Witam, jestem facetem w wieku 25 lat i chciałbym opisać mój problem z moją dziewczyną (rówieśniczka), który trwa praktycznie od samego początku związku. Związek trwa (lub trwał) 2,5 roku.
Pierwszą dziwną sytuacją było to gdy zaprosiłem ją na randkę (miesiąc od kiedy zaczęliśmy być w związku) do kina, i 5 minut przed przyjazdem zadzwoniła powiedzieć, że jej mama jedzie z nami... oczywiście zawróciłem i wróciłem do domu ponieważ to ją zaprosiłem a nie komplet. Po kilku dniach kłótni zrozumiała, że jej mama postąpiła źle i moja reakcja była słuszna. Kolejnymi aczkolwiek powtarzajacymi się akcjami był brak prywatności w jej domu i wieczne wchodzenie jej mamy do jej pokoju bez pukania do drzwi, czasem tylko zobaczyć co robimy oraz telefony przed 22 przypominające, że ma być w domu do 22 (jak była u mnie lub spotykaliśmy się po za jej domem). Pewnego dnia nie wytrzymałem i pojechałem za nią (wracała po telefonie, że zaraz 22 i czy już jest w drodze), moja dziewczyna stwierdziła, że jestem problematyczny i wbiegła od razu do domu bez żadnej rozmowy ze mną (miała wtedy 23 lata). Jej mama wyszła do mnie i zapytała z problemem o co mi chodzi że tu przyjechałem to powiedziałem wprost, że dla mnie to nienormalne, że w weekend pańska córka musi być do 22 w domu i pani do niej wydzwania z przypomnieniem + dodałem brak prywatności u niej w domu. Co usłyszałem? Że to ja robie problemy i u nich w domu są takie zasady i nie wie po co jej córka miałaby zostawać dłużej u mnie. Oczywiście nie wynikła z tego żadna poważna sprzeczka, bo stwierdziłem, że nie warto w ogóle brnąć w to dalej, wolałem porozmawiać o tym z moją dziewczyną. Wtedy (2019 rok) była to jedyna sytuacja, w której postawiła się rodzicom i przez kilkanaście tygodni spotykaliśmy się u mnie lub po za jej domem. Do czasu kiedy postanowili ją zatrzymać w domu i zabrać kluczyki, żeby do mnie nie jechała bo dopóki ja nie zjawię się u nich w domu to ona ma się ze mną nie spotykać lub wypie...ć z domu. Oczywiście poinformowałem ją, że przyjadę jak sobie w głowie poukładam te sytuacje. Po kilku dniach się zjawiłem i było wszystko ok... znowu nie na długo. Wtedy też moja dziewczyna ze mną szczerze porozmawiała, że ona się czuje jak w klatce i toksycznie bo nie ma wolności. Jak się potem okazało to była ostatnia rozmowa kiedy potrafiła powiedzieć o tym problemie.
Wchodzenie do pokoju i telefony przed 22 utrzymywały się ciągle a do tego doszedł przymus jedzenia z jej rodzicami każdego posiłku bo "tak to u nich jest i mam sie dostosować". Ok, nie mówię, że nie szanuje takiego podejścia do wspólnych posiłków ale raz po raz, a nie, że kiedy jestem głodny to musze czekać aż wszyscy będą jeść bo tak u nich jest. Znowu nie wytrzymałem i zacząłem z nią rozmawiać, bez skutecznie bo usłyszałem, że ona z mamą pogada i wszystko się zmieni... i się zmieniało na 3-4 dni i wracało do normy. Zapytałem sam jej mamę, czy nie uważa, że jej córka nie ma prywatności bo się mi na to skarżyła. Co uslyszałem? Że wtrącam się w ich sprawy rodzinne i ich córka nie powinna mi takich rzeczy mówić ani nic co dotyczy ich rodziny i ja w ogóle jestem dziwny bo przyjeżdżam do ich domu i nawet nie zacznę na żaden temat rozmawiać (gdy próbowałem to nikt się do mnie nie odzywał więc skończyłem w ogóle zaczynać jakiekolwiek tematy). Dziwnym trafem od tego momentu moja dziewczyna przestała w ogóle widzieć problem, a każde zwracanie uwagi przeze mnie konczyło się kłótnią na końcu której obiecywała mi, że będzie z mamą rozmawiać i się to zmieni. Oczywiście przez ponad 2 lata nic a nic się na stałe nie zmieniło a ja zacząłem zauważać, że ona jest wytresowana jak piesek i na każde zawołanie przynosi ojcu picie, albo idzie do sklepu bo mamie czegoś zabrakło (w czasie kiedy spędzamy czas razem np. oglądamy serial, gramy, rozmawiamy czy planujemy wyjście na spacer, kawe itp.) Zaczęło się to robić coraz bardziej dziwne, w tym roku przestała w ogóle okazywać mi fizycznie uczucia u niej w domu, łącznie ze zwykłym przytuleniem a gdy poruszałem ten temat to zaprzeczała temu i mówiła, że przecież tak nie jest...
Przez cały ten związek odczuwałem, że jej rodzice mają mnie za kogoś gorszego od nich i często dawali mi to do zrozumienia nie dając skończyć mówić lub olewali totalnie moje zdanie. Na końcu kwietnia wydarzyło się coś, co tylko potwierdziło, że oni mnie po prostu nie akceptują. Nie będę podawał szczegółów, ale na portalu społecznosciowym przypadkiem zobaczyłem, jak jej mama zaprzecza faktom związanych z naszym związkiem. Pokazałem to dziewczynie i powiedziałem, że dla mnie to mega przykre i nie rozumiem czemu mnie nie akceptują bo gdy próbowałem o tym z nimi rozmawiać to mówili, że przecież tak nie jest (jasne...). Usłyszałem, że to nie ona pisała wiec mi nic nie odpowie i nie wie co niby miałaby z tym zrobić. No to odpowiedziałem, że chociaż z mamą porozmawiać. Porozmawiała... tak, że na drugi dzień gdy przyjechałem do ich domu jej mama była na mnie obrażona i nawet nie odpowiedziała na dzień dobry. Zapytałem moją dziewczynę o co jej chodzi a ona bez słowa wyszła i zawołała mamę rzucając tekstem, że mam sie sam zapytać bo ona ma to w dupie... powiedziałem co mi leży na sercu a jej mama odpowiedziała, że jestem dziwny i nienormalny że to co ona pisze w internecie biorę do siebie i ona tak napisała bo po co ktoś ma wiedzieć o naszym związku (tia...). Odpowiedziałem, że każdy odczuwa wszystko inaczej i mam prawo mieć takie zdanie - usłyszałem, że dla niej to ja jestem nienormalny bo takie zdanie jak ja mają dziwni ludzie którzy wszystko muszą brać do siebie. Moja dziewczyna powiedziała, że jej mama ma racje i zachowywała się jakby nie miała do mnie uczuć przez pare dni.
Pod koniec kwietnia jeszcze było między nami normalnie, natomiast w czasie zbliżeń coś się nie udało po jej stronie, tzn. ja odebrałem to zupełnie inaczej niż powinienem (ona była pierwszą dziewczyną z którą współżyłem) i powiedziałem parę słów za dużo ale zachowywała się potem tak, że nie odczuwałem, że ją to uraziło. Po paru dniach moja dziewczyna miała zły dzień i gdy jej mama weszła do jej pokoju jak zwykle bez pukania, zwyzywała ją, że się nie wchodzi z duperelami i ma dosyć tego, że nie puka i zachowuje się jakby ją kontrolowała. Jej mamusia wyszła bez słowa waląc drzwiami jak nigdy a ja siedziałem jak wryty mówiąc tylko, że troche za agresywnie jej to powiedziała - uslyszałem, że mi nic nigdy nie pasuje, najpierw ma jej powiedziec zeby nie wchodziła a potem mam problem ze za ostro jej mówi... Na drugi dzień dziewczyna przyjechała do mnie i zachowywała się kompletnie jak nie ona, bez życia, rozmowy, jakby zła ale twierdziła, że nic się nie wydarzyło. Wtedy zapaliła mi się lampka, że coś jest nie tak. Jak się później okazało po sprzeczce z jej mamą, i rozmowach o jej rodzicach i ich podejściu moja dziewczyna straciła kompletnie uczucia do mnie, nie było żadnego przywitania buziakiem jak zawsze, wiecznie była zmęczona i unikała fizyczności ze mną. Zaczęła się odsuwać tak bardzo, że nawet nie pytała jak się czuje i mi mija dzień bo "ty codziennie robisz to samo" tylko opowiadała o sobie, swojej pracy i ludziach z pracy z którymi się umówiła na wyjścia "integracyjne"... Powiedziała mi, że to przez to, że ja ją przytłaczam i rozkazuje, ona chce przerwy. Po tygodniu przerwy wysłałem jej bukiet kwiatów (niestety nie osobiście bo nie chciała mnie widzieć), przeprosiłem za to, że czuła się przytłoczona i miała rację, że totalnie miała rację też co do naszego współżycia i mojego wyskoku krytyki o ktorym pisałęm wyżej. No i moja dziewczyna ciągle szuka wytłumaczenia i prowokacji, żeby pokazać mi, że ja mam ciągłe problemy do niej i nic a nic nie rozumiem. Teraz nie chce mnie widzieć bo boi się, że znowu się o to samo będziemy kłócić, niby mnie kocha i tęskni, chce kontynuacji związku, będzie się mną interesować ale totalnie mnie przy tym olewa. Na komunikatorze odpisuje mi co kilka godzin, nie nawiązuje do tematów, o których piszemy, nie pyta o mój dzień samopoczucie itp. ale uważa, że sie mną interesuje i mnie kocha... na pytanie, czemu tak długo nie odpisuje dostaje tekst, że ona jest zajęta to co ma ciagle mi odpisywać (kiedyś normalnie pisaliśmy, jak coś robiła rzadziej ale nie co 3-4h). Zapytałem czy ona nie ma odwagi ze mną skończyć i wygasza ten związek czy o co chodzi to odpowiedziała, że gdyby ze mną chciała skończyć to by to zrobiła dawno temu ale mnie kocha i chce o nas walczyć.
W ostatnim miesiącu było również apogeum podejmowania decyzji przez jej rodziców za jej wydatki - rozmawialiśmy o tym i zrobiła ze mnie tyrana który tylko się czepia jej rodziców (po prostu chciałęm zrozumieć dlaczego sama nie podejmuje decyzji za np. jej samochód). Dodam, że oboje studiujemy i pracujemy (ja w firmie mojej rodziny, ona w korpo). Mieliśmy jeszcze niedawno plany na wyremontowanie własnych 4-kątów i wyprowadzkę ale legły w gruzach.
Ważna jest również informacja, że przez cały związek gdy wyjeżdżaliśmy lub byliśmy u mnie to zachowywała się naturalnie, miała swoje zdanie i nie mieliśmy żadnej sprzeczki na wyjeździe (duzo podróżowaliśmy).
Czy to jest dominacja rodziców czy faktyczny brak uczucia do mojej osoby? Nie wiem, może Wy mi pomożecie zrozumieć te sytuacje. W mojej głowie jest rollercoaster, widzę nadzieję jak pisze, że to nie koniec ale potem to szybko mija jak widzę brak zaangażowania i tłumaczenie się by się nie spotykać. I tak w kółko...