sorki dubel
66 2021-05-02 23:10:40 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2021-05-02 23:11:18)
67 2021-05-02 23:35:33 Ostatnio edytowany przez Britan (2021-05-02 23:39:18)
Zauważyłem, że istnieje korelacja między wybieraniem przez kobiety nieodpowiednich partnerów, którzy okazują im obojętność czy nawet pogardę a siłą "uczuć" tych kobiet, które nie wyobrażają sobie bez nich życia. Zżera je tęsknota i ból za kimś, kto powodował karuzelę emocjonalną i na koniec zwyczajnie potraktował, jak niepotrzebną rzecz. Jak ktoś twierdzi, że kocha jedną osobą jedyną, wyjątkową miłośćią, która daje mu niemal wszystko i nie będzie w stanie nikogo innego pokochać, bo nikt mu nie da tego, co tamta osoba mogła, to zastanawiam się co jest nie tak z ludźmi? Przeżyje się parę emocjonujących chwil, poc zym zaczyna się koszmar, ale mimo wszystko lepsze huśtawki nastrojów i koszmar przy kimś, kto kiedyś zapewnił chwilę szczęścia, niż szukanie tego szczęscia gdzie indziej w innym człowieku? Takie tłumaczenie, jak niemożnośność znalezienia ponownie kogoś czy teksty o jedynej, niepowtarzalnej miłości racezj nie pasują do realnego świata, raczej do jakiś powieściowych harlequinów.
Ludzie lgną do tego co znają, bo jest to bezpieczne, a kobiety szukają bezpieczeństwa w relacjach.
Dla kobiety podświadomie autorytetem jest ojciec (niezależnie jaki) i kojarzy się im z bezpieczeństwem.
Jacy są często ojcowie? Właśnie są takimi ludźmi jak opisujesz.
Z jednej strony lgną do tego, co znają a z drugiej pragną nowości.
majowa95 napisał/a:(...) Był to związek dość niestabilny, ex porzucał mnie w przeszłości z różnych powodów, zawsze przepraszałam go, latałam za nim, w niektórych kłótniach naprawdę zawiniłam, w innych, również kończących się rozpadem, przepraszałam go za coś, za co to on powinien mnie przeprosić. Pomiędzy tymi porzuceniami, było nam naprawdę dobrze. (...)
vs
Przez rok było nam naprawdę fajnie, nie zawsze było idealnie, widzę plusy i minusy. (...)
Przekonałaś mnie.
Dalej nie karmię.
Tak jak wcześniej pisałam, pierwszy rok był właśnie pełen takich rozstań, powrotów itp. drugi rok, gdy zamieszkaliśmy razem było naprawdę dobrze i nie było już takich sytuacji porzucania itp.
majowa95 napisał/a:Przez rok było nam naprawdę fajnie, nie zawsze było idealnie, widzę plusy i minusy.
A życie bez niego jest okropne, bo tęsknię. Chciałabym mu tyle powiedzieć. Zwierzyć się, pośmiać. A jego nie ma. I nie będzie. A go kocham, jak nigdy nikogo nie kochałam. Dał mi namiastkę tego o czym zawsze marzyłam, zamieszkaliśmy razem, tworzyliśmy jedność.Rozumiem, że nic strasznego się w zewnętrznym świecie nie dzieje i to co obecnie przechodzisz jest wynikiem Twoich emocji, nad którymi możesz pracować. Skoro możesz pracować nad własną psychiką, to wcale nie jesteś aż taka bezradna jak sądzisz. Może nie będą to od razu spektakularne sukcesy, a małe kroki, ale to nie znaczy, że jesteś bezradna.
O czym zawsze marzyłaś? Co takiego on miał Ci dać, czego nie mógłby dać nikt inny w kraju, gdzie żyje około 37 milionów ludzi?
O co chodzi z tym tworzeniem jedności?
Marzyłam o bliskości, o wspólnym mieszkaniu, o miłości. I mieszkając z nim doświadczyłam tego. Był szczery, nie ukrywał nigdy niczego przede mną, mogłam mu pod tym względem zaufać. A dookoła ciągle słyszy się o zdradach, kłamstwach, flirtach z innymi
polis napisał/a:majowa95 napisał/a:Przez rok było nam naprawdę fajnie, nie zawsze było idealnie, widzę plusy i minusy.
A życie bez niego jest okropne, bo tęsknię. Chciałabym mu tyle powiedzieć. Zwierzyć się, pośmiać. A jego nie ma. I nie będzie. A go kocham, jak nigdy nikogo nie kochałam. Dał mi namiastkę tego o czym zawsze marzyłam, zamieszkaliśmy razem, tworzyliśmy jedność.Rozumiem, że nic strasznego się w zewnętrznym świecie nie dzieje i to co obecnie przechodzisz jest wynikiem Twoich emocji, nad którymi możesz pracować. Skoro możesz pracować nad własną psychiką, to wcale nie jesteś aż taka bezradna jak sądzisz. Może nie będą to od razu spektakularne sukcesy, a małe kroki, ale to nie znaczy, że jesteś bezradna.
O czym zawsze marzyłaś? Co takiego on miał Ci dać, czego nie mógłby dać nikt inny w kraju, gdzie żyje około 37 milionów ludzi?
O co chodzi z tym tworzeniem jedności?
Marzyłam o bliskości, o wspólnym mieszkaniu, o miłości. I mieszkając z nim doświadczyłam tego. Był szczery, nie ukrywał nigdy niczego przede mną, mogłam mu pod tym względem zaufać. A dookoła ciągle słyszy się o zdradach, kłamstwach, flirtach z innymi
I z tego powodu, że dążyłaś do tej wyidealizowanej przez siebie relacji, pozwalałaś się żle traktować, cyt; traktować jak szmatę?
Majowa,normalnie ludzie mają wpisane w podświadomość unikanie bólu i unikanie sytuacji i ludzi którzy ten ból zadają. Dlaczego masz tak przesunięty próg znoszenia takiego bólu? Dlaczego nie reagujesz właściwie na podobne sytuacje? Dlaczego pozwalasz się źle traktować w imię jakiś urojeń o wspaniałym związku?
Pamiętasz tylko dobre chwile zupełnie jaby pomijając całe meritum, czyli złe traktowanie ciebie, ciągłe zrywanie z tobą, to że musiałaś się upokarzać coraz bardziej, aby tego gościa przy sobie zatrzymać a w końcu nawet to nie wystarczyło.
Rozumiem, że miałaś poprzednie związki też pochrzanione, ale przecież one były, więc gdzieś jest przyczyna tego że akceptujesz siebie w roli ofiary w związku, nie wkurza cię to i nie widzisz w tym niczego nie na miejscu. Byle tylko facet był, bo czujesz się przy nim bezpiecznie.
Twoja relacja byla chora i zaburzona. Masz wiele rzeczy do przepracowania, bowiem nie widzisz, ze bylas jej czescia, trwalas w zwiazku, ktory z miloscia i szacunkiem nie mial nic wspolnego. Dobrze, ze poszlas na leczenie, ustabiluzjesz tym zaburzona biochemie w mozgu. Jednak za jakis czas powinnas popracowac nad soba, swoimi przekonaniami, czy to na terapii czy samodzielnie przeprowadzajac ten proces. Nie bedzie latwo, ale jesli sie nie zmienisz i swojego myslenia, za jakis czas znow wyladujesz w toksycznym zwiazku, skonczysz z narcyzem. I tak do usranej smierci... Powodzenia!
Autorko, Twoje zachowanie wyraźnie wskazuje, że wolisz zdecydowanie, aby tylko ktoś obok Ciebie był, nieważne jak się między Wami układa. Jak ktoś cały czas trafia na tego typu partnerów a poza tym wznosi peany na cześć jedynej i wyjątkowej miłości(za każdym razem), ewidentnie ma problem, aby uwierzyć, że człowiek sam w sobie jest wartościowy i nie potrzebuje do tego nikogo, aby ten ktoś mu to udowadniał. Tworzysz w sobie złudne wyobrażenia, odbiegające od rzeczywistości i mimo, że ta rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej, Ty próbujesz na siłę ją osiągnąć, co okazuje się niemożliwe, kiedy facet traktuje CIę w sposób jendnoznaczny. Istnieje gdzieś granica upokorzenia i wytrwałości w znoszeniu przykrości, poza którą trzeba powiedzieć "dość!". Najbardziej destrukcyjna jest ta iluzja, że ktoś, kto nas niszczy może dać nam szczęście, bo przeżyło się z nim parę miłych chwil, zmaiast szukać tego szczęścia gdzie indziej, u bardziej wartościowej osoby.
Nawiązując do Waszych odpowiedzi, przez ten ostatni rok, nie działo się nic niepokojącego, nie byłam traktowana jak szmata, szanował mnie, był troskliwy i dawał mi tą miłość. Przez ten rok zdążyłam mu zaufać, że już do końca będziemy razem, że to co było tok temu- te porzucenia już nie wrócą. Wróciło po roku. I uwierzcie mi, to jest cholernie trudne, bo gdyby tak było cały rok, powroty, rozstania to ja bym pogodziła się z tym rozstaniem. Już chyba wolałabym, żeby mnie zdradził lub zrobił coś okropnego. A on jednego dnia miał ze mną wielkie plany, wielką miłość. A drugiego nastał koniec. I dlatego tak ciężko mi podnieść.
Dla ciebie był to jeden dzień a dla niego mogły to być trzy miesiące podczas których dojrzewał do tego ze to jednak nie to. Rozumiem ze najprawdopodobniej przez pewien czas karmi ciebie mrzonkami na temat waszego związku zamiast powiedzieć co mu leży na sercu. Mówiąc to, przyjrzyj się z bliska tej relacji - początek to motyle i super świetna zabawa a wy - rozchodzenie się, schodzenie, kłótnie, przeprosiny, błaganie o powroty. To nie tak wygląda początek związku.
Poza tym jak dla mnie bardzo rażące jest te twoje - na całe życie, byliśmy jednością bo mieszkaliśmy razem itp. Naprawdę powinnaś to przepracować bo będąc z kimś nie jesteście jednością, jesteście dalej dwiema odrębnymi osobami które spotykają się w połowie drogi.
Oczywiście ze jest ci ciężko podnieść się, głownie dlatego ze w głowie miałaś już tak zwane "end game". Ze już nic poza nim nie ma, ani świata ani niczego innego.
Powinnaś się cieszyć ze skończyło się teraz bo koleś nie był wart , a nie daj boże doszedłby do tego jakiś kredyty itp. to wtedy mogłabyś naprawdę mieć powód do płaczu jakbyście w końcu wzięli ten kredyt i na przykład musiałabyś go spłacać sama.
Wykorzystaj ten czas żeby się nauczyć być sama z sobą i dla siebie a nie ze potrzebujesz JEEGO bo wtedy jesteś dopełniona.
Nawiązując do Waszych odpowiedzi, przez ten ostatni rok, nie działo się nic niepokojącego, nie byłam traktowana jak szmata, szanował mnie, był troskliwy i dawał mi tą miłość. Przez ten rok zdążyłam mu zaufać, że już do końca będziemy razem, że to co było tok temu- te porzucenia już nie wrócą. Wróciło po roku. I uwierzcie mi, to jest cholernie trudne, bo gdyby tak było cały rok, powroty, rozstania to ja bym pogodziła się z tym rozstaniem. Już chyba wolałabym, żeby mnie zdradził lub zrobił coś okropnego. A on jednego dnia miał ze mną wielkie plany, wielką miłość. A drugiego nastał koniec. I dlatego tak ciężko mi podnieść.
Niestety, ale to co złego w związku się pojawia, zwłaszcza na początku rzadko znika bezpowrotnie.
Pokazano ci jek możesz być szczęśliwa, aby potem zepchnąć cię w dół i patrzeć jak za tym tęsknisz, jak to było ważne i jak bardzo nie chcesz się pogodzić z tym, że to straciłaś.
Myślę, że jak za jakiś czas dojdziesz do siebie, poprawisz swoją samoocenę i spojrzysz na wszystko z innej perspektywy, to sama dojdziesz do wniosku, że tym swoim odejściem facet zrobił ci życiową przysługę.
Kiedy masz następną wizytę u psychologa?
Dla ciebie był to jeden dzień a dla niego mogły to być trzy miesiące podczas których dojrzewał do tego ze to jednak nie to. Rozumiem ze najprawdopodobniej przez pewien czas karmi ciebie mrzonkami na temat waszego związku zamiast powiedzieć co mu leży na sercu. Mówiąc to, przyjrzyj się z bliska tej relacji - początek to motyle i super świetna zabawa a wy - rozchodzenie się, schodzenie, kłótnie, przeprosiny, błaganie o powroty. To nie tak wygląda początek związku.
Poza tym jak dla mnie bardzo rażące jest te twoje - na całe życie, byliśmy jednością bo mieszkaliśmy razem itp. Naprawdę powinnaś to przepracować bo będąc z kimś nie jesteście jednością, jesteście dalej dwiema odrębnymi osobami które spotykają się w połowie drogi.
Oczywiście ze jest ci ciężko podnieść się, głownie dlatego ze w głowie miałaś już tak zwane "end game". Ze już nic poza nim nie ma, ani świata ani niczego innego.
Powinnaś się cieszyć ze skończyło się teraz bo koleś nie był wart , a nie daj boże doszedłby do tego jakiś kredyty itp. to wtedy mogłabyś naprawdę mieć powód do płaczu jakbyście w końcu wzięli ten kredyt i na przykład musiałabyś go spłacać sama.
Wykorzystaj ten czas żeby się nauczyć być sama z sobą i dla siebie a nie ze potrzebujesz JEEGO bo wtedy jesteś dopełniona.
Jest w tym bardzo wiele prawdy, zwłaszcza z tą jednością i widzę, gdzie popełniałam błędy w dwóch ostatnich związkach. Między innymi całą uwagę poświęcałam partnerowi a nie sobie. I o ile z tym poprzednim, zerwałam tą relację i uważam, że była to dobra decyzja, tak w tym przypadku, tak jak już tutaj napisano, mam wrażenie że złapałam pana Boga za nogi, bo byłam z człowiekiem, który mnie nie oszukiwał. W moim życiu oszukiwała mnie mama, oszukiwał mnie poprzedni ex, dookoła mnóstwo kobiet cierpi z powodu zdrad, że ja naprawdę myślę, że straciłam coś naprawdę cennego. I ja nawet nie myślę, że kiedykolwiek ułożę sobie życie z kimś innym. I o tyle jest to trudny problem, że po 9 latach związków muszę ułożyć życie zupełnie na nowo. Muszę skupić się mocno na sobie. Na sprawianiu sobie przyjemności. Na spełnianiu marzeń. I to jest taka teoria. Przeczytałam na ten temat mnóstwo książek i poradników. Cdn
Autorko, nie wiem, czy dobrze odgaduję, ale w takich wypadkach, jak Twój da się odczytać rozpaczliwą potrzebę uzyskania akceptacji i uwagi w oczach partnera. Ty nie potzebuejsz kogoś aby był dopełnieniem Twojego świata, ale żeby byl całym Towim światem a takie podejśćie jest zwyczajnie niezdrowe dla psychiki i samego związku, bo właśnie partner może poczuć się przytłoczony a potem uznaje, żę ma dość i się wycofuje. Cierpi dookoła wielu ludzi, zdradzanych kobiet i mężczyzn, dzieci itp, ale warto uświadomić sobie, że nie można szukać potwierdzenia własnej wartości i innego człowieka.
Bbaselle napisał/a:Dla ciebie był to jeden dzień a dla niego mogły to być trzy miesiące podczas których dojrzewał do tego ze to jednak nie to. Rozumiem ze najprawdopodobniej przez pewien czas karmi ciebie mrzonkami na temat waszego związku zamiast powiedzieć co mu leży na sercu. Mówiąc to, przyjrzyj się z bliska tej relacji - początek to motyle i super świetna zabawa a wy - rozchodzenie się, schodzenie, kłótnie, przeprosiny, błaganie o powroty. To nie tak wygląda początek związku.
Poza tym jak dla mnie bardzo rażące jest te twoje - na całe życie, byliśmy jednością bo mieszkaliśmy razem itp. Naprawdę powinnaś to przepracować bo będąc z kimś nie jesteście jednością, jesteście dalej dwiema odrębnymi osobami które spotykają się w połowie drogi.
Oczywiście ze jest ci ciężko podnieść się, głownie dlatego ze w głowie miałaś już tak zwane "end game". Ze już nic poza nim nie ma, ani świata ani niczego innego.
Powinnaś się cieszyć ze skończyło się teraz bo koleś nie był wart , a nie daj boże doszedłby do tego jakiś kredyty itp. to wtedy mogłabyś naprawdę mieć powód do płaczu jakbyście w końcu wzięli ten kredyt i na przykład musiałabyś go spłacać sama.
Wykorzystaj ten czas żeby się nauczyć być sama z sobą i dla siebie a nie ze potrzebujesz JEEGO bo wtedy jesteś dopełniona.Jest w tym bardzo wiele prawdy, zwłaszcza z tą jednością i widzę, gdzie popełniałam błędy w dwóch ostatnich związkach. Między innymi całą uwagę poświęcałam partnerowi a nie sobie. I o ile z tym poprzednim, zerwałam tą relację i uważam, że była to dobra decyzja, tak w tym przypadku, tak jak już tutaj napisano, mam wrażenie że złapałam pana Boga za nogi, bo byłam z człowiekiem, który mnie nie oszukiwał. W moim życiu oszukiwała mnie mama, oszukiwał mnie poprzedni ex, dookoła mnóstwo kobiet cierpi z powodu zdrad, że ja naprawdę myślę, że straciłam coś naprawdę cennego. I ja nawet nie myślę, że kiedykolwiek ułożę sobie życie z kimś innym. I o tyle jest to trudny problem, że po 9 latach związków muszę ułożyć życie zupełnie na nowo. Muszę skupić się mocno na sobie. Na sprawianiu sobie przyjemności. Na spełnianiu marzeń. I to jest taka teoria. Przeczytałam na ten temat mnóstwo książek i poradników. Cdn
A tak naprawdę nie mam totalnie ochoty na nic zupełnie na nic, kiedyś uwielbiałam śpiewać, chodziłam na karaoke, zawsze chciałam to rozwijać, zapisałam się na warsztaty. Ćwiczyłam jakąś piosenkę ale okazało się, że to już nic dla mnie nie znaczy. Że już nie sprawia mi to radości. Lubiłam malować obrazy, teraz nie mam weny ani totalnej na to ochoty. Nie robiłam tego w związku, bo przecież o wiele bardziej wolałam spędzić ten czas z ex, pójść na spacer, pojechać na wycieczkę. Widzę swój błąd. Widzę, że jestem kobietą, która kochała za bardzo. Tylko że nic nie sprawia mi totalnie radości, zaniedbuję obowiązki domowe, siebie. Nawet nie potrafię uśmiechać się do ukochanego pieska, który cieszy się na mój widok. Chcę zawalczyć. Tylko mi to totalnie nie wychodzi.
majowa95 napisał/a:Nawiązując do Waszych odpowiedzi, przez ten ostatni rok, nie działo się nic niepokojącego, nie byłam traktowana jak szmata, szanował mnie, był troskliwy i dawał mi tą miłość. Przez ten rok zdążyłam mu zaufać, że już do końca będziemy razem, że to co było tok temu- te porzucenia już nie wrócą. Wróciło po roku. I uwierzcie mi, to jest cholernie trudne, bo gdyby tak było cały rok, powroty, rozstania to ja bym pogodziła się z tym rozstaniem. Już chyba wolałabym, żeby mnie zdradził lub zrobił coś okropnego. A on jednego dnia miał ze mną wielkie plany, wielką miłość. A drugiego nastał koniec. I dlatego tak ciężko mi podnieść.
Niestety, ale to co złego w związku się pojawia, zwłaszcza na początku rzadko znika bezpowrotnie.
Pokazano ci jek możesz być szczęśliwa, aby potem zepchnąć cię w dół i patrzeć jak za tym tęsknisz, jak to było ważne i jak bardzo nie chcesz się pogodzić z tym, że to straciłaś.Myślę, że jak za jakiś czas dojdziesz do siebie, poprawisz swoją samoocenę i spojrzysz na wszystko z innej perspektywy, to sama dojdziesz do wniosku, że tym swoim odejściem facet zrobił ci życiową przysługę.
Kiedy masz następną wizytę u psychologa?
Mam straszną taką nadzieję, następną wizytę mam dopiero 11 maja.
Autorko, nie wiem, czy dobrze odgaduję, ale w takich wypadkach, jak Twój da się odczytać rozpaczliwą potrzebę uzyskania akceptacji i uwagi w oczach partnera. Ty nie potzebuejsz kogoś aby był dopełnieniem Twojego świata, ale żeby byl całym Towim światem a takie podejśćie jest zwyczajnie niezdrowe dla psychiki i samego związku, bo właśnie partner może poczuć się przytłoczony a potem uznaje, żę ma dość i się wycofuje. Cierpi dookoła wielu ludzi, zdradzanych kobiet i mężczyzn, dzieci itp, ale warto uświadomić sobie, że nie można szukać potwierdzenia własnej wartości i innego człowieka.
Akurat w tym związku dostawałam sporo uwagi, więc nie było to tak, że o to żebrałam w jakiś sposób. Ale w tym, że partner nie był dopełnieniem - potwierdzam, on był całym światem. A gdy odszedł czuje się jakbym odeszła razem z nim i jestem tu tylko ciałem. I widzę ten błąd, niestety po fakcie ale widzę. Dlatego tak ciężko jest mi ruszyć do przodu.
I to naprawdę ciężkie zbudować świat na nowo, gdy jest tak pusto. A próby zapełnienia tego kończą się wielkim płaczem, bo nic nie sprawia mi radości. I czuję się z tym beznadziejnie i żałośnie, bo ludzie po rozstaniach świetnie sobie radzą, czasem popłaczą i idą przodu. A ja ...
Nie Majowa, nie każdy po rozstaniu tylko popłacze i idzie dalej. Ja też cierpiałam, zawlałam pracę, rodzinę i obowiązki bo czułam się tak, jakby ktoś wydarł mi serce.. razem z wnętrznościami.
Tylko w końcu zadziałała taka mała trybinka którą każdy ma w sobie; wola przetrwania. Ponieważ nic nie sprawialo mi radości, to po prostu zaczęłam robić rzeczy bardzo trudne, które dotąd wydawały mi się nie do ogarnięcia i nie dla mnie. Musiałam wtedy ukrócić sobie czas na rozmyślania, bo go zwyczajnie nie miałam. Praca, podjęłam trudne studia, rozpoczęłam starania o wyjazd za granicę i w tym wszystkim cierpiałam, ale coraz mniej, bo nie miałam na to czasu. Uczyć się trzeba było, ogarniać rzeczywistość i czasem popłakałam, ale np. w drodze do pracy czy na uczelnię, bo czasu na to nie miałam. Po jakimś czasie zauważyłam, jak to przekłada się na moje życie, ta cała moja praca "nad sobą". Zaczęłam dobrze zarabiać, ułożyłam sobie życie poza Polską i dopiero teraz nieraz myślę; Kurcze Ile ja czasu zmarnowałam!!
Nie siedź, pomyśl jak możesz zająć glowę czymś innym, czymś co cię zmusi do oderwania myśli od tego co się stało. Nie możesz się skupić na malowaniu? To nie rób tego, zacznij robić coś innego. Zapisz się na prawo jazdy jeśli nie masz, zacznij jakiś kurs, czy wolontariat w Hospicjum. Do przodu dziewczyno, nie tylko użalaj się nad sobą.
Nie Majowa, nie każdy po rozstaniu tylko popłacze i idzie dalej. Ja też cierpiałam, zawlałam pracę, rodzinę i obowiązki bo czułam się tak, jakby ktoś wydarł mi serce.. razem z wnętrznościami.
Tylko w końcu zadziałała taka mała trybinka którą każdy ma w sobie; wola przetrwania. Ponieważ nic nie sprawialo mi radości, to po prostu zaczęłam robić rzeczy bardzo trudne, które dotąd wydawały mi się nie do ogarnięcia i nie dla mnie. Musiałam wtedy ukrócić sobie czas na rozmyślania, bo go zwyczajnie nie miałam. Praca, podjęłam trudne studia, rozpoczęłam starania o wyjazd za granicę i w tym wszystkim cierpiałam, ale coraz mniej, bo nie miałam na to czasu. Uczyć się trzeba było, ogarniać rzeczywistość i czasem popłakałam, ale np. w drodze do pracy czy na uczelnię, bo czasu na to nie miałam. Po jakimś czasie zauważyłam, jak to przekłada się na moje życie, ta cała moja praca "nad sobą". Zaczęłam dobrze zarabiać, ułożyłam sobie życie poza Polską i dopiero teraz nieraz myślę; Kurcze
Ile ja czasu zmarnowałam!!
Nie siedź, pomyśl jak możesz zająć glowę czymś innym, czymś co cię zmusi do oderwania myśli od tego co się stało. Nie możesz się skupić na malowaniu? To nie rób tego, zacznij robić coś innego. Zapisz się na prawo jazdy jeśli nie masz, zacznij jakiś kurs, czy wolontariat w Hospicjum. Do przodu dziewczyno, nie tylko użalaj się nad sobą.
Pokracznie ale staram się działać, wiem że na pewno wiele dałaby mi zmiana pracy, pracuję zdalnie. Ale tak naprawdę czasy są takie, że cieszę się, że ją mam. A w moim mieście jest więcej zwolnień niż ofert pracy.
Chcę się zmuszać do wszystkiego i czasem w płaczu i rozpaczy piszę w sprawach jakiś dodatkowych zajęć, wolontariatu, czegokolwiek. Ale z tym też jest ciężko z powodu pandemii. Co do prawka to chyba narazie jestem zbyt rozkojarzona, biorę leki i chyba bym tego nie udźwignęła jeszcze. Ale też mam to w planach i na pewno to pozwoli mi w jakiś sposób dostać się do większego miasta na jakieś warsztaty po wakacjach. Więc no działam by zbudować nowe życie, ale bardzo nieudolnie. A czasem mam takie chwile, że te wszystkie zajęcia mam tak totalnie gdzieś i tak bardzo ich nie chce i tak bardzo wszystko jest bez sensu, że po prostu śpię cały dzień. W nocy mi się ciągle śni. Mam wrażenie, że nie ma dobrego wyjścia.
