Ela210 napisał/a:Bajeczki nie kupuję.:) Na pierwszej randce to może i nie wiesz czy chcesz się wiązać, ale po paru kolejnych nawet jak chemia pozostaje to jeśli nie chcesz tego pchać w poważnym kierunku to już wiesz. I to przy drugim czy trzecim spotkaniu a nie 50.
Po 2-3 randce to możesz co najwyżej wiedzieć czy jest jakaś nadzieja (zaakcentuję: NADZIEJA) na coś co potrwa dłużej niż chwilę, a nie czy jest prawdziwa chemia i czy to ta z którą chce się spędzić życie. W przypadku mojej późniejszej żony po 2 miesiącach miałem praktycznie pewność że to ta, oświadczyłem się jej dopiero po... po półrocznym byciu razem. Ale możliwe, że to była ta jedyna.
Ela210 napisał/a:Taka telepatia jak piszesz zdarza się często osobom które są duchowo blisko.
Więc jak była fajna relacja to co zawaliles albo ona? Stwierdziles że brunetkę spotkasz? Było przefarbować i podtuczyć. Przelicytowales może 
Jak Ci napiszę, że to cholernie skomplikowane, to nie będzie to głupia, typowa wymówka, a jedynie mocny eufemizm. To była kobieta pod wieloma względami wręcz niesamowita: z jednej strony niesamowicie inteligentna, bardzo wykształcona i wszechstronnie utalentowana (nie podam opisu ani listy jej zdolności głównie dlatego żeby jej nie demaskować, bo podejrzewam że w takim wypadku cholernie łatwo byłoby ją namierzyć), do tego (tak, to przypadek przez nią opisany, ale nie mam powodu by nie wierzyć) osoba raczej woląca sama cierpieć niż sprawić żeby ktoś przez nią cierpiał. Z drugiej strony niesamowicie wręcz uparta i ogólnie dość ciężka (na tyle że była w stanie kopać się z koniem mimo faktu, że to zniszczyło jej karierę i zniszczyło szanse na wykonywanie tego, do czego - jak sama powiedziała - jest stworzona). Na samym początku, zanim jeszcze się spotkaliśmy, jasno postawiła sprawę: ze względów medycznych zdecydowała się nie zakładać rodziny i nie być w związku. Aha no i od początku wiadomo było że mieszkamy baaaaardzo daleko od siebie Później (gdy jednak nalegałem na związek) powiedziała mi, że mam dwie opcje (i w jej życiu zawsze tak było, dla nikogo nie zrobiła i nie zrobi wyjątku). Opcja A to przyjaźń, ale autentyczna (a nie na tej zasadzie jak przy zrywaniu laska mówi "zostańmy przyjaciółmi"); jeśli wybiorę opcję B, to ona zacznie mnie subtelnie uwodzić, wkręcimy się coraz bardziej, wylądujemy w łóżku i... na tym się skończy, ale skończy wszystko, razem z kontaktem. Nie wiem, innym razem coś mi mówiła o przywiązywaniu się i mówiła o tym w pejoratywnym sensie, więc chyba nie była fanką przywiązywania się do kogokolwiek, zwłaszcza do faceta. I nie: nie mówimy o pannie, która miała dwucyfrową liczbę facetów. Nie zrozum mnie źle: byliśmy ze sobą w pełni szczerzy, dalej uważam ją za fantastyczną dziewczynę i złego słowa nie dam na nią powiedzieć. Zresztą ona wymagała ode mnie pełnej szczerości. Nie, w zasadzie nie byliśmy w związku, choć spotykaliśmy się. Jasno mi mówiła, żebym jej nie okłamywał, żebym nie sprzedawał jej tanich komplementów że jest piękna itd. Ona jako jedyna osoba ze znanych mi osób spoza rodziny widziała zdjęcie mojej ex; pewnego wieczora pisaliśmy ze sobą i szczerze mówiąc sama chciała zobaczyć, w końcu jej wysłałem; najpierw ją przytkało, potem odpisała że potrafi ocenić kobiecą urodę mimo że jest kobietą i tamta jest piękna; odpisałem, że nie szukam księżniczki, na co odpowiedziała: no tak, księżniczkę już miałeś. Nie wiem, może faktycznie nie chciała związku? Może powinienem był jednak sprzeciwić się jej (choć ciężko znosiła robienie czegoś wbrew jej woli) i powiedzieć jej że jest dla mnie piękna? Nie wiem.
Tak, oficjalnie nie byliśmy razem, ale np. zaproponowała mi że w dniu mojego rozwodu przyjedzie i przed sądem, na oczach mojej ex uwiesi mi się na szyi i baaardzo namiętnie mnie pocałuje (wiem, dziecinada; po prostu bałem się jak zniosę to, że zaraz po ostatniej rozprawie jakiś fagas bezczelnie pocałuje moją ex, bo już się nie będą musieli kryć). Może czuła że się jeszcze tak naprawdę nie uwolniłem mentalnie z poprzedniego związku? Nie wiem co zdecydowało.
Ostatni raz widziałem ją miesiąc przed planowaną ostatnią rozprawą rozwodową. Zupełnie nieoczekiwanie (piszę to całkowicie serio) moja jeszcze wtedy żona stwierdziła, że ze względu na córkę chce mi dać ostatnią szansę, żebyśmy do siebie wrócili. O dziwo, miałem wrażenie jakbym... rezygnował z wyruszenia w nieznane; myślałem nawet, że gdybym nie był wtedy znów sam, gdybym miał przy boku moją... (no właśnie: kogo? Przyjaciółkę? Kochankę? Wszystko naraz?) to podjąłbym inną decyzję, ale... zdecydowałem się wrócić. Potem przez dłuższy czas myślałem że to była dobra decyzja, bo mimo że to żona mnie wcześniej porzuciła, to nasz związek odżył, przyszły starania o drugie dziecko... gdyby nie zakończyły się fiaskiem, to na ponad 90% dalej bylibyśmy razem.
Czy tę moją niespodziewanie spotkaną bratnią duszę (choć to może określenie na wyrost) kochałem? Nie wiem, być może nawet nie. Czy była kimś absolutnie wyjątkowym? Bez wątpienia. Na pewno nikogo nigdy tak mocno nie kochałem jak moją (już byłą) żone. Ale jeśli nie będę w stanie żadnej innej pokochać tