Ale one się śmiały, a potem były z innymi chłopakami.
Wniosek? Nie musisz być taka jak byś chciała być...
Monoceros, wysłałam ci prywatną wiadomość. Chcę o coś dopytać.
"Tak, wybacz, wytresowane dzieci jako osoby dorosłe mają kłopot nawet z tym, w jakim garnku ugotować ziemniaki."
A to prawda. Może nie aż tak, że garnka nie potrafię wybrać, ale mam problem z podejmowaniem życiowych decyzji. Nawet mi rodzice mówili "Jesteś mądra, ładna, z dobrego domu, a masz kompleksy, jakbyś wyszła z patologii! Nie mogę zrozumieć twojego toku rozumowania..."- słowa mamy
"To, co przeszkadza, to kiepskie myślenie o sobie, wyobrażenie tego, co pozostali o Tobie myślą"
A to prawda
Niestety różnego typu doświadczenia życiowe mi przeszkadzają. Przykładowo rok temu byłam w pracy w wakacje. Weszłam właśnie w grono nowych osób. Chcieli mnie wykorzystać, wchodzili mi na głowę, więc w pewnym momencie kulturalnie im się postawiłam (zaznaczam, że kulturalnie, nic złego nie powiedziałam, po prostu zaznaczyłam, że jeśli ja mam zrobić pracę za kogoś to wtedy ta osoba bierze moją zmianę a nie że wszystko na mnie) to się obrazili. Bardzo toksyczne środowisko i źle, że się zgodziłam na tą pracę. Jedyny plus, że to było tylko 14 dni, więc zleciało, ale co się namęczyłam to moje
"Trzymam kciuki. smile"
Dziękuję <3
"Jeśli myślisz, że poznasz kilka osób i kogoś fajnego znajdziesz, to jesteś w błędzie."
Właśnie ja tak nie myślę. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Sama sobie mówię, że no przecież jak chcę mieć chłopaka, to nie mogę poznawać 2 nowych w ciągu roku, bo statystycznie nie ma nawet jak się związać
I to samo ze znajomymi
Niestety przez natłok obowiązków w ciągu ostatnich lat nie miałam nawet jak poznawać nowych ludzi, mimo że bardzo chciałam
A teraz czuję się zmęczona życiem, wypalona. Ktoś by musiał mi pomóc, wyciągnąć na wakacje. A nie, że ja sama mam to organizować, bo psychicznie nie mam do tego siły
Już pomijam fakt, że wiele lat chciałam znaleźć przyjaciół, chłopaka. I walczyłam o to, starałąm się. Teraz jestem już tym zmęczona, zniechęcona. Nie mam nawet siły
"W liceum było kilka klas, po 30 osób, z tego połowa to chłopcy, a pewnie podobał Ci się jeden lub dwóch."
Może to zabrzmi jak głupia wymówka, ale zawsze obracałam się w środowisku głównie kobiecym. W liceum też większość to dziewczyny. Na humanistycznych, na biolchemach chłopaków nie było prawie wcale, połowa była na matfizach, ale nie było mnie na tym profilu. z resztą mało który z tych mat fizów teraz jest na politechnice. Większość poszła albo do policji, albo do straży, albo w ogóle nic nie robi po liceum
Na studia poszłam takie, że co jest jakiś fajniejszy chłopak to już zajęty. Poza tym chłopaków też jest mało. Może z 20%? I część też zajęta. W ogóle na moim roku większość osób kogoś ma. Jako jedna z nielicznych jestem singielką. Często też ci zajęci wolą spotkać się z narzeczonym niż ze mną, więc potrafię nie wyjść nawet z bliską koleżanką z roku na kawę przez pół roku, bo zawsze, co ją zapraszam, to ona potem pisze, że jej coś wypada, że albo musi jechać pilnie do domu, albo do chłopaka. Potrafiłam ją widzieć na wykładach w listopadzie, a potem dopiero w maju na kolejnym wykładzie (ona na wykłady nie chodziła, dlatego nawet tam jej nie widywałam). I tak jest często. Z resztą nic dziwnego. Jak ktoś ma chłopaka/dziewczynę to naturalne, że znajomi odchodzą na drugi plan. Zdaję sobie z tego sprawę. Moja siostra też sama mówi, że dla niej liczy się tylko jej chłopak i ona nie ma wcale znajomych. I dużo osób tak uważa. Teraz jeszcze są studia, więc pół biedy, ale za kilka lat to dopiero będzie horror, bo ludzie pozakładają rodziny i już w ogóle z nikim się nie będzie dało umówić. Będę sama jak palec
Studiuję niby w dużym mieście, ale dużo mniejszym niż. np Wrocław, Kraków czy Warszawa. Zostały mi jeszcze 2 lata studiów i nawet nie mam nadziei, że kogoś w tym czasie poznam. I to nie tak, że nie wychodzę z domu. Prawie codziennie wychodzę na spacer, choćby krótki, w weekendy biegam, bo lubię ruch. Owszem, mijam ludzi na chodniku, ale jakoś na tym się kończy.
Dla mnie szczęśliwy związek powoli staje się abstrakcją. Boję się, że nawet jak się ktoś za x lat trafi, to ja nie będę potrafiła z taką osobą być. W pewnym wieku człowiek ma po prostu jakieś przystosowania, przyzwyczajenia i nie jest tak elastyczny jak nastolatek.
W ogóle jestem trochę rozczarowana życiem. Zawsze miałam swój plan na życie taki, że w liceum zacznę umawiać się na randki, może w okolicach takich 18-20 poznam faceta, będę z nim szczęśliwa, na studiach mi się oświadczy, po studiach ślub. Do tego będę miała fajną paczkę znajomych, będę z tym chłopakiem podróżować, zwiedzać nowe miejsca. A nie mam praktycznie nic z tego i jestem chyba tym tak rozczarowana i zawiedziona, że sama nie wiem, co mam z życiem zrobić. Przy czym moje wymagania nie są przecież za duże. Mam kilka koleżanek z liceum, które poznały chłopaków w wieku 16-17 lat i teraz, w tym roku była masa ślubów, bo 24 lata to dużo osób kończy studia i się żeni. Więc to nie tak, że wymagam nierealnego. To normalne marzenie, które spełnia masa osób.
Tak samo mówię, że nie lubię dzieci. Owszem, nie lubię, cudzych, ale zawsze chciałam mieć swoje jedno dziecko. Nie więcej, ale jedno. Nawet jak sobie wmawiam, że dzieci to zło, że facet mi niepotrzebny, to wewnętrznie czuję, że chcę założyć rodzinę. Zawsze chciałam mieć dziecko przed 30stką, bo im człowiek młodszy tym łatwiej, potem coraz szybciej się męczy. A co wyszło? Nie mam szans na dziecko przed 30stką. Może na związek i tak, ale zanim się pobędzie ze sobą kilka lat, potem zaręczyny i ślub to zleci. A ja chcę dobrze poznać drugą osobę, a nie dziecko robić z pierwszym lepszym. Dlatego ta świadomość wieku mnie frustruje, bo czuję, że obudziłam się z ręką w nocniku.
"Teeeeeż dawniej myślałem, że dusza towarzystwa, to jest taki chłopak, z którym chcą być wszystkie dziewczyny, bo się śmieją z jego żartów, a on taki śmiały i wygadany... Ale one się śmiały, a potem były z innymi chłopakami.
Wniosek? Nie musisz być taka jak byś chciała być..."
Tak, ale mnie się nawet rok temu w pracy czepiali, że się nie uśmiecham, że sprawiam wrażenie takiej smutnej, wycofanej, przestraszonej- mój szef (taki facet, którego średnio lubiłam) sam mi to powiedział. I kazał być właśnie przebojową i się uśmiechać. A ja wewnętrznie chyba jestem tak nieszczęśliwa, że nie potrafię, bo ja się starałam taka być, po czym on mi z takim tekstem wyskoczył, więc już kompletnie zwątpiłam w siebie. A wiadomo, że ludzie wolą uśmiechniętą, wesołą osobę niż poważnego ponuraka. Żeby nie było- nie jestem ponurakiem cały czas. Przy bliskich potrafię żartować, śmiać się w głos i rzucać żartami, ale muszę się czuć dobrze w czyimś towarzystwie. Jak ktoś powoduje u mnie dyskomfort to nie potrafię tego robić. A rok temu właśnie pracowałam z takimi, co wprawiali mnie w straszny dyskomfort
I ja na prawdę już nie wiem, gdzie mam poznawać ludzi. Już mi się nawet nie chce za ludźmi biegać. Teraz czytam poradniki, jak polubić samotność, jak nie zwariować w samotności
23 2021-09-02 16:23:26 Ostatnio edytowany przez Gary (2021-09-02 16:26:39)
... przez natłok obowiązków w ciągu ostatnich lat nie miałam nawet jak poznawać nowych ludzi, mimo że bardzo chciałam
Przeczytaj dziewczyno to zdanie ze sto razy...
Angedotka
-- Dlaczego Pan ma taki stary dowód osobisty? On stracił ważność 10 lat temu?
-- Nie miałem czasu go zmienić...
ale za kilka lat to dopiero będzie horror, bo ludzie pozakładają rodziny i już w ogóle z nikim się nie będzie dało umówić. Będę sama jak palec
Świadomość tego może przyczynić się do twojej wygranej.
Studiuję niby w dużym mieście, ale dużo mniejszym niż. np Wrocław, Kraków czy Warszawa. Zostały mi jeszcze 2 lata studiów i nawet nie mam nadziei, że kogoś w tym czasie poznam. I to nie tak, że nie wychodzę z domu. Prawie codziennie wychodzę na spacer, choćby krótki, w weekendy biegam, bo lubię ruch. Owszem, mijam ludzi na chodniku, ale jakoś na tym się kończy.
Nawet nie podejmuję dyskusji co powinnaś robić, aby znaleźć chłopaka, bo ja będę kreślił rozwiązania, a Ty je będziesz kasować, bo będziesz znajdować w nich wady.
... rozczarowana życiem. Zawsze miałam swój plan na życie taki, że w liceum zacznę umawiać się na randki, może w okolicach takich 18-20 poznam faceta, będę z nim szczęśliwa, na studiach mi się oświadczy, po studiach ślub. Do tego będę miała fajną paczkę znajomych, będę z tym chłopakiem podróżować, zwiedzać nowe miejsca. A nie mam praktycznie nic z tego i jestem chyba tym tak rozczarowana i zawiedziona, że sama nie wiem, co mam z życiem zrobić. Przy czym moje wymagania nie są przecież za duże. Mam kilka koleżanek z liceum, które poznały chłopaków w wieku 16-17 lat i teraz, w tym roku była masa ślubów, bo 24 lata to dużo osób kończy studia i się żeni. Więc to nie tak, że wymagam nierealnego. To normalne marzenie, które spełnia masa osób.
Niektórzy mają szczęście.
A niektórzy muszą szczęściu pomóc. Pomaganie szczęściu to trudna harówka...
... nie lubię dzieci. Owszem, nie lubię, cudzych, ale zawsze chciałam mieć swoje jedno dziecko.
Eeee... to za młodu ja też nie lubiałem dzieci. Mówiłem tak samo.
Tak, ale mnie się nawet rok temu w pracy czepiali, że się nie uśmiecham, że sprawiam wrażenie takiej smutnej, wycofanej, przestraszonej- mój szef (taki facet, którego średnio lubiłam) sam mi to powiedział. I kazał być właśnie przebojową i się uśmiechać.
Niektórzy guru mówią, że najpierw trzeba się wyprostować i uśmiechać nawet jeśli wcale tak nie chcesz robić. Wbrew pozorom ten szef mógł być dla Ciebie zyczliwy i delikatny.
I ja na prawdę już nie wiem, gdzie mam poznawać ludzi. Już mi się nawet nie chce za ludźmi biegać.
Młoda jesteś, więc powinnaś kogoś poznać w środowisku studenckim. Wyżej piszesz, że wokół Ciebie same dziewczyny. Ale gdzie indziej są same chłopaki. Zacznij tam chodzić ... na obiady do ich stołówki, na zakupy do ich sklepów, do ich klubów. A najlepiej chodźcie tam we dwie, trzy... Pamiętam, że na studiach mało który chłopak miał dziewczynę... Szczęściu trzeba pomóc...
Druga opcja to internet... ale tutaj armia oszołomów, żonatych co chcą seksu i trzeba robić ostre sito...
"Przeczytaj dziewczyno to zdanie ze sto razy...
Angedotka [...]"
Studiuję bardzo ciężki kierunek i miewałam momenty, gdzie miałam wolny jedynie piątek wieczorem o ile w ogóle. Mówię serio. Na 2 roku studiów wracałam tak zmęczona z zajęć, że potrafiłam nie mieć siły się wymyć. A gdzie tu mówić o jakiś zajęciach dodatkowych...ale no jak ktoś w tym nie siedzi, to nie dziwię się, że ten problem wydaje się śmieszny
"Świadomość tego może przyczynić się do twojej wygranej."
Tak, tylko co ta sama świadomość mi da, jeśli nie spotkam ciekawych ludzi na swojej drodze...
"Nawet nie podejmuję dyskusji co powinnaś robić, aby znaleźć chłopaka, bo ja będę kreślił rozwiązania, a Ty je będziesz kasować, bo będziesz znajdować w nich wady."
Jak to mówią 'Jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz", ale rozumiem
"Niektórzy mają szczęście.
A niektórzy muszą szczęściu pomóc. Pomaganie szczęściu to trudna harówka..."
Ja wiem
I to boli jak widzę, że osoby takie bardzo dwulicowe i chamskie są w szczęśliwych związkach, z wianuszkiem znajomych, a ja mam poczucie wiecznej pustki. I tu nie chodzi o to, że nie mam znajomych. Mam znajomych. Nie mam jednak przyjaciół ani chłopaka. Czasem tak gadam, że bliska przyjaciółka by mi wystarczyła, ale z drugiej strony czasem bardzo potrzebuję fizycznego kontaktu. Takie uczucie, żeby ktoś po prostu przytulił. Boję się, że nawet jak do tego dojdzie za x lat i wreszcie ktoś odwzajemni uczucie to będę zdziczała i nawet nie będę wiedziała, jak się zachować. To nie jest wymysł. Sama czytałam posty, gdzie dziewczyny pisały:"Mam 25 lat, nigdy nie byłam w związku a teraz już nawet nie umiałabym w niego wejść"
Po prostu jak się nie przełamie pewnych barier za młodu to potem jest gorzej
No ja już miałam epizod rok temu, że spotykałam się z narcyzem, manipulantem. Widziałam, że to zły człowiek, że nic z tego nie będzie, ale tak bardzo potrzebowałam się do kogoś przytulic, że już ulegałam
"Eeee... to za młodu ja też nie lubiałem dzieci. Mówiłem tak samo."
Mi się często kazali z nimi bawić. Ze mną nikt się nie bawił, jak byłam mała. Potrafiłam się zająć sama sobą, dlatego czułam potem niesprawiedliwość i niechęć do dzieci, które przeważnie zachowują się strasznie. Rzadko kiedy trafiam na takie grzeczne i miłe dzieci. W większości to małe szatany, niegrzeczne, paskudne. Jak mi się raz na basenie trafiła dziewczynka, która była spokojna, miła, grzeczna i się słuchała to myślałam, że ją wyściskam, taka była urocza. Takie dziecko to skarb i takie lubię
"Niektórzy guru mówią, że najpierw trzeba się wyprostować i uśmiechać nawet jeśli wcale tak nie chcesz robić. Wbrew pozorom ten szef mógł być dla Ciebie zyczliwy i delikatny."
Nie, nie był życzliwy i delikatny. Moi rodzice jak usłyszeli, co on wyprawia to powiedzieli, że to podchodzi pod mobbing w pracy. Ja byłam miła, przez co myślał, że jestem głupia. Z innymi członkami kadry pił, ja tego nie robiłam, więc zrobili ze mnie kozła ofiarnego. Co gorsza ja bym nim była, tylko mi koleżanka powiedziała, że mam się mu postawić i nie dać wejść na głowę, bo jak przymknęłam oko na jedną sprawę, drugą, trzecią, a ktoś "życzliwie" zarzuca mnie obowiązkami innych to w końcu wyjdzie na to, że zarabiam najmniej z kadry a mam najwięcej do roboty. Wkurzył się na mnie, ale nabrał szacunku i przestał mi wrzucać wszystkiego na łeb. A ja mu tylko kulturalnie napisałam, że mieliśmy umowę i jeśli ja mam wykonać za kogoś pracę to ten ktoś ma wziąć moją zmianę. Tyle. Życzliwy czy nie, nie można dać się wykorzystywać. Jednak gdyby nie rodzice i koleżanka to weszliby mi na głowę. Nie wiem, jak się nauczyć życia, żeby samej wyznaczać granice i nie dać sobie takim idiotom wchodzić na łeb
"Ale gdzie indziej są same chłopaki. Zacznij tam chodzić ..."
To znaczy gdzie? Politechniki u nas nie ma, więc większość chłopaków "do wzięcia" jest w innych miastach w roku akademickim. Poza tym ja zaczęłam studia później, więc mam 2 lata w plecy, bo powinnam być po 5 a jestem po 3 roku. I nie chcę faceta młodszego od siebie, wolałabym starszego jak już
"na obiady do ich stołówki,"
u nas na stołówce widuje się głównie profesorów i doktorów. Takiej stricte stołówki studenckiej to nie ma
"Druga opcja to internet... ale tutaj armia oszołomów, żonatych co chcą seksu i trzeba robić ostre sito..."
Właśnie tego się boję w tinderze...
"Świadomość tego może przyczynić się do twojej wygranej."
Tak, tylko co ta sama świadomość mi da, jeśli nie spotkam ciekawych ludzi na swojej drodze...
To da, że parę lat wcześniej wiesz czego byś chciała, a nie jak będziesz w wieku 35 to się kapniesz, że jednak zignorowałaś pewną potrzebę 10 lat wcześniej.
I to boli jak widzę, że osoby takie bardzo dwulicowe i chamskie są w szczęśliwych związkach, z wianuszkiem znajomych, a ja mam poczucie wiecznej pustki.
Mistrz mówił: "nie oceniam relacji o ile nie jestem wewnątrz nich".
Dlatego nie wszyscy co na szczęślwywch wyglądają są szczęśliwi.
Mam znajomych. Nie mam jednak przyjaciół ani chłopaka. Czasem tak gadam, że bliska przyjaciółka by mi wystarczyła, ale z drugiej strony czasem bardzo potrzebuję fizycznego kontaktu. Takie uczucie, żeby ktoś po prostu przytulił.
Brak seksu boli. Brak czułości, bliskości, dotyku, całowania boli. Potrzebny Ci chłopak.
Wszystko inne to złudzenie... przyjaciele "od wycieczek" nie zgaszą tego bólu... ani przyjaciółka nie zgasi tego bólu.
To inny problem niż poczucie samotności.
Jest bliskość duchowa -- człowiek z człowiekiem... ale też bliskość fizyczna.
Idealnie gdy jedno i drugie idzie w parze.
Boję się, że nawet jak do tego dojdzie za x lat i wreszcie ktoś odwzajemni uczucie to będę zdziczała i nawet nie będę wiedziała, jak się zachować.
NIe, nie ... nie przejmuj się tym. To akurat nie jest ważne.
To nie jest wymysł. Sama czytałam posty, gdzie dziewczyny pisały:"Mam 25 lat, nigdy nie byłam w związku a teraz już nawet nie umiałabym w niego wejść"
I te dziewczyny są ekspertami i mogą się wypowiadać na temat tego jak to jest "wchodzić do związku"? Oczywiście nie są, bo nie wchodziły...
Po prostu jak się nie przełamie pewnych barier za młodu to potem jest gorzej
Nieprawda.
No ja już miałam epizod rok temu, że spotykałam się z narcyzem, manipulantem. Widziałam, że to zły człowiek, że nic z tego nie będzie, ale tak bardzo potrzebowałam się do kogoś przytulic, że już ulegałam
No i dobrze, że tak miałaś.
Nie udało się, nie ten chłopak, nie taki człowiek. Próbuj dalej.
"Eeee... to za młodu ja też nie lubiałem dzieci. Mówiłem tak samo."
Mi się często kazali z nimi bawić. Ze mną nikt się nie bawił, jak byłam mała. Potrafiłam się zająć sama sobą, dlatego czułam potem niesprawiedliwość i niechęć do dzieci, które przeważnie zachowują się strasznie.
W obecnych czasach nadopiekuńcze matki uważają, że jak dziecko się zostawi samo, bez opieki, bez kogoś kto cały czas animuje zabawę takiemu dziecku, to znaczy że ono nie jest "zaopiekowane". Tymczasem to krzywdzenie takiego dziecka -- kiedy ono może pobyć samo ze sobą i rozwijać się eksperymentując ze światem, to matka cały czas mu się wtrąca w ten proces.
Życzliwy czy nie, nie można dać się wykorzystywać. Jednak gdyby nie rodzice i koleżanka to weszliby mi na głowę. Nie wiem, jak się nauczyć życia, żeby samej wyznaczać granice i nie dać sobie takim idiotom wchodzić na łeb
Właśnie uczyłaś się życia.
"Ale gdzie indziej są same chłopaki. Zacznij tam chodzić ..."
To znaczy gdzie? Politechniki u nas nie ma, więc większość chłopaków "do wzięcia" jest w innych miastach w roku akademickim. Poza tym ja zaczęłam studia później, więc mam 2 lata w plecy, bo powinnam być po 5 a jestem po 3 roku. I nie chcę faceta młodszego od siebie, wolałabym starszego jak już
Pamiętam w moich czasach byłem kilka razy na zupełnie obcych uczelniach zdominowanych przez dziewczyny. Było też na odwrót, że jak dziewczyny przyszły do męskiego akademika, to były lustrowane wzrokiem przez wszystkich. Jak nie masz takich możliwości, to pozostaje internet.
"Druga opcja to internet... ale tutaj armia oszołomów, żonatych co chcą seksu i trzeba robić ostre sito..."
Właśnie tego się boję w tinderze...
Boisz czy nie, ale ludzie poznają się w internecie.
Trzeba przez to przejść.
Fajni mężczyźni też szukają w internecie.
Pewnie z biegiem lat znajdują i później jest ich pewnie mniej niż więcej.
"To da, że parę lat wcześniej wiesz czego byś chciała, a nie jak będziesz w wieku 35 to się kapniesz, że jednak zignorowałaś pewną potrzebę 10 lat wcześniej."
Właśnie jesteś już którąś osobą, która mi mówi, że dobrze, że to wiem, bo jest masa osób, co "żyje chwilą", imprezuje, pije itp. a potem trzeba się ustatkować i nie ma chętnych
To to nie ja
Ja zawsze stawiałam na jakość, nie ilość
Marzyłam nawet, że w liceum kogoś poznam i to będzie "ta" osoba, ten facet i "ci" przyjaciele. Wyszło jak wyszło. Wiedzę mam, ale co mogę zrobić....
Czasami odnoszę wrażenie, że co jakiś fajniejszy chłopak to już jest zajęty
"Mistrz mówił: "nie oceniam relacji o ile nie jestem wewnątrz nich".
Dlatego nie wszyscy co na szczęślwywch wyglądają są szczęśliwi."
Ja wiem, ale wbrew pozorom widać, kiedy ktoś jest na prawdę szczęśliwy, a kiedy udaje. Tylko trzeba się przypatrzeć. I ja mówię o tych szczęśliwych związkach, nie udawanych
"Brak seksu boli. Brak czułości, bliskości, dotyku, całowania boli. Potrzebny Ci chłopak.
Wszystko inne to złudzenie... przyjaciele "od wycieczek" nie zgaszą tego bólu... ani przyjaciółka nie zgasi tego bólu.
To inny problem niż poczucie samotności.
Jest bliskość duchowa -- człowiek z człowiekiem... ale też bliskość fizyczna.
Idealnie gdy jedno i drugie idzie w parze."
Bardzo pięknie i mądrze powiedziane. Właśnie też tak sądzę. Potrzeba równowagi na różnych płaszczyznach. Możemy mieć w zapasie 100 litrów wody, ale nie mieć jedzenia. Możemy mieć tonę jedzenia, a nie mieć wody. Najlepiej, gdybyśmy mieli po trochu z każdego. Wtedy jest równowaga. I za coś takiego uważam właśnie chłopaka i bliższych znajomych. I przecież to nie jest nic dziwnego, bo człowiek wbrew pozorom to człowiek stadny. Gdzieś czytałam, że ludziom, którzy długo pozostają samotni w jakiś sposób przeprogramowuje się mózg tak, że nie odczuwają aż tak tej samotności, ale też mają problem z kontaktami z ludźmi, bo nauczyli się żyć sami. I ja nie wiem, czy mi się coś takiego powoli nie robi
Przyznając szczerze czasami czuję się jak stara panna. Wiem niby, że jestem młoda, ale pamiętam doskonale, jak szłam do liceum, miałam 16 lat i mówiłam "Jestem młoda, mam czas", minęło 8 lat i niewiele się zmieniło. Może tylko tyle, że mam trochę więcej doświadczenia w tych sprawach, bo z kimś tam się spotykałam (ale miłością tego nazwać nie można, bo to tylko były krótkie okresy randkowe i to z niewielką ilością osób). I po prostu mam poczucie, że przez następne x lat to się może nie zmienić. Nawet już w to nie wierzę. Przykładowo w ogóle nie wierzę, że poznam kogoś w okresie studiów. Nie poznałam do tej pory i nawet się nie nastawiam. Jeszcze mam niby lichą nadzieję, że jak przeprowadzę się do większego miasta, pójdę na zajęcia sportowe, językowe, będę miała w końcu trochę czasu dla siebie to zacznę się rozwijać i kogoś poznam, ale z drugiej strony podświadomie myślę o swoim mieszkaniu, jak je urządzę, ile wezmę kredytu, w jakiej okolicy i podświadomie nie widzę tam faceta. Po prostu tracę powoli nadzieję. Inna sytuacja to to, że tyle razy przejechałam się na facetach, że boję się, że po prostu zacznę facetów nie lubić. Zawsze uważałam, że chłopaki są lepsi, bo baby to takie dwulicowe i okropne, ale tyle razy się przejechałam, że jak dzisiaj mam podejść do jakiegoś faceta, nawet w pracy, to odkładam to i wolę podejść do kobiety. Niedawno to u siebie zaobserwowałam.
Spowodowane jest to tym, że no wiele nieudanych spraw sercowych, często też mnie faceci wykorzystywali (nawet w głupiej pracy) i to już mnie zniechęcało do nich. A druga sprawa jest taka, że nikt specjalnie też się o mnie nie starał, nie zabiegał. Jedyne kwiatki, jakie dostałam od chłopaków to tulipany rozdawane na dzień kobiet w klasie przez chłopaków.
A moja siostra ma chłopaka i on jej tu przywiezie jakiś srebrny naszyjnik, tutaj piękny bukiet kwiatów, tutaj własnoręcznie zrobioną figurkę (chłopak struga w drewnie i ma ogromny talent! Nie mogę wyjść z podziwu, jakie rzeczy tworzy). Moja siostra też mu często coś kupuje.
O mnie się nigdy nikt za bardzo nie starał, dlatego mówię, że nie chcę dzieci, bo przy nikim nigdy nie czułam się bezpiecznie, żeby w ogóle o tym myśleć
Dlatego zastanawiam się, co ze mną jest nie tak
Przy czym 2 razy w życiu miałam sytuację, że znajomi rodziców mieli synów mniej więcej w moim wieku i bardzo chcieli mnie z nimi zeswatać. Na prawdę mnie lubili. Widzieli we mnie dobry materiał na synową, bo no zawód ma, bardzo spokojna, miła i grzeczna. Tylko te chłopaki nie chciały. Dlatego nie mam pojęcia, co jest grane
"Nie udało się, nie ten chłopak, nie taki człowiek. Próbuj dalej."
Ja wiem, tylko to "dalej" może prędko nie nadejść. Wiem, że są dziewczyny, co im się każdy napotkany facet podoba. Ja tak nie mam. Mnie się na początku prawie nikt nie podoba. Dopiero muszę poznać tą osobę bardziej, żeby się zakochać. Przykładowo zakochałam się po uszy w chłopaku, który mi pomógł zaliczyć przedmiot na studiach. Wcześniej był dla mnie niewidoczny. Za to jak już się zakocham to potem ciężko jest się odkochać, bo jak mówię- zawsze stawiałam an jakość, nie ilość
"Tymczasem to krzywdzenie takiego dziecka -- kiedy ono może pobyć samo ze sobą i rozwijać się eksperymentując ze światem, to matka cały czas mu się wtrąca w ten proces."
Tak, tylko te dzieci już były skrzywdzone. Wiesz, to nie były grzeczne, spokojne dzieci. To były rozwydrzone bachory. Wtedy się z nimi bawiłam, zagryzałam zęby, teraz minęło kilka lat, to są nastolatki idące do liceum i są tak okropne, że moja mama przyznała, że wstydziłaby się za takie dzieci. Nawet "do widzenia" na koniec nie powiedzą. Bo też co innego bawić się z grzecznymi
"Było też na odwrót, że jak dziewczyny przyszły do męskiego akademika, to były lustrowane wzrokiem przez wszystkich. Jak nie masz takich możliwości, to pozostaje internet."
Dużo osób mi właśnie mówi o portalach
"Fajni mężczyźni też szukają w internecie"
Wierzę w to
W końcu nie wszyscy są straszni
Kiedyś założyłam tindera. Tak tylko żeby zobaczyć, kto tam jest. Z nudów. Byłam akurat u cioci we Wrocławiu. Byłam w szoku, bo była tam masa chłopaków z politechniki wrocławskiej. I widać po twarzach, że to sympatyczni ludzie, często pisali, że kochają góry, narty, snowboard (bo dolny śląsk to góry ma niedaleko), więc z zainteresowaniami. Po czym pojechałam do mojego miasta studenckiego i miałam kryzys, bo były głównie karki z siłowni albo jakieś osiedlowe seby. I to nie tylko moja opinia. Koleżanki z podobnym problemem mówią to samo. Taka okolica po prostu
W ogóle dziękuję za pomoc i przeczytanie tych wypocin
27 2021-09-03 10:18:43 Ostatnio edytowany przez Gary (2021-09-03 10:22:38)
Właśnie jesteś już którąś osobą, która mi mówi, że dobrze, że to wiem, bo jest masa osób, co "żyje chwilą", imprezuje, pije itp. a potem trzeba się ustatkować i nie ma chętnych
To to nie ja
Ja zawsze stawiałam na jakość, nie ilość
W internecie liczy się ilość. Nie poznasz fajnego online -- online można nawiązać kontakt, zdyskwalifikować odpychających typów, ale potem już tylko w realu spotkania. Szybkie. Jak szybkie randki. 5 min i do domu.
Marzyłam nawet, że w liceum kogoś poznam i to będzie "ta" osoba, ten facet i "ci" przyjaciele. Wyszło jak wyszło. Wiedzę mam, ale co mogę zrobić....
Ja też tak marzyłem. Ale żonę aby poznać musiałem być aktywny, chodzić, jeździć, być otwartym. Być tam gdzie jest dużo dziewczyn.
Czasami odnoszę wrażenie, że co jakiś fajniejszy chłopak to już jest zajęty
Poniekąd jest to słuszna teoria, bo każdy chce mieć rodzinę i ludzie się dobierają w pary jak lata lecą.
Ty jeszcze młoda jesteś, 24 lata, to jeszcze masz dużo czasu. No i już masz doświadczenie w związku, w seksie. NIe jest tak źle.
Niemniej trzeba się spieszyć. Bo czas biegnie szybko -- liczymy go latami, a lat jest niewiele.
"Brak seksu boli. Brak czułości, bliskości, dotyku, całowania boli. Potrzebny Ci chłopak.
Wszystko inne to złudzenie... przyjaciele "od wycieczek" nie zgaszą tego bólu... ani przyjaciółka nie zgasi tego bólu.
To inny problem niż poczucie samotności.
Jest bliskość duchowa -- człowiek z człowiekiem... ale też bliskość fizyczna.
Idealnie gdy jedno i drugie idzie w parze."
Bardzo pięknie i mądrze powiedziane. Właśnie też tak sądzę. Potrzeba równowagi na różnych płaszczyznach. Możemy mieć w zapasie 100 litrów wody, ale nie mieć jedzenia. Możemy mieć tonę jedzenia, a nie mieć wody. Najlepiej, gdybyśmy mieli po trochu z każdego. Wtedy jest równowaga. I za coś takiego uważam właśnie chłopaka i bliższych znajomych.
Ale zauważ jaki błąd robisz, choć napisałem to wprost...
Powtórzę jeszcze raz...
Przyjaciele poczucia samotności nie zgaszą.
I przecież to nie jest nic dziwnego, bo człowiek wbrew pozorom to człowiek stadny. Gdzieś czytałam, że ludziom, którzy długo pozostają samotni w jakiś sposób przeprogramowuje się mózg tak, że nie odczuwają aż tak tej samotności, ale też mają problem z kontaktami z ludźmi, bo nauczyli się żyć sami. I ja nie wiem, czy mi się coś takiego powoli nie robi
Daj spokój z teoriami. Z biegiem lat okazują się fałszywe.
Przyznając szczerze czasami czuję się jak stara panna. Wiem niby, że jestem młoda, ale pamiętam doskonale, jak szłam do liceum, miałam 16 lat i mówiłam "Jestem młoda, mam czas", minęło 8 lat i niewiele się zmieniło.
W relacjach międzyludzkich czas liczymy latami.
Osiem to nie duża liczba. Ale życie też jest krótkie.
Może tylko tyle, że mam trochę więcej doświadczenia w tych sprawach, bo z kimś tam się spotykałam
Słusznie.
I po prostu mam poczucie, że przez następne x lat to się może nie zmienić. Nawet już w to nie wierzę.
Samo się nie zmieni.
Pan Bóg pomaga tym, którzy pomagają sobie sami.
Ludzie, którzy mają szczęście wiedzą o tym. Ale jak ktoś nie ma szczęścia, to trudno wytłumaczyć jak to działa.
Anglicy nawet mają na to słowo zaczynające się od "s" (nie pamiętam teraz) -- takie przypadki, które przychodzą do człowieka, są jakby szczęśliwymi trafami, szczęśliwymi zrządzeniami losu...
Przykładowo w ogóle nie wierzę, że poznam kogoś w okresie studiów. Nie poznałam do tej pory i nawet się nie nastawiam.
Mistrz mawiał: "Nie oczekuj innych efektów, jeśli postępujesz tak samo jak do tej pory".
... że jak przeprowadzę się do większego miasta,
Jak do większego miasta masz mniej niż godzinę czasu, oraz stać Cię na jeżdżenie tam to możesz już zacząć tam bywać.
Inna sytuacja to to, że tyle razy przejechałam się na facetach, że boję się, że po prostu zacznę facetów nie lubić.
Miałaś ich stu?
... jak dzisiaj mam podejść do jakiegoś faceta, nawet w pracy, to odkładam to i wolę podejść do kobiety.
Trzeba przełamywać się i wychodzić ze swojej strefy komfortu.
W pracy to powinnaś dobrze znać wszystkich facetów wokół.
Wybieranie interakcji z kobietami to jest taka ucieczka, wygodna dość.
...często też mnie faceci wykorzystywali (nawet w głupiej pracy) i to już mnie zniechęcało do nich.
Kolejna ucieczka. Dajesz się wykorzystywać.
Mistrz mawiał: "Trzeba robić tak, aby wszyscy byli szczęśliwi. Wszyscy, to Ty też -- Ty oraz inni ludzie to są wszyscy."
Potem dodawał: "Jak nie wszyscy są szczęśliwi, to najczęściej ktoś jest ofiarą, a drugi ktoś jest pasożytem. Ofiara się poświęca, a pasożyt korzysta. Te dwie osoby robią źle. Są tak samo współwinne. "
A druga sprawa jest taka, że nikt specjalnie też się o mnie nie starał, nie zabiegał. Jedyne kwiatki, jakie dostałam od chłopaków to tulipany rozdawane na dzień kobiet w klasie przez chłopaków.
Twój zły szef Ci powiedział to wprost, że sprawiasz wrażenie smutnej. Ludzie boją się smutnych osób.
A moja siostra ma chłopaka i on jej tu przywiezie jakiś srebrny naszyjnik, tutaj piękny bukiet kwiatów, tutaj własnoręcznie zrobioną figurkę
Tak jest chłopak zaangażowany. Ale nie chodzi o prezenty.
Chodzi o to, że siostra ma bliską osobę -- do tulenia, całowania, spędzania czasu, do seksu.
Widzieli we mnie dobry materiał na synową, bo no zawód ma, bardzo spokojna, miła i grzeczna. Tylko te chłopaki nie chciały. Dlatego nie mam pojęcia, co jest grane
Gdybyś mogła z kimś kto Cię zna porozmawiać to by Ci powiedział.
"Nie udało się, nie ten chłopak, nie taki człowiek. Próbuj dalej."
Ja wiem, tylko to "dalej" może prędko nie nadejść. Wiem, że są dziewczyny, co im się każdy napotkany facet podoba. Ja tak nie mam. Mnie się na początku prawie nikt nie podoba. Dopiero muszę poznać tą osobę bardziej, żeby się zakochać. Przykładowo zakochałam się po uszy w chłopaku, który mi pomógł zaliczyć przedmiot na studiach. Wcześniej był dla mnie niewidoczny.
Jeśli zdanie "mnie się na początku nikt nie podoba" wypowiadasz świadomie, to weź sobie do głowy taki wniosek, że jak będziesz poznawać chłopaków, to nie odrzucaj ich z powodu wyglądu... Zwłaszcza w internecie to jest kluczowe. W młodości się robi takie błędy "Eeee... ta dziewczyna nie jest w moim typie, nie chcę z nią chodzić". Mija 20 lat... i myślimy, że trzeba było ją poznać, a nie marudzić.
Za to jak już się zakocham to potem ciężko jest się odkochać, bo jak mówię- zawsze stawiałam an jakość, nie ilość
Trzeba się zakochiwać. Jak źle trafisz, to będziesz trochę cierpieć. Lepiej cierpieć niż nie zakochiwać się.
Kiedyś założyłam tindera. Tak tylko żeby zobaczyć, kto tam jest. Z nudów. Byłam akurat u cioci we Wrocławiu. Byłam w szoku, bo była tam masa chłopaków z politechniki wrocławskiej. I widać po twarzach, że to sympatyczni ludzie, często pisali, że kochają góry, narty, snowboard (bo dolny śląsk to góry ma niedaleko), więc z zainteresowaniami. Po czym pojechałam do mojego miasta studenckiego i miałam kryzys, bo były głównie karki z siłowni albo jakieś osiedlowe seby. I to nie tylko moja opinia. Koleżanki z podobnym problemem mówią to samo. Taka okolica po prostu
I masz gotowe rozwiązanie... Zakładasz Tindera, jedziesz do Wrocławia i szybko poznajesz chłopaków.
Mam tłumaczyć co znaczy szybko? ... że "lajkujesz" wszystkich, którzy nie są odpychający, rozmawiasz chwilę z każdym, i od razu spotkanie w realu...
... nie, nie randka...
... nie obiad, nie przydługawa kawa, z której każdy chce czym prędzej uciec...
... tylko szybkie spotkanie, krótkie, na pierwsze wrażenie...
(...) Dlatego zastanawiam się, co ze mną jest nie tak (...)
Grunt to nastawienie, system przekonań, one kształtują sposób widzenia rzeczywistości. Ty "widzisz" ją tak:
(...) Czasami odnoszę wrażenie, że co jakiś fajniejszy chłopak to już jest zajęty (...)
Przyznając szczerze czasami czuję się jak stara panna. (...)
I po prostu mam poczucie, że przez następne x lat to się może nie zmienić. Nawet już w to nie wierzę. Przykładowo w ogóle nie wierzę, że poznam kogoś w okresie studiów. (...)
boję się, że po prostu zacznę facetów nie lubić. (...)
Mnie się na początku prawie nikt nie podoba. (...)
I jeszcze:
(...) podświadomie myślę o swoim mieszkaniu, jak je urządzę, ile wezmę kredytu, w jakiej okolicy i podświadomie nie widzę tam faceta. (...)
Nieświadome myślenie, z którego zdajesz sobie sprawę?
Rzeczy, które sobie uświadamiamy, nieświadomymi nie są.
Tę samą szklankę jedni opisują jako do połowy pustą, inni - do połowy pełną. Jesteś w pierwszej grupie.
29 2021-09-03 11:08:25 Ostatnio edytowany przez aniuu1 (2021-09-03 11:21:11)
Mówiąc sobie to co wyżej zacytowane ukierunkowujesz się na to.
"Widzieli we mnie dobry materiał na synową, bo no zawód ma, bardzo spokojna, miła i grzeczna. Tylko te chłopaki nie chciały. Dlatego nie mam pojęcia, co jest grane"
Mama patrzy na co innego niż facet. To co dla mamy jest zaletą "spokojna, miła, grzeczna " dla faceta niekoniecznie, może to widzieć jako "nudna, nieciekawa".
Opisujesz się tak: bardzo spokojna, miła i grzeczna, smutna, niechętnie nastawiona do facetów, przemęczona, nie znajdujesz czasu na przyjemne rzeczy, bo jesteś zajęta nauką.
Jak bym miała coś doradzić, to ucz się tego co konkretnie cię interesuje i wiesz, że ci się przyda a nie tak, żeby mieć jak najlepsze oceny z wszystkiego. Będziesz mieć więcej czasu dla siebie. Czasu poświęconego na rzeczy nieistotne nikt nie zwróci, z wysokich ocen nie ma korzyści. Zadbaj o to aby czuć się i wyglądać dobrze.
Skoro nikt nie kupuje ci kwiatów, to może czasem sama je sobie kup. Taki trik, który może pomóć ci poczuć się lepiej.
''W ogóle jestem trochę rozczarowana życiem. Zawsze miałam swój plan na życie taki, że w liceum zacznę umawiać się na randki, może w okolicach takich 18-20 poznam faceta, będę z nim szczęśliwa, na studiach mi się oświadczy, po studiach ślub. Do tego będę miała fajną paczkę znajomych, będę z tym chłopakiem podróżować, zwiedzać nowe miejsca. A nie mam praktycznie nic z tego i jestem chyba tym tak rozczarowana i zawiedziona, że sama nie wiem, co mam z życiem zrobić. Przy czym moje wymagania nie są przecież za duże. Mam kilka koleżanek z liceum, które poznały chłopaków w wieku 16-17 lat i teraz, w tym roku była masa ślubów, bo 24 lata to dużo osób kończy studia i się żeni. Więc to nie tak, że wymagam nierealnego. To normalne marzenie, które spełnia masa osób.''
''swój plan na życie'' czy to na pewno był Twój plan? czy ktoś Ci taką przedstawił wizję? odnośnie koleżanek które są już po ślubie tutaj wychodzi typowa narracje małego miasta (presja otoczenia), to że nie masz rodziny to wynik tylko i wyłącznie innej ścieżki życiowej. Gdybyś została to było by tak samo. Teraz masz taki najtrudniejszy moment bo już tego stresu nie możesz udźwignąć więc szukasz opcji ucieczki. Równie dobrze mogłabyś już być po rozwodzie, Twój stary mógł Ciebie bić a dziecko głodować w wersji najgorszej a w wersji pośredniej byłabyś zdana całkowicie na łaskę faceta i tego czy podzieli się pensją. Troche skrajne przyklady ale uwierz mi wsrod tych kobiet ktore teraz maja te rodziny i mezow za kilka lat czesc z nich bedzie myslala ze za wczesnie wybraly taka droge, ze stracily mlodosc i ze nie poszla na studia (inne sie spelnią), masz dlugi marsz. Mialem podobna do Ciebie kolezanke i podobne miala problemy. Najpierw 2 patolgoiczne zwiazne w ktore nigdy nie powinna wejsc (na to uwazaj) a potem fajne i ciekawe zycie z bliskimi i fajnymi ludzmi.
"Ty jeszcze młoda jesteś, 24 lata, to jeszcze masz dużo czasu. "
Ja wiem, ale widzę, że wokół mnie co jest jakiś fajniejszy facet to potem okazuje się, że już ma dziewczynę. Przekonaliście mnie, żeby też kompletnie się nie zamykać na taką osobę, będę to miała na uwadze, jednak dotąd miałam wrażenie, że dla tych zajętych i tak już byłam niewidoczna, bo byli zapatrzeni w swoje dziewczyny
Mam koleżanki, po 2,3 lata starsze ode mnie i one same mówią, że siedzą od kilku lat na tinderze i co roku wybór jest coraz mniejszy. I mam wrażenie, że w realu jest podobnie. Nie wiem, moze się mylę
Po prostu ktoś mówi mi 'jesteś młoda i masz czas' a ja mam za uszami, że jak miałam 16-17 lat mówiłam to samo i ciekawe, czy za kolejne 7-8 lat też będę tak mówić
"No i już masz doświadczenie w związku, w seksie. NIe jest tak źle."
Niby tak, ale jakie to tam doświadczenie....
"Niemniej trzeba się spieszyć. Bo czas biegnie szybko -- liczymy go latami, a lat jest niewiele."
Dokładnie. A ja czasem odnoszę wrażenie, że mi życie biegnie przez palce. Lata szkolne jeszcze jakoś leciały, bo mimo że nie miałam super bliskich przyjaciół, to jakąś choćby jedną koleżankę z ławki miałam i z nią trzymałam. Ludzie w większości w związkach jeszcze nie byli. Do tego wyjeżdżałam z rodzicami i siostrą 2 razy do roku: w ferie na narty i w wakacje do ciepłych krajów. Więc jakoś to szło i mimo że szkoła też mnie czasem stresowała, bo czułam presję nauki, do tego w małej miejscowości ciężko o dobrych nauczycieli, więc było pod górkę, ale jakoś to szło. Jak zaczęłam studia miałam 20 lat. Ani się nie obejrzałam to już minęły 4. I przez te 4 lata cały czas to samo: książki, stres
Jestem na kierunku studiów, który uważany jest za trudny. Mnie stres potrafi zżerać strasznie. Jak jest sesja czy jakieś ważniejsze kolokwium to czuję taki wypełniający mnie stres wiele dni, nawet tygodni z rzędu. I to potrafi mnie wręcz paraliżować. Nie mam ochoty na żadne przyjemności, zajęcia dodatkowe, bo czuję, że mam nóż na gardle, a muszę zdać. Znalazłam sposób taki, że spaceruję. Biegać średnio mogę, bo jak biegam za dużo po twardej nawierzchni to boli mnie kolano. A spacery nie obciążają tak stawów, przez co potrafię w sesję przejść np ponad 70km (ponad 10km dziennie średnio). Z resztą nie tylko w sesję, ale mówię o każdym bardziej stresującym kolokwium. Tylko no wiesz, ile może się człowiek użerać z tak dużym stresem. To jest nie do wytrzymania. Jak nie ma tyle stresu to jeszcze jakoś to idzie, czuję się trochę samotna, ale wyciągnę gdzieś na kawę koleżankę i mi się poprawia. Natomiast w sytuacjach stresowych zauważyłam, że mój mózg lubi wracać do wspomnień. Oglądam wtedy zdjęcia z różnych wyjazdów z rodziną. Nawet oglądam vlogi na youtube z miejscami, w których byłam na wakacjach, bo wtedy wracają wspomnienia. Zaczynam wtedy strasznie tęsknić za domem, za bliskimi i bywa, że ledwo przyjadę, a już odliczam, kiedy mogę wrócić do domu. Z resztą prawie zawsze tak mam. Mam ponad 300km do domu, z przesiadką, jadę niecałe 6h. Jeśli mam w miarę korzystnie plan ułożony to wracam tak średnio co 3 tygodnie, bo jeśli mam wolne piątki, to mogę wrócić, ale zdarzały się semestry, gdzie miałam zajęcia od poniedziałku rano do piątku po południu. Wtedy 2 miesiące nie wracałam do domu. Nawet rodzice raz przyjechali mnie odwiedzić, bo wiedzieli, że stresuję się pewnym przedmiotem, a nie mam jak wrócić do domu (bo miałabym pociągi tak, że przyjechałabym w sobotę o 14 a musiałabym wracać w niedzielę też o 14, więc trochę słabo, muszę choć 1 pełny dzień być, żeby się opłacało)
W takich chwilach też czuję ogromną tęsknotę za dzieciństwem. Wspominam podstawówkę, ewentualnie gimnazjum. Przypominam sobie, o czym myślałam jako dziecko i bardzo tęsknię za tamtymi czasami, gdy bawiłam się w piaskownicy albo kąpałam w ogrodowym basenie z siostrą. A jak sobie uświadamiam, że to już nigdy nie wróci to mi smutno. Najczęściej to mam właśnie w przypadku stresu
Czasem się zastanawiam, czy normalny człowiek znosi ten stres, a ja jestem tak niestabilna emocjonalnie, czy też ja mam po prostu tyle stresu...
Zaznaczę, że nie jestem jedyna na moich studiach, co nie radzi sobie ze stresem. Niektórzy chodzą do lekarza po środki uspokajające
"Przyjaciele poczucia samotności nie zgaszą."