Nie Majowa, nie każdy po rozstaniu tylko popłacze i idzie dalej. Ja też cierpiałam, zawlałam pracę, rodzinę i obowiązki bo czułam się tak, jakby ktoś wydarł mi serce.. razem z wnętrznościami.
Tylko w końcu zadziałała taka mała trybinka którą każdy ma w sobie; wola przetrwania. Ponieważ nic nie sprawialo mi radości, to po prostu zaczęłam robić rzeczy bardzo trudne, które dotąd wydawały mi się nie do ogarnięcia i nie dla mnie. Musiałam wtedy ukrócić sobie czas na rozmyślania, bo go zwyczajnie nie miałam. Praca, podjęłam trudne studia, rozpoczęłam starania o wyjazd za granicę i w tym wszystkim cierpiałam, ale coraz mniej, bo nie miałam na to czasu. Uczyć się trzeba było, ogarniać rzeczywistość i czasem popłakałam, ale np. w drodze do pracy czy na uczelnię, bo czasu na to nie miałam. Po jakimś czasie zauważyłam, jak to przekłada się na moje życie, ta cała moja praca "nad sobą". Zaczęłam dobrze zarabiać, ułożyłam sobie życie poza Polską i dopiero teraz nieraz myślę; Kurcze
Ile ja czasu zmarnowałam!!
Nie siedź, pomyśl jak możesz zająć glowę czymś innym, czymś co cię zmusi do oderwania myśli od tego co się stało. Nie możesz się skupić na malowaniu? To nie rób tego, zacznij robić coś innego. Zapisz się na prawo jazdy jeśli nie masz, zacznij jakiś kurs, czy wolontariat w Hospicjum. Do przodu dziewczyno, nie tylko użalaj się nad sobą.
Póki kogoś sobie nie znajdzie, to te aktywności nic jej nie dadzą, jeśli mają telko zastąpić związek z drugą osobą. Zgoda, że jednak odciągną jej myśli od rozpaczy, lepiej pójść na godzinę na aerobik, niż siędzieć przez godzinę w domu, płakać i oglądać zdjęcia z ex.
Ale bycie z kimś to naturalna potrzeba człowieka, a w hospicjum można pomagać będąc i w związku.
Po swoim rozstaniu z resztą też słyszałam- idz na wolontariat, idz do hospicjum. Co to ma do rzeczy? To można robić i po ślubie.;)
Salomonka napisał/a:Nie Majowa, nie każdy po rozstaniu tylko popłacze i idzie dalej. Ja też cierpiałam, zawlałam pracę, rodzinę i obowiązki bo czułam się tak, jakby ktoś wydarł mi serce.. razem z wnętrznościami.
Tylko w końcu zadziałała taka mała trybinka którą każdy ma w sobie; wola przetrwania. Ponieważ nic nie sprawialo mi radości, to po prostu zaczęłam robić rzeczy bardzo trudne, które dotąd wydawały mi się nie do ogarnięcia i nie dla mnie. Musiałam wtedy ukrócić sobie czas na rozmyślania, bo go zwyczajnie nie miałam. Praca, podjęłam trudne studia, rozpoczęłam starania o wyjazd za granicę i w tym wszystkim cierpiałam, ale coraz mniej, bo nie miałam na to czasu. Uczyć się trzeba było, ogarniać rzeczywistość i czasem popłakałam, ale np. w drodze do pracy czy na uczelnię, bo czasu na to nie miałam. Po jakimś czasie zauważyłam, jak to przekłada się na moje życie, ta cała moja praca "nad sobą". Zaczęłam dobrze zarabiać, ułożyłam sobie życie poza Polską i dopiero teraz nieraz myślę; Kurcze
Ile ja czasu zmarnowałam!!
Nie siedź, pomyśl jak możesz zająć glowę czymś innym, czymś co cię zmusi do oderwania myśli od tego co się stało. Nie możesz się skupić na malowaniu? To nie rób tego, zacznij robić coś innego. Zapisz się na prawo jazdy jeśli nie masz, zacznij jakiś kurs, czy wolontariat w Hospicjum. Do przodu dziewczyno, nie tylko użalaj się nad sobą.
Póki kogoś sobie nie znajdzie, to te aktywności nic jej nie dadzą, jeśli mają telko zastąpić związek z drugą osobą. Zgoda, że jednak odciągną jej myśli od rozpaczy, lepiej pójść na godzinę na aerobik, niż siędzieć przez godzinę w domu, płakać i oglądać zdjęcia z ex.
Ale bycie z kimś to naturalna potrzeba człowieka, a w hospicjum można pomagać będąc i w związku.
Po swoim rozstaniu z resztą też słyszałam- idz na wolontariat, idz do hospicjum. Co to ma do rzeczy? To można robić i po ślubie.;)
Ale zauważ Rossanko, że tutaj ślubu nie ma i szybko nie będzie Może nigdy go nie być, a z siedzenia w domu i płakania nad swoim losem to można tylko odcisków na tyłku dostać, o depresji nie wspomnę. Życie trzeba brać jakie jest, jak mówią slowa piosenki.
Ale zauważ Rossanko, że tutaj ślubu nie ma i szybko nie będzie
Może nigdy go nie być, a z siedzenia w domu i płakania nad swoim losem to można tylko odcisków na tyłku dostać, o depresji nie wspomnę. Życie trzeba brać jakie jest, jak mówią slowa piosenki.
Racja! Od samego płaczu i użalania się na sobą jeszcze nikt niczego nie osiągnął.
rossanka napisał/a:Salomonka napisał/a:Nie Majowa, nie każdy po rozstaniu tylko popłacze i idzie dalej. Ja też cierpiałam, zawlałam pracę, rodzinę i obowiązki bo czułam się tak, jakby ktoś wydarł mi serce.. razem z wnętrznościami.
Tylko w końcu zadziałała taka mała trybinka którą każdy ma w sobie; wola przetrwania. Ponieważ nic nie sprawialo mi radości, to po prostu zaczęłam robić rzeczy bardzo trudne, które dotąd wydawały mi się nie do ogarnięcia i nie dla mnie. Musiałam wtedy ukrócić sobie czas na rozmyślania, bo go zwyczajnie nie miałam. Praca, podjęłam trudne studia, rozpoczęłam starania o wyjazd za granicę i w tym wszystkim cierpiałam, ale coraz mniej, bo nie miałam na to czasu. Uczyć się trzeba było, ogarniać rzeczywistość i czasem popłakałam, ale np. w drodze do pracy czy na uczelnię, bo czasu na to nie miałam. Po jakimś czasie zauważyłam, jak to przekłada się na moje życie, ta cała moja praca "nad sobą". Zaczęłam dobrze zarabiać, ułożyłam sobie życie poza Polską i dopiero teraz nieraz myślę; Kurcze
Ile ja czasu zmarnowałam!!
Nie siedź, pomyśl jak możesz zająć glowę czymś innym, czymś co cię zmusi do oderwania myśli od tego co się stało. Nie możesz się skupić na malowaniu? To nie rób tego, zacznij robić coś innego. Zapisz się na prawo jazdy jeśli nie masz, zacznij jakiś kurs, czy wolontariat w Hospicjum. Do przodu dziewczyno, nie tylko użalaj się nad sobą.
Póki kogoś sobie nie znajdzie, to te aktywności nic jej nie dadzą, jeśli mają telko zastąpić związek z drugą osobą. Zgoda, że jednak odciągną jej myśli od rozpaczy, lepiej pójść na godzinę na aerobik, niż siędzieć przez godzinę w domu, płakać i oglądać zdjęcia z ex.
Ale bycie z kimś to naturalna potrzeba człowieka, a w hospicjum można pomagać będąc i w związku.
Po swoim rozstaniu z resztą też słyszałam- idz na wolontariat, idz do hospicjum. Co to ma do rzeczy? To można robić i po ślubie.;)Ale zauważ Rossanko, że tutaj ślubu nie ma i szybko nie będzie
Może nigdy go nie być, a z siedzenia w domu i płakania nad swoim losem to można tylko odcisków na tyłku dostać, o depresji nie wspomnę. Życie trzeba brać jakie jest, jak mówią slowa piosenki.
Tam, ślub od razu, przeskoczyłam do przyszłości
Uważam, ze samo znajdowanie aktywności różnorakich jest dobre, aby właśnie nie siedzieć i nie rozmyślać i nie płakać do poduszki. Ale relacji z partnerem nie zastąpia
Salomonka napisał/a:rossanka napisał/a:Póki kogoś sobie nie znajdzie, to te aktywności nic jej nie dadzą, jeśli mają telko zastąpić związek z drugą osobą. Zgoda, że jednak odciągną jej myśli od rozpaczy, lepiej pójść na godzinę na aerobik, niż siędzieć przez godzinę w domu, płakać i oglądać zdjęcia z ex.
Ale bycie z kimś to naturalna potrzeba człowieka, a w hospicjum można pomagać będąc i w związku.
Po swoim rozstaniu z resztą też słyszałam- idz na wolontariat, idz do hospicjum. Co to ma do rzeczy? To można robić i po ślubie.;)Ale zauważ Rossanko, że tutaj ślubu nie ma i szybko nie będzie
Może nigdy go nie być, a z siedzenia w domu i płakania nad swoim losem to można tylko odcisków na tyłku dostać, o depresji nie wspomnę. Życie trzeba brać jakie jest, jak mówią slowa piosenki.
Tam, ślub od razu, przeskoczyłam do przyszłości
Uważam, ze samo znajdowanie aktywności różnorakich jest dobre, aby właśnie nie siedzieć i nie rozmyślać i nie płakać do poduszki. Ale relacji z partnerem nie zastąpia
A czy bycie szczęśliwym bez partnera jest w ogóle możliwe? Generalnie nie chciałabym już się z nikim wiązać. Tak chyba będzie bezpieczniej, bo jeśli poraz kolejny mam przeżywać takie katusze to wolałabym być po prostu sama. Pytanie tylko, czy da się przy tym być szczęśliwym
rossanka napisał/a:Salomonka napisał/a:Ale zauważ Rossanko, że tutaj ślubu nie ma i szybko nie będzie
Może nigdy go nie być, a z siedzenia w domu i płakania nad swoim losem to można tylko odcisków na tyłku dostać, o depresji nie wspomnę. Życie trzeba brać jakie jest, jak mówią slowa piosenki.
Tam, ślub od razu, przeskoczyłam do przyszłości
Uważam, ze samo znajdowanie aktywności różnorakich jest dobre, aby właśnie nie siedzieć i nie rozmyślać i nie płakać do poduszki. Ale relacji z partnerem nie zastąpiaA czy bycie szczęśliwym bez partnera jest w ogóle możliwe? Generalnie nie chciałabym już się z nikim wiązać. Tak chyba będzie bezpieczniej, bo jeśli poraz kolejny mam przeżywać takie katusze to wolałabym być po prostu sama. Pytanie tylko, czy da się przy tym być szczęśliwym
Nie wiem czy można. Uważam (piszę o saobie), że można żyć całkiem szczęśliwie, jeslichodzi o prace, rodzine, koleżanki, zwierzęta domowe, hobby, zainteresowania itd, ale być nieszczęśliweym na polu relcji, skoro się w takiej nie jest (albo siedzi w nieudanej).
90 2021-05-03 12:49:06 Ostatnio edytowany przez KoloroweSny (2021-05-03 12:50:23)
Ale to nie chodzi o to, żeby coś czymś zastępować. Tylko żeby być szczęśliwym samemu ze sobą i mieć mega radość z rzeczy, które robi się samemu. Oczywiście, że tak można. Dla mnie dziwne, jak ktoś się odnajduje tylko wtedy, kiedy z kimś jest.
91 2021-05-03 12:49:43 Ostatnio edytowany przez adela 07 (2021-05-03 12:53:56)
Witaj w klubie, Kochana. Też w tym miejscu siedzę. Nie moge pojąć i zrozumieć czemu kopniakiem zostałam wywalona z mojego dobrego życia.
Mnie pomaga terapia, albo chociaż wygadanie się. Jeśli chodzi o deprechę, no to farmakologia.
92 2021-05-03 12:51:30 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2021-05-03 12:53:23)
Czy jest możliwe? No cóż, powiedziałbym coś, ale nie chcę tworzyć offtopu Czasami jest możliwe, tzn kiedy osoba czuje się sama ze sobą bardzo dobrze. Warto jednak czasami zwrócić uwagę na wypowiedzi innych użytkowników, którzy wprawdzie są w związku szczęśliwi, ale niekoniecznie pogrążyliby się w rozpaczy, gdyby w tym związku nie były. Inaczej mówiąc, czują się dobrze zarówno w jednej jak i drugiej sytuacji.
edit: Myślę, że KoloroweSny aż nazbyt dosadnie wyraziła to, o co w tym chodzi
Ale to nie chodzi o to, żeby coś czymś zastępować. Tylko żeby być szczęśliwym samemu ze sobą i mieć mega radość z rzeczy, które robi się samemu. Oczywiście, że tak można. Dla mnie dziwne, jak ktoś się odnajduje tylko wtedy, kiedy z kimś jest.
Bo ma się radości z małych rzeczy, które sie robi codziennie. Np ze spaceru z psem. Albo z tego, że sama zamontowałam suszarkę w łazience. Albo z tego, ze dzień wolny od pracy. Albo z dobrego zakupu (co tam kto lubi). czy z książki, czy z tego, ze zrobiło się udany trening. To daje szczęście. Ale jednocześnie nie jest się szczęśliwym, ze jest się samemu, albo, że się komuś rozpadł związek,abo, ze kolejny raz ktoś Cię odrzucił... a patrząc dookoła - ludzie się parują, żenią, rodzą dzieci, chodzą razem za rękę - a Ty ciągle sam - trudno tu skakac do góry. Ludzie nie są stworzeni do życia samemu, po prostu.
KoloroweSny napisał/a:Ale to nie chodzi o to, żeby coś czymś zastępować. Tylko żeby być szczęśliwym samemu ze sobą i mieć mega radość z rzeczy, które robi się samemu. Oczywiście, że tak można. Dla mnie dziwne, jak ktoś się odnajduje tylko wtedy, kiedy z kimś jest.
Bo ma się radości z małych rzeczy, które sie robi codziennie. Np ze spaceru z psem. Albo z tego, że sama zamontowałam suszarkę w łazience. Albo z tego, ze dzień wolny od pracy. Albo z dobrego zakupu (co tam kto lubi). czy z książki, czy z tego, ze zrobiło się udany trening. To daje szczęście. Ale jednocześnie nie jest się szczęśliwym, ze jest się samemu, albo, że się komuś rozpadł związek,abo, ze kolejny raz ktoś Cię odrzucił... a patrząc dookoła - ludzie się parują, żenią, rodzą dzieci, chodzą razem za rękę - a Ty ciągle sam - trudno tu skakac do góry. Ludzie nie są stworzeni do życia samemu, po prostu.
Nonsens. Oczywiście, że jest się szczęśliwym, że jest się samemu. Oczywiście, że lepiej być samemu niż w g_______ związku. A jeżeli komuś się rozpada związek/ktoś kogoś odrzucił to nie było to bez powodu. Trzeba nad sobą pracować. I nie można patrzeć na innych ludzi, trzeba się skupiać na sobie, a nie ciągle porównywać, że ktoś to i ktoś tamto. A dlaczego ludzie nie są stworzeni do bycia samemu? Wręcz przeciwnie, niektórzy nawet lepiej, że są sami a innym po prostu nie jest pisane by być z kimś.
95 2021-05-03 13:13:57 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2021-05-03 13:15:28)
Tylko to jest kwestia indywidualnego wyboru. Przede wszystkim nie warto sobie wmawiać, że skoro inni tworzą związki czy cokolwiek robią, to my także powinniśmy/musimy. Akurat to mnie osobiście w dziecińśtwie wkurzało: wieczne porównywanie do innych czy próba pokazania, że powinienem się na kimś wzorować i postepować tak, jak on, niezależnie co sam bym chciał..
Poza tym nie wolno sobie wmawiać, że przez brak związku jeteśmy gorsi w jakikolwiek sposób, co najwyżej inni, tylko to nie jest żaden powód do rozpaczy.
Autorko, dostałaś tutaj sporo rad od osób, które przeszły podobne zdarzenoia w przeszłości. Spróbuj zdziałać w podobny sposób.
Nonsens. Oczywiście, że jest się szczęśliwym, że jest się samemu. Oczywiście, że lepiej być samemu niż w g_______ związku. A jeżeli komuś się rozpada związek/ktoś kogoś odrzucił to nie było to bez powodu. Trzeba nad sobą pracować. I nie można patrzeć na innych ludzi, trzeba się skupiać na sobie, a nie ciągle porównywać, że ktoś to i ktoś tamto. A dlaczego ludzie nie są stworzeni do bycia samemu? Wręcz przeciwnie, niektórzy nawet lepiej, że są sami a innym po prostu nie jest pisane by być z kimś.
Pełna zgoda
rossanka napisał/a:KoloroweSny napisał/a:Ale to nie chodzi o to, żeby coś czymś zastępować. Tylko żeby być szczęśliwym samemu ze sobą i mieć mega radość z rzeczy, które robi się samemu. Oczywiście, że tak można. Dla mnie dziwne, jak ktoś się odnajduje tylko wtedy, kiedy z kimś jest.
Bo ma się radości z małych rzeczy, które sie robi codziennie. Np ze spaceru z psem. Albo z tego, że sama zamontowałam suszarkę w łazience. Albo z tego, ze dzień wolny od pracy. Albo z dobrego zakupu (co tam kto lubi). czy z książki, czy z tego, ze zrobiło się udany trening. To daje szczęście. Ale jednocześnie nie jest się szczęśliwym, ze jest się samemu, albo, że się komuś rozpadł związek,abo, ze kolejny raz ktoś Cię odrzucił... a patrząc dookoła - ludzie się parują, żenią, rodzą dzieci, chodzą razem za rękę - a Ty ciągle sam - trudno tu skakac do góry. Ludzie nie są stworzeni do życia samemu, po prostu.
Nonsens. Oczywiście, że jest się szczęśliwym, że jest się samemu. Oczywiście, że lepiej być samemu niż w g_______ związku. A jeżeli komuś się rozpada związek/ktoś kogoś odrzucił to nie było to bez powodu. Trzeba nad sobą pracować. I nie można patrzeć na innych ludzi, trzeba się skupiać na sobie, a nie ciągle porównywać, że ktoś to i ktoś tamto. A dlaczego ludzie nie są stworzeni do bycia samemu? Wręcz przeciwnie, niektórzy nawet lepiej, że są sami a innym po prostu nie jest pisane by być z kimś.
Pracować nad sobą można i będąc w związku Z resztą całe życie człowiek pracuje nad sobą (no przynajmniej niektórzy), inaczej nigdyby w te związki nie wchodzili, bo zawsze jest coś do poprawki w sobie
Można stracić dużp lat nad pracę nad sobą i unikanie związków w oczekiwaniu na czas, gdy w końcu będę gotowa, bo już wszystko przepracowałam.
Mam znajomego, wszedł w nowy związek, jak był po rozwodzie, wpadł w depresję, nie miał pieniędzy i ogólnie życie jego nie było w kolorowych barwach
W takim, stanie poznał całkiem przypadkowo kobietę, są już razem z 10 lat, mają dzieci, on odbił się od dna. Takie życie
Ale to nie chodzi o to, żeby coś czymś zastępować. Tylko żeby być szczęśliwym samemu ze sobą i mieć mega radość z rzeczy, które robi się samemu. Oczywiście, że tak można. Dla mnie dziwne, jak ktoś się odnajduje tylko wtedy, kiedy z kimś jest.
Ja też bardzo marzę o takim stanie, tylko nic mi teraz nie sprawia kompletnie radości, właściwie to męczę z każdym dniem. Boję się najbardziej, że ten stan mi nie minie i będę chodziła po życiu taka pusta, bez żadnej radości.
Póki co te wszystkie rzeczy robię na siłę. A znów poddać się i nie robić nic - sama nie wiem co jest lepsze. Jedno jest pewne, nie chcę tak żyć. Chciałabym o nim zapomnieć, przestać kochać, tęsknić, śnić. Od tych 5 tygodni nie było ani jednego snu, w którym by nie występował.
Jeżeli ktoś pisze, że jest szczęśliwy z różnych drobnych rzeczy ale nie jest szczęśliwy, że jest sam, to pierwsze stwierdzenie jest totalnym oszustwem wobec samego siebie. Bo albo jesteśmy zadowoleni ze swojego życia, doceniamy co mamy albo nie.
Jeżeli ktoś ciągle siedzi i sie zastanawia nad swoim losem, że ktoś ma rodzine a ja nie mam albo dopatruje się, jak bardzo nie jest szczęśliwy samemu ... to sorry jak ma być dobrze? Dlaczego ktos kto jest sam ma byc z tego powodu nieszczęśliwy ? Doceniajmy co mamy. A ile jest nieszczęśliwych związków, tylko gdzie nikt nic na ten temat nie mowi i a później szok i niedowierzanie - rozstali się.
Próbując wczuć sie w czyjąś sytuację tego typu, najbardziej nieprawdopodobne staje się to, jak człowiek pogrąża się w rozpaczy do tego stopnia, że ma problem z jedzeniem czy spaniem. Niesamowite, jak może nam zależeć na obecności drugiego człowieka, dlatego tym bardziej szacun, jeśli ktoś wyszedł z tego bez specjalistycznej pomocy.
W sieci spotyka się wiele wypowiedzi, kiedy rozstanie czy rozwód jest dla kogoś ulgą, coś jak wypłynięciem na powierzchnię pod długim bezdechu.Autorko, jak widzisz da się wyjść z takiego przygnębienoia, więc pozostaje życzyć dużo siły i wytrwałości!
nie mogłem jeść, nie mogłem spać ;-) , a teraz się tylko z tego śmieje..
Jeżeli ktoś pisze, że jest szczęśliwy z różnych drobnych rzeczy ale nie jest szczęśliwy, że jest sam, to pierwsze stwierdzenie jest totalnym oszustwem wobec samego siebie. Bo albo jesteśmy zadowoleni ze swojego życia, doceniamy co mamy albo nie.
Jeżeli ktoś ciągle siedzi i sie zastanawia nad swoim losem, że ktoś ma rodzine a ja nie mam albo dopatruje się, jak bardzo nie jest szczęśliwy samemu ... to sorry jak ma być dobrze? Dlaczego ktos kto jest sam ma byc z tego powodu nieszczęśliwy ? Doceniajmy co mamy. A ile jest nieszczęśliwych związków, tylko gdzie nikt nic na ten temat nie mowi i a później szok i niedowierzanie - rozstali się.
Normalnie . A może ktoś jest szczęśliwy, bo ma męża, dzieci, a jednocześnie nieszczęśliwy bo jest chory, czy nie może schudnąć, czy ma problemy finansowe.
Można więc powiedzieć, że ogólnie jest szczęśliwy w życiu czy nie?
bagienni_k napisał/a:Próbując wczuć sie w czyjąś sytuację tego typu, najbardziej nieprawdopodobne staje się to, jak człowiek pogrąża się w rozpaczy do tego stopnia, że ma problem z jedzeniem czy spaniem. Niesamowite, jak może nam zależeć na obecności drugiego człowieka, dlatego tym bardziej szacun, jeśli ktoś wyszedł z tego bez specjalistycznej pomocy.
W sieci spotyka się wiele wypowiedzi, kiedy rozstanie czy rozwód jest dla kogoś ulgą, coś jak wypłynięciem na powierzchnię pod długim bezdechu.Autorko, jak widzisz da się wyjść z takiego przygnębienoia, więc pozostaje życzyć dużo siły i wytrwałości!
nie mogłem jeść, nie mogłem spać ;-) , a teraz się tylko z tego śmieje..
Długo to trwało?
Ogólnie to tak się cieszę, że tu jesteście, że tak wspieracie.
Nawet nie zdajecie sobie sprawy, ile to znaczy w takich momentach.
KoloroweSny napisał/a:Jeżeli ktoś pisze, że jest szczęśliwy z różnych drobnych rzeczy ale nie jest szczęśliwy, że jest sam, to pierwsze stwierdzenie jest totalnym oszustwem wobec samego siebie. Bo albo jesteśmy zadowoleni ze swojego życia, doceniamy co mamy albo nie.
Jeżeli ktoś ciągle siedzi i sie zastanawia nad swoim losem, że ktoś ma rodzine a ja nie mam albo dopatruje się, jak bardzo nie jest szczęśliwy samemu ... to sorry jak ma być dobrze? Dlaczego ktos kto jest sam ma byc z tego powodu nieszczęśliwy ? Doceniajmy co mamy. A ile jest nieszczęśliwych związków, tylko gdzie nikt nic na ten temat nie mowi i a później szok i niedowierzanie - rozstali się.Normalnie . A może ktoś jest szczęśliwy, bo ma męża, dzieci, a jednocześnie nieszczęśliwy bo jest chory, czy nie może schudnąć, czy ma problemy finansowe.
Można więc powiedzieć, że ogólnie jest szczęśliwy w życiu czy nie?
Z deszczu pod rynne, odchodzisz kompletnie od tematu. Juz nieistotne, Ty masz swoje przekonania, które przejawiasz w każdym wątku. Pomimo to, powodzenia
Autorko, daj sobie czas na przejście tego wszystkiego. Będą dni ciężkie, będą bardzo ciężkie, ale i one w końcu zaczną znikać. Tylko nie możesz zamykać się w tym całym swoim cierpieniu i nieszczęściu, bo będziesz tak tkwić. Nawet na siłe wychodz do ludzi, zajmij czymś myśli. I ani się obejrzysz i nie będzie to na siłe a z przyjemności. Uszy do góry, jeszcze trochę pracy nad sobą i znajdziesz tego jedynego
rossanka napisał/a:KoloroweSny napisał/a:Jeżeli ktoś pisze, że jest szczęśliwy z różnych drobnych rzeczy ale nie jest szczęśliwy, że jest sam, to pierwsze stwierdzenie jest totalnym oszustwem wobec samego siebie. Bo albo jesteśmy zadowoleni ze swojego życia, doceniamy co mamy albo nie.