Czyli i tak muszę się nauczyć żyć sama
"Ludzie, którzy mają szczęście wiedzą o tym. Ale jak ktoś nie ma szczęścia, to trudno wytłumaczyć jak to działa."
Też to zauważyam
"Jak do większego miasta masz mniej niż godzinę czasu, oraz stać Cię na jeżdżenie tam to możesz już zacząć tam bywać."
Niestety do tego planowego miasta mam akurat dalej, on jest bliżej mojego domu rodzinnego i tak, jeżdżę tam, w wakacje byłam tam nawet kilka razy
"Miałaś ich stu?"
100 to nie, ale kilku mi się podobało i ani razu nie wyszło
Zbliżyłam się tylko do jednego, ale to już desperacja wzięła w górę, bo normalnie bym na takiego nie spojrzała (i nie, nie chodzi, że brzydki z wyglądu. Miał brzydki charakter)
"Wybieranie interakcji z kobietami to jest taka ucieczka, wygodna dość."
Ja doskonale o tym wiem, ale niedawno zdałam sobie sprawę, że robię to podświadomie. Kiedyś nawet wolałam chłopaków od dziewczyn, wydawali mi się bardziej szczerzy czy otwarci, a ja podświadomie chyba się ich boję
"Kolejna ucieczka. Dajesz się wykorzystywać."
Wiem, ale poradziłam się bliższych i powiedziałam 'stop'. Tylko bez nich sama bym się nie postawiła. Muszę wypracować charakter, bo w każdej pracy mnie zjedzą. Ba, w życiu mnie zjedzą. Nie można być zbyt miłym, zbyt nieśmiałym i zbyt wycofanym, bo zjedzą żywcem. A ten cytat mistrza brzmi idealnie
"Twój zły szef Ci powiedział to wprost, że sprawiasz wrażenie smutnej. Ludzie boją się smutnych osób."
Tzn ja się uśmiecham. Znajomi mnie znają jako właśnie uśmiechniętą osobe, która lubi rzucić żartem czy sarkazem. Jednak muszę się czuć dobrze. W tamtej pracy zawalili mnie pracą, właśnie w pewnym sensie wykorzystywali, zrzucili mi na głowę trochę rzeczy, przez co byłam tak zmęczona, że nie miałam siły iść się umyć, nie mówiąc o żadnym uśmiechaniu się. Próbowałam to robić, ale na siłę, więc nie wychodziło. Z resztą to była wina tego szefa, że była taka a nie inna atmosfera w pracy. Gdyby szef rozdzielał sumiennie obowiązki i byłaby fajna atmosfera to nie trzeba się uśmiechać. A ja byłam tak zmęczona i fizycznie i psychicznie, że się próbowałam uśmiechać, a i tak się czepiali, że jestem za smutna. Bo nie da się nic na siłę robić
"Chodzi o to, że siostra ma bliską osobę -- do tulenia, całowania, spędzania czasu, do seksu."
No dokładnie. Prezenty ona mu też robi i to często, więc to nie tak, że go wykorzystuje czy że dla mnie srebrny naszyjnik=miłość. Nie. Właśnie chodzi o to, że ona ma kogoś, na kim może polegać
Przykład? Były zajęcia online. Ona się nie mogła zalogować na jakieś kolokwium, które było ważne i już zaczęła panikować, prawie płakać, a on wziął, coś poklikał i siostra weszła normalnie w to. Ja też miałam takie sytuacje i nikogo przy sobie nie miałam, musiałam radzić sobie sama. I o tym mówię
Z jednej strony sobie wmawiam, że to same plusy, bo będę silna, niezależna blabla, ale sama w to nie wierzę i wiem, że to nieprawda
"Gdybyś mogła z kimś kto Cię zna porozmawiać to by Ci powiedział."
Nie wiem, mam koleżankę, która mnie zna i która wielokrotnie powtarza, że to niemożliwe, że ktoś taki jak ja jest sam i mnie namawia na tindera
"wypowiadasz świadomie, to weź sobie do głowy taki wniosek, że jak będziesz poznawać chłopaków, to nie odrzucaj ich z powodu wyglądu"
Tak, ale nie zrozum mnie źle. To nie tak, że ja chcę modela czy gościa pokroju Christiana Greya. Po prostu ktoś mi się może nie podobać na 1 rzut oka, ale po bliższym poznaniu jestem w stanie się zakochać w niskim blondynie z dość krzywymi zębami, ale jeśli tylko jest wobec mnie kulturalny, troskliwy i okazuje zainteresowanie i w razie czego poda pomocną dłoń to nie ma dla mnie niczego ważniejszego
Poza tym to nie tak, że znowu nikt mi się nie podoba. Jak w wakacje byłam w tym większym mieście, w którym chcę w przyszłości mieszkać to było wielu chłopaków, za którymi odwracałam się na ulicy. Tylko no większe miasto=większy wybór
"I masz gotowe rozwiązanie... Zakładasz Tindera, jedziesz do Wrocławia i szybko poznajesz chłopaków."
Myślisz?
Tylko ja tam nie siedzę nie wiadomo ile. Zazwyczaj jadę na 2 dni ze 2 razy w miesiącu
"Tę samą szklankę jedni opisują jako do połowy pustą, inni - do połowy pełną. Jesteś w pierwszej grupie."
Ja wiem i bardzo siebie za to nie lubię
"Mama patrzy na co innego niż facet. To co dla mamy jest zaletą "spokojna, miła, grzeczna " dla faceta niekoniecznie, może to widzieć jako "nudna, nieciekawa"."
Masz rację, właśnie tak mogło to wyglądać. Sądzę, że faceci doceniają takie laski, ale dopiero jak mają już jakieś doświadczenie w życiu. Czytałam książkę, gdzie autor opisywał, że właśnie grzeczne dziewczyny się uczą, studiują. Niegrzeczne w tym czasie wyławiają dobrych kandydatów na mężów. Grzeczne dziewczyny są same, bo ci lepsi kandydaci są wyłowieni, a ci faceci mają piekło w domu, bo niegrzeczne dziewczyny, które udawały anioły potem pokazują prawdziwą twarz. Tacy podobno bardzo doceniają spokój. Chłopaki w wieku licealno-studenckim nie, więc wiem, że nie mam u takich szans
"Jak bym miała coś doradzić, to ucz się tego co konkretnie cię interesuje i wiesz, że ci się przyda a nie tak, żeby mieć jak najlepsze oceny z wszystkiego. Będziesz mieć więcej czasu dla siebie. Czasu poświęconego na rzeczy nieistotne nikt nie zwróci, z wysokich ocen nie ma korzyści. Zadbaj o to aby czuć się i wyglądać dobrze."
Ja wiem, ale serio to nie jest tak, że ja chcę jak najlepsze oceny. Wręcz przeciwnie. Jestem słabym studentem. Mam prawie same 3 w dzienniku. Czasem jakieś 4 się trafi. Po prostu jednym coś wchodzi szybciej innym wolniej. Inni też są bardziej odporni na stres.
U nas ogólnie mało kto patrzy na oceny, wszyscy chcą tylko zdać. Ja też. Oceny mam gdzieś, ale na to magiczne "zal" trzeba się nierzadko napracować bardzo cieżko"
"''swój plan na życie'' czy to na pewno był Twój plan? czy ktoś Ci taką przedstawił wizję?"
Nie wiem w sumie. Tak ludzie często mieli. Moja mama też. Zaraz po studiach wyszła za mąż za tatę. Dlatego dla mnie to naturalna kolej rzeczy. Mama też już kilka razy do roku powtórzyła "A ja w twoim wieku byłam już mężatką..."
"Teraz masz taki najtrudniejszy moment bo już tego stresu nie możesz udźwignąć więc szukasz opcji ucieczki."
No tak
Wszystkie rozwiązania wydają mi się ciekawsze niż moje życie
"Troche skrajne przyklady ale uwierz mi wsrod tych kobiet ktore teraz maja te rodziny i mezow za kilka lat czesc z nich bedzie myslala ze za wczesnie wybraly taka droge, ze stracily mlodosc i ze nie poszla na studia (inne sie spelnią), masz dlugi marsz."
Tak tylko ja nie mówię o patologii. Mam koleżanki z liceum, które wyszły za mąż już po licencjatach. Jedna ma nawet dziecko. A jest dietetykiem. Inna się zaręczyła a jest fizjoterapeutą. W to lato wyszła za mąż moja koleżanka, która jest inżynierem mechanikiem. Więc ja nie patrzę na patologię, nawet nie znam takich przypadków osobiście, bo nie zadaję się z takimi ludźmi. Tylko widzę po prostu moje koleżanki, które skończyły już studia. Bardziej bądź mniej prestiżowe, ale właśnie powoli układają sobie życie
"Mialem podobna do Ciebie kolezanke i podobne miala problemy. Najpierw 2 patolgoiczne zwiazne w ktore nigdy nie powinna wejsc (na to uwazaj) a potem fajne i ciekawe zycie z bliskimi i fajnymi ludzmi."
Ja podświadomie wmawiam sobie, że czeka mnie jakaś nagroda, zadośćuczynienie za to, co przechodzę teraz. Wmawiam sobie, że nie puszczam się (szanuję swoje ciało), będę miała zawód, więc moje dziecko nie umrze z głodu (i nie będę obciążać finansowo faceta), coś ugotować umiem, sprzątać lubię (lubię porządek), lubię zwiedzać nowe miejsca (więc nie jestem taka super nudna) i wmawiam sobie, że gdzieś tam czekają na mnie wartościowe osoby, które docenią mnie kiedyś za charakter i nie będę musiała na siłę się uśmiechać czy udawać, że jest inaczej
"Ty jeszcze młoda jesteś, 24 lata, to jeszcze masz dużo czasu. "
Ja wiem, ale widzę, że wokół mnie co jest jakiś fajniejszy facet to potem okazuje się, że już ma dziewczynę. Przekonaliście mnie, żeby też kompletnie się nie zamykać na taką osobę, będę to miała na uwadze, jednak dotąd miałam wrażenie, że dla tych zajętych i tak już byłam niewidoczna, bo byli zapatrzeni w swoje dziewczyny
Nie chodzi o to, aby podrywać zajętych mężczyzn. Ale jak z kimś flirtujesz, to nie bądź powściągliwa z powodu takiego "nie wiem czy on jest wolny, czy zajęty i czy mogę się do niego zbliżyć".
To jest jego "broszka" aby nie zdradzać. Dlatego są powściągliwi.
I to nic że dostaniesz kosza, bo ktoś zajęty. To nie ma znaczenia.
Mam koleżanki, po 2,3 lata starsze ode mnie i one same mówią, że siedzą od kilku lat na tinderze i co roku wybór jest coraz mniejszy.
Zapytaj je jaką politykę stosują:
1. skreślam mężczyzn, którzy mi się nie podobają
2. skreślam mężczyzn, którzy są odpychający
Jeśli politykę "1", to znaczy, że nie poznają nikogo fajnego. Bo nie chodzi o sam wygląda jak wiesz -- czasem ktoś nam się nie podoba, ale gdy poznajemy bliżej, to zyskuje i potem nawet się zakochujemy.
W młodości urodę idealizujemy -- myślimy, że ludzie są tacy piękni jak na reklamach. Ale z bliska każdy, każdy ma wady. Może znasz ten efekt, że na koleżankę, która Tobie wydawała się zwykła, lecieli chłopcy ze starszych klas. I może znasz efekt, że piękna koleżanka nie miała powodzenia, a przecież była piękna.
Zatem nie tylko wygląd.
I mam wrażenie, że w realu jest podobnie. Nie wiem, moze się mylę
Skoro fajni mężczyźni szukają w sieci i nie mogą znaleźć odpowiednich kobiet, a fajne kobiety szukają w sieci i nie mogą znaleźć odpowiednich mężczyzn, to pewnie coś robią źle.
Po prostu ktoś mówi mi 'jesteś młoda i masz czas' a ja mam za uszami, że jak miałam 16-17 lat mówiłam to samo i ciekawe, czy za kolejne 7-8 lat też będę tak mówić
Słusznie... bardzo dobrze prawisz...
Jesteś młoda, ale trzeba się spieszyć.
"Niemniej trzeba się spieszyć. Bo czas biegnie szybko -- liczymy go latami, a lat jest niewiele."
Dokładnie. A ja czasem odnoszę wrażenie, że ..... Ani się nie obejrzałam to już minęły 4. I przez te 4 lata cały czas to samo: książki, stres
No właśnie. Cztery lata, a tylko książki i stres.
Jestem na kierunku studiów, który uważany jest za trudny. Mnie stres potrafi zżerać strasznie. Jak jest sesja czy jakieś ważniejsze kolokwium to czuję taki wypełniający mnie stres wiele dni, nawet tygodni z rzędu. I to potrafi mnie wręcz paraliżować.
Stes, paraliżować... i to przeszkadza Ci w życiu.
Zrób coś z tym.
Nie mam ochoty na żadne przyjemności, zajęcia dodatkowe, bo czuję, że mam nóż na gardle, a muszę zdać.
Nóż na gardle to ma kobieta u Talibów.
Czy widzisz, że przedkładasz egzamin nad swoje szczęście?
Znalazłam sposób taki, że spaceruję. Biegać średnio mogę, bo jak biegam za dużo po twardej nawierzchni to boli mnie kolano.
Bardzo dobrze, ja też tak robię.
Tylko no wiesz, ile może się człowiek użerać z tak dużym stresem. To jest nie do wytrzymania.
Musisz coś z tym zrobić. Są sposoby. Zła perspektywa.
Linka na maila Tobie wysłałem.
Oglądam wtedy zdjęcia z różnych wyjazdów z rodziną. Nawet oglądam vlogi na youtube z miejscami, w których byłam na wakacjach, bo wtedy wracają wspomnienia. Zaczynam wtedy strasznie tęsknić za domem, za bliskimi i bywa, że ledwo przyjadę, a już odliczam, kiedy mogę wrócić do domu.
Strata czasu, gdy trzeba walczyć, gdy nie czas na luz.
W takich chwilach też czuję ogromną tęsknotę za dzieciństwem. Wspominam podstawówkę, ewentualnie gimnazjum. Przypominam sobie, o czym myślałam jako dziecko i bardzo tęsknię za tamtymi czasami, gdy bawiłam się w piaskownicy albo kąpałam w ogrodowym basenie z siostrą. A jak sobie uświadamiam, że to już nigdy nie wróci to mi smutno. Najczęściej to mam właśnie w przypadku stresu
Czasem się zastanawiam, czy normalny człowiek znosi ten stres, a ja jestem tak niestabilna emocjonalnie, czy też ja mam po prostu tyle stresu...
Zob link na mailu.
Zaznaczę, że nie jestem jedyna na moich studiach, co nie radzi sobie ze stresem. Niektórzy chodzą do lekarza po środki uspokajające
Eeee... bzdury. To tylko egzamin.
"Przyjaciele poczucia samotności nie zgaszą."
Czyli i tak muszę się nauczyć żyć sama
Nie... Szukaj chłopaka. NIe sama. Z kimś.
"Miałaś ich stu?"
100 to nie, ale kilku mi się podobało i ani razu nie wyszło
Zbliżyłam się tylko do jednego, ale to już desperacja wzięła w górę, bo normalnie bym na takiego nie spojrzała (i nie, nie chodzi, że brzydki z wyglądu. Miał brzydki charakter)
Ok.. super, to dobre doświadczenia.
Próbuj dalej. Trzeba się spieszyć.
"Kolejna ucieczka. Dajesz się wykorzystywać."
Wiem, ale poradziłam się bliższych i powiedziałam 'stop'. Tylko bez nich sama bym się nie postawiła. Muszę wypracować charakter, bo w każdej pracy mnie zjedzą. Ba, w życiu mnie zjedzą. Nie można być zbyt miłym, zbyt nieśmiałym i zbyt wycofanym, bo zjedzą żywcem. A ten cytat mistrza brzmi idealnie
Trzeba być bardzo miłym. Ja jestem zawsze miły i nikt mnie żywcem nie zjada.
Zasada jest prosta: trzeba robić tak, aby wszyscy byli szczęsliwi, przy czym wszyscy to są inni oraz Ty sama. Inni to nie wszyscy... wszyscy to Ty oraz inni.
"Twój zły szef Ci powiedział to wprost, że sprawiasz wrażenie smutnej. Ludzie boją się smutnych osób."
Tzn ja się uśmiecham. Znajomi mnie znają jako właśnie uśmiechniętą osobe, która lubi rzucić żartem czy sarkazem. Jednak muszę się czuć dobrze. W tamtej pracy zawalili mnie pracą, właśnie w pewnym sensie wykorzystywali, zrzucili mi na głowę trochę rzeczy, przez co byłam tak zmęczona, że nie miałam siły iść się umyć, nie mówiąc o żadnym uśmiechaniu się.
Trzeba było się tak nie poświęcać. Poświęcenie jest grzechem i pogwałceniem powyższej zasady, że wszyscy to Ty i inni.
"Chodzi o to, że siostra ma bliską osobę -- do tulenia, całowania, spędzania czasu, do seksu."
No dokładnie. .... Właśnie chodzi o to, że ona ma kogoś, na kim może polegać
Przykład? Były zajęcia online. Ona się nie mogła zalogować na jakieś kolokwium, które było ważne i już zaczęła panikować, prawie płakać, a on wziął, coś poklikał i siostra weszła normalnie w to. Ja też miałam takie sytuacje i nikogo przy sobie nie miałam, musiałam radzić sobie sama.
Stop, stop... źle myślisz. Nie dlatego siostrze jest fajnie, że chłopak pomógł w komputerze.
Siostrze jest duchowo fajnie, bo nie jest samotna.
Problem z logowanie to w sam raz sprawa, aby chodzić do chłopaków i szukać pomocy.
"Gdybyś mogła z kimś kto Cię zna porozmawiać to by Ci powiedział."
Nie wiem, mam koleżankę, która mnie zna i która wielokrotnie powtarza, że to niemożliwe, że ktoś taki jak ja jest sam i mnie namawia na tindera
W realu nie szukasz kontaktu, zostaje Ci interenet.
Ona Cię namawia na Tindera. A Ty się dziwisz, że inne dziewczyny mają chłopaków.
One mają, bo one coś zrobiły, czego Ty nie robisz.
"wypowiadasz świadomie, to weź sobie do głowy taki wniosek, że jak będziesz poznawać chłopaków, to nie odrzucaj ich z powodu wyglądu"
Tak, ale nie zrozum mnie źle. To nie tak, że ja chcę modela czy gościa pokroju Christiana Greya. Po prostu ktoś mi się może nie podobać na 1 rzut oka, ale po bliższym poznaniu jestem w stanie się zakochać w niskim blondynie z dość krzywymi zębami, ale jeśli tylko jest wobec mnie kulturalny, troskliwy i okazuje zainteresowanie i w razie czego poda pomocną dłoń to nie ma dla mnie niczego ważniejszego
Ale Wy dziewczyny takich gości na Tinderze kasujecie, bo nie jest modelem.
Na tym polega problem.
"I masz gotowe rozwiązanie... Zakładasz Tindera, jedziesz do Wrocławia i szybko poznajesz chłopaków."
Myślisz?
Tylko ja tam nie siedzę nie wiadomo ile. Zazwyczaj jadę na 2 dni ze 2 razy w miesiącu
Ja wskazuję Ci rozwiązania... a Ty znajdujesz wady w tych rozwiązaniach. Niemal uwierzyłem, że z tego powodu iż jesteś tam 2 dni to nie możesz tam spotykać chłopaków.
Nie nabrałem się jednak... Bo wiem, że 4 dni w miesiącu to jest duuuuuużo.. można mieć wiele, wiele spotkań w takim czasie.
"Nie chodzi o to, aby podrywać zajętych mężczyzn. Ale jak z kimś flirtujesz, to nie bądź powściągliwa z powodu takiego "nie wiem czy on jest wolny, czy zajęty i czy mogę się do niego zbliżyć"."
Tak tak wiem, o co chodzi. Właśnie nie wiem czemu, ale boję się zajętych facetów, boję się coś do nich mówić
"Zapytaj je jaką politykę stosują:"
Wbrew pozorom wcale nie wybrzydzają. Spotykają się z tymi chłopakami, tylko z tego co opowiadają, to nie dziwię im się, że nie chcą mieć z nimi nic do czynienia. Kilku gadało, jak to tęsknią za swoją było, jakiś jeden zapomniał o spotkaniu, dziewczyna specjalnie autem przyjechała to ten wcisnął ją w okienko, jak zapchajdziurę. Jeszcze inny gada, że ona jest dobrym materiałem na żonę, ale sugeruje jej, że to byłby związek z rozsądku, bo jej nie kocha, nie chce brać ślubu, ale dzieci by sobie z nią zrobił
I tak cały czas
"Zatem nie tylko wygląd."
To wiadomo. Trzeba mieć to "coś" w sobie, żeby przyciągnać płeć przeciwną
"Skoro fajni mężczyźni szukają w sieci i nie mogą znaleźć odpowiednich kobiet, a fajne kobiety szukają w sieci i nie mogą znaleźć odpowiednich mężczyzn, to pewnie coś robią źle."
Tak, ale wydostać z pośród tylu ludzi akurat tą jedną osobę jest bardzo ciężko
"Stes, paraliżować... i to przeszkadza Ci w życiu.
Zrób coś z tym."
Mówią, że teraz niedługo skończę najgorszy okres tych studiów i już będzie lepiej. To mnie trzyma w duchu
"Czy widzisz, że przedkładasz egzamin nad swoje szczęście?"
Ale to nie tak, że przekładam. To na prawdę tak działa. Jeśli nie zaliczę sesji, spadam do rocznika niżej i poprawiam przedmiot. W związku z tym jestem dłużej na studiach, dłużej w miejscu, w którym nie chcę być, nie mogę podjąć pracy w zawodzie....Moja koleżanka zaczęła studia z 3 letnim opóźnieniem, bo robiła inne studia, potem oblała rok. Czyli ma 4 lata spóźnienia. Studia skończy tuż przed 30stką. Serio, życie się komplikuje. A ja zamiast urządzać swojego mieszkania w wymarzonym mieście, realizować pasje, zainteresowania, dalej będę studiować. Więc to nie tak, że ja wymyślam. To na prawdę potrafi skomplikować życie
"Linka na maila Tobie wysłałem."
A mógłbyś mi wysłać na ten adres email yellowstarmadzia@interia.pl
Z tamtego obecnie nie korzystam
"Nie... Szukaj chłopaka. NIe sama. Z kimś."
Cieszę się, że wreszcie ktoś mówi do rzeczy. Często na tego typu forach czytam "Najpierw trzeba się nauczyć żyć samemu, żeby móc żyć z kimś". A mnie krew zalewa, bo ja prawie cały czas jestem sama i radzę sobie jakoś. Lubię też sama usiąść przy filmie, przeczytać książkę, więc to nie tak, że jak zostanę 5 minut sama to sobie zrobię krzywdę. Nie. Aczkolwiek znam takich ludzi. Wynajmowałam kiedyś mieszkanie, to moim współlokatorem był chłopak, który nie potrafił jednego dnia przesiedzieć sam w pokoju. Zawsze musiał albo do kogoś lecieć, albo ktoś do niego. To ja tak nie mam. Lubię spędzać czas sama ze sobą. Tylko na dłuższą metę jest to nużące, bo ile można żyć samemu. A ja nie jestem super sama, bo mam rodzinę. Nie wyobrażam sobie nawet, co czują ludzie, którzy są tak kompletnie samotni
"Trzeba było się tak nie poświęcać. Poświęcenie jest grzechem i pogwałceniem powyższej zasady, że wszyscy to Ty i inni."
Ja wiem. Właśnie widziałam kiedyś powiedzenie:"Nadgorliwość gorsza od faszyzmu" i coś w tym chyba jest
"Siostrze jest duchowo fajnie, bo nie jest samotna."
Tak tak ja o tym właśnie mówię. Ten komputer to taki dodatek pokazujący, jak może pomóc wsparcie drugiej osoby
"Problem z logowanie to w sam raz sprawa, aby chodzić do chłopaków i szukać pomocy."
U mnie na studiach są głównie dziewczyny
"One mają, bo one coś zrobiły, czego Ty nie robisz."
Masz rację
"Ale Wy dziewczyny takich gości na Tinderze kasujecie, bo nie jest modelem."
Dlatego ja uważam, że tinder jest bez sensu. Dlatego zaznaczyłam, że na pierwszy rzut oka mi się mało kto podoba, ponieważ muszę poznać osobowość. Na takim tinderze w życiu nie zaznaczyłabym chłopaka z wyglądu, w którym potem byłam zakochana po uszy. Ale to po czasie, gdy poznałam go bliżej. Dlatego ja nie widzę sensu tej aplikacji
Dla mnie jedyna szansa to wyprowadzka do większego i docelowego miasta, zapisanie się na dodatkowe zajęcia i tam poznawanie ludzi.