Jeżeli ktoś ciągle siedzi i sie zastanawia nad swoim losem, że ktoś ma rodzine a ja nie mam albo dopatruje się, jak bardzo nie jest szczęśliwy samemu ... to sorry jak ma być dobrze? Dlaczego ktos kto jest sam ma byc z tego powodu nieszczęśliwy ? Doceniajmy co mamy. A ile jest nieszczęśliwych związków, tylko gdzie nikt nic na ten temat nie mowi i a później szok i niedowierzanie - rozstali się.Normalnie . A może ktoś jest szczęśliwy, bo ma męża, dzieci, a jednocześnie nieszczęśliwy bo jest chory, czy nie może schudnąć, czy ma problemy finansowe.
Można więc powiedzieć, że ogólnie jest szczęśliwy w życiu czy nie?Z deszczu pod rynne, odchodzisz kompletnie od tematu. Juz nieistotne, Ty masz swoje przekonania, które przejawiasz w każdym wątku. Pomimo to, powodzenia
)
Jak byłam w związku to też tak myślałam, że czemu ja byłam nieszczęśliwa nie będąc w zwiazku . Niestety po latach bycia samej zmieniła mi się perspektywa.
Tak sobie tu pisze. Przecież wiem, że zawsze będę sama albo w związku z rozsądku i nieszczęśliwa.
Tu sobie przynajmniej mogę popisać.
KoloroweSny napisał/a:rossanka napisał/a:Normalnie . A może ktoś jest szczęśliwy, bo ma męża, dzieci, a jednocześnie nieszczęśliwy bo jest chory, czy nie może schudnąć, czy ma problemy finansowe.
Można więc powiedzieć, że ogólnie jest szczęśliwy w życiu czy nie?Z deszczu pod rynne, odchodzisz kompletnie od tematu. Juz nieistotne, Ty masz swoje przekonania, które przejawiasz w każdym wątku. Pomimo to, powodzenia
)
Jak byłam w związku to też tak myślałam, że czemu ja byłam nieszczęśliwa nie będąc w zwiazku . Niestety po latach bycia samej zmieniła mi się perspektywa.
Tak sobie tu pisze. Przecież wiem, że zawsze będę sama albo w związku z rozsądku i nieszczęśliwa.
Tu sobie przynajmniej mogę popisać.
A ile masz lat?
rossanka napisał/a:KoloroweSny napisał/a:Z deszczu pod rynne, odchodzisz kompletnie od tematu. Juz nieistotne, Ty masz swoje przekonania, które przejawiasz w każdym wątku. Pomimo to, powodzenia
)
Jak byłam w związku to też tak myślałam, że czemu ja byłam nieszczęśliwa nie będąc w zwiazku . Niestety po latach bycia samej zmieniła mi się perspektywa.
Tak sobie tu pisze. Przecież wiem, że zawsze będę sama albo w związku z rozsądku i nieszczęśliwa.
Tu sobie przynajmniej mogę popisać.A ile masz lat?
A 44. Pisałam już;)
107 2021-05-03 16:41:57 Ostatnio edytowany przez CCCatch (2021-05-03 16:47:10)
majowa95 - kochana, witaj w klubie. Jak czytam Twoje posty, to widzę w nich swoją sytuację. Może już troszkę uspokojoną, ale mimo wszystko podobną. Też czuję pustkę po stracie partnera, a z drugiej strony zdążyłam zdac już sobie sprawę z tego, jak bardzo niedojrzałe w wielu kwestiach było moje i byłego postępowanie. Śmiem sądzić, że Twoje obecne uczucia są bardzo zbiezne z moimi - nie masz przy sobie drugiej osoby, którą zdążyłaś poznać, której powierzyłaś swoje zaufanie, której obecność w jakiś sposób Cię "ustabilizowała". Zapewne też dużo analizujesz, rozmyślasz i wspominasz - "co by było gdyby"...
Ja do tej pory czasem łapię się na tym, że dalej próbuję rozgryźć powód porzucenia mnie przez eksa, ale źle się to kończy, gdyż zaczyna doskwierać moja urażona duma, gdy pomyslę sobie, że on, jak o sobie mówił - "mały, chudy i brzydki"' - podniósł sobie mną ego, potem rzucił mnie, depcząc przy tym moje - po prostu ZABAWIŁ SIĘ. Nie dowiem się i to gdzieś kłuje.
Wiesz, niby u mnie było podobnie jak Ty opisujesz - ogólnie fantastycznie, ALE z częstymi huśtawkami zarówno jego jak i moimi. Połtora tygodnia przed zerwaniem - "ja bez Ciebie żyć sobie nie wyobrażam" i podobne z jego strony. Potem zerwanie i przedstawianie dziwnych powodów. Powrót do siebie na kilkanaście godzin...Zadręczanie się, czy porzucił mnie dla innej, czy tak nakarmił swoje poczucie wartości, że stwierdził, że skoro byłam ja to czas na jeszcze lepszą. Niefajne i upokrzajace myśli. Jestem dumną osobą i mam teraz do siebie wyrzuty, że go przepraszałam i obiecywałam zmiany. Tyle mojego, ze podczas zwrócenia sobie rzeczy, pokazałam mu, że potrafię bez niego żyć. Bo potrafię, a mimo to brak mi jego obecności. Pomyśl, czy Tobie nie doskwiera to samo. Ja nie wyobrażam sobie w tej chwili przeznaczać czasu i energii na ponowne poznawanie kogoś. Mam duże problemy z obdarzeniem kogoś zaufaniem, a w przypadku mojego eks było i o tyle łatwiej, że nie zaczynaliśmy od "zera", bo znałam go trochę z pracy, a i wielu moich znajomych też go znało. Miałam taki trochę łatwiejszy start. Poznając kogoś całkiem obcego, miałabym ekstremalnie pod górkę. Podejrzewam, że czujesz coś podobnego i ja Cie doskonale rozumiem. Też próbuję sobie zabjać wolny czas - który wcześniej cały spędzałam z byłym - i wypełniam go różnymi zajęciami, spotkaniami itp. ale to nie zawsze działa. Zdaję sobie sprawę z tego, że zastanawiam się, co bysmy teraz robili, gdybyśmy dalej byli razem albo co on w tej chwili robi. Niestety, to jest trudne. Niestety, to będzie się pojawiało, ale wiedz, że z czasem zacznie blednąć i nie będzie Cie aż tak nękało, jak w tej chwili. Staraj się nie idealizować swojego byłego i skup się na wyciąganiu jego wad, a nie zalet. Mi też się wydawało, ze mój miał prawie same zalety - taki troskliwy, zaradny itp. itd., ale jak zdam sobie sprawe, jak w rzeczywistości był niestabilmy...to trochę myślenie się zmienia. Niektóre rzeczy teraz to nawet wydają mi się wręcz śmieszne.
Jeśli 95 to Twój rocznik, to uwierz mi w jedno - jesteś młodziutką osobą, mnóstwo życia przed Tobą.
Ps. przeczytaj moje wątki i jeśli chcesz pogadać, śmiało pisz
Majowa, teraz ja ci coś napiszę. A co ty z tym zrobisz twoja sprawa.
Znajdź w sobie taką siłę, żeby ci powiedziała, że ty odpowiadasz za swoje życie. Sama się zatroszcz o siebie i zakreślaj mocne granice, których nikt nie może naruszyć.Żal ci tamtych chwil? To niech ci nie będzie żal. Były ułudą i produktem twojej fantazji. Nie potrafiłaś rozpoznać i przewidzieć skutków tego związku, więc może takie bolesne doświadczenie sprawi, że bardziej trzeźwo będziesz postrzegać przyszłych partnerów. Ty jesteś dla siebie najważniejsza, a kto tego nie rozumie, niech odchodzi w niebyt.
Jeśli chcesz płakać, płacz, chcesz chodzić do terapeuty, idź, ale to ty bierzesz odpowiedzialność za swoje życie i związki.
Witaj w klubie, Kochana. Też w tym miejscu siedzę. Nie moge pojąć i zrozumieć czemu kopniakiem zostałam wywalona z mojego dobrego życia.
Mnie pomaga terapia, albo chociaż wygadanie się. Jeśli chodzi o deprechę, no to farmakologia.
Ile jesteś po rozstaniu? Co wyciągnęłaś z tej terapii? Może masz jakieś rady?
Majowa, teraz ja ci coś napiszę. A co ty z tym zrobisz twoja sprawa.
Znajdź w sobie taką siłę, żeby ci powiedziała, że ty odpowiadasz za swoje życie. Sama się zatroszcz o siebie i zakreślaj mocne granice, których nikt nie może naruszyć.Żal ci tamtych chwil? To niech ci nie będzie żal. Były ułudą i produktem twojej fantazji. Nie potrafiłaś rozpoznać i przewidzieć skutków tego związku, więc może takie bolesne doświadczenie sprawi, że bardziej trzeźwo będziesz postrzegać przyszłych partnerów. Ty jesteś dla siebie najważniejsza, a kto tego nie rozumie, niech odchodzi w niebyt.
Jeśli chcesz płakać, płacz, chcesz chodzić do terapeuty, idź, ale to ty bierzesz odpowiedzialność za swoje życie i związki.
Ja naprawdę bardzo, bardzo chciałabym znaleźć w sobie taką siłę i czasem popadam z tego w wielką rozpacz, że za nic mi to nie wychodzi. Czasem mówię sobie, dość, spójrz w lustro, zobacz jak wyglądasz, zobacz jak zmarnowałaś miesiąc swojego życia, podczas gdy on zapewne ma się świetnie! Walcz! Zaczynam myśleć o moim życiu, jak ułożyć je na nowo, że spełnię swoje marzenia. Przez chwilę czuję to odbicie się od dna, a chwilę potem wpadam w czarną rozpacz, że to wszystko jest na siłę i wcale nie jest dobrze. Nie wiem, może to jest jeszcze za wcześnie, staram się , ale mi to totalnie nie wychodzi. Cały czas mam obniżony nastrój.
Walczę, stworzyłam sobie nawet taki dziennik myśli, które zaprzątają mi głowę, np piszę sobie o swoich wątpliwościach - nigdy nie będę szczęśliwa - po czym zapisuję myśl odwrotną ,, nie wiem jak potoczy się moje życie, jeśli się postaram znajdę swoje szczęście" itp. I to pomaga na chwilę a potem znów zaczynam płakać, bo to wszystko tak okropnie boli.
Czytam książki psychologiczne, stosuję różne techniki, ale nie mogę znaleźć w sobie tej siły i wściekam się na siebie, że innym się to udaje a mi nie. I tak wiem, nie powinnam siebie porównywać do innych, bo każdy przechodzi to w indywidualny sposób i w indywidualnym czasie, ale jak pojawiają się czarne myśli to właśnie takie.
Jednym słowiem próbuję ale mi nie wychodzi.
majowa95 - kochana, witaj w klubie. Jak czytam Twoje posty, to widzę w nich swoją sytuację. Może już troszkę uspokojoną, ale mimo wszystko podobną. Też czuję pustkę po stracie partnera, a z drugiej strony zdążyłam zdac już sobie sprawę z tego, jak bardzo niedojrzałe w wielu kwestiach było moje i byłego postępowanie. Śmiem sądzić, że Twoje obecne uczucia są bardzo zbiezne z moimi - nie masz przy sobie drugiej osoby, którą zdążyłaś poznać, której powierzyłaś swoje zaufanie, której obecność w jakiś sposób Cię "ustabilizowała". Zapewne też dużo analizujesz, rozmyślasz i wspominasz - "co by było gdyby"...
Ja do tej pory czasem łapię się na tym, że dalej próbuję rozgryźć powód porzucenia mnie przez eksa, ale źle się to kończy, gdyż zaczyna doskwierać moja urażona duma, gdy pomyslę sobie, że on, jak o sobie mówił - "mały, chudy i brzydki"' - podniósł sobie mną ego, potem rzucił mnie, depcząc przy tym moje - po prostu ZABAWIŁ SIĘ. Nie dowiem się i to gdzieś kłuje.
Wiesz, niby u mnie było podobnie jak Ty opisujesz - ogólnie fantastycznie, ALE z częstymi huśtawkami zarówno jego jak i moimi. Połtora tygodnia przed zerwaniem - "ja bez Ciebie żyć sobie nie wyobrażam" i podobne z jego strony. Potem zerwanie i przedstawianie dziwnych powodów. Powrót do siebie na kilkanaście godzin...Zadręczanie się, czy porzucił mnie dla innej, czy tak nakarmił swoje poczucie wartości, że stwierdził, że skoro byłam ja to czas na jeszcze lepszą. Niefajne i upokrzajace myśli. Jestem dumną osobą i mam teraz do siebie wyrzuty, że go przepraszałam i obiecywałam zmiany. Tyle mojego, ze podczas zwrócenia sobie rzeczy, pokazałam mu, że potrafię bez niego żyć. Bo potrafię, a mimo to brak mi jego obecności. Pomyśl, czy Tobie nie doskwiera to samo. Ja nie wyobrażam sobie w tej chwili przeznaczać czasu i energii na ponowne poznawanie kogoś. Mam duże problemy z obdarzeniem kogoś zaufaniem, a w przypadku mojego eks było i o tyle łatwiej, że nie zaczynaliśmy od "zera", bo znałam go trochę z pracy, a i wielu moich znajomych też go znało. Miałam taki trochę łatwiejszy start. Poznając kogoś całkiem obcego, miałabym ekstremalnie pod górkę. Podejrzewam, że czujesz coś podobnego i ja Cie doskonale rozumiem. Też próbuję sobie zabjać wolny czas - który wcześniej cały spędzałam z byłym - i wypełniam go różnymi zajęciami, spotkaniami itp. ale to nie zawsze działa. Zdaję sobie sprawę z tego, że zastanawiam się, co bysmy teraz robili, gdybyśmy dalej byli razem albo co on w tej chwili robi. Niestety, to jest trudne. Niestety, to będzie się pojawiało, ale wiedz, że z czasem zacznie blednąć i nie będzie Cie aż tak nękało, jak w tej chwili. Staraj się nie idealizować swojego byłego i skup się na wyciąganiu jego wad, a nie zalet. Mi też się wydawało, ze mój miał prawie same zalety - taki troskliwy, zaradny itp. itd., ale jak zdam sobie sprawe, jak w rzeczywistości był niestabilmy...to trochę myślenie się zmienia. Niektóre rzeczy teraz to nawet wydają mi się wręcz śmieszne.
Jeśli 95 to Twój rocznik, to uwierz mi w jedno - jesteś młodziutką osobą, mnóstwo życia przed Tobą.Ps. przeczytaj moje wątki i jeśli chcesz pogadać, śmiało pisz
Przeczytałam Twoje wątki, nie było za ciekawie. Bardzo przykra sytuacja i rzeczywiście dość podobna sytuacja nas spotkała.
Dawno temu się rozstaliście? Jak się teraz czujesz?
Czytałam też Twoje inne wątki i widzę, że doskwiera Tobie również samotność.
Ja rozpoczęłam terapię u ponoć najlepszej Pani psycholog w mieście, bardzo głęboko wierzę, że przy moim zaangażowaniu wyjdę z tego. Niestety te spotkania mam co 2 tygodnie, na więcej finansowo nie mogę sobie pozwolić, ale może uzyskam jakieś wskazówki, jak się tego wszystkiego wyzbyć, jak pokochać siebie i swoje życie. Chociaż zapewne będzie to długa praca, to nie chcę się poddawać i siedzieć pod kocem, bo tak jest wygodniej. Będę na pewno relacjonować co i jak, zapewne wiele osób jest teraz w takiej sytuacji i może coś to komuś pomoże w przyszłości. Chyba, że jestem tak ciężkim przypadkiem, że nic mi pomoże.
Tamiraa napisał/a:Majowa, teraz ja ci coś napiszę. A co ty z tym zrobisz twoja sprawa.
Znajdź w sobie taką siłę, żeby ci powiedziała, że ty odpowiadasz za swoje życie. Sama się zatroszcz o siebie i zakreślaj mocne granice, których nikt nie może naruszyć.Żal ci tamtych chwil? To niech ci nie będzie żal. Były ułudą i produktem twojej fantazji. Nie potrafiłaś rozpoznać i przewidzieć skutków tego związku, więc może takie bolesne doświadczenie sprawi, że bardziej trzeźwo będziesz postrzegać przyszłych partnerów. Ty jesteś dla siebie najważniejsza, a kto tego nie rozumie, niech odchodzi w niebyt.
Jeśli chcesz płakać, płacz, chcesz chodzić do terapeuty, idź, ale to ty bierzesz odpowiedzialność za swoje życie i związki.Ja naprawdę bardzo, bardzo chciałabym znaleźć w sobie taką siłę i czasem popadam z tego w wielką rozpacz, że za nic mi to nie wychodzi. Czasem mówię sobie, dość, spójrz w lustro, zobacz jak wyglądasz, zobacz jak zmarnowałaś miesiąc swojego życia, podczas gdy on zapewne ma się świetnie! Walcz! Zaczynam myśleć o moim życiu, jak ułożyć je na nowo, że spełnię swoje marzenia. Przez chwilę czuję to odbicie się od dna, a chwilę potem wpadam w czarną rozpacz, że to wszystko jest na siłę i wcale nie jest dobrze. Nie wiem, może to jest jeszcze za wcześnie, staram się , ale mi to totalnie nie wychodzi. Cały czas mam obniżony nastrój.
Walczę, stworzyłam sobie nawet taki dziennik myśli, które zaprzątają mi głowę, np piszę sobie o swoich wątpliwościach - nigdy nie będę szczęśliwa - po czym zapisuję myśl odwrotną ,, nie wiem jak potoczy się moje życie, jeśli się postaram znajdę swoje szczęście" itp. I to pomaga na chwilę a potem znów zaczynam płakać, bo to wszystko tak okropnie boli.
Czytam książki psychologiczne, stosuję różne techniki, ale nie mogę znaleźć w sobie tej siły i wściekam się na siebie, że innym się to udaje a mi nie. I tak wiem, nie powinnam siebie porównywać do innych, bo każdy przechodzi to w indywidualny sposób i w indywidualnym czasie, ale jak pojawiają się czarne myśli to właśnie takie.
Jednym słowiem próbuję ale mi nie wychodzi.
Teraz doczytałam, że jesteś na lekach.To dużo zmienia.Dlaczego szczęście uzależniasz od przyszłego partnera?To w tobie ktoś ma znaleźć szczęście,a nie na odwrót.Moze rzeczywiście każdy przechodzi inaczej. Z doświadczenia wiem, że książki nie pomagają. Tylko dodatkowe zajęcia.
majowa95 napisał/a:Tamiraa napisał/a:Majowa, teraz ja ci coś napiszę. A co ty z tym zrobisz twoja sprawa.
Znajdź w sobie taką siłę, żeby ci powiedziała, że ty odpowiadasz za swoje życie. Sama się zatroszcz o siebie i zakreślaj mocne granice, których nikt nie może naruszyć.Żal ci tamtych chwil? To niech ci nie będzie żal. Były ułudą i produktem twojej fantazji. Nie potrafiłaś rozpoznać i przewidzieć skutków tego związku, więc może takie bolesne doświadczenie sprawi, że bardziej trzeźwo będziesz postrzegać przyszłych partnerów. Ty jesteś dla siebie najważniejsza, a kto tego nie rozumie, niech odchodzi w niebyt.
Jeśli chcesz płakać, płacz, chcesz chodzić do terapeuty, idź, ale to ty bierzesz odpowiedzialność za swoje życie i związki.Ja naprawdę bardzo, bardzo chciałabym znaleźć w sobie taką siłę i czasem popadam z tego w wielką rozpacz, że za nic mi to nie wychodzi. Czasem mówię sobie, dość, spójrz w lustro, zobacz jak wyglądasz, zobacz jak zmarnowałaś miesiąc swojego życia, podczas gdy on zapewne ma się świetnie! Walcz! Zaczynam myśleć o moim życiu, jak ułożyć je na nowo, że spełnię swoje marzenia. Przez chwilę czuję to odbicie się od dna, a chwilę potem wpadam w czarną rozpacz, że to wszystko jest na siłę i wcale nie jest dobrze. Nie wiem, może to jest jeszcze za wcześnie, staram się , ale mi to totalnie nie wychodzi. Cały czas mam obniżony nastrój.
Walczę, stworzyłam sobie nawet taki dziennik myśli, które zaprzątają mi głowę, np piszę sobie o swoich wątpliwościach - nigdy nie będę szczęśliwa - po czym zapisuję myśl odwrotną ,, nie wiem jak potoczy się moje życie, jeśli się postaram znajdę swoje szczęście" itp. I to pomaga na chwilę a potem znów zaczynam płakać, bo to wszystko tak okropnie boli.
Czytam książki psychologiczne, stosuję różne techniki, ale nie mogę znaleźć w sobie tej siły i wściekam się na siebie, że innym się to udaje a mi nie. I tak wiem, nie powinnam siebie porównywać do innych, bo każdy przechodzi to w indywidualny sposób i w indywidualnym czasie, ale jak pojawiają się czarne myśli to właśnie takie.
Jednym słowiem próbuję ale mi nie wychodzi.
Teraz doczytałam, że jesteś na lekach.To dużo zmienia.Dlaczego szczęście uzależniasz od przyszłego partnera?To w tobie ktoś ma znaleźć szczęście,a nie na odwrót. Moze rzeczywiście każdy przechodzi inaczej. Z doświadczenia wiem, że książki nie pomagają. Tylko dodatkowe zajęcia.
Wydaje mi się, że wiele może być tego powodów. Moja mama jest sama i wiem, że nie jest szczęśliwa, bardzo dużo mówi o tym, jaka samotność jest okropna.
Związek dawał mi szczęście, bo podzielaliśmy wspólną pasję i dzięki niej robiliśmy mnóstwo fajnych rzeczy. Nie mogę realizować sama tej pasji z przyczyn niezależnych ode mnie (nie chcę zagłębiać się w ten temat, kiedyś ktoś może odkryć, że majowa95 to ja). Kochałam go i po prostu byłam przy nim szczęśliwa.
A co chodzi o przyszłego partnera to nawet nie mam go w głowie. Nawet sobie tego nie wyobrażam. Raczej jestem nastawiona na to, że przejdę przez życie samotnie. I najtrudniejszą rzeczą w tym wszystkim jest pozbieranie siebie, posklejanie do kupy. Projektowanie swojego życia na nowo, nie mając na to ochoty. I właśnie z tego powodu zapisałam się na terapię - by wyzwolić się z cierpienia po rozstaniu i by zbudować swoje życie na nowo. Samej.
Majowa,życzę ci powodzenia.
Wydaje mi się, że wiele może być tego powodów. Moja mama jest sama i wiem, że nie jest szczęśliwa, bardzo dużo mówi o tym, jaka samotność jest okropna.
Związek dawał mi szczęście, bo podzielaliśmy wspólną pasję i dzięki niej robiliśmy mnóstwo fajnych rzeczy. Nie mogę realizować sama tej pasji z przyczyn niezależnych ode mnie (nie chcę zagłębiać się w ten temat, kiedyś ktoś może odkryć, że majowa95 to ja). Kochałam go i po prostu byłam przy nim szczęśliwa.
A co chodzi o przyszłego partnera to nawet nie mam go w głowie. Nawet sobie tego nie wyobrażam. Raczej jestem nastawiona na to, że przejdę przez życie samotnie. I najtrudniejszą rzeczą w tym wszystkim jest pozbieranie siebie, posklejanie do kupy. Projektowanie swojego życia na nowo, nie mając na to ochoty. I właśnie z tego powodu zapisałam się na terapię - by wyzwolić się z cierpienia po rozstaniu i by zbudować swoje życie na nowo. Samej.
Majowa przestań w końcu taplać się w tej swojej rozpaczy na tym swoim serco-poletku. Dużo mądrych rzeczy tutaj zostało powiedziane przez wiele osób- daj czasowi czas a nie wymyślasz ze mama samotna wiec ty tez będziesz. Twoja mama jest samotna bo tak sobie wybrała- jakby chciała być z kim to by była.
Twój kolejny upust tego ze w związku to jest się przykutym łańcuchem do drugiej osoby- teraz nie możesz tych samych pasji realizować bo jesteś sama. To sobie znajdź cos nowego, albo cokolwiek by to nie było znajdź sobie kogoś innego do realizowania tej pasji ( jeśli nie można jej realizować w pojedynkę)
Poza tym dzieciaku ile ty masz lat ? 26? Przestań buczeć w końcu ze nikogo nie znajdziesz- póki co twój mozg po prostu się tym nie zajmuje, bo ty za bardzo go zajmujesz rozmyślaniem o swoim byłym i tej 'wielkiej' miłości która skończyła się z dnia na dzien. Całe życie przed tobą, to co wszyscy tutaj piszą to prawda - żeby ruszyć na przód musisz nauczyć się lubić sama siebie i zrozumieć ze on ani żaden facet nie jest ci potrzebny do tego żeby być sobą.
Minęło dopiero 5 tygodni wiec jesteś gdzieś na początku drogi - ale jak dalej będziesz się skupiać na tym ze było tak wspaniale to nigdy nie ruszysz na przód bo zostaniesz w przeszłości.