Poza tym do mnie musiałby jakiś facet podejść na spokojnie, powoli, bez pośpiechu, a mam wrażenie, że top przeżytek, wszyscy chcą szybko i na już a jak nie dostaną to rzucą i znajdą inną.
Specjalnie napisałam "docelowego miasta", ponieważ jak studiuję w mieście X, a chcę się po studiach przeprowadzić do miasta Y, a w mieście X poznam faceta, to ten facet nie będzie taki chętny do rzucenia wszystkiego i wyjechania ze mną. A ja w mieście X się męczę strasznie
"Ja wskazuję Ci rozwiązania... a Ty znajdujesz wady w tych rozwiązaniach. Niemal uwierzyłem, że z tego powodu iż jesteś tam 2 dni to nie możesz tam spotykać chłopaków."
A bo to mój problem- jestem człowiek-analiza, który nie pójdzie na spontan, tylko wszystko dokładnie przeanalizuje. Rodzice mnie tego nauczyli, mówili, że trzeba przemyśleć daną sytuację i nie "jakoś to będzie" tylko konkretnie
"Nie nabrałem się jednak... Bo wiem, że 4 dni w miesiącu to jest duuuuuużo.. można mieć wiele, wiele spotkań w takim czasie."
Tak, ale szczerze?
Mi się czasami po prostu nie chce. Czuję się zmęczona życiem, wypalona. Chociaż ja tak mówię. Gdyby się pewnie trafił jakiś fajny chłopak to bym pojechała w podskokach.
Poznałam kilka osób przez internet. Albo przez youtube albo na jakiejś grupie na fb i źle mi się kojarzą spotkania z internetu. Wiadomo, że kto nie ryzykuje ten nie pije szampana, ale sparzyłam się kilka razy
"Zapytaj je jaką politykę stosują:"
Wbrew pozorom wcale nie wybrzydzają. Spotykają się z tymi chłopakami, tylko z tego co opowiadają, to nie dziwię im się, że nie chcą mieć z nimi nic do czynienia. Kilku gadało, jak to tęsknią za swoją było, jakiś jeden zapomniał o spotkaniu, dziewczyna specjalnie autem przyjechała to ten wcisnął ją w okienko, jak zapchajdziurę. Jeszcze inny gada, że ona jest dobrym materiałem na żonę, ale sugeruje jej, że to byłby związek z rozsądku, bo jej nie kocha, nie chce brać ślubu, ale dzieci by sobie z nią zrobił
I tak cały czas
Następnie zapytaj z iloma rozmawiały, ilu spotkały w realu, a ilu poznały w realu bliżej...
"Skoro fajni mężczyźni szukają w sieci i nie mogą znaleźć odpowiednich kobiet, a fajne kobiety szukają w sieci i nie mogą znaleźć odpowiednich mężczyzn, to pewnie coś robią źle."
Tak, ale wydostać z pośród tylu ludzi akurat tą jedną osobę jest bardzo ciężko
Właśnie o to chodzi... ciężko jest wyłowić fajną osobę z tłumu.
Zastanów się jak to robić.
"Nie... Szukaj chłopaka. NIe sama. Z kimś."
Cieszę się, że wreszcie ktoś mówi do rzeczy. Często na tego typu forach czytam "Najpierw trzeba się nauczyć żyć samemu, żeby móc żyć z kimś".
Najpierw, potem... Hmm...
Potrzebujesz chłopaka, szukaj kontaktu, aby kogoś poznać. Spieszy się.
"Problem z logowanie to w sam raz sprawa, aby chodzić do chłopaków i szukać pomocy."
U mnie na studiach są głównie dziewczyny
W pracy nie podchodzisz do mężczyzn...
Problem z komputerem -- nie szukasz kontaktu u mężczyzn.
"One mają, bo one coś zrobiły, czego Ty nie robisz."
Masz rację
NIe szukasz kontaktu z mężczyznami?
"Ale Wy dziewczyny takich gości na Tinderze kasujecie, bo nie jest modelem."
Dlatego ja uważam, że tinder jest bez sensu. Dlatego zaznaczyłam, że na pierwszy rzut oka mi się mało kto podoba, ponieważ muszę poznać osobowość.
Hurtowo zatwierdzaj tych, którzy Cię nie odpychają.
Tinder to tylko nawiązanie kontaktu.
Na takim tinderze w życiu nie zaznaczyłabym chłopaka z wyglądu, w którym potem byłam zakochana po uszy. Ale to po czasie, gdy poznałam go bliżej. Dlatego ja nie widzę sensu tej aplikacji
Dla mnie jedyna szansa to wyprowadzka do większego i docelowego miasta, zapisanie się na dodatkowe zajęcia i tam poznawanie ludzi.
Poza tym do mnie musiałby jakiś facet podejść na spokojnie, powoli, bez pośpiechu, a mam wrażenie, że top przeżytek, wszyscy chcą szybko i na już a jak nie dostaną to rzucą i znajdą inną.
Specjalnie napisałam "docelowego miasta", ponieważ jak studiuję w mieście X, a chcę się po studiach przeprowadzić do miasta Y, a w mieście X poznam faceta, to ten facet nie będzie taki chętny do rzucenia wszystkiego i wyjechania ze mną. A ja w mieście X się męczę strasznie
Teorie, teorie... A praktyka gdzie?
Mistrz się śmiał: w teorii praktyka i teoria są tym samym... w praktyce nie są.
"Ja wskazuję Ci rozwiązania... a Ty znajdujesz wady w tych rozwiązaniach. Niemal uwierzyłem, że z tego powodu iż jesteś tam 2 dni to nie możesz tam spotykać chłopaków."
A bo to mój problem- jestem człowiek-analiza, który nie pójdzie na spontan, tylko wszystko dokładnie przeanalizuje. Rodzice mnie tego nauczyli, mówili, że trzeba przemyśleć daną sytuację i nie "jakoś to będzie" tylko konkretnie
Trzeba przemyśleć wszystko super dokładnie. Trzeba myśleć dużo, działać precyzyjnie.
Aleeeeeeee....
.............................uwaga...
............... działać szybko jak decyzja już zapadnie.
To jak zamach na BinLadena -- długo planowany, ale trwał krótko.
"Nie nabrałem się jednak... Bo wiem, że 4 dni w miesiącu to jest duuuuuużo.. można mieć wiele, wiele spotkań w takim czasie."
Tak, ale szczerze?
Mi się czasami po prostu nie chce. Czuję się zmęczona życiem, wypalona.
... Nie chce się... problem...
Chociaż ja tak mówię. Gdyby się pewnie trafił jakiś fajny chłopak to bym pojechała w podskokach.
Nie trafi się.
Poznałam kilka osób przez internet. Albo przez youtube albo na jakiejś grupie na fb i źle mi się kojarzą spotkania z internetu. Wiadomo, że kto nie ryzykuje ten nie pije szampana, ale sparzyłam się kilka razy
Mistrz mawiał: nie dziw się, że masz pod górę, jak idziesz na szczyt
Dlatego jest trudno, upada się, ale trzeba szybko się podnosić i iść dalej.
Szybko, szybko...
35 2021-09-05 15:01:41 Ostatnio edytowany przez kamiloo86 (2021-09-05 15:02:21)
Jedna uwaga, ogólnie jest teraz mniej chętnych na trwałe budowanie relacji i ich formalizowanie bo wszystko stało się łatwo dostępne, czasem kilka kliknięć w aplikacji, przesuwania palcem i zaraz masz kogoś do spotkania albo seksu. Dlatego czasem wczesny ślub i znanie siebie z okresu szkoły pomaga (zanim ktoś wypłynie na szerokie wody i w nich przepadnie).
Jak na studiach będzie spokojnie to pomyśl o zajęciach sportowych, np samoobrona, tam czesto mozna znalezc kogos fajnego. Nie mowie tutaj o jakims MMA tylko bardziej karate czy judo.
Takie zajecia przyciagają duzo wartosciowych ludzi z pasją i czesto są wakajcyne obozy gdzie mozna zbudowac wiez i lepiej siebie poznac. Nie dosc ze nauczysz sie jak sie bronic to jeszcze moze poznasz partnera na cale zycie:) i to bez jakiegos wystawiania sie jak produkt na allegro gdzie 3/4 zaklada maski i sztucznie tworzy swoje opisy. Jak chcesz dobrze poznac czlowieka to wlasnie poprzez wspolne aktywnosci, inaczej mozesz poznac tylko obraz ktory chce Ci pokazac.
Smutno się to czyta, tym bardziej że mam niewiele młodszą córkę.
Każdy ma jakiś start, jakiś rodziców którzy mają swoje obciążenia i popełniają swoje błędy.
Przykro że rodzice tak mało Cię słuchali, że nie miałaś w nich takiego wsparcia jak powinnaś.
Ale..
Jeszcze wszystko jest do nadrobienia, ważne by się w kierunku rozumienia relacji między ludźmi rozwijać A efekty przyjdą.
Ja wyszłam za mąż młodo, ale czasem żałuję, że nie było czasu dojrzeć bardziej, zdobyć więcej wiedzy i obserwacji na temat ludzi i dopiero wtedy zakładać rodzinę..
"Następnie zapytaj z iloma rozmawiały, ilu spotkały w realu, a ilu poznały w realu bliżej..."
A wiem żeby wyłapać "tą" osobę potrzebne są setki spotkań. I tu zaś mój problem- jestem w dużym stopniu introwertykiem i lubię sobie usiąść z książką czy filmem sama. Poznawanie nowych osób dla normalnych ludzi może być męczące, a co dopiero dla kogoś, kto w iluś tam % jest introwertykiem. Mnie duża ilość tego typu spotkań po prostu męczy. Zawsze wolałam zbite grono ludzi. Poza tym to nie tak, że nie próbowałam. Spotkałam się z ludźmi, których poznałam w internecie. Nie przez apkę randkową, bardziej na forach tematycznych. I pamiętam, że przed takimi spotkaniami trochę się denerwowałam. Nie miałam tego luzu, nie cieszyłam się tak, jak przy spotkaniu z jakimś znajomym. Zmuszałam się, żeby iść, bo ktoś mnie zaprosił. Oczywiście też się zniechęciłam. Raz z jednym chłopakiem fajnie się pisało, a w realu okazał się...no okropny. Już nie wspomnę, że zostawił mnie samą na dworcu (to ja do niego przyjechałam) i musiałam 1,5h czekać na pociąg, nawet nie zapytał, kiedy mogę wrócić
Wiem, że to jeden na wielu, ale ze mnie takie spotkania wysysają energię po prostu. Bardziej wolę spotkać się z moim wąskim gronem znajomych, niż pisać z kimś przez internet. Szczególnie na tinderze. Nie mam na to siły, nawet nie wiem, o czym miałabym z tymi ludźmi pisać, co zrobić, jak ktoś mi nie podejdzie....nie wiem, zanim się przełamię, to emerytura mnie zastanie
"W pracy nie podchodzisz do mężczyzn..."
Wiesz, to nie tak, że w ogóle nie podchodzę. Tylko ja się chyba podświadomie tych facetów zaczynam bać, z góry zakładam, że ktoś jest zajęty lub że na pewno się temu komuś nie spodobam
Poza tym ja biorę tylko prace dorywcze. Pracowałam jako sprzątaczka w sklepie- prawie same kobiety. Pracowałam w kinie- tyle różnych ludzi na zmianach, że co chwila byłam z kimś innym i często nie widziałam kogoś więcej niż raz- no bo jak zatrudniłam się na okres wakacji, do pracy 1-2 w tygodniu, gdzie pracowników było kilkadziesiąt, to potrafiłam kogoś widzieć na zmianie na początku lipca a potem dopiero w sierpniu. A i nie powiem, jeden mi się podobał i próbowałam zagadać. Gadać gadaliśmy, ale no jak widać nic z tego nie wyszło, nawet nie mam go na fb w znajomych. Na studiach też w większości mam płeć żeńską, więc:
"NIe szukasz kontaktu z mężczyznami?"
Gdzie mam go szukać? W liceum sporo dziewczyn.
Jeździłam na obozy płwackie w czasach szkolnych i przez 2 tygodnie pobytu zazwyczaj zdążył mi się ktoś podobać, ale ledwo się kogoś poznało, a już trzeba było wracać do domu, często na przeciwległe końce kraju
Poszłam na dobre studia, bo myślałam, że będzie tu więcej chłopaków, niż na humanistycznych kierunkach (jestem po biol-chemie) i owszem, coś tam jest, ale jak jest tylko jakiś rozsądniejszy to zajęty i to przeważnie od dłuższego czasu, albo są takie ciapciaki, że ja z moją marzycielską duszą jestem przy niż twarda jak głaz i bardzo konkretna, więc wyobraźcie sobie, co to za osobniki...
A, w czasach szkolnych chodziłam też do klubu sportowego. Trenowałam wiele lat pływanie. Indywidualnie, ale no nigdy na basenie nie byłam sama. Była może 1 dziewczyna trenująca w moim wieku i dwóch 2-3 lata starszych chłopaków. Jeden mi się nawet podobał, ale niestety ja mu się nie podobałam (wiem nawet dlaczego, ale no już naprawiłam to, ale czasu nie cofnę). Ale to tyle z młodzieży. Na kilkanaście lat treningów. Tak to albo małe grupki dzieciaków albo dorośli, przeważnie faceci 40+ i więcej. Nawet poprosiłam w to lato trenera, żeby mnie wrzucił do grupki studenckiej, bo chciałabym mieć taniej (indywidualnie jest drogo) i zaznaczyłam, że "wiek studencki". Trener powiedział, że może mnie przyłączyć do grupy takich 13latków, bo oni w miarę dobrze pływają, jeżdżą po zawodach i mogę się z nimi mierzyć. Mówił, że studentów ma mało i są to przeważnie tacy, którzy są sporo gorsi ode mnie. No ale to ostatnie, czego bym chciała...czyli grupy gimnazjalistów.... a przepraszam...podstawówkę, bo gimnazjum już nie ma. Już wolałabym słabszych, ale w moim wieku
Tylko takich nie było
Dlatego nie wiem, co robić
Do tego kompletnie nie umiem podjąć decyzji. Chciałam się na studiach (jak będę miała więcej czasu) zapisać na jakieś zajęcia dodatkowe. I zastanawiam się nad tym pływaniem, ale nie jestem pewna, czy to ja chcę to pływanie, czy moi rodzice, którzy mnie całe życie do tego przymuszali. Z jednej strony szkoda mi kilkunastu lat treningów. Bo byłam zawodniczką. W pewnm momencie życia byłam na prawdę dobra, bo rodzice wyłożyli dużo pieniędzy na treningi indywidualne. Jednak przez to, że nie trenowałam tylko rekreacyjnie, a też zawodniczo mam dużo negatywnych wspomnień z tym związanych. Np. zawody, na które mi rodzice kazali jeździć były dla mnie bardzo stresujące. Często inne zawodniczki były dla mnie bardzo niemiłe. Często przez rywalizację i przegraną dostawałam po psychice. Do tego byłam rok temu jako instruktor pływania i to mnie też trochę dobiło, bo wspominam to bardzo źle. A pływanie...no po prostu mi się negatywnie kojarzy. Z rywalizacją. Często też masa osób chce się ze mną ścigać, a ja nie chce, bo się np. źle czuję (psychicznie), albo nie mam ochoty. Zawsze chciałam zajęcia dodatkowe grupowe, żeby były przyjemne, żeby były odpoczynkiem, a nie rywalizacją. A sporty indywidualne to głównie rywalizacja. Mówi się "nie porównuj się do innych", ale przy tego typ sportach chcąc nie chcąc zawsze jest się porównywanym "a bo tym wygrała, z tym przegrała, a ten jest słaby, ten jest mocny", chcąc nie chcąc
Zazdrościłam wtedy dziewczynom, które trenowały siatkówkę, bo zawsze raźniej przegrywa się razem. Mówiłam to nawet rodzicom, że chciałabym przejść na siatkówkę, bardziej mi się ten sport podobał, na co rodzice "Ale pływanie jest bezpieczniejsze, siatkarki mają często powybijane palce" itp.
I od kilku lat marzy mi się pole dance. Tak wiem, że niektórym kojarzy się to z za przeproszeniem b*rdelem, ale w dzisiejszych czasach to nie to samo. Z pole dance są światowe zawody, od 2016 roku jest oficjalnie uznany jako dyscyplina sportowa. Do tego świetnie modeluje sylwetkę. Widziałam niektóre układy taneczne i byłam zachwycona. Do tego nigdy nie miałam poczucia rytmu, na parkiecie zawsze byłam drewnem, dlatego też się zastanawiam, czy ta dyscyplina pomogłaby mi wyczuć bardziej rytm, bo jak niedawno oglądałam film z wesela, na którym byłam 4 lata temu, to jak zobaczyłam mój "taniec" to się załamałam. Drewno nad drewnami
Tylko no jak powiedziałam rodzicom, że zastanawiam się nad tańcem, to powiedzieli coś, co mi też chodzi po głowie "Nie szkoda ci tylu lat treningów? Tyle kasy w to włożyliśmy, żebyś mogła tak pływać. Mało osób potrafi pływać na takim poziomie jak Ty, nie każdy ma osiągnięcia, a tak to będziesz robić to, co tysiące innych dziewczyn" i no ja właśnie się nad tym już wcześniej zastanawiałam, bo faktycznie, jak pływałam to często ludzie mnie podziwiali. Często ci starsi faceci, bo często potrafiłam być lepsza od nich. A przy tańcu będę jedna z wielu. I nie wiem, czy kontynuować to pływanie czyiść w coś nowego (taniec). Z jednej strony mam ochotę zrobić na przekór, na złość rodzicom, a z drugiej nie wiem, czy tym tylko sobie krzywdy nie zrobię
"Hurtowo zatwierdzaj tych, którzy Cię nie odpychają.
Tinder to tylko nawiązanie kontaktu."
Tak wiem, ale druga sprawa jest taka, że nie lubię wstawiać swoich zdjęć w różnego typu portale. Na fb mam jedno od kilku lat i nie śpieszy mi się, by to zmienić
"Jak na studiach będzie spokojnie to pomyśl o zajęciach sportowych"
Myślę nad tym cały czas, co też opisałam wyżej
"Takie zajecia przyciagają duzo wartosciowych ludzi z pasją i czesto są wakajcyne obozy gdzie mozna zbudowac wiez i lepiej siebie poznac."
Są tego typu obozy dla dorosłych? Myślałam, że tylko dla dzieci
"Smutno się to czyta, tym bardziej że mam niewiele młodszą córkę."
Nie wiedziałam, że to aż tak smutno brzmi
"Ja wyszłam za mąż młodo, ale czasem żałuję, że nie było czasu dojrzeć bardziej, zdobyć więcej wiedzy i obserwacji na temat ludzi i dopiero wtedy zakładać rodzinę.."
Ale to żałujesz partnera (że jest nieodpowiedni czy coś), czy tego, że nie zdążyłaś się wyszaleć? Jeśli to zbyt prywatne, to przepraszam, nie odpisuj, pytam z ciekawości, bo to kompletnie inna sytuacja niż moja
Dziewczyno, idź na to pole dance skoro cię zachwyca! Popływać zawsze sobie możesz od czasu do czasu, przecież nie zapomnisz a na zawody i tak przecież nie będziesz jeździć (szczególnie, że nie lubisz). To całe gadanie o stracie tego co wypracowałaś tylko powoduje, że tracisz kolejne lata na to czego robić nie chcesz kosztem tego co chcesz. Pole dance to normalny sport, nie trzeba się nikomu tłumaczyć. Ostatnio widziałam, że koleżanka, która jest dyrektorem technicznym ma zdjęcia na fejsie z pole dance. Również taki stary technik, którego kiedyś poznałam w pracy (w wieku około emerytalnym) to uprawia. Wrzuca nawet filmiki na fejsa z choreografiami.
Uważasz się za drewno i ok jesteś w większości. Zapisz się na zajęcia z tańca to wypracujesz sobie koordynację ruchową, większą swobodę w tańcu :-)
A wiem żeby wyłapać "tą" osobę potrzebne są setki spotkań.
Tak.
... ze mnie takie spotkania wysysają energię po prostu.
Rób tak, aby nie wysysały.
Bardziej wolę spotkać się z moim wąskim gronem znajomych, niż pisać z kimś przez internet.
W wąskim gronie nie ma twojego przyszłego męża.
Szczególnie na tinderze.
Może jest na Tinderze.
Nie mam na to siły, nawet nie wiem, o czym miałabym z tymi ludźmi pisać, co zrobić, jak ktoś mi nie podejdzie....nie wiem, zanim się przełamię, to emerytura mnie zastanie
Zobacz wątek "kobieta 40+ szuka miłości".
"W pracy nie podchodzisz do mężczyzn..."
Wiesz, to nie tak, że w ogóle nie podchodzę. Tylko ja się chyba podświadomie tych facetów zaczynam bać, z góry zakładam, że ktoś jest zajęty lub że na pewno się temu komuś nie spodobam
Poza tym ja biorę tylko prace dorywcze. Pracowałam jako sprzątaczka w sklepie- prawie same kobiety.
Musisz bywać tam gdzie są mężczyźni.
A i nie powiem, jeden mi się podobał i próbowałam zagadać. Gadać gadaliśmy, ale no jak widać nic z tego nie wyszło, nawet nie mam go na fb w znajomych.
Dlaczego nie poszło dalej?
Do tego kompletnie nie umiem podjąć decyzji. Chciałam się na studiach (jak będę miała więcej czasu) zapisać na jakieś zajęcia dodatkowe. I zastanawiam się nad tym pływaniem, ale nie jestem pewna, czy to ja chcę to pływanie, czy moi rodzice, którzy mnie całe życie do tego przymuszali. Z jednej strony szkoda mi kilkunastu lat treningów. Bo byłam zawodniczką. W pewnm momencie życia byłam na prawdę dobra, bo rodzice wyłożyli dużo pieniędzy na treningi indywidualne. Jednak przez to, że nie trenowałam tylko rekreacyjnie, a też zawodniczo mam dużo negatywnych wspomnień z tym związanych. Np. zawody, na które mi rodzice kazali jeździć były dla mnie bardzo stresujące. Często inne zawodniczki były dla mnie bardzo niemiłe. Często przez rywalizację i przegraną dostawałam po psychice. Do tego byłam rok temu jako instruktor pływania i to mnie też trochę dobiło, bo wspominam to bardzo źle. A pływanie...no po prostu mi się negatywnie kojarzy. Z rywalizacją. Często też masa osób chce się ze mną ścigać, a ja nie chce, bo się np. źle czuję (psychicznie), albo nie mam ochoty. Zawsze chciałam zajęcia dodatkowe grupowe, żeby były przyjemne, żeby były odpoczynkiem, a nie rywalizacją. A sporty indywidualne to głównie rywalizacja. Mówi się "nie porównuj się do innych", ale przy tego typ sportach chcąc nie chcąc zawsze jest się porównywanym "a bo tym wygrała, z tym przegrała, a ten jest słaby, ten jest mocny", chcąc nie chcąc
Ładnie piszesz pewnie niejeden chłopak chciałbym mieć taką dziewczynę. Tylko musi być szansa się poznać.
I od kilku lat marzy mi się pole dance. Tak wiem, że niektórym kojarzy się to z za przeproszeniem b*rdelem,
Już nie kojarzy się. Ale to z chłopakiem nie ma nic wspólnego. Ot nowe hobby.
Tylko no jak powiedziałam rodzicom, że zastanawiam się nad tańcem, to powiedzieli coś, co mi też chodzi po głowie "Nie szkoda ci tylu lat treningów? Tyle kasy w to włożyliśmy, żebyś mogła tak pływać. Mało osób potrafi pływać na takim poziomie jak Ty, nie każdy ma osiągnięcia, a tak to będziesz robić to, co tysiące innych dziewczyn" i no ja właśnie się nad tym już wcześniej zastanawiałam, bo faktycznie, jak pływałam to często ludzie mnie podziwiali. Często ci starsi faceci, bo często potrafiłam być lepsza od nich. A przy tańcu będę jedna z wielu. I nie wiem, czy kontynuować to pływanie czyiść w coś nowego (taniec). Z jednej strony mam ochotę zrobić na przekór, na złość rodzicom, a z drugiej nie wiem, czy tym tylko sobie krzywdy nie zrobię
Rodzice mają rację. Ja też uważam, że nie masz czasu na dodatkowe hobby.
"Hurtowo zatwierdzaj tych, którzy Cię nie odpychają.
Tinder to tylko nawiązanie kontaktu."