Noo a poza tym powyzej, dziewczyyynooo, jestes jeszcze bardzo młoda. Mamy takie czasy, że jak tylko ktoś chce, to może się doskonale realizować w każdej dziedzinie życia. Znajdz sobie jakieś swoje 'coś' co Ci da przyjemność i zadowolenie. Wyjdz na spacer, wyjdz do ludzi, wyjdz na piwo. Pośpij na maksa, zrób porządek ze swoją urodą. Nawet nie wiesz ile życia Ci umyka kiedy żałujesz jakiegoś kolesia. Tego kwiatu jest pół światu a on nie jest jedyny. Zapewniam Cie, że poznasz jeszcze kogoś wartego uwagi. Tylko zainwestuj w siebie, bo nikt nie chce kogoś narzekającego i płaczącego. Zostaw tą przeszłość, liczy się tylko przyszłość.
Autorko, póki co, jeszcze pewne skłonności dotrwania w związku czy bycia samemu się NIE dziedziczą, więc nie ma sensu, abyś się cała kąpała w tym swoim nieszczęściu. Z boku ma się wrqażenie, że sprawia to takim osobom, jak Ty przyjemność. W dodatku utrzymuje się w Tobie wiara w to, żę nagle zjawi się cudowny książę(njalepiej ex) i całkowicie się zmieni, jak za dotknięciem różdżki, zmieni się i wszystko znowu będzie wspaniale. Ludzie się rozstają, bo okazuje się po czasie, że się źle dobrali i nie potrafią się dogadać - naturalna rzecz.
Ponadto, nie szukamy jakiejś konkretnej osoby, tylko partnera o pewnnych cechach, więc jak po czasie okazuje się, że ktoś nas zawodzi, to należy się poważnie zastanowić, czy należy dalej w tym trwać. Nikt nie jest nam przeznaczony ani połączony jedyną i wieczną miłością, bo to historie dla 13-14 latek a nie dla dorosłych ludzi. Partner nie ma być naszą podporą i drugą połówką, bez którego sobie nie poradzoimy w życiu. Czytając Twoją historię, jak i paru innych użytkowniczek(faceci o takim podejściu to prawdziwa rzadkość), mam wrażnie, że facet jest Wam potrzebny nie tylko do tego, aby czuć się wartościową, ale także jest warunkiem niezbędnym do przeżycia w sensie fizycznym.
XYW napisał/a:bagienni_k napisał/a:Próbując wczuć sie w czyjąś sytuację tego typu, najbardziej nieprawdopodobne staje się to, jak człowiek pogrąża się w rozpaczy do tego stopnia, że ma problem z jedzeniem czy spaniem. Niesamowite, jak może nam zależeć na obecności drugiego człowieka, dlatego tym bardziej szacun, jeśli ktoś wyszedł z tego bez specjalistycznej pomocy.
W sieci spotyka się wiele wypowiedzi, kiedy rozstanie czy rozwód jest dla kogoś ulgą, coś jak wypłynięciem na powierzchnię pod długim bezdechu.Autorko, jak widzisz da się wyjść z takiego przygnębienoia, więc pozostaje życzyć dużo siły i wytrwałości!
nie mogłem jeść, nie mogłem spać ;-) , a teraz się tylko z tego śmieje..
Długo to trwało?
od pazdziernika 2019 do początku tego roku - ale dużo błędów było moich, bo się spotkałem z ex po jakimś czasie. Teraz spotykam się z nowo poznaną dziewczyna i jest dobrze (też mówiłem, że nigdy nie spotkam kogoś kto będzie budził we mnie jakieś uczucie)
XYW Zaraz Ci powiedzą, że facetom jest łatwiej, że lepiej to znoszą itd..No, ale trzeba się o tym po prostu przekonać, skoro Ci się to udało
120 2021-05-03 20:08:52 Ostatnio edytowany przez CCCatch (2021-05-03 20:10:49)
Przeczytałam Twoje wątki, nie było za ciekawie. Bardzo przykra sytuacja i rzeczywiście dość podobna sytuacja nas spotkała.
Dawno temu się rozstaliście? Jak się teraz czujesz?Czytałam też Twoje inne wątki i widzę, że doskwiera Tobie również samotność.
Ja rozpoczęłam terapię u ponoć najlepszej Pani psycholog w mieście, bardzo głęboko wierzę, że przy moim zaangażowaniu wyjdę z tego. Niestety te spotkania mam co 2 tygodnie, na więcej finansowo nie mogę sobie pozwolić, ale może uzyskam jakieś wskazówki, jak się tego wszystkiego wyzbyć, jak pokochać siebie i swoje życie. Chociaż zapewne będzie to długa praca, to nie chcę się poddawać i siedzieć pod kocem, bo tak jest wygodniej. Będę na pewno relacjonować co i jak, zapewne wiele osób jest teraz w takiej sytuacji i może coś to komuś pomoże w przyszłości. Chyba, że jestem tak ciężkim przypadkiem, że nic mi pomoże.
Rozstanie było w lutym. Czuję się różnie, ale ja jestem z tych osób, które są miękkie na zewnątrz, a twarde w środku. Zdarzały się naprawdę złe dni, ale ogólnie nie jest źle, tylko ta samotnosć...Tak jak napisałaś - doskwiera mi i to bardzo. Nie wiem nawet czy nie doskwiera mi bardziej ona niż brak partnera (czyt.: tego konkretnego, czyli stricte mojego byłego). Idzie lato, w zeszłym roku całe spędziliśmy je razem wiec nudy nie było. Nie wiem co będzie w tym roku. U nas było tak, że w wielu kwestiach doskonale się dobraliśmy, wiele rzeczy było takich naturalnych, bez spiny, bez krępacji. Czułam się mega swobodnie przy nim, zreszta sam fakt, ze z początku mój były kompletnie mi się nie podobał, a potem nie mogliśmy się od siebie oderwać już wiele znaczy, bo nigdy w życiu nawet nie pocałowałabym kogoś, kto mnie fizycznie nie pociąga.
Też chodziłam do psychologa, przerwałam ale niedługo zaczynam wizyty u innej osoby. Też ciągle słyszę o "pokochaniu siebie", "znalezieniu zajęć", "skończeniu myślenia o tym", bo "można wszystko ale trzeba tego chcieć". Pewnie można, ale to potrwa. Musisz się z tego powoli otrzepać. Krok po kroku, kawałek po kawałku. Dzień po dniu. Tylko pamiętaj, nie pozwól na to, aby Twój mózg wmówił sobie, że bez tego człowieka Twój swiat nie istnieje. On istnieje dalej i nie pozwól dać temu draniowi satysfakcji, że tak Ci źle bez niego. Nie będę pisać Ci tego co inni, bo ja jestem w podobnej sytuacji do Ciebie więc mój punkt widzenia znacząco odbiega od ich. Jeśli masz przyjaciół/ki - spedzaj z nimi czas. Mi np. oni wiele pomogli, otworzyli oczy na pewne sprawy i uświadomili, że ten zwiazek i tak nie miałby szans. Ja bym kontynuowała dominowanie słabego mężczyzny, który dalej by płakał, skarżył się mamie, która - niby taka cierpliwa i wyrozumiała - traktowałaby mnie jak intruza, wroga i rywalkę - a moi rodzice nadal go jak syna z otwartymi ramionami i tak dalej i tak dalej, błędne koło.
Nie wiem, podobnie jak Ty, czy jeszcze kiedykolwiek kogoś znajdę. Na chwilę obecną przyuczam się do życia w samotnosci i jestem przekonana, ze tak wlaśnie je spędzę. Zaboli pewnie jak gdzieś zobaczę albo usłyszę o moim byłym z nową dziewczyną (ah ta duma), ale koniec końców - choć wiem że łatwiej mówić/pisać niż zrobić - szkoda życia na fr***rów którzy nas rzucili
Wydaje mi się, że wiele może być tego powodów. Moja mama jest sama i wiem, że nie jest szczęśliwa, bardzo dużo mówi o tym, jaka samotność jest okropna.
Związek dawał mi szczęście, bo podzielaliśmy wspólną pasję i dzięki niej robiliśmy mnóstwo fajnych rzeczy. Nie mogę realizować sama tej pasji z przyczyn niezależnych ode mnie (nie chcę zagłębiać się w ten temat, kiedyś ktoś może odkryć, że majowa95 to ja). Kochałam go i po prostu byłam przy nim szczęśliwa.
A co chodzi o przyszłego partnera to nawet nie mam go w głowie. Nawet sobie tego nie wyobrażam. Raczej jestem nastawiona na to, że przejdę przez życie samotnie. I najtrudniejszą rzeczą w tym wszystkim jest pozbieranie siebie, posklejanie do kupy. Projektowanie swojego życia na nowo, nie mając na to ochoty. I właśnie z tego powodu zapisałam się na terapię - by wyzwolić się z cierpienia po rozstaniu i by zbudować swoje życie na nowo. Samej.Majowa przestań w końcu taplać się w tej swojej rozpaczy na tym swoim serco-poletku. Dużo mądrych rzeczy tutaj zostało powiedziane przez wiele osób- daj czasowi czas a nie wymyślasz ze mama samotna wiec ty tez będziesz. Twoja mama jest samotna bo tak sobie wybrała- jakby chciała być z kim to by była.
Twój kolejny upust tego ze w związku to jest się przykutym łańcuchem do drugiej osoby- teraz nie możesz tych samych pasji realizować bo jesteś sama. To sobie znajdź cos nowego, albo cokolwiek by to nie było znajdź sobie kogoś innego do realizowania tej pasji ( jeśli nie można jej realizować w pojedynkę)Poza tym dzieciaku ile ty masz lat ? 26? Przestań buczeć w końcu ze nikogo nie znajdziesz- póki co twój mozg po prostu się tym nie zajmuje, bo ty za bardzo go zajmujesz rozmyślaniem o swoim byłym i tej 'wielkiej' miłości która skończyła się z dnia na dzien. Całe życie przed tobą, to co wszyscy tutaj piszą to prawda - żeby ruszyć na przód musisz nauczyć się lubić sama siebie i zrozumieć ze on ani żaden facet nie jest ci potrzebny do tego żeby być sobą.
Minęło dopiero 5 tygodni wiec jesteś gdzieś na początku drogi - ale jak dalej będziesz się skupiać na tym ze było tak wspaniale to nigdy nie ruszysz na przód bo zostaniesz w przeszłości.
Ja nie rozmyślam nad tym, że mama jest samotna i na pewno u mnie tak będzie, padło to pytanie dlaczego uzależniam szczęście od mężczyzny (mojego ex), więc napisałam to co czułam. Na co dzień nie siedzę i nie rozmyślam, że mama jest sama i na pewno tak będzie u mnie. Ale myślę, że słowa mamy na pewno w jakimś stopniu karmią moją podświadomość w tej sposób.
Gdyby była jakaś recepta na nierozmyślanie, bardzo chętnie bym ją wykorzystała. To nie jest tak, że sama stwarzam sobie warunki do tego by siedzieć i płakać. Było tak przez dłuższy czas, bardzo mnie to załamało, do tego stopnia że nie byłam w stanie wykonywać podstawowych czynności, zaniedbałam się, trzęsłam się, czy chciałam czy nie, wciąż przypominał mi się moment jak mnie porzucał, leżałam i po prostu wyłam, płakałam. Nikomu tego nie życzę. Nie mogłam zapanować nad sobą, ale poszłam do psychiatry i zdiagnozował depresję. Nadal nie jest dobrze, nadal nic mnie nie cieszy, nadal ciężko mi pracować, i się ogarnąć, czuję ogromną apatię a leki zaczną działać z 3-4 tygodnie. Zapisałam się na terapię, poszukuję nowych pasji. Więc nie do końca jest to buczenie.
Ja tu po prostu napisałam to co leży mi na sercu, nie mam się komu zwierzyć za bardzo. Na pewno nie raz miałaś taką sytuację, że było Ci źle i chciałaś po prostu się z kimś tym podzielić, wyrazić swoje uczucia. Wydaje mi się, że jest to lepsze, niż duszenie wszystkiego w sobie i udawanie, że wszystko jest okej Nie każdy ma taką super silną psychikę, że od razu idzie do przodu, ja może robię małe kroki, ale naprawdę je robię. Potrzebowałam po prostu wygadania się, wymiany doświadczeń. Jest to dla mnie bardzo trudne doświadczenie i po prostu średnio sobie ze wszystkim radzę. I nie chodzi mi o to, żeby teraz każdy głaskał mnie po głowie. Ale przykro mi, że nazwałaś moje uczucia buczeniem.
Autorko, póki co, jeszcze pewne skłonności dotrwania w związku czy bycia samemu się NIE dziedziczą, więc nie ma sensu, abyś się cała kąpała w tym swoim nieszczęściu. Z boku ma się wrqażenie, że sprawia to takim osobom, jak Ty przyjemność. W dodatku utrzymuje się w Tobie wiara w to, żę nagle zjawi się cudowny książę(njalepiej ex) i całkowicie się zmieni, jak za dotknięciem różdżki, zmieni się i wszystko znowu będzie wspaniale. Ludzie się rozstają, bo okazuje się po czasie, że się źle dobrali i nie potrafią się dogadać - naturalna rzecz.
Ponadto, nie szukamy jakiejś konkretnej osoby, tylko partnera o pewnnych cechach, więc jak po czasie okazuje się, że ktoś nas zawodzi, to należy się poważnie zastanowić, czy należy dalej w tym trwać. Nikt nie jest nam przeznaczony ani połączony jedyną i wieczną miłością, bo to historie dla 13-14 latek a nie dla dorosłych ludzi. Partner nie ma być naszą podporą i drugą połówką, bez którego sobie nie poradzoimy w życiu. Czytając Twoją historię, jak i paru innych użytkowniczek(faceci o takim podejściu to prawdziwa rzadkość), mam wrażnie, że facet jest Wam potrzebny nie tylko do tego, aby czuć się wartościową, ale także jest warunkiem niezbędnym do przeżycia w sensie fizycznym.
Ja już tutaj wiele razy pisałam, że ja nie czekam na księcia na białym koniu, nie czekam na ex (mimo że okropnie tęsknię i go kocham - wiem, że to koniec) nie szukam nikogo, nie chcę nikogo innego, po prostu nie będę potrafiła nikomu już zaufać, generalnie miałam 2 partnerów w życiu, jeden mnie oszukiwał, na końcu zdradził, drugi nie oszukiwał, ale porzucał. I w tej chwili nie jestem w stanie nikomu zaufać. Kolejna sprawa, bardzo ciężko przechodzę rozstania a to co się teraz dzieje - nie chcę tego nigdy więcej doświadczyć. Więc mówiąc, że nigdy z nikim nie będę jest to raczej mój świadomy wybór. Problemem jest bardziej stworzenie świata na nowo. Nauczenie się życia w pojedynkę. Łącznie przez 9 lat całym moim życiem był najpierw jeden ex, potem drugi. Nigdzie nie było tam mnie. I po tylu latach muszę się z tym zetknąć. Potraciłam też przez to wiele znajomych, pochodzę z małego miasta, każdy gdzieś powyjeżdżał, mam pracę zdalną więc nie pozostało mi nic innego jak spędzać czas tylko samej z sobą. A to jest wyzwanie.
XYW Zaraz Ci powiedzą, że facetom jest łatwiej, że lepiej to znoszą itd..No, ale trzeba się o tym po prostu przekonać, skoro Ci się to udało
było ciężko w cholerę..
Majowa,życzę ci powodzenia.
Bardzo dziękuję. Moim marzeniem jest wejść tutaj i napisać ,,Słuchajcie udało się" i dać tym samym nadzieję innym osobom, które będą w tej sytuacji.
Noo a poza tym powyzej, dziewczyyynooo, jestes jeszcze bardzo młoda. Mamy takie czasy, że jak tylko ktoś chce, to może się doskonale realizować w każdej dziedzinie życia. Znajdz sobie jakieś swoje 'coś' co Ci da przyjemność i zadowolenie. Wyjdz na spacer, wyjdz do ludzi, wyjdz na piwo. Pośpij na maksa, zrób porządek ze swoją urodą. Nawet nie wiesz ile życia Ci umyka kiedy żałujesz jakiegoś kolesia. Tego kwiatu jest pół światu a on nie jest jedyny. Zapewniam Cie, że poznasz jeszcze kogoś wartego uwagi. Tylko zainwestuj w siebie, bo nikt nie chce kogoś narzekającego i płaczącego. Zostaw tą przeszłość, liczy się tylko przyszłość.
Lata szybko lecą niestety. Mam takie swoje małe coś, co chciałabym realizować. I kiedyś dawało mi dużo radości. A teraz niestety raczej się do tego zmuszam, może będzie lepiej z czasem. Bardzo chętnie wyszłabym do ludzi, ale moją kolejną misją jest ich poznanie. A z tym, że życie mi umyka - wiem i za każdym razem jak płaczę przez niego złoszczę się na siebie, że nie potrafię tak po prostu pójść do przodu jak często robią to inni. W szczególności mistrzami w tym są mężczyźni. Pamiętam jak rozstałam się z moim ex poprzednim razem, ja ledwo trzymająca się na nogach, płacząca w kątach, autobusach, toaletach, on śmiejący się, nucący sobie piosenki. Zazdroszczę.
Nie nazwałam twoich uczuć buczeniem- napisałam tylko ze buczysz ze już nikogo nie znajdziesz, a to jest cos na czym kompletnie nie powinnaś się teraz skupiać.
Każdy z nas przeżył rozstanie jest to jedna z integralnych części życia. Oczywiście nikt nigdy nie nauczył nas jak ma się to rozstanie ogarnąć i odczuwać. Nie dał żadnych wytycznych - wszyscy co ci piszą podają ci mniej więcej wytyczne co jest najlepiej zrobić w takich wypadkach, bo przeżyliśmy to, nauczyliśmy się na naszych bledach.
Następnym razem jak dojdzie do rozstania to będziesz bardziej świadoma wszystkiego.
Z ta depresja to już wcześniej miałaś jakie objawy czy po prostu objawiła ci się przy rozstaniu ?
Ja tez pamiętam jak kiedyś się rozstałam z chłopakiem to płakałam ze dwa tygodnie - tylko ze to ja z nim zerwałam. Dalej płakałam, dalej mi było smutno. Pamiętam jak stałam w knajpie ze znajomymi i piliśmy jakieś szoty i ja rozryczałam się stojąc z ta działka w ręku na środku pubu.
Rozumiem ze teraz pandemia nie sprzyja ale socjalizowanie się ze znajomymi jest naprawdę lekiem, gadanie z przyjaciółkami, otaczanie się ludźmi. Najgorsze jest to co ty zrobiłaś- zamknąć się w domu i rozpamiętywać ta chwile kiedy się skończyło i wszystkie inne chwile.
A mozg to podstępna bestia i lubi tam przypomnieć nam różne rzeczy o których nie chcemy myśleć. stad właśnie każdy razi - zajmij się czymś, bo tak naprawdę zajmujesz mozg i wtedy nie masz aż tak wiele czasu na analizowanie. Spotkaj się z innymi, posłuchaj o ich problemach, pożartuj, pośmiej się - nie masz czasu na analizowanie tego co było. To nie jest tak ze masz siebie sama kreować od początku, bo tak się nie da, ale musisz się nauczyć co lubisz robić- sama, co z innymi ludzmi.
szkoda życia na fr***rów którzy nas rzucili
Amen sister!!!!
127 2021-05-03 20:48:56 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2021-05-03 20:52:26)
" Nie chcę nikogo innego"
" Nie będę potrafiła już nikomu zaufać"
" Łącznie przez 9 lat całym moim życiem był najpierw jeden ex, potem drugi. Nigdzie nie było tam mnie"
Te zdania mówią o Tobie wszytko. Potrzebujesz porządnej terapii, jeśli nie potrafisz wyrzucić z siebie wspomnień ani nawet przestać myśleć o kimś, kto Cie perfidnie skrzywdził i miał Cię za nic.
Życzę Ci powodzenia, ale łatwo pewnie nie będzie, skoro sama zamykasz sobie drogę do normalności. Ludzie, wychodząc z traumy, zauważają, że jest jednak sens w tym, co robią i czym się zajmują, zaczyna ich to cieszyć. dostrzegają coś więcej, niż tylko wspomnienia. Im szybciej to zadziała, tym lepiej. Szybciej to następuje, kiedy osoba zdaję sobie sprawę, że nie żyje dla innych, tylk odla samego siebie, gdzie to ona sama jest odpowiedzialna za swoje życie, szczęście i powodzenie.
Ta historia i wiele przytoczonych przez inne Panie dowodzi tego że żadna kobieta nie powinna oddawać władzy nad swoim szczęściem i samopoczuciem drugiej stronie.
Ludzie odchodzą i ranią, czasem wychodzą na jaw ich kłamstwa, czasem po prostu zmieniają się im priorytety i nie gracie dalej w 1 drużynie, jakkolwiek to nie brzmi okrutnie takie po prostu jest życie. Dużo kobiet myli uzależnienie adrenalinowe (emocje które generuje 2 strona) z miłością. Obawiam się że to trochę wpływ filmów i tych wszystkich tureckich seriali, gdzie każdy oszukuje i się zdradza. Wykorzystaj to doświadczenie jako doświadczenie które przekujesz z wiekiem w ogromny sukces, bo ta sytucja pokazuje też wiele deficytów u Ciebie, nad którymi warto popracować.
Pamiętam jak rozstałam się z moim ex poprzednim razem, ja ledwo trzymająca się na nogach, płacząca w kątach, autobusach, toaletach, on śmiejący się, nucący sobie piosenki. Zazdroszczę.
bo on tak wybrał - on wybrał normalne życie zamiast wiecznego płaczu. Pewnie przychodził do domu i tez go wiele rzeczy dobijało ,ale nie użalał się nad sobą tylko szedł naprzód. A ty - po raz kolejny płaczesz i twierdzisz ze życie się skończyło, pomimo ze już powinnaś na tym etapie wiedzieć- bywa ciężko ale życie się nie skończyło - wyjrzyj za okno, wszystko jest takie jak dawniej.
majowa95 napisał/a:Przeczytałam Twoje wątki, nie było za ciekawie. Bardzo przykra sytuacja i rzeczywiście dość podobna sytuacja nas spotkała.
Dawno temu się rozstaliście? Jak się teraz czujesz?Czytałam też Twoje inne wątki i widzę, że doskwiera Tobie również samotność.
Ja rozpoczęłam terapię u ponoć najlepszej Pani psycholog w mieście, bardzo głęboko wierzę, że przy moim zaangażowaniu wyjdę z tego. Niestety te spotkania mam co 2 tygodnie, na więcej finansowo nie mogę sobie pozwolić, ale może uzyskam jakieś wskazówki, jak się tego wszystkiego wyzbyć, jak pokochać siebie i swoje życie. Chociaż zapewne będzie to długa praca, to nie chcę się poddawać i siedzieć pod kocem, bo tak jest wygodniej. Będę na pewno relacjonować co i jak, zapewne wiele osób jest teraz w takiej sytuacji i może coś to komuś pomoże w przyszłości. Chyba, że jestem tak ciężkim przypadkiem, że nic mi pomoże.Rozstanie było w lutym. Czuję się różnie, ale ja jestem z tych osób, które są miękkie na zewnątrz, a twarde w środku. Zdarzały się naprawdę złe dni, ale ogólnie nie jest źle, tylko ta samotnosć...Tak jak napisałaś - doskwiera mi i to bardzo. Nie wiem nawet czy nie doskwiera mi bardziej ona niż brak partnera (czyt.: tego konkretnego, czyli stricte mojego byłego). Idzie lato, w zeszłym roku całe spędziliśmy je razem wiec nudy nie było. Nie wiem co będzie w tym roku. U nas było tak, że w wielu kwestiach doskonale się dobraliśmy, wiele rzeczy było takich naturalnych, bez spiny, bez krępacji. Czułam się mega swobodnie przy nim, zreszta sam fakt, ze z początku mój były kompletnie mi się nie podobał, a potem nie mogliśmy się od siebie oderwać już wiele znaczy, bo nigdy w życiu nawet nie pocałowałabym kogoś, kto mnie fizycznie nie pociąga.
Też chodziłam do psychologa, przerwałam ale niedługo zaczynam wizyty u innej osoby. Też ciągle słyszę o "pokochaniu siebie", "znalezieniu zajęć", "skończeniu myślenia o tym", bo "można wszystko ale trzeba tego chcieć". Pewnie można, ale to potrwa. Musisz się z tego powoli otrzepać. Krok po kroku, kawałek po kawałku. Dzień po dniu. Tylko pamiętaj, nie pozwól na to, aby Twój mózg wmówił sobie, że bez tego człowieka Twój swiat nie istnieje. On istnieje dalej i nie pozwól dać temu draniowi satysfakcji, że tak Ci źle bez niego. Nie będę pisać Ci tego co inni, bo ja jestem w podobnej sytuacji do Ciebie więc mój punkt widzenia znacząco odbiega od ich. Jeśli masz przyjaciół/ki - spedzaj z nimi czas. Mi np. oni wiele pomogli, otworzyli oczy na pewne sprawy i uświadomili, że ten zwiazek i tak nie miałby szans. Ja bym kontynuowała dominowanie słabego mężczyzny, który dalej by płakał, skarżył się mamie, która - niby taka cierpliwa i wyrozumiała - traktowałaby mnie jak intruza, wroga i rywalkę - a moi rodzice nadal go jak syna z otwartymi ramionami i tak dalej i tak dalej, błędne koło.
Nie wiem, podobnie jak Ty, czy jeszcze kiedykolwiek kogoś znajdę. Na chwilę obecną przyuczam się do życia w samotnosci i jestem przekonana, ze tak wlaśnie je spędzę. Zaboli pewnie jak gdzieś zobaczę albo usłyszę o moim byłym z nową dziewczyną (ah ta duma), ale koniec końców - choć wiem że łatwiej mówić/pisać niż zrobić - szkoda życia na fr***rów którzy nas rzucili
Ciężko nie myśleć o tym wszystkim. Ciężko to wszystko wypełnić. Mamy przed sobą duże wyzwanie. Chciałabym poznać właśnie bardzo taką osobę, której się to udało. Bo zazwyczaj to jest tak, że starą miłość leczy nowa. I nagle ta osoba zapomina o całej przeszłości, ale pytanie czy da się inaczej i czy to jest rzeczywiście szczęście? Takie prawdziwe, prawdziwe.