Tak wiem, ale druga sprawa jest taka, że nie lubię wstawiać swoich zdjęć w różnego typu portale. Na fb mam jedno od kilku lat i nie śpieszy mi się, by to zmienić
Wstawiaj zdjęcia. Bez względu czy lubisz czy nie lubisz.
Odpowiadałem przyjaźnie, nie agresywnie jakby co...
tak, żałuję że nie poznałam lepiej siebie i nie wybrałam bardziej dopasowanego mężczyzny.
"Popływać zawsze sobie możesz od czasu do czasu, przecież nie zapomnisz a na zawody i tak przecież nie będziesz jeździć"
Tak, tylko chodzi o to, że jak przez dłuższy czas nie pływam, to wychodzę z wprawy, zapominam technik i muszę poświęcić z 4-5h zajęć indywidualnych, żeby sobie coś przypomnieć
Niby to nie dużo, ale tak jest od początku studiów- cały rok nie trenuję, a potem dzwonię do trenera, że nie trenowałam rok i muszę sobie przypomnieć technikę (technika w pływaniu jest ogromnie ważna, mimo ze wydaje się prosta)
"To całe gadanie o stracie tego co wypracowałaś tylko powoduje, że tracisz kolejne lata na to czego robić nie chcesz kosztem tego co chcesz."
Tak, ale mam to za uszami i czuję, że to też jest prawda. Bo jednak jak sobie przypomnę, ile ciężkiej pracy mnie to kosztowało, to faktycznie jest mi żal. Zastanawiam się nawet, czy teraz nie kontynuować pływania, a po studiach chodzić i na pływanie i na pole dance. Wtedy będę miała swoją kasę, nie będę już studentką i będę mogła się sama utrzymać
"Pole dance to normalny sport, nie trzeba się nikomu tłumaczyć."
Oj zdziwiłabyś się. Pisałam w komentarzach na youtube z kilkoma facetami 30+ o pole dance, to powiedzieli, że to kpina, nie sport, że to tak nazwali, żeby było ładnie, a to przecież robią dz*wki w klubach nocnych i można się oszukiwać, ale faktów się nie zmieni - (przepraszam za słownictwo, ale to oni o mówili)
"Uważasz się za drewno i ok jesteś w większości"
No nie wiem. większość ludzi na weselu, na którym była było w związkach, przez co w jakiś sposób umieli tańczyć. A ja parzyłam na to nagranie i widziałam totalne drewno bez poczucia rytmu
Tylko na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że nie miałam kiedy się nauczyć tańczyć. Byłam na jednym weselu gdy miałam 14 lat, na drugim gdy miałam 15 i mama mi nawet nie pozwoliła żadnego chłopaka zabrać. Potem było kolejne wesele. Miałam 18 lat, poszłam sama, ale był też taki znajomy, który też był sam, więc jakoś tak się zmówiliśmy, żeby się nie nudzić, ale nie umiałam tańczyć i jak patrzę na te nagrania to przewijam, żeby nie patrzeć na siebie, bo to wygląda strasznie. Potem studniówka, nawet nie oglądałam nagrania. Nie lubię patrzyć na swój taniec. Serio, drewno drewna najbardziej zdrewniałego
Więc no nie miałam za dużo imprez, żeby nauczyć się tańczyć, nie miałam chłopaka, bo gdybym miała chłopaka, chodziła na 18stki (takie na których były tańce, DJ) oraz na wesela to pewnie bym się w końcu nauczyła. Mam znajomą, która odkąd skończyła 16 lat co chwila ma chłopaka. Ma tyle co ja, a już ma chyba 5 chłopaka, jak nie więcej. Sama nie była dłużej jak 3 miesiące. Widziałam na fb masę jej zdjęć z 18-stek, sylwestrów, wesel czy innych imprez. Sama mówiła, że nie wie już, gdzie kiecki kupować, a 2 razy iść w tej samej to jej głupio- to był jej problem. A ja zawsze lubiłam się malować, lubiłam się wystroić, a takich okazji nie mam prawie w ogóle. Ostatnio jak jechałam do sklepu do większego miasta, ubrałam ulubione dżins, zrobiłam delikatny makeup i rozpuściłam włosy to już się czułam mega zadbana, bo normalnie to nawet nie mam gdzie się stroić
Żeby nie skłamać- od studniówki w 2016 nie miałam ani jednej imprezy, na którą mogłabym założyć jakiś balowy strój
Co do nauki tańca to na 1 roku studiów chodziłam ze znajomymi do klubów, ale mam się tańczyć nie nauczyłam, często był alkohol, więc nawet nie miałam głowy do myślenia o ym, czy dobrze stawiam kroki. Z resztą w klubie nie ma tańczenia, to podchodzi pod nie wiem co. Taniec to sztuka, to układy, to ruszanie ciałem w rytm melodii, a tego nie idzie się nauczyć samemu, jeśli do tańca trzeba dwojga
"Musisz bywać tam gdzie są mężczyźni."
Jestem wyjątkowo nieudolna, bo analizując swoje życie mam wrażenie, że w większości mnie oznaczają dziewczyny
Często wychodzę biegać czy na spacer, a nie pamiętam ostatniej sytuacji, kiedy tak spodobał mi się chłopak na ulicy, że aż się obejrzałam...
"Musisz bywać tam gdzie są mężczyźni."
Czyli właściwie gdzie?
"Dlaczego nie poszło dalej?"
Nie wysłał mi zaproszenia na fb. Ja próbowałam go znaleźć, ale nie udało mi się. Okazało się, że ma pseudonim, dlatego po nazwisku nie szło, ale o tym dowiedziałam się kilka miesięcy po skończeniu pracy. Poza tym jakby chciał to by sam zaprosił do znajomych
"Ładnie piszesz pewnie niejeden chłopak chciałbym mieć taką dziewczynę. Tylko musi być szansa się poznać."
Dziękuję <3
Aczkolwiek uważam czasami, że jestem po prostu dziwna, że przez to, że nie miałam za dużego kontaktu z ludźmi w przeszłości to nie nauczyłam się z nimi rozmawiać i teraz tego nie umiem robić
"Odpowiadałem przyjaźnie, nie agresywnie jakby co..."
Agresywnie? Nawet bym o tym nie pomyślała
Dziękuję za kulturalne odpowiedzi
"tak, żałuję że nie poznałam lepiej siebie i nie wybrałam bardziej dopasowanego mężczyzny."
A rozumiem
Bardzo mi przykro
Nie rozumiem do czego są ci potrzebne te treningi pływackie obecnie..
Co do opinii jakichś panów w internecie to nie ma się czym przejmować.
Czy wszystko musisz robić pod innych? Żeby dobrze wyglądało? Bo dobrze wygląda że trenujesz pływanie a pole dace.. Może ktoś sobie coś pomyśli.. To lepiej nie ryzykować? Obecnoe tych klubów gdzie się tego uczy jest sporo i serio to jest traktowane jako gimnastyka, może pomoc by czuć się bardziej kobieco.. Zwykli ludzie to trenują.
Też byłam drewnem. Nie chodziłam na żadne imprezy. Późno nauczyłam się tańczyć, po studiach. Jest masa kursów.
Nie rozumiem do czego są ci potrzebne te treningi pływackie obecnie..
Co do opinii jakichś panów w internecie to nie ma się czym przejmować.
Czy wszystko musisz robić pod innych? Żeby dobrze wyglądało? Bo dobrze wygląda że trenujesz pływanie a pole dace.. Może ktoś sobie coś pomyśli.. To lepiej nie ryzykować? Obecnoe tych klubów gdzie się tego uczy jest sporo i serio to jest traktowane jako gimnastyka, może pomoc by czuć się bardziej kobieco.. Zwykli ludzie to trenują.
Też byłam drewnem. Nie chodziłam na żadne imprezy. Późno nauczyłam się tańczyć, po studiach. Jest masa kursów.
Właśnie ja bardzo przejmuję się opinią innych.
Próbowałam to zmienić wiele razy, już myślałam, że mi się udało, aż ktoś mi powiedział, że jakieś osoby mnie zlinczowały, że coś tam zrobiłam źle i ja już się tym przejęłam i to było widać po mnie, a osoba, która mi to mówiła chyba wiedziała, że ja się tym przejmę
No ale próbowałam
Właśnie wiem, że gimnastyka
Tylko po prostu chodzi o to, że tą kasę, którą przeznaczę na pole dance mogłabym przeznaczyć na karnet na basen i powtarzać pływanie, żeby nie zapomnieć techniki, a tak to zabiorę się za coś, czego nie umiem, nie wiem, czy będę kontynuować zamiast pielęgnować to, co umiem. Ja to pływanie lubiłam, tylko przez trochę negatywnych wspomnień, jak zobaczyłam ostatnio w internecie faceta w basenie to szybko to zamknęłam, bo przeszedł mnie dreszcz, takie ukłucie stresu, złych emocji i to mnie najbardziej hamuje. Tak jakbym chciała wrócić a nie mogła
A serio, po roku przerwy od pływania bardzo zapomniałam techniki. Pływanie wydaje się proste, ale wcale takie nie jest, serio
Do tego na pole dance są same dziewczyny. Na pływaniu może jest choć cień nadziei, że poznam jakiegoś faceta. I tu nie chodzi nawet o wielki związek, tylko nawet o zwykłych znajomych, bo boję się, że niedługo zapomnę, jak się gada z facetami, będę się bała do nich podejść
A tak to nawet nie jak męża, to może byłby cień nadziei, żeby poznać kogoś, choćby tylko do rozmowy
Tak się tylko mówi, ale widziałam dziewczyny, które długo nie miały faceta, to potem się desperacko rzucają na pierwszego, jakiego zobaczą. Ja się tego boję, a już mi się powoli włącza desperacki tryb, którego delikatnie wyczuwam, a jest pewnie jeszcze bardziej widoczny
Ja wiem, że jestem młoda i mam czas, ale czas szybko mija. Sama miałam sąsiadkę w mieście rodzinnym. Kobieta 12 lat starsza ode mnie. Nasi rodzice się znali, więc trochę jej życie obserwowałam. Pamiętam ją, odkąd skończyłam 10 lat, ona miała 22. Skończyła ten sam kierunek, co mój tata, dlatego często się go o coś radziła. Zawsze była taka trochę zaniedbana: bez makijażu, przemęczona nauką (też skończyła trudny kierunek studiów), bez makijażu, ulizane i lekko przetłuszczone włosy związane w warkocz. Zawsze była sama. I na początku miała studia, więc nie było jeszcze źle. Potem, gdy studia skończyła, miała te 26+ lat i pamiętam, że stała się nieznośna. Takie nieprzyjemne odzywki miała, szczególnie do mnie. No czuć było, że sfrustrowana. Potem miała 29 lat i ją rodzice zeswatali z jakimś chłopakiem, na szybko ślub. No wiecie- długo długo była sama a potem nagle ślub. Zaraz po ślubie dziecko. Teraz ją czasem widuje, jak wraca do rodziców, którzy mieszkają kilka domów dalej i jest tak zmęczona, tak wykończona, że nie wiem
Dlatego ja się boję, że tak skończę
A chciałabym trochę świata zwiedzić z chłopakiem, poznać go trochę, poczuć się wreszcie bezpiecznie przy kimś, a nie brać ślub ze swatania i na szybko dziecko, potem praca i tyle
Mam przed oczami taki obraz i płakać mi się chce
Autorko
jesteś chyba królową pesymizmu na tym forum, a zaprawdę nie masz ku temu podstaw.
Masz mnóstwo, ale to mnóstwo atutów, jednakże cały czas skupiasz się na minusach, na przeszkodach. Aż dziwne jak na sportowca.
Jesteś młoda, ładna, wysportowana, więc też na pewno zgrabna. Lubisz się malować, masz długie włosy, na pewno jesteś zadbana.
Jesteś ogarnięta, zdolna, dałaś radę przejść najgorszy okres na studiach ( i dostać się na nie!) dzięki czemu będziesz niezależna.
Masz kochającą rodzinę, znasz języki, możesz podróżować i poznawać ludzi z każdego zakątka świata. Spójrz na siebie łaskawym okiem, bo przed Tobą jest mnóstwo szans
Nie czekaj na przeprowadzkę po studiach, bo miną Ci kolejne 2 lata na marudzeniu.
Nie wierzę, że w Twoim studenckim mieście są same kobiety
Bywasz we Wrocławiu - super, umawiaj się przez net, tak jak radzi Gary.
Masz ochotę na pole dance, spróbuj! Przecież to pływanie nie sprawia Ci radości z tego, co piszesz, a akrobatyka na rurze robi boską sylwetkę. Poczujesz się bardziej kobieco, pewniejsza siebie. Działaj i nie wyszukuj sobie samych problemów. Może i psycholog się przyda, by zmienić schematy myślenia. Powodzenia
Ja wiem, że jestem młoda i mam czas, ale czas szybko mija.
Mija, mija... relacje mierzymy miesiącami, latami...
Mam przed oczami taki obraz i płakać mi się chce
Zapytałaś wyżej gdzie są chłopcy. Ja nie wiem gdzie są, bo nie jestem w twoim wieku, w twoim pokoleniu.
Ale oni gdzieś są...
Na informatykach tylu ich jest, że szok! I to tacy fajni... będą dobrze zarabiać, zakuwają jak szaleni, mądrzy.
Poza zajęciami na uczelni oni coś robią... Może grają? Na dyskoteki chodzą? Nie wiem ... ale skoro znikają a potem się znowu na zajęciach pojawiają, to pewnie w tym okresie coś robią. I pewnie narzekają że nie ma fajnych dziewczyn.
46 2021-09-16 17:05:27 Ostatnio edytowany przez aniuu1 (2021-09-16 17:07:27)
Ja widzę trochę wspólnego z twoją historią, więc mówię z doświadczenia.
Zbyt duże przejmowanie się opiniami, szukanie aprobaty, będzie ci bardzo przeszkadzać w życiu. Nawet w pracy może być sporą przeszkodą. Więc lepiej tego nie pielęgnować.
To podejście muszę robić to co już robię długo, chociaż to nie za bardzo cieszy, powoduje, że ma się zajęty cały czas, brak czasu na spróbowanie nowych rzeczy, które mogłyby cieszyć bardziej. Trochę jakby stał nad Tobą rodzic, który każe ci coś robić, a Ty odkładasz to co sama chcesz, bo nie ma przecież czasu na zabawę, bo to głupoty.
Może spróbuj nawiązać znajomość z kimś z politechniki we wrocławiu, spróbuj się wkręcić na jakieś imprezy ze studentami stamtąd. Albo znajdź jakiś ich klub czy bar, pojedź z koleżanką na weekend na imprezę?
A może jakiś wyjazd turystyczny z tej uczelni? Lub na narty czy sylwestra?
"jesteś chyba królową pesymizmu na tym forum, a zaprawdę nie masz ku temu podstaw.'
Ale ja wiem, serio. W realnym życiu mam to samo- zawsze obstawiam najgorsze scenariusze. Kiedyś tak nie miałam. Kiedyś miałam ambitne plany, cele, marzenia, ale jak się zaczęło walić jedno za drugim, dostawałam po głowie to teraz, w trudnych sytuacjach mimo że wmawiam sobie, że będzie dobrze, że się uda, to podświadomie w to nie wierzę. Podświadomie nie wierzę, że mogłoby mnie coś dobrego spotkać
"Masz mnóstwo, ale to mnóstwo atutów, jednakże cały czas skupiasz się na minusach, na przeszkodach. Aż dziwne jak na sportowca."
Właśnie mama mi kiedyś powiedziała dokładnie to samo i wiem, że macie rację
Ja wiem, że mam tak na prawdę super życie. Są ludzie, co przeżyli tragedie, co nie mają za co żyć, co mają chorych bliskich lub sami są chorzy, a ja mam dużo, a mimo to mam tak słabą psychikę, że nadal mi źle
Mam znajomych, z którymi od czasu do czasu wyjdę
Fakt, brak mi bliskich przyjaciół, miłości ze strony faceta, ale nie jest to niezbędne do życia, da się bez tego żyć. A mimo to biadolę
"Nie czekaj na przeprowadzkę po studiach, bo miną Ci kolejne 2 lata na marudzeniu."
Tzn ja nie czekam, ale też nie robię nic, żeby sytuację zmienić. Tutaj jeden pan mnie namawia na tindera- tylko sporo moich koleżanek używa tindera i same mówią, że to porażka, że się nie opłaca
Ale jeszcze jest taki dylemat- jak nawet znajdę kogoś teraz i tu, a potem będę chciała się przeprowadzić 300-400km dalej, to ta osoba może tak daleko nie chcieć się przeprowadzać, bo tu ma rodzinę, znajomych itp, chociaż to nie jest aż taki problem, tylko zaznaczam, że jest taka możliwość
"Nie wierzę, że w Twoim studenckim mieście są same kobiety"
Nie no, na pewno nie. Tylko jakoś tak wyszło, że cały czas obracam się w środowisku kobiecym
"Bywasz we Wrocławiu - super, umawiaj się przez net, tak jak radzi Gary."
Tak, tylko ja często tam bywam w ramach pracy i nie mam kiedy wyskoczyć się z kimś spotkać, ale pomyślę o tym. Kiedyś ściągnęłam tindera będąc u cioci w stolicy naszego kraju, to tylu fajnych facetów mi się wyświetliło, że aż żałowałam, że tak krótko tam jestem
"Może i psycholog się przyda, by zmienić schematy myślenia"
Akurat nie sądzę, żeby mi psycholog pomógł. Znaczy nie mówię, że wszyscy są źli, ale byłam rok temu, wydałam kilka stów, a dostałam porady z internetu (dosłownie to samo, co mi ludzie na forum młodzieżowym pisali): zapisuj codziennie w kalendarzu co czujesz, zapisuj sny, znajdź znajomych w internecie, nie słuchaj rodziców- dlatego psycholog jest fajny, gdy chcemy się komuś wygadać, ale osobiście ja się czułam gorzej gadając z psychologiem niż z koleżanką, bo jak psychologowi powiedziałam, że chciałabym mieć fajnego faceta, stresują mnie studia to no czułam, że kobieta mnie nie rozumie, a jak o tym samym gadam z koleżankami z mojego kierunku, które są singielkami to doskonale mnie rozumieją, a nie muszę im za to płacić
Mi pomoże tylko zmiana sytuacji- wyprowadzka do dużego miasta, jakieś ciekawe zajęcia dodatkowe, wreszcie trochę czasu dla siebie (moje studia są takie, że przez 5 dni w tygodniu przez ostatnie 2 lata wyglądało tak, że wracam z uczelni, jem obiad i muszę się uczyć). Jakbym poznała jakiś fajnych ludzi i faceta to już w ogóle byłoby super
"Ale oni gdzieś są...
Na informatykach tylu ich jest, że szok! I to tacy fajni... będą dobrze zarabiać, zakuwają jak szaleni, mądrzy.
Poza zajęciami na uczelni oni coś robią... Może grają? Na dyskoteki chodzą? Nie wiem ... ale skoro znikają a potem się znowu na zajęciach pojawiają, to pewnie w tym okresie coś robią. I pewnie narzekają że nie ma fajnych dziewczyn."
U mnie w mieście nie ma informatyki, bo nie ma politechniki
A co sądzicie o tym tinderze? Mi masa osób mówi, że to bez sensu, że nikogo fajnego tam nie ma
Ja bym spróbowała, ale ogólnie nawet na swoim fb prawie nic nie mam, bo nie lubię dodawać swoich zdjęć. Ogólnie tinder zawsze wydawał mi się taki jak...sklep: oglądasz czy ładne a lajk to takie wpakowanie do kosza.
I też nie wiem, o czym miałabym z takimi nowo poznanymi osobami pisać
Bo jak ludzie się poznają w konkretnych sytuacjach to co innego, a tak przez apkę to nigdy z nikim nie pisałam
I nie umiem też odmawiać, więc nie wiem co by było, gdyby mi się ktoś nie spodobał, co miałabym odpisać...
"Zbyt duże przejmowanie się opiniami, szukanie aprobaty, będzie ci bardzo przeszkadzać w życiu"
Prawda
Niestety znam tego przyczynę. Gdybym miała bliską paczkę przyjaciół, do których zawsze mogłabym się zwrócić w potrzebie, miałabym poczucie przynależności do jakiejś grupy to miałabym gdzieś, co inni o mnie myślą. A przez to, że nikogo takiego nie mam to przejmuję się tym, co inni na mój temat mówią, bo boję się, że mnie wszyscy znienawidzą albo coś
Tak samo gdybym wracała do mieszkania i miała super faceta, którego bym kochała ze wzajemnością to też miałabym to, co ktoś o mnie mówi. A tak to nawet w pracy to widać- często staram się za bardzo, sprawiam wrażenie wystraszonej i niepewnej, bo chciałabym, żeby mnie ktoś w końcu docenił. Raz szef w jednej pracy wysłał maila z pochwałami dla wszystkich pracowników danej zmiany (też tam byłam) i czułam się taka szczęśliwa....bo niestety nieczęsto mnie ktoś chwali i docenia, dlatego jak coś mi się uda to jestem taka szczęśliwa...
"Trochę jakby stał nad Tobą rodzic, który każe ci coś robić, a Ty odkładasz to co sama chcesz, bo nie ma przecież czasu na zabawę, bo to głupoty."
No właśnie tak się czuję
"Może spróbuj nawiązać znajomość z kimś z politechniki we wrocławiu, spróbuj się wkręcić na jakieś imprezy ze studentami stamtąd. Albo znajdź jakiś ich klub czy bar, pojedź z koleżanką na weekend na imprezę?"
Na 1 i jeszcze trochę na 2 roku bardzo często chodziłyśmy z koleżankami na imprezy do klubów, ale no towarzystwo tam dawało wiele do życzenia
"A może jakiś wyjazd turystyczny z tej uczelni? Lub na narty czy sylwestra?"
Pytałam ludzi, nikt nic nie wie o żadnych wyjazdach z tą uczelnią
Jedynie co to szukałam, to są biura, które są przeznaczone stricte dla studentów i to było ciekawe, ale głupio mi tak samej jechać, bo nie lubię
Ja się tylko boję, że jestem jakaś zdziczała, że przez to, że kiedyś nie miałam za dużo kontaktu z ludźmi nie nauczyłam się jakiegoś współżycia w społeczeństwie
Też nie lubię często swojego charakteru. Otóż są nieraz osoby, które mają bardzo sympatyczny wyraz twarzy, wydają się mili, sympatyczni, a to dwulicowe osoby
A ja mam na odwrót- mam poważny wyraz twarzy: no ale nie będę cały czas chodzić i się szczerzyć, bo to by dziwnie wyglądało, poza tym często jak coś robię i się skupiam to mam poważną minę i wyglądam jak wredna jędza i dopiero jak ludzie mnie poznają bliżej to mówią, że wydaję się taka wycofana a n a prawdę jestem fajna. No tylko ktoś musi mnie lepiej poznać
I za to siebie nie lubię, bo nie potrafię rzucać na prawo i lewo żartów, płynnie wejść w nowe środowisko, w którym inni się znają i już są zespołem. Tzn ja to wszystko robię, tylko jak już dobrze ludzi znam i czuję się wśród nich komfortowo
Raz zaprosiłam do siebie koleżankę z grupy ze studiów, gdzie były 2 inne osoby, które znałam (przyszły do mnie na pogaduchy) i mi ta koleżanka potem powiedziała, że mnie nie poznawała, bo tryskałam energią, rzucałam żartami, gdzie na co dzień jestem spokojna i wycofana
I to mi nie pomaga niestety. Tak jak ktoś już wyżej powiedział- wtedy, dla matki tamtego chłopaka wydawałam się idealną synową, ale on mnie nie chciał, bo prawdopodobnie wydawałam mu się nudna. I czasem się zastanawiam, że może gdybym miała w sobie więcej życia to miałabym fajnego chłopaka, ale z drugiej strony miałam wtedy stany depresyjne, źle się czułam i i tak robiłam dobrą grę do złej miny. Poza tym ludzie mają różne okresy w życiu, nie zawsze jest kolorowo, więc no nawet jakby wtedy było dobrze, a potem by się zepsuło to co? Facet by mnie rzucił, bo jestem nudna? I to nawet nie chodzi stricte o nudę, bo lubię robić różne rzeczy, chodzi o charakter. Mnie zabawianie kogoś na siłę po prostu męczy
48 2021-09-20 07:55:56 Ostatnio edytowany przez aniuu1 (2021-09-20 10:22:48)
Powaga, przejmowanie się, brak luzu, wieczna pogoń za spełnianiem wygórowanych oczekiwań to efekt twojej relacji z wymagającymi rodzicami. Jeśli jesteś zestresowana, niezadowolona z siebie, trudno ci będzie zatrzymać fajnego chłopaka, przebywanie z Tobą nie będzie mało przyjemne. Zapełniając kalendarz aktywnościami, co do których nie czujesz entuzjazmu nie wzbudzisz wcale wielkiego podziwu i zainteresowania. Masz problem z oddzieleniem swoich priorytetów, tego co twoje od rego co cudze (np. rodziców). Szukaj tego co na prawdę twoje i ucz się stawiać granice.
Uważaj na takich facetów, którzy mogą chcieć Cię podporządkować, lub drugi typ, który będzie liczył na twoją pracowitość i chciał przekazać odpowiedzialność za siebie, bo możesz takich przyciągać.
Rozepnij swój gorset. Ani świat, ani ludzie nie są tak straszni, by przed nimi się chować.
I... skończ grać w "Tak, ale...".
Powaga, przejmowanie się, brak luzu, wieczna pogoń za spełnianiem wygórowanych oczekiwań to efekt twojej relacji z wymagającymi rodzicami. Jeśli jesteś zestresowana, niezadowolona z siebie, trudno ci będzie zatrzymać fajnego chłopaka, przebywanie z Tobą nie będzie mało przyjemne. Zapełniając kalendarz aktywnościami, co do których nie czujesz entuzjazmu nie wzbudzisz wcale wielkiego podziwu i zainteresowania. Masz problem z oddzieleniem swoich priorytetów, tego co twoje od rego co cudze (np. rodziców). Szukaj tego co na prawdę twoje i ucz się stawiać granice.
Uważaj na takich facetów, którzy mogą chcieć Cię podporządkować, lub drugi typ, który będzie liczył na twoją pracowitość i chciał przekazać odpowiedzialność za siebie, bo możesz takich przyciągać.
No ja wiem właśnie. Z tymi wygórowanymi oczekiwaniami to prawda. Nawet na studiach wszystko wychodziło, bo jak wspominałam wyżej jak chcialam sobie dorobić jako kelnerka, oni odradzali, mówili, że to poniżej moich kwalifikacji. Przez nich pojechałam jako instruktor pływania rok temu i strasznie się wymęczyłam. Żadna praca mnie tak nie zmęczyła. Mam w domu lustrzankę, taką amatorską, bo lubiłam robić zdjęcia, najbardziej zwierzętom i kwiatom. To od razu powiedzieli, żebym robiła zdjęcia na imprezach typu wesela, bo wtedy sobie dorobię, a nie żadna kelnerka. Ja im tłumaczę, że to ogromna odpowiedzialność, że to jest męczące, że trzeba się na prawdę na tym znać, a ja lecę na półautomatach i te zdjęcia owszem są ładne, jak na amatora, ale jestem na wielu grupach z fotografiami to moje się przy tym nie chowają. Do tego moja siostra wtrąciła, że jej jacyś znajomi robią zdjęcia, które wyglądają tak, że ja przy nich jestem profesjonalistą. I może i ma rację, ale nie chcialabym, żeby ktoś miał do mnie pretensje, że coś się stało, że zdjęcia się nie podobają, nie mam do tego siły. Poszłam do szkoły policealnej, bo interesowały mnie te sprawy, to zaś mi doradzili, żebym robiła paznokcie za kasę u siebie w domu. Ja mówię, że mam sprzęt po najniższych kosztach, lakiery z biedronki, lampa za 45zł i wszystko tanie, wzorków robić nie potrafię i mówię, że swoją działalność to wkeksza odpowiedzialność, a ja chce mieć spokój dorabiając na studiach
I efekt jest taki, że zbrzydło mi pływanie, lustrzanka leży i boję się jej dotknąć, a o zabiegach kosmetycznych nie chce słyszeć
Aczkolwiek wiem, że mnie kochają i chcą dla mnie dobrze, jednak podświadomie mam do nich żal o to wszystko
No ja sobie wmawiam tylko tym, że no mam taki charakter, dlatego jestem poważna i spokojna, jednak czasem się zastanawiam, czy jeśli robiłabym co chce, jeśli mogłabym decydować o sobie, to czy byłabym teraz inna, szczęśliwa...
Tak, tylko ja nie mowię teraz o aktywnościach, które mi nie sprawiają przyjemności, tylko właśnie o czymś, co lubię. Byle mieć w końcu na to czas
No ja wiem, że jeśli jestem zestresowana i niezadowolona z siebie to trudno będzie zatrzymać faceta, ale co zrobić, jeśli prowadzę stresujące życie i jestem sfrustrowana tak ogólnikowo?
Tak, wiem, że mogę złych facetów przyciągać
Taki, który będzie próbował mnie podporządkować do siebie to nie boję się, bo wbrew pozorom nie wytrzymałabym z drugą osobą za długo, bo lubię czasem powiedzieć głośno, co myślę
Z wykorzystywaniem finansowym to samo- wbrew pozorom jestem dość skąpa. Uważam, że dużo rzeczy można kupić tanio i w dobrej jakości, to dlatego na zachcianki faceta, który by sam leżał przed TV nawet żal mi by było dać
Ale masz rację- przyciągam tych gorszych. Ostatni chłopak, z jakim się spotykalam to byk narcyz i socjopata. Wytrzymałam z nich 1.5 miesiąca. Nje podobał mi się wcale, ale z desperacji nocowalam u niego, spotykałam się z nim, bo tak bardzo tęskniłam za bliskością drugiego człowieka. Do dziś, czasem jak o nim pomyślę to z jednej strony nienawidzę go za jego bezczelny charakter, ale z drugiej strony jak sobie przypomnę, jak się przytulaliśmy oglądając film to tęsknię za tym i to bardzo. Pary szczęśliwie zakochane nawet nie wiedzą, ile mają szczęścia. Ja mialam to trochę ponad miesiąc, ale trochę się przez to podniosłam na duchu, bo czułam się bardzo samotna
Sam chłopak jednak był straszny i widziałam to od samego początku. Miał ogromne mniemanie o sobie, mimo że nie był jakiś wybitny. Robił z siebie specjalistę, jakby był jedyny taki na świecie. Sam przyznał, że w ludziach szukał wad (podczas gdy ja szukam zalet), na wszystko i wszystkich patrzył przez pryzmat tego, co mógłby dzięki nim mieć. Przykładowo ze mnie chciał zrobić kucharkę, do tego nie był mu spieszno, żeby kupować produkty spożywcze, więc mi strasznie drogo to wspólne gotowanie wychodziło, woec po jakiś 3 tygodniach powiedziała mu, że to jest za drogo, że on za dużo je i bardzo dużo kasy mi poszło. No bo ja jestem drobna, mięso jem raz może dwa na tydzień, podczas gdy on jadł 3 razy tyle co ja. Gotować mieliśmy na zmianę, a wychodziło, że ja gotowałam po kilka dni pod rząd aż się wkurzyłam. Sprzątać reż mu się nie chciało, więc musiałam ja to robić, a gdy mu zwracałam uwagę to mnie wyśmiewał. Już nie wspomnę, że to ten typ, którego "uwierają" prezerwatywy i najchętniej by robił bez (oczywiście się nie zgodziłam, ale miałam robione przez to wyrzuty). Do tego często mnie krytykował, nawet się przyczepił, że kolor paznokci mam nie taki (oczywiście mowil to delikatnie i niby kulturalnie, ale zamiast pochwalić mojej pracy to się przywalił że jemu się niebieski nie podoba) , albo sugerował, że z naszej dwójki to ja jestem słabsza psychicznie (co też nie było prawdą)
No ogolnie ja szukam w ludziach zalet, a o nim nie wiem, co dobrego mogłabym napisać. A byłam z nim kilka tygodni, bo tak dobrze czułam się przytulając do kogoś i mimo, że go nie lubię, to czasem tęsknię za tym przytulaniem.
Tak więc niby mówię, że czuję się się super sama ze sobą i to prawda, ale czasem aż mnie skręca, jak sobie myślę, że mogłabym być szczęśliwa z kimś teraz
Widzę często na fb, co roku coraz więcej, jak moi rówieśnicy się zaręczają albo nawet biorą ślub i nie boli mnie to. Cieszę się ich szczęściem, ale jak sobie przypomnę te wspólne wieczory z moim eks, to, że mogłam się do kogoś przytulić, albo całować. Bardzo mi tego brakuje.
Czasem nawet przechodzi mi przez myśl, że związku bym nie musiała mieć, ale chociaż taki związek friends with benefits czyli właśnie zeby z kimś spędzić czas, poprzytulać się, czasem przespać, że już nawet nie chodzi o związek tylko o bliskość, ale no jak mówię- nie znam zbyt wielu chłopaków, a nawet do takich relacji musiałabym komuś choć trochę zaufać
Czasem jestem zła na los, że niektórym związki przychodzą tak szybko, a ja mam wrażenie, że choćbym biegała za facetem to i tak będzie miał mnie gdzies
51 2021-09-20 21:57:56 Ostatnio edytowany przez Gary (2021-09-20 21:59:29)
... wspólne wieczory z moim eks, to, że mogłam się do kogoś przytulić, albo całować. Bardzo mi tego brakuje.
Taaak... to boli.
... chociaż taki związek friends with benefits czyli właśnie zeby z kimś spędzić czas, poprzytulać się, czasem przespać, że już nawet nie chodzi o związek tylko o bliskość,
Tak, tak... bliskość jest ważna.
Jeden dzień jedna noc
A w życiu jakby piękniej
Byłem z nią parę chwil
Było tak namiętnie
...
Nie wiem czy sam tego chcę
Lecz nikt tu nie jest winny
Ref.:
Myślę że nie stało się nic /x4
...
Może dziś to będziesz ty
przecież mama cię nie zbije
(Gawliński)
Wszystko jedno jaki seks... w związku czy nie w związku... z obcym czy z przyjacielem... za pieniądze lub nie ... -- dobry seks daje to czego brak. Daje "w parę chwil".
... nie znam zbyt wielu chłopaków,
To poznaj...
a nawet do takich relacji musiałabym komuś choć trochę zaufać
Aby komuś zaufać, to trzeba go poznać.
Czasem jestem zła na los, że niektórym związki przychodzą tak szybko,
Zaprawdę, zaprawdę powiadam Ci -- ludzie, którzy mają związki coś zrobili, aby te związki mieć.
a ja mam wrażenie, że choćbym biegała za facetem to i tak będzie miał mnie gdzies
Spróbuj z dziesięcioma i zobaczysz jak było...
52 2021-09-24 08:30:03 Ostatnio edytowany przez mallwusia (2021-09-24 08:36:25)
YellowStar
Twoi rodzice mają do wszystkiego bardzo pragmatyczne, materialistyczne podejście. Dzięki ich ukierunkowaniu wybrałaś sensowne studia, dzięki którym będziesz miała lada chwilę dobrą pracę, zrealizujesz marzenia o przeprowadzce i własnym mieszkaniu. Coś zyskałaś, wiele też niestety straciłaś, bo się przez to wypaliłaś i straciłaś radość z tego, co robisz.
Przypomnij sobie jednak, ile wysiłku musiałaś wkładać w treningi, aby coś osiągnać. Ile razy Ci się nie chciało, ale zmobilizowałaś się, znów startowałaś i wygrywałaś.
Teraz masz wymówkę - wychowanie rodziców, ich błędy, dzieciństwo. Czas postawić na tym kreskę, jesteś już dorosła i nie musisz do nich biegać z każdym wyborem. Oni Cię namawiali do pracy trenerki, ale to Ty ostatecznie podjęłaś decyzję, mogłaś postawić na swoim.
Co do tindera, to póki nie spróbujesz, to się nie dowiesz. Córka poznała tam chłopaka w tydzień i są ze sobą już trzeci rok. Ty zaraz znajdziesz swoje " Ale.." Lecz co masz do stracenia poza czasem?
Przyjaciel został sam, to też od razu założył konto na sympatii, jutro ma randkę. On ma takie podejście zadaniowe - jest cel, to szuka metod, jak go osiągnąć. Ludzi w realu zna mnóstwo, potrafi podejść do obcego i zagadać (mnie też tak zapoznał), nie musiałby szukać w necie, ale na portalach są Ci, którzy szukają partnera i mimo wszystko trafić na wolnego łatwiej.
Czy Twoje sukcesy w sporcie zrobiły się same? No nie! Dasz Dziewczyno radę! Tylko przestań już sobie wyszukiwać wymówek.
Jak chcesz, to napisz do mnie na priv.
"Tak, tak... bliskość jest ważna."
Tak, tylko mi to szybko przechodzi z głowy, bo nie wiem czemu, ale kojarzy mi się to w jakiś sposób ze sprzedawaniem ciała
"Aby komuś zaufać, to trzeba go poznać."
Prawda
"Zaprawdę, zaprawdę powiadam Ci -- ludzie, którzy mają związki coś zrobili, aby te związki mieć."
Wiesz co, nie do końca. Znaczy wśród moich znajomych wygląda to tak, że dużo z nich jest w stałych związkach od kilku lat. Poznali się np. w czasach szkolnych i tak są sobie do dziś, niektórzy nieformalnie, niektórzy powoli się zaręczają a są tacy, co nawet wzięli ślub. W tym roku sporo takich ludzi widziałam, sporo moich koleżanek ze szkoły zmieniło nazwiska. Jak poszłam na studia i miałam koleżanki singielki to te dziewczyny przeważnie są singielkami do dziś. Czasem przelotnie z kimś się spotykają (tak jak ja, tylko trochę częściej, bo mają tindera, ale chodzi mi o to, że nie wyszedł z tego żaden poważny związek). Ogólnie to nie przychodzi mi na myśl nikt taki, żeby poznali się na studiach i byli długo razem. Jak jakaś laska przyszła na studia będąc sama to sama pozostaje
Poza tym ja kiedyś bardzo dużo robiłam, żeby kogoś poznać. Moi rodzice mieli znajomych, którzy mieli synów w moim wieku lub trochę starszym, to chodziłam na spotkania razem z nimi, żeby ich poznać. Z jednym z nich się zakumplowałam. Sama zagadywałam do niego. Moi rodzice go nie lubili, ale mi się podobał. Pisaliśmy często w gimnazjum, potem trochę w liceum, ale nagle znalazł dziewczynę i do mnie dotarło, że jestem tylko koleżanka. Był jakiś inny, też syn znajomych, to byliśmy razem na 2 weselach. Na jednym byliśmy oboje zaproszeni, więc się zgadaliśmy tuż przed imprezą, żeby siedzieć obok siebie. Potem, 4 miesiące później było wesele mojej kuzynki, zaprosiłam jego, bo nie miałam z kim iść, a sama się bałam. Poszedł, potańczyliśmy, pogadaliśmy, ale ewidentnie nie był mną zainteresowany. Nawet jego mama mnie lubiła i podpytywała, czy my jakiegoś ślubu nie planujemy, ale on z tego się wykręcił. A na tym ślubie, na który ja go zaprosiłam to w pewnym momencie dał mi odczuć, że już ma tego dość, nie odzywał się do mnie, patrzył się w przestrzeń a na moje zagadywanie i chęć podtrzymania rozmowy odpowiadał zdawkowo tak/nie i tyle. Aż w końcu zadzwoniłam po wujka, który miał nas odebrać i tyle, wspominam to nieciekawie. Inny był w moim klubie pływackim. Fajny chłopak, też mi się podobał, ale no nie podobałam mu się i wiem czemu. Już to skorygowałam, ale już trochę późno.
Raz rodzice jechali do swoich znajomych nawet na 3 dni, na nocowanie. Wiedziałam, że mieli 3 synów: jeden 2 lata starszy, oraz dwóch starszych o 6 i 8 lat. Myślałam, że któryś z nich będzie i tylko dlatego tam pojechałam. Miałam wtedy jakieś 18/19 lat. Okazało się, że każdy z nich akurat wtedy pojechał na wakacje. I nie poznałam żadnego. A teraz 2 z nich jest zaręczonych, a jeden wziął ślub. Były przypadki, że jeździłam na obozy młodzieżowe i ktoś mi się spodobał, ale te obozy trwały zazwyczaj 10 dni, a potem każdy się rozjeżdżał nawet na różne końce kraju, więc nie było o tym mowy. U mnie w gimnazjum był chłopak, który mi się podobał i ja jemu chyba też, ale wiecie jak to w gimnazjum, to jeszcze takie trochę większe dzieci. W liceum nie było nikogo, kto by mi się podobał ze szkoły (tylko ci wyżej wymienieni spoza szkoły, to właśnie z okresu licealnego).
Więc to nie tak, że ja nic nie robię, albo podobają mi się chłopaki, a ja się boję zagadać. Nie. Ja w życiu robiłam wiele, żeby kogoś w końcu poznać. Choćby nawet nie na stałe, ale chciałam mieć przed studiami jakieś pojęcie choćby o dziecinnym związku. Potem poszłam na studia i niby umawiałam się na randki, głównie z kimś z roku, ale to były 2-3 osoby i to krótko. Potem miałam jednego gościa spoza mojej uczelni przez te 1,5 miesiąca i tyle.
Doszedł stres, ja co semestr martwiłam się, żeby go zdać
Może gdybym miała fajniejszych znajomych, którzy organizują domówki to by coś z tego wyszło. Przecież jest masa osób, która się poznała właśnie na domówkach, bo akurat chłopak koleżanki przyprowadził znajomych. Moja siostra tak poznała chłopaka- poszła na urodziny koleżanki z klasy z liceum i akurat tam był chłopak tej koleżanki, który sprowadził swoich (i jej też) kolegów i tam siostra znalazła chłopaka. Ja na takie domówki nie chodzę. Nikt u mnie nie organizuje. A jeśli już, to spotykamy się jako same dziewczyny z uczelni i może jakiś jeden chłopak, z którym akurat gadamy. Spoza uczelni nikogo nie znam i nie miałam nawet okazji poznać. Znaczy miałam pracę dorywczą, ale w pracy ciężko kogoś poznać, gdy co chwile się biega i coś robi
"Teraz masz wymówkę - wychowanie rodziców, ich błędy, dzieciństwo. Czas postawić na tym kreskę, jesteś już dorosła i nie musisz do nich biegać z każdym wyborem. "
Ja o tym wiem
Niestety nadal jestem zależna finansowo od rodziców. Owszem, dorabiam sobie czasem, kiedy mi czas pozwoli, ale to głównie w wakacje, więc nie idzie z tego wyżyć. A póki jestem zależna finansowo to wiadomo, jak to jest
"Oni Cię namawiali do pracy trenerki, ale to Ty ostatecznie podjęłaś decyzję, mogłaś postawić na swoim."
Prawda. I tak było zawsze i ze wszystkim
"Co do tindera, to póki nie spróbujesz, to się nie dowiesz. Córka poznała tam chłopaka w tydzień i są ze sobą już trzeci rok. Ty zaraz znajdziesz swoje " Ale.." Lecz co masz do stracenia poza czasem?"
Trzeci rok? Wooow to super
Nie, nic nie mam do stracenia. Tzn często jednak z mojej uczelni ludzie zakładają tindera, bez zdjęcia i wyszukują ludzi z roku i śmieją się z ich zdjęć i to mnie trochę demotywuje
Do tego nie wiem, jak prowadzić rozmowę z kimś takim. Co zrobić, jak się nie będzie kleić itp
"Czy Twoje sukcesy w sporcie zrobiły się same? No nie! Dasz Dziewczyno radę! big_smile Tylko przestań już sobie wyszukiwać wymówek.
Jak chcesz, to napisz do mnie na priv."
Dziękuję za motywację <3
Ty jesteś niemożliwa Gdybyś to Ty była moją córką, to byśmy trenowały na okrągło, żeby Ci wybić z głowy to Twoje "ale" ze słownika
Tylko to Cię blokuje i podejrzewam, że jak rozmawiasz z chłopakami, to również masz tendencję do marudzenia i pesymizmu, co ich do Ciebie zniechęca.
Psycholog by Ci pomógł, ale nie taki, który będzie miesiącami rozkładał Twoje dzieciństwo na czynniki pierwsze, tylko bardziej specjalista od motywacji i zmiany schematów myślenia.
Przyjaciel powtarza - jak ktoś chce, znajdzie SPOSÓB, a jak nie chce, to szuka WYMÓWKĘ".
"Nie, nic nie mam do stracenia. Tzn często jednak z mojej uczelni ludzie zakładają tindera, bez zdjęcia i wyszukują ludzi z roku i śmieją się z ich zdjęć i to mnie trochę demotywuje"
I znowu Twoje "tak, ale..." Ktoś, kto się śmieje z cudzych zdjęć to przeciez zero, a po co się zerem przejmować Mojej udało się w tydzień, ale nawet gdyby nie wyszło, to zawsze to jakieś doświadczenia i próby. Dobrze, że Ty też nie siedziałaś ma laurach, będzie Ci łatwiej aniżeli komuś, kto nigdy nic w tym kierunku nie robił i obudził się przed 30-ką. Pomyśl, gdzie sobie fajne zdjęcia zrobić. Takie zadanie na weekend
3 mam kciuki
Ty jesteś niemożliwa
Gdybyś to Ty była moją córką, to byśmy trenowały na okrągło, żeby Ci wybić z głowy to Twoje "ale" ze słownika
![]()
Tylko to Cię blokuje i podejrzewam, że jak rozmawiasz z chłopakami, to również masz tendencję do marudzenia i pesymizmu, co ich do Ciebie zniechęca.
Psycholog by Ci pomógł, ale nie taki, który będzie miesiącami rozkładał Twoje dzieciństwo na czynniki pierwsze, tylko bardziej specjalista od motywacji i zmiany schematów myślenia.
Przyjaciel powtarza - jak ktoś chce, znajdzie SPOSÓB, a jak nie chce, to szuka WYMÓWKĘ"."Nie, nic nie mam do stracenia. Tzn często jednak z mojej uczelni ludzie zakładają tindera, bez zdjęcia i wyszukują ludzi z roku i śmieją się z ich zdjęć i to mnie trochę demotywuje"
I znowu Twoje "tak, ale..." Ktoś, kto się śmieje z cudzych zdjęć to przeciez zero, a po co się zerem przejmować
Mojej udało się w tydzień, ale nawet gdyby nie wyszło, to zawsze to jakieś doświadczenia i próby. Dobrze, że Ty też nie siedziałaś ma laurach, będzie Ci łatwiej aniżeli komuś, kto nigdy nic w tym kierunku nie robił i obudził się przed 30-ką. Pomyśl, gdzie sobie fajne zdjęcia zrobić. Takie zadanie na weekend
3 mam kciuki
Taki psycholog, o którym mówisz to chyba się nazywa coach. I racja- ktoś taki by mi się przydał. Ktoś, kto by pomógł mi zmienić schemat myślenia.
Byłam rok temu u psychologa. Płaciłam 100zł za sesję, miałam wszystko online i czułam się po tym, gorzej. Miałam wyrzuty sumienia, że wywalam kasę niepotrzebnie. Pani psycholog była bardzo miła, ale przez te kilka spotkań nie usłyszałam nic motywującego. Same proste regułki, które czytałam na forach dla młodzieży, za darmo. Nie czułam się lepiej po tamtych sesjach.
Teraz jednak nie stać mnie na takiego coacha prywatnie. Wiem, znowu jakieś "ale", jednak no to podstawa. Jakby były darmowe kursy to bym poszła. Jednak poszukam w takim razie kogoś, kto robi podobną tematykę na youtube. Bo sama nie wiem kompletnie jak zmienić schemat myślenia, ale na prawdę bardzo bym chciała
Z tym pesymizmem i marudzeniem to zapewne prawda. Znaczy, staram się hamować i to co piszę tutaj nie opowiadam tak szczegółowo nawet bliższym znajomym. Staram się aż tak im nie truć głowy. Jednak boję się, że przy chłopaku, który mi w końcu wpadnie w oko włączy mi się jakaś desperacja albo coś. A pesymizm to już w ogóle. Zawsze zakładam najgorszy scenariusz. Kiedyś taka nie byłam. Byłam radosna i miałam raczej pozytywne myślenie, jednak po szeregu niepowodzeń mi przeszło, bo w pewnym momencie życia dużo rzeczy złych się zadziało. I to takich, dla jakich nawet scenariusza nie przewidywałam. I teraz nie potrafię myśleć inaczej. To prawda. Panikuję przed każdym ważniejszym zaliczeniem
Ogólnie to wygląda tak, że w szkole przechodziłam kompletny kryzys i nie chciało mi się żyć. Byłam w tragicznym stanie psychicznym. Potem poszłam na studia. Pierwszy rok był super. Byłam na kilku randkach. Co prawda nie podobali mi się ci chłopcy, ale cieszyłam się, że coś w końcu robię, że komuś się podobam. Znalazłam pierwszych znajomych, którzy gdzieś mnie w końcu zapraszali. Co prawda średnio lubiłam tańce w klubach, ale chodziłam tam tylko dla ludzi. Pierwszy rok studiów wspominam super, bo miałam grupkę znajomych, może nie jakiś bliskich, ale takich, z którymi mogłam wyjść na imprezę. Do tego miałam trochę mniej zajęć na uczelni, więc nie było aż tyle stresu związanego z nauką (taki w miarę łatwy rok wtedy jeszcze był). Chłopaka wtedy nie miałam, ale pamiętam dobrze, jak się szykowałam na wyjście na imprezę, stanęłam w lustrze i powiedziałam "Jestem wreszcie szczęśliwa". Niestety trwało to moje "szczęście" ze 4 miesiące a potem wszystko wróciło- stres, niepokój, smutek. Na uczelni nawalili nam zajęć a ja stałam się kłębkiem nerwów. Byłam tak potwornie zmęczona. Psychicznie i fizycznie, że wyglądałam jak ciężko chory człowiek. Niektórzy mi nawet mówili "Idź spać bo wyglądasz strasznie" a ja miałam masę bieżących kolokwiów, poprawek i potrafiłam mało sypiać i lecieć non stop na adrenalinie, co jest bardzo niezdrowe. Efektem były problemy skórne, wypadające włosy, problemy z układem pokarmowym i jeszcze trochę innych. Przyszła pandemia to wtedy dopiero odpoczęłam
Dlatego mam taki a nie inny tok rozumowania
Czuję się, jakby życie przelatywało mi przez palce i nie miałabym nad nim kontroli. Czasem nie dociera do mnie, że mam już 24 lata i jestem praktycznie dorosłą kobietą, już nie dziewczynką. Po prostu od wielu lat robię nieustannie to samo. Wpadłam w taką rutynę, że nawet nie wiem, kiedy mi ostatnie 5 lat przeleciało przez palce. I z tych 5 ostatnich lat prócz kilku randek i trochę wyjść do klubów to nie mam nic za bardzo. Jak są studenci, co organizują jakieś studenckie wyjazdy czy coś, w góry, nad morze, przeżywają jakieś fajne przygody...to ja w tym czasie stresowałam się nauką. Musiałam siedzieć i się uczyć. Momentami czułam taką niesprawiedliwość losu, jakby coś się na mnie uwzięło, a ja nie wiedziałam, co z tym zrobić
56 2021-09-25 08:16:45 Ostatnio edytowany przez Gary (2021-09-25 08:20:07)
"Zaprawdę, zaprawdę powiadam Ci -- ludzie, którzy mają związki coś zrobili, aby te związki mieć."
Wiesz co, nie do końca.
29 sierpnia pisałaś o Tinderze.
Jest miesiąc później.
1. Jakie masz efekty na Tinderze czy innych portalach?
1. Jak tam wizyta we Wrocławiu? Ilu chłopaków spotkałaś w realu?
Czuję się, jakby życie przelatywało mi przez palce i nie miałabym nad nim kontroli.
... masakra...
pewnie dlatego:
Po prostu od wielu lat robię nieustannie to samo.
Musiałam siedzieć i się uczyć. Momentami czułam taką niesprawiedliwość losu,
Nawet w trzymiesięczne wakacje się musiałaś uczyć?
57 2021-09-25 08:25:40 Ostatnio edytowany przez aniuu1 (2021-09-25 08:26:45)
To ja przypomnę taką "prostą regułkę z forów". Zamień w swoim myśleniu, mówieniu "muszę" na "decyduję", "chcę". Będziesz miała więcej poczucia sprawczości.
Są różne rodzaje motywacji. Jest motywacja zewnętrzna (aby zadowolić kogoś, spełnić cudze standardy) i motywacja wewnętrzna (dotyczy twoich wartości i celów). Warto robić coś do czego ma sie motywację wewnętrzną, co pomaga ci się realizować.
Wiesz jak będzie wyglądała twoja praca po studiach? Dobrze byloby się dowiedzieć jak najwięcej na ten temat. Z tego co piszesz nie czuć aby interesowało Cię to czego się uczysz. Albo ustawiłaś sobie za wysoko poprzeczkę. Ogromna ambicja nie zawsze jest dobra. Nie jest dobra, kiedy zmuszamy się stale do pracy grubo ponad nasze możliwości :-( Ty się zmuszasz ponad miarę moim skromnym zdaniem.
Jeśli nie masz czasu dla znajomych, na przyjemności to normalne, że mało się dzieje w twoim życiu, tracisz motywację. W pracy też się wypalisz przy takim funkcjonowaniu. Jesteś pewna, że znajdziesz po swoim kierunku pracę interesującą, spokojną i gdzie nie ma rutyny?
"29 sierpnia pisałaś o Tinderze.
Jest miesiąc później.
1. Jakie masz efekty na Tinderze czy innych portalach?
1. Jak tam wizyta we Wrocławiu? Ilu chłopaków spotkałaś w realu?"
Żadne, bo nie założyłam. Siedzę cały czas w moim małym miasteczku, mam fejkowego tindera to wyświetla mi tylko ludzi z odległości kilkudziesięciu kilometrów, gdzie nie mam możliwości nawet dojazdu, bo to taka wiocha. Tzn jakbym miała więcej wolnego czasu to bez problemu, ale no niestety nie mam tego czasu, bo mam zobowiązania wobec uczelni i niestety wyjazdy do Krakowa spowodowały, że musiałam odpuścić tindera. Ja wiem, że tindera mogłam odpalić w Krakowie, ale następnym razem tam będę najprawdopodobniej za 2-3 miesiące, więc no mógłby się potencjalny kandydat nie doczekać
We Wrocławiu nie byłam. Byłam w Krakowie, bo mam tam bliżej, do tego moja ciocia kupiła tam mieszkanie i pomagam jej w remoncie. Czy kogoś poznałam? Hmmm...no mijałam różnych ludzi na ulicy, ale żeby ktoś szedł solo to nie kojarzę. Może jednak źle trafiłam i jak pojadę tam następnym razem to coś się ogarnie, aczkolwiek nie mam pojęcia, jak można ot tak poznać kogoś na ulicy, szczególnie jeśli się spaceruje z wujkami (byliśmy kilka razy w centrum coś załatwić)
Ja wiem, że to brzmi jak wymówki, ale jeśli ja mam jechać na cały dzień, spotkać się z obcym chłopakiem, a za uszami mam świadomość, że mam zobowiązania wobec uczelni to ja będę i tak sztywna na tym spotkaniu, będę siedzieć jak na szpilkach a potem żałować, że to zrobiłam. Wiem, bo już tak kiedyś miałam.
Nie tak dawno nawet doszłam do wniosku, że faceta muszę sobie darować na najbliższe 2-3 lata, czyli dopóki nie skończę studiów i nie przeprowadzę się do miejsca docelowego. Jednak jak sobie myślę, że zaś trzy lata bez żadnego przytulania, całowania to mi smutno. Z drugiej strony nie mam za bardzo czasu na szukanie faceta. To musiałoby wyjść tak naturalnie, ale żeby na faceta "polować" to trzeba mieć siłę, głównie psychiczną, a ja jej nie mam. Nie chce mi się. Zawsze chciałam poznać faceta jak moje koleżanki- czyli w drodze przypadku, a nie desperacko szukać, bo zegar tyka, ale no chyba nie mam wyboru
"Nawet w trzymiesięczne wakacje się musiałaś uczyć?"
Ja nie wiem, co to trzymiesięczne wakacje. Praktycznie zawsze miałam jakieś egzaminy do poprawy, praktyki, przez co mi schodziło to strasznie szybko. A u nas egzaminy są tak trudne, że do jednego trzeba się uczyć z miesiąc jak nie więcej
"Zamień w swoim myśleniu, mówieniu "muszę" na "decyduję", "chcę". Będziesz miała więcej poczucia sprawczości."
A to akurat dobry chwyt psychologiczny
"Warto robić coś do czego ma sie motywację wewnętrzną, co pomaga ci się realizować."
Racja
"Wiesz jak będzie wyglądała twoja praca po studiach?"
Wiem, bo poszłam w ślady rodziców i czuję się, jakbym w tym zawodzie robiła z 20 lat
"Z tego co piszesz nie czuć aby interesowało Cię to czego się uczysz."
Bo to nie są interesujące studia. To studia dla kujonów. Mój kolega był pasjonatem samolotów i poszedł na lotnictwo, gdzie są inni pasjonaci. U nas tego nie ma. U nas jest sama nauka. I to nie tak, że ja tylko narzekam. To mają wszyscy z tego kierunku (nie chcę mówić co, bo to specyficzna dziedzina, nie chciałabym być rozpoznana). Znajoma, która studiuje to samo tylko na innej uczelni powiedziała, że 80% jej roku chodzi albo do psychologa albo do psychiatry, są tak wykończeni psychicznie.
"Albo ustawiłaś sobie za wysoko poprzeczkę."
A to też prawda
"Nie jest dobra, kiedy zmuszamy się stale do pracy grubo ponad nasze możliwości :-( Ty się zmuszasz ponad miarę moim skromnym zdaniem."
Też tak to odczuwam, ale co mogę zrobić? Nie rzucę tego teraz, bo najgorsze lata już za mną. Poza tym nawet nie wiem, na co miałabym się przerzucić. Do tego myśl, że miałabym zaczynać inne studia od początku...o nieeee
"Jeśli nie masz czasu dla znajomych, na przyjemności to normalne, że mało się dzieje w twoim życiu, tracisz motywację."
"W pracy też się wypalisz przy takim funkcjonowaniu."
To akurat taka praca, że jak byłam na praktykach to dużo osób mówiło "Niepotrzebnie poszłaś na te studia, szkoda życia". Ogólnie masa osób jest wypalonych. Czemu? Bo to taki zawód, gdzie studia są bardzo trudne, a mało kto ma potem szacunek do Ciebie. I ja sobie zdaję z tego sprawę i to mnie frustruje, bo co innego, gdy się dużo uczysz, ale potem masz kasę i sobie wyjeżdżasz na wypasione wakacje ze 2-3 razy do roku, a co innego, gdy lecisz za 4 tysiaki (bo taka jest średnia zarobku- niby nie najgorzej jak na polskie warunki, ale mogłoby być lepiej).
Planuję wyjazd za granicę. Zawsze miałam to za uszami, bo za granicą mój kierunek jest dobrze płatny i uważany za prestiżowy (o czym mówili nam nawet wykładowcy), jednak musiałabym poćwiczyć język, bo niby zdawałam rozszerzony angielski na maturze, ale to było dawno temu...
No ale mniejsza z językiem. Zawsze marzyłam o wyjeździe do Anglii i czytałam o wielu osobach, które po moim kierunku tam wyjechały i są bardzo zadowolone. Ale teraz Anglia wyszła z UK i są nostryfikacje dyplomów, co znaczy, że prócz certyfikatu językowego i prawa do wykonywania zawodu (tak było kiedyś) trzeba zdawać egzaminy, te same, które się zdawało na studiach tylko po angielsku. I Anglicy mogą uznać, że dobrze, ale mogą uznać, że mam spadać. A to wszystko kosztuje. Rodzice mówią, że angielskojęzyczna jest jeszcze Malta, Irlandia, ale średnio te kraje do mnie przemawiają. Słyszałam, że bardzo dobre zarobki są w Australii, ale to jest drugi koniec globu i chyba zbyt duża abstrakcja
W każdym razie przez to, że UK wyszło z UE zaś to podkopało moją motywację, bo tak to miałam za uszami "A walnę ten kraj i wyjadę do Anglii" a teraz już tego nie zrobię tak łatwo
"Jesteś pewna, że znajdziesz po swoim kierunku pracę interesującą, spokojną i gdzie nie ma rutyny?"
Raczej nie. Ta praca jest dość stresująca. Niestety to praca z ludźmi, którzy są często wredni, ale co zrobić? Zarabiać na życie trzeba. Te studia są trudne, ale praca jest. Jak tylko wchodzę w oferty pracy to zawsze coś jest, bo są duże niedobory w kraju, przez co zawsze się gdzieś załapię. To jedyne pocieszenie.
Wiem, że się pięknie mówi "Spełniaj marzenia", ale to tak nie działa, bo każdy tak mówi, a im praca fajniejsza tym więcej chętnych.
Kiedyś moim olbrzymim marzeniem było zostanie stewardessą. Od połowy gimnazjum o tym marzyłam, oglądałam seriale związane z lotnictwem, o stewardessach. Oglądałam poradniki, jak zostać stewardessą. Kochałam latać, z całych wakacji najbardziej lubiłam chwile na lotnisku i w samolocie, reszta to był dodatek. Do tego zawsze podobały mi się stewardessy, bo były schludne, ładne i zawsze wydawało mi się to takie "wow"
Tak więc po maturze zrobiłam sobie gap year, żeby psychicznie odpocząć po szkole (jak wspomniałam miałam stany depresyjne). Zapisałam się do szkoły policealnej (żeby mieć ubezpieczenie).Stwierdziłam, że znajdę sobie pracę, a to będzie idealny moment, żeby spełnić marzenia. Znalazłam polską czarterową linię lotniczą, którą sama latałam i ją znałam. Często robiła rekrutacje, więc śledziłam ich stronę. Wysłałam CV, list motywacyjny. Mówiłam sobie "Jesteś szczupła, uśmiechasz się, znasz 2 języki obce, czemu by cię mieli nie wziąć?". No ale życie jest brutalne. Wysyłałam aplikację 2 razy. Raz nawet 2-krotnie. Przeczytałam wszystkie poradniki i sytuacje z rozmów kwalifikacyjnych, więc byłam przygotowana. Ale odzewu zero. Nie miałam pojęcia o co chodzi. Aż napisałam do nich na facebooku, czy słuchacz ze szkoły policealnej ma szansę znaleźć tam pracę, to dostałam info "Przykro nam, może kiedyś, ale obecnie poszukujemy ludzi ze statusem studenta lub tytułem magistra". Po prostu za studentów jest bardzo mały ZUS i chcieli na tym przyoszczędzić.
Ta sytuacja dała mi też do zrozumienia, że to, że jest się odpowiednim kandydatem na dane miejsce nie znaczy, że pracodawcy to docenią. I zawsze, całe lata szkolne wyobrażałam sobie, że pójdę na lingwistykę, skończę języki, na studiach będę dorabiać sobie w polskich liniach a po studiach będę pracować w światowych liniach, ale potem do mnie dotarło, że masa osób kończy lingwistykę i marzy o tym samym i nie wszyscy się dostaną na te miejsca, na które chcą. Właściwie do tych dużych światowych linii to biorą nielicznych. I zawsze marzyłam, ale życie swoim. Wtedy wybrałam studia z rozsądku. Nie do końca takie chciałam, ale lepsze to, niż potem frustrowanie się, że nie mogę znaleźć żadnej pracy i nie mam co do garnka włożyć. To mnie tylko pociesza
"29 sierpnia pisałaś o Tinderze.
....Siedzę cały czas w moim małym miasteczku,
Hmm... w małym miasteczku faktycznie lipa...
... wyjazdy do Krakowa spowodowały, że musiałam odpuścić tindera.
Yyyy... a możesz przeczytać to zdanie jeszcze raz?
... więc no mógłby się potencjalny kandydat nie doczekać
No tak... on nie może czekać przecież...
Poczeka na inną.
60 2021-09-26 00:58:11 Ostatnio edytowany przez kamiloo86 (2021-09-26 00:58:35)
"Następnie zapytaj z iloma rozmawiały, ilu spotkały w realu, a ilu poznały w realu bliżej..."
A wiem żeby wyłapać "tą" osobę potrzebne są setki spotkań. I tu zaś mój problem- jestem w dużym stopniu introwertykiem i lubię sobie usiąść z książką czy filmem sama. Poznawanie nowych osób dla normalnych ludzi może być męczące, a co dopiero dla kogoś, kto w iluś tam % jest introwertykiem. Mnie duża ilość tego typu spotkań po prostu męczy. Zawsze wolałam zbite grono ludzi. Poza tym to nie tak, że nie próbowałam. Spotkałam się z ludźmi, których poznałam w internecie. Nie przez apkę randkową, bardziej na forach tematycznych. I pamiętam, że przed takimi spotkaniami trochę się denerwowałam. Nie miałam tego luzu, nie cieszyłam się tak, jak przy spotkaniu z jakimś znajomym. Zmuszałam się, żeby iść, bo ktoś mnie zaprosił. Oczywiście też się zniechęciłam. Raz z jednym chłopakiem fajnie się pisało, a w realu okazał się...no okropny. Już nie wspomnę, że zostawił mnie samą na dworcu (to ja do niego przyjechałam) i musiałam 1,5h czekać na pociąg, nawet nie zapytał, kiedy mogę wrócić
Wiem, że to jeden na wielu, ale ze mnie takie spotkania wysysają energię po prostu. Bardziej wolę spotkać się z moim wąskim gronem znajomych, niż pisać z kimś przez internet. Szczególnie na tinderze. Nie mam na to siły, nawet nie wiem, o czym miałabym z tymi ludźmi pisać, co zrobić, jak ktoś mi nie podejdzie....nie wiem, zanim się przełamię, to emerytura mnie zastanie"W pracy nie podchodzisz do mężczyzn..."
Wiesz, to nie tak, że w ogóle nie podchodzę. Tylko ja się chyba podświadomie tych facetów zaczynam bać, z góry zakładam, że ktoś jest zajęty lub że na pewno się temu komuś nie spodobam
Poza tym ja biorę tylko prace dorywcze. Pracowałam jako sprzątaczka w sklepie- prawie same kobiety. Pracowałam w kinie- tyle różnych ludzi na zmianach, że co chwila byłam z kimś innym i często nie widziałam kogoś więcej niż raz- no bo jak zatrudniłam się na okres wakacji, do pracy 1-2 w tygodniu, gdzie pracowników było kilkadziesiąt, to potrafiłam kogoś widzieć na zmianie na początku lipca a potem dopiero w sierpniu. A i nie powiem, jeden mi się podobał i próbowałam zagadać. Gadać gadaliśmy, ale no jak widać nic z tego nie wyszło, nawet nie mam go na fb w znajomych. Na studiach też w większości mam płeć żeńską, więc:"NIe szukasz kontaktu z mężczyznami?"
Gdzie mam go szukać? W liceum sporo dziewczyn.
Jeździłam na obozy płwackie w czasach szkolnych i przez 2 tygodnie pobytu zazwyczaj zdążył mi się ktoś podobać, ale ledwo się kogoś poznało, a już trzeba było wracać do domu, często na przeciwległe końce kraju
Poszłam na dobre studia, bo myślałam, że będzie tu więcej chłopaków, niż na humanistycznych kierunkach (jestem po biol-chemie) i owszem, coś tam jest, ale jak jest tylko jakiś rozsądniejszy to zajęty i to przeważnie od dłuższego czasu, albo są takie ciapciaki, że ja z moją marzycielską duszą jestem przy niż twarda jak głaz i bardzo konkretna, więc wyobraźcie sobie, co to za osobniki...
A, w czasach szkolnych chodziłam też do klubu sportowego. Trenowałam wiele lat pływanie. Indywidualnie, ale no nigdy na basenie nie byłam sama. Była może 1 dziewczyna trenująca w moim wieku i dwóch 2-3 lata starszych chłopaków. Jeden mi się nawet podobał, ale niestety ja mu się nie podobałam (wiem nawet dlaczego, ale no już naprawiłam to, ale czasu nie cofnę). Ale to tyle z młodzieży. Na kilkanaście lat treningów. Tak to albo małe grupki dzieciaków albo dorośli, przeważnie faceci 40+ i więcej. Nawet poprosiłam w to lato trenera, żeby mnie wrzucił do grupki studenckiej, bo chciałabym mieć taniej (indywidualnie jest drogo) i zaznaczyłam, że "wiek studencki". Trener powiedział, że może mnie przyłączyć do grupy takich 13latków, bo oni w miarę dobrze pływają, jeżdżą po zawodach i mogę się z nimi mierzyć. Mówił, że studentów ma mało i są to przeważnie tacy, którzy są sporo gorsi ode mnie. No ale to ostatnie, czego bym chciała...czyli grupy gimnazjalistów.... a przepraszam...podstawówkę, bo gimnazjum już nie ma. Już wolałabym słabszych, ale w moim wieku
Tylko takich nie było
Dlatego nie wiem, co robićDo tego kompletnie nie umiem podjąć decyzji. Chciałam się na studiach (jak będę miała więcej czasu) zapisać na jakieś zajęcia dodatkowe. I zastanawiam się nad tym pływaniem, ale nie jestem pewna, czy to ja chcę to pływanie, czy moi rodzice, którzy mnie całe życie do tego przymuszali. Z jednej strony szkoda mi kilkunastu lat treningów. Bo byłam zawodniczką. W pewnm momencie życia byłam na prawdę dobra, bo rodzice wyłożyli dużo pieniędzy na treningi indywidualne. Jednak przez to, że nie trenowałam tylko rekreacyjnie, a też zawodniczo mam dużo negatywnych wspomnień z tym związanych. Np. zawody, na które mi rodzice kazali jeździć były dla mnie bardzo stresujące. Często inne zawodniczki były dla mnie bardzo niemiłe. Często przez rywalizację i przegraną dostawałam po psychice. Do tego byłam rok temu jako instruktor pływania i to mnie też trochę dobiło, bo wspominam to bardzo źle. A pływanie...no po prostu mi się negatywnie kojarzy. Z rywalizacją. Często też masa osób chce się ze mną ścigać, a ja nie chce, bo się np. źle czuję (psychicznie), albo nie mam ochoty. Zawsze chciałam zajęcia dodatkowe grupowe, żeby były przyjemne, żeby były odpoczynkiem, a nie rywalizacją. A sporty indywidualne to głównie rywalizacja. Mówi się "nie porównuj się do innych", ale przy tego typ sportach chcąc nie chcąc zawsze jest się porównywanym "a bo tym wygrała, z tym przegrała, a ten jest słaby, ten jest mocny", chcąc nie chcąc
Zazdrościłam wtedy dziewczynom, które trenowały siatkówkę, bo zawsze raźniej przegrywa się razem. Mówiłam to nawet rodzicom, że chciałabym przejść na siatkówkę, bardziej mi się ten sport podobał, na co rodzice "Ale pływanie jest bezpieczniejsze, siatkarki mają często powybijane palce" itp.
I od kilku lat marzy mi się pole dance. Tak wiem, że niektórym kojarzy się to z za przeproszeniem b*rdelem, ale w dzisiejszych czasach to nie to samo. Z pole dance są światowe zawody, od 2016 roku jest oficjalnie uznany jako dyscyplina sportowa. Do tego świetnie modeluje sylwetkę. Widziałam niektóre układy taneczne i byłam zachwycona. Do tego nigdy nie miałam poczucia rytmu, na parkiecie zawsze byłam drewnem, dlatego też się zastanawiam, czy ta dyscyplina pomogłaby mi wyczuć bardziej rytm, bo jak niedawno oglądałam film z wesela, na którym byłam 4 lata temu, to jak zobaczyłam mój "taniec" to się załamałam. Drewno nad drewnami
Tylko no jak powiedziałam rodzicom, że zastanawiam się nad tańcem, to powiedzieli coś, co mi też chodzi po głowie "Nie szkoda ci tylu lat treningów? Tyle kasy w to włożyliśmy, żebyś mogła tak pływać. Mało osób potrafi pływać na takim poziomie jak Ty, nie każdy ma osiągnięcia, a tak to będziesz robić to, co tysiące innych dziewczyn" i no ja właśnie się nad tym już wcześniej zastanawiałam, bo faktycznie, jak pływałam to często ludzie mnie podziwiali. Często ci starsi faceci, bo często potrafiłam być lepsza od nich. A przy tańcu będę jedna z wielu. I nie wiem, czy kontynuować to pływanie czyiść w coś nowego (taniec). Z jednej strony mam ochotę zrobić na przekór, na złość rodzicom, a z drugiej nie wiem, czy tym tylko sobie krzywdy nie zrobię"Hurtowo zatwierdzaj tych, którzy Cię nie odpychają.
Tinder to tylko nawiązanie kontaktu."
Tak wiem, ale druga sprawa jest taka, że nie lubię wstawiać swoich zdjęć w różnego typu portale. Na fb mam jedno od kilku lat i nie śpieszy mi się, by to zmienić"Jak na studiach będzie spokojnie to pomyśl o zajęciach sportowych"
Myślę nad tym cały czas, co też opisałam wyżej"Takie zajecia przyciagają duzo wartosciowych ludzi z pasją i czesto są wakajcyne obozy gdzie mozna zbudowac wiez i lepiej siebie poznac."
Są tego typu obozy dla dorosłych? Myślałam, że tylko dla dzieci"Smutno się to czyta, tym bardziej że mam niewiele młodszą córkę."
Nie wiedziałam, że to aż tak smutno brzmi :("Ja wyszłam za mąż młodo, ale czasem żałuję, że nie było czasu dojrzeć bardziej, zdobyć więcej wiedzy i obserwacji na temat ludzi i dopiero wtedy zakładać rodzinę.."
Ale to żałujesz partnera (że jest nieodpowiedni czy coś), czy tego, że nie zdążyłaś się wyszaleć? Jeśli to zbyt prywatne, to przepraszam, nie odpisuj, pytam z ciekawości, bo to kompletnie inna sytuacja niż moja
pewnie że są obozy dla dorosłych :) , wakacyjne, weekendowe, zimowe, nawet na kursach brydża są wyjazdy, a jak masz ochotę na pole dance to zapisuj się i jazda, fajnie tam core można zrobić czyli mięsnie posturalne, te co bezpośrednio przylegają do kręgosłupa i przestań się przejmować opiniami ludzi bleeh ,nie żyjesz po to żeby je zaspokajać, rodzicom jak trzeba też pokaż wirtualny środkowy palec i zacznij żyć dla siebie, następnego dnia wstaniesz i dalej będziesz żyć, zapewniam ;)
Przeczytałam twoją wypowiedź o pracy. :-0
Zniechęciłaś się, bo w 1 linii Cię odrzucili??
Akurat jeśli na prawdę to chciałaś robić to trzeba było uderzać wszędzie. Szczególnie do lepszych linii. Trudno zrozumiec czemu tak łatwo odpuściłas. Ja bym zrozumiała jakby chodziło o ten tryb pracy, przemieszczanie się, wątpliwosci z tym związane.
Przykre jest to co piszesz o swoim docelowym zawodzie, że brak w Polsce szacunku.
Ja też wykształciłam się w zawodzie, w którym uznalam, że będzie praca. Wypalenie mnie jednak dosięgnęło po latach pracy. Nie miałam głębokiej motywacji wybierając kierunek, pragmatyzm mną kierował, miałam ograniczone możliwości. Okazało się, że moje życie to prawie wyłącznie praca, bo jestem sama. Do tego w dzisiejszych czasach pojawia się u innych oczekiwanie, że będziesz pasjonatem tego co robisz, a nie tylko robisz (nawet perfekcyjnie), to co ci dadzą do zrobienia. To jest coś co też wpływa na ile ludzie Cię szanują w pracy.
Obyś była w stanie znaleźć jakiś głębszy sens swojej pracy, tak dla siebie.
"Hmm... w małym miasteczku faktycznie lipa..."
No ja wiem właśnie. Z młodych osób nie ma tu nikogo. A jeśli są to to niezbyt ciekawe środowisko
"Yyyy... a możesz przeczytać to zdanie jeszcze raz?"
Nie wiem, co tu miałam na myśli. Chyba to, że miałam robotę i nie miałam czasu na spotkania
"pewnie że są obozy dla dorosłych "
Super! Znasz może jakieś godne zaufania biuro?
"a jak masz ochotę na pole dance to zapisuj się i jazda, fajnie tam core można zrobić czyli mięsnie posturalne, te co bezpośrednio przylegają do kręgosłupa i przestań się przejmować opiniami ludzi bleeh"
Wiesz co, to nie chodzi nawet o opinie. To mam gdzieś. Tylko tyle lat pływałam, że to stało się jakby moją częścią życia i po prostu dziwnie, że miałabym zacząć trenować coś innego
"Akurat jeśli na prawdę to chciałaś robić to trzeba było uderzać wszędzie"
Wiedziałam, że ktoś to powie, ale serio to nie takie proste. Uderzałam do tej linii 2 razy, bo zatrudniali ludzi w moim wieku i mieli właśnie taki tryb studencki, a nie taki, jak dla normalnej osoby pracującej i na tym mi zależało. Żadna inna linia tego nie miała. Np. w zimę rekrutowali ludzi na sezon wakacyjny czerwiec-wrzesień, co by było dla mnie idealne wtedy. Chciałam rekrutować do innych linii. Patrzyłam, które mają bazy na lotnisku najbliżej mnie i śledziłam regularnie rekrutacje, jednak jedna linia szukała na stałe, inna szukała na sezon letni, ale maj-październik (gdzie w maju pisałam maturę, bo poprawiałam a w październiku już musiałam iść na studia, więc musiałabym płacić odszkodowanie za przedwczesne zerwanie umowy)
"Trudno zrozumiec czemu tak łatwo odpuściłas"
Właśnie z powyższych powodów
Ale nie, nie odpuszczałam tak łatwo. Miałam rok przerwy na studiach i też chciałam się podjąć tej pracy. Mieszkałam w mieście studenckim, gdzie jest lotnisko. Jednak znowu wtopa, bo to lotnisko obsługuje bardzo małą liczbę lotów. Do tego żadna z tych znanych mi linii lotniczych nie ma tam bazy. Nawet zaczęłam pisać na jakimś forum o pracy, żeby mi ktoś doradził, ale mi tam napisali, że na tak małych lotniskach są przesiadki, co znaczy, że samolot danych linii wyląduje, a za godzinę leci dalej, a personel mogą mieć z Warszawy/Katowic/Krakowa itp., a nie potrzebują z lokalnego lotniska. Do jednej linii, znowu tej samej nawet pisałam, czy obsługują loty z mojego miasta, ale nie odpisali. Na ich stronie sprawdziłam i faktycznie mają, że latają z tego miasta, ale bazy tam nie ma
Także serio, jeśli chodzi o ten zawód to na moje możliwości zrobiłam 100%
Owszem, gdyby to był docelowy zawód to mogłabym uderzać do światowych linii a nawet przeprowadzić się za granicę, ale to miała być jednak praca dorywcza, więc nie mogłam wszystkiego rzucić, żeby latać. Oni też mają takie umowy, że zabezpieczają się jak mogą, bo np. masz szkolenie na stewardessę i podpisujesz umowę, że będziesz pracować cały okres wakacji, bo jak zerwiesz umowę to masz im kasę wypłacić. Także to nie takie łatwe
"Przykre jest to co piszesz o swoim docelowym zawodzie, że brak w Polsce szacunku."
Ogólnie w Polsce jest tak, że wykształconych się nieciekawie traktuje. Np. jak widzę, jakie komentarze w internecie piszą o lekarzach, to też nie jest normalne
"Wypalenie mnie jednak dosięgnęło po latach pracy. "
Przykro mi
Co z tym zrobiłaś?
"Okazało się, że moje życie to prawie wyłącznie praca, bo jestem sama."
Czyli popadłaś w pracoholizm przez samotnosć? Rozumiem i podziwiam. Na mnie samotność działa tak, że nie mam ochoty pracować i mam demotywację
"Obyś była w stanie znaleźć jakiś głębszy sens swojej pracy, tak dla siebie."
Tzn mój zawód ma sens, tylko wymaga wysiłku
Ujmę to tak, 90% ludzi z mojego zawodu idzie w pewne miejsce pracy, bo są niedobory, więc praca jest, ale po latach są sfrustrowani, bo jest brak możliwości rozwoju, kasa przeciętna i praca z ludźmi, którzy potrafią być okropni i jak czytam w internecie opinie ludzi pracujących w tym zawodzie to aż serce ściska
Ale są jeszcze inne ścieżki rozwoju, tylko do nich trzeba się bardzo wysilić, żeby się dostać. To takie miejsca a la korporacje, więc trzeba mieć silną psychikę
Albo zostaje wyjazd za granicę. Uczyłam się angielskiego, w pewnym momencie miałam podchodzić do egzaminu british council na poziomie B2, ale ze względu na psychiczny stan zdrowia nie miałam siły, więc odpuściłam, ale próbne arkusze pisałam na 65-80% na poziomie średniozaawansowanym, więc tragicznie nie było, mogłabym pociągnąć dalej, ale w Europie nie ma wielu miejsc, w których można mówić po angielsku. Zawsze chciałam wyjechać do Wielkiej Brytanii, bo ten kraj wydawał mi się światowy, mój zawód jest tam szanowany, uważany za prestiżowy (gdzie u nas zszedł na psy) i bardzo dobrze płatny. To było takie moje małe marzenie w gimnazjum i liceum, ale jak na złość UK wyszło z Unii, a co z tym idzie każda wykształcona osoba musi nostryfikować dyplom, to znaczy, że trzeba zdawać egzaminy, które się miało na studiach tylko po angielsku. Ciężki kawałek chleba, bo to po polsku bywa bardzo trudne do przejścia. A można kasę zabulić, a Angole uznają, że za słabo te egzaminy poszły i mam spadać. Kiedyś było łatwiej i dużo wykształconych osób tam wyjeżdżało
Do tego jest okres, tak pół roku czy rok, że się w ogóle pracuje za darmo, bo "wdrażają" nad do pracy tam.
Z anglojęzycznych krajów jest jeszcze Malta, o której nic nie wiem, dlatego nawet o niej nie myślałam
Jest też Irlandia, ale no to nie tak "światowy" kraj jak UK, też niewiele o tym wiem i kasa jest trochę mniejsza niż w UK. Tylko nie trzeba nostryfikować dyplomu
Do tego nie znam osobiście żadnej osoby, która wyjechała i nie wiem, czy odnalazłabym się sama w obcym państwie
To wszystko to bardzo poważne decyzje
Jeszcze mam taki dylemat
Co zrobić, jeśli nie jestem przekonana, czy chcę w przyszłości mieć dzieci?
Mówi się, że kobiety mają duży instynkt macierzyński i wcześniej czy później każda chce dziecko. Słyszałam nawet opowieści, że kobiety, jak dobijają pewnego magicznego wieku lat 30 to biorą pierwszego lepszego za męża, żeby tylko mieć dziecko, nieważne z kim, ważne żeby mieć
Ja natomiast nigdy super instynktu macierzyńskiego nigdy nie czułam. A mam 24 lata. Jak byłam nastolatką to wiele razy jak ktoś z rodziny czy znajomi rodziców przyjeżdżali to musiałam się dziećmi opiekować, strasznie mnie to męczyło, wkurzało i denerwowało, że musiałam się cudzymi dziećmi zajmować, dzisiaj aż mi ciśnienie skacze, jak o tym myślę. Nie lubiłam tego, jednak w przeszłości zawsze za uszami miałam, że no przyjdzie czas, że trzeba będzie mieć rodzinę i dziecko chociaż jedno (większa liczba mi nawet przez myśl nie przeszła). Sama jestem spokojna, opanowana, kulturalna i takiego samego wyobrażałam sobie męża przy moim boku, do tego dziecko, jedno i tak żyłam.
Jednak od pewnego czasu nie wiem, czy powinnam mieć w ogóle dzieci. Miałam legitymację instruktora pływania. Przez krótki czas nawet uczyłam dzieci, ale szczerze tego nienawidziłam. Dzieci mnie tak denerwowały, że nie potrafię tego opisać, jak bardzo ich nienawidziłam. Jedno się trafiło fajne, miłe i spokojne na 15 wariatów. Był to obóz pływacki i marzyłam o tym, żeby wrócić do domu, tak tego nienawidziłam
Ogólnie im jestem starsza to coraz bardziej nie lubię dzieci. Kiedyś jeszcze były dla mnie neutralne, a teraz jak widzę jakieś to mnie po prostu denerwuje. Nie jest to dla mnie "słodki maluszek" tylko mnie denerwuje wszystko, co to dziecko robi, kiedy inne dziewczyny się nad tym dzieckiem rozczulają
Do tego mam wrażenie, że w Polsce wielu facetów jeszcze żyje w przekonaniu, że dom i dzieci to obowiązki kobiety. Czytałam w internecie sporo historii kobiet, które pisały, że dzieci nie chciały, ale mąż nalegał to uległy i to one z tym dzieckiem siedzą: karmią go, przewijają, kąpią itp., a ten tatuś, co tak dziecko chciał wróci z pracy do domu, pobawi się pół godziny i idzie odpoczywać na kanapę
A ja nie wiem, czy jestem tak nowoczesna, czy taka feministka, ale kończę bardzo ciężkie studia, które kosztowały mnie sporo stresu i wysiłku oraz wyrzeczeń. Chciałabym potem powalczyć o pracę z lepszymi perspektywami, nie mówię, że korposzczurek i 10 tyś na rękę, ale tak chciałabym mieć z 4-6 tyś (a wiem, że na polskie warunki to dużo), ale chciałabym powalczyć o pracę, która da mi jakąś satysfakcję i nie będzie frustrować, a o to trzeba się postarać, a w związku z tym nie mogę jednocześnie ciężko pracować, potem wrócić do domu i wyprać mężowi ubrania, potem wyprasować, zrobić obiad, pobawić się z dzieckiem. Nie dałabym nawet fizycznie na to rady, bo nie mam tyle siły. Do tego lubię spacerować, lubię sobie poćwiczyć, a jakbym miała ogarniać wszystko to nie byłoby na to szans. Facet musiałby mi pomóc, odciążyć w połowie obowiązków
Do tego mam też ogromną tokofobię. Panicznie boję się ciąży i porodu, przeraża mnie to. Niby wiem, że można wykupić cesarskie cięcie w prywatnej klinice, ale nie znam nikogo, kto by tak zrobił, co w przypadku różnych komplikacji itp..to niby szczegóły, ale ważne przecież. Tak samo uprawiam sport, mam figurę, z której jestem bardzo zadowolona: mam kształtny tyłek, napięty brzuch. A po ciąży nie wiem, jakby to wyglądało, bo mam podatność na rozstępy (mam je jeszcze z okresu dojrzewania) oraz co jeśli mi brzuch potem będzie wyglądał jak pognieciony worek? Niby rozstępy da się usunąć laserem, można biegać, wyćwiczyć figurę, ale czy aby na pewno wrócę do formy sprzed ciąży? A wyznaję zasadę, że moje ciało to moja świątynia. W okresie dojrzewania, gdy szalały mi hormony wyglądałam źle, byłam opuchnięta, odkładał mi się tłuszcz na brzuchu i byłam nieszczęśliwa, miałam kompleksy i boję się, że po ciąży mogłabym płakać z tego powodu po nocach i wkurzać się na dziecko, że zniszczyło mi figurę (a są takie kobiety przecież)
Do tego swój okres szkolny wspominam traumatycznie. Nie znoszę od tamtej poty nauczycieli, wręcz nimi gardzę i cieszę się, że nie muszę wracać do szkoły, bo najgorszy nauczyciel akademicki jest lepszy niż dobry nauczyciel w latach szkolnych I jak sobie pomyślę, że miałabym chodzić na wywiadówki dziecka to aż mnie mrozi, a faceci jak to faceci- częściej jednak chodzą matki, nie ojcowie
Kiedyś też miałam duże stany depresyjne. Nadal mam, choć ze mną jest już lepiej, ale jednak nadal się pojawiają. Czuję takie poczucie beznadziei, że nic się nie zmieni na lepsze, że jestem beznadziejna itp.
A wiem, że młode mamy często mają depresję poporodową, nawet te zdrowe, a co dopiero ja, która kiedyś była w takim dołku, że marzyłam, żeby się nie obudzić
Fakt jest też taki, że nigdy nie spotkałam mężczyzny, przy którym czułabym się bezpiecznie. Mam tatę, który mnie kocha: zawsze jak trzeba było to mnie woził w różne miejsca, skręcił meble w pokoju, ogólnie robił fizyczne rzeczy, ale nie dał mi nigdy takiego odczucia, że mnie kocha. Mówiłam to nawet kiedyś mamie, to mnie skorciła, że głupoty gadam, bo tata mnie kocha. Ja to wiem, ale mówię, że nigdy mi tego nie powiedział, często odnoszę wrażenie, że we mnie nie wierzy, bo jak mówię o swoich planach zawodowych to macha ręką i kręci głową sugerując "i tak tego nie zrobisz". Ogólnie mama zawsze mi i siostrze powtarzała, że nas kocha, tata nigdy.
Strach przed tym, że będę robiła wszystko sama w domu i przy dziecku nie wziął się też znikąd. Mam młodszą siostrę. Rodzice ją niestety rozpieścili, zawsze jej można było więcej. Do dzisiaj, mimo, że ma 20 lat w domu nie robi praktycznie nic. Nie sprząta, klatki zwierzętom myję ja, ja staram się choć trochę odciążyć mamę, gdy przyjeżdżam ze studiów, ale to przesada. Miałam egzaminy poprawkowe we wrześniu, wyjechałam. Babcia mówiła siostrze, żeby wyczyściła zwierzaki, a ta, że po co, skoro ja przyjadę i umyję. Owszem, mogłabym się zbuntować, ale ucierpią na tym zwierzęta. Do tego tata, który w domu nigdy nie robił nic. Owszem jak trzeba było to coś skręcił, zamontował, ale no ile razy do roku się coś naprawia? Kilka maks i też nie zawsze wszystko da się samemu. A nigdy nic nie ugotował (nawet jak miał wolny dzień to mama wstawała wcześniej i gotowała obiad), nigdy nie nastawiał prania, nigdy nie prasował ubrań. Kocham mojego tatę, ale wizja takiego życia mnie przeraża
Do tego też nigdy nie byłam w szczęśliwym związku. Zawsze jak mi się ktoś podobał to był albo zajęty albo ktoś dla mnie niedostępny w jakiś sposób (i nie, to nie byli ludzie spoza mojej ligi). I często miałam złamane serce i musiałam się odkochiwać. Chociaż to były zauroczenia. Raz, na studiach zakochałam się tak już konkretnie i bardzo to przebolałam. Rok dochodziłam do siebie i powoli mi się zakochanie zaczyna źle kojarzyć. Kiedyś na studiach spodobałam się takiemu jednemu chłopakowi. Nie podobał mi się ani jego charakter, ani zachowanie, ani wygląd. Wygląd ciężko mi określić, bo gdyby był fajny z charakteru to pewnie przymknęłabym na to oko, ale jego zachowanie mnie wkurzało. Próbował ze mnie zrobić kucharkę, a jako że jadłam 1/3 tego co on, plus rzadko jadam mięso, gdy on codziennie, co kosztuje i mieliśmy robić obiady na zmianę. a wyszło, że ja gotuję kilka dni z rzędu, za swoją kasę i nagle strasznie drogo mnie to zaczęło wychodzić aż powiedziałam dość. To samo ze sprzątaniem. Do tego gość spotykał się ze mną a nocował u siebie koleżanki, bo "nie miał sumienia ich wyganiać, jak zasypiały mu na kanapie". Więc on mi się nie podobał, działał na nerwy, ale z braku laku zagryzłam zęby, stwierdziłam, że nie można tak wybrzydzać. Do dzisiaj jak go wspominam to z jednej strony mnie denerwuje, ale z drugiej fajnie było tak oglądać razem filmy, przytulać się. Bardzo za tym tęsknię, a minęło sporo czasu.
Mam koleżankę, która jest takim lekkim duchem. Ona sama co chwilę zmienia chłopaków, ma na tyle szczęścia, że poznaje ich dość szybko. Sama mnie namawia do założenia tindera, którego nienawidzę i wiem, że ciężko tam o kogoś wartościowego. Ja jej mówię, że no wytrzymuję sama i nie jest mi źle, ona na to, że tak, ale żebym chociaż kogoś do seksu znalazła, bo ile przerwy można zrobić. I ona ma rację, ale no ja nie mam szczęścia do tego, a aplikacji randkowych nie chcę zakładać. Zawsze jak idę do pracy czy gdzieś ze znajomymi to liczę, że kogoś poznam, ale zawsze wychodzi jak wychodzi, czyli no nikogo ciekawego nie poznaję
Jedna kobieta mi kiedyś na pewnym forum pisała, że ona też była pewna, że dzieci mieć nie będzie, ale miała 28 lat to poznała super faceta, po 2 latach wzięła z nim ślub, po kolejnych 2 urodziło im się dziecko. Sama powiedziała, że ma jednego syna i więcej nie chce i facetowi od razu o tym powiedziała. Powiedziała, że jej facet nie wiedział nawet, że ona w ogóle potrafi gotować i dowiedział się o tym już po oświadczynach (a mimo to się jej oświadczył), dzielą się obowiązkami na pół, ona kocha biegać, więc wychodzi i zostawia syna z mężem, który się w tym czasie nim zajmuje i sama mówiła, że trzeba się szanować i nie dać sobie wejść na głowę
Tylko że ja się boję, że nie spotkam nigdy takiego wartościowego faceta. Niestety jestem spokojną i kulturalną osobą. Dla spokojnych chłopaków mogę być nieatrakcyjna, nudna, bo będą chcieli głośną dziewczynę, która zapewni im rozrywkę, a ja za to będę wydawała się łatwym łupem dla "bad boyów" bo będę wyglądała na taką, którą da się manipulować i ustawić pod siebie (już ten ostatni, którego tu opisywałam tak myślał i był bardzo zdziwiony, że mu nie uległam)
Ale czy ja po takich przejściach w ogóle powinnam mieć dzieci? Znaczy może i jedno bym chciała, ale panicznie się boję, że zostanę z tym sama, a facet kopnie w drzwi i wyjdzie do kolegów (jak mój ex, gdy prosiłam go, żeby pomógł mi myć łazienkę- to był mój współlokator). A przecież nie każdy od razu pokazuje prawdziwą twarz, czasem wychodzi to po dłuższym czasie. Albo co jak facet stwierdzi, że ma dość płaczu i obowiązków i odejdzie przez to?
64 2021-10-18 13:13:00 Ostatnio edytowany przez polis (2021-10-18 13:16:52)
Kto ci takie wioskowe mądrości sprzedaje, że każda kobieta chce mieć dziecko i ma silny instynkt macierzyński. Niektórzy, wręcz żałują, że mają dzieci jak się okazało, że życie z dzieckiem nie takie piękne i cudowne. Wklep sobie w wyszukiwarkę: Aż 13 proc. rodziców w Polsce żałuje, że ma dzieci. To blisko dwa razy więcej niż w Niemczech. To jest tytuł artykułu. Nie daj sobie wcisnąć, że posiadanie męża i rodziny to jedyny słuszny scenariusz dla kobiety. To nie jest prawda. Może za czasów naszych mam i szczególnie babci tak było, ale teraz?
Nie pchaj się w byle jakie związki na siłę, tylko biedy sobie nagrabisz. Możesz być sama, ale nie musisz być samotna.
Czy lubisz siebie i swoje towarzystwo?
ło jeju.
Skupiasz się nie na tym, na czym powinnaś.
Nie masz partnera, więc na rozkminianie powrotu do formy po porodzie masz jeszcze czas
póki co skup się na tym, żeby Tobie z Tobą samą było dobrze. Facet to drugorzędna sprawa. A jak faceta spotkasz fajnego, to będziesz sama ułożona wewnętrznie na tyle, że nie będziesz miała buca i buraka. I nie weźmiesz pierwszego lepszego, tylko takiego, który będzie fajny i który będzie Ci pasował stylem życia.
A potem lecąc kolejno:
-> Jak dla mnie 24 lata to dosyć wcześnie na to, żeby stwierdzic czy się chce czy nie mieć dzieci. Zwłaszcza, że ciąża nie jest obecnie Twoją perspektywą w najbliższej przyszłości. Ja bym zostawiła temat i rozkminiała go w momencie, w którym pojawi się perspektywa.
--> osobiście z moim mężem stwierdziliśmy, że parcia na dzieci nie mamy. Będzie to będzie, nie będzie to świat się nie zawali i wydaje mi się to całkiem zdrowym podejściem tak generalnie.
--> ciąża wcale nie musi oznaczać, że nagle będziesz miała rozstępy i flak zamiast brzucha. A nawet jeśli, to wszystko da się potem wypracować. Wiadomo, że organizm się zmienia, ale jak przywiązujesz się do tego, jak wyglądasz teraz i boisz się stracić jędrny brzuch i pupę, to jak widzisz sama siebie jak zaczną pojawiać się zmarszczki, a skóra przestanie być jędrna za 20 lat?
-> posiadanie dziecka wcale nie oznacza, że to Ty będziesz musiała chodzić na wywiadówki i siedzieć ciągle z dzieckiem. Kwestia tego, jak żyje się z dzieckiem jest ustaleniem wewnętrznym każdej pary. Znam ojców którzy więcej zajmują się dziećmi niż ich żony.
A fakt, że jesteś spokojna nie sprawia, że nie dasz rady znaleźć faceta.
A z facetem zawsze możesz pogadać, że nie wiesz jak będzie z dzieckiem i wtedy mozecie razem zadecydować czy raczej idziecie w stronę całkowitej antykoncepcji i ewentualnie wazektomii/podwiązania jajników, czy idziecie "na żywioł" i uważacie, ale jak się wpadka zdarzy to nie będzie końca świata.
Tylko musisz sobie to poukładać w głowie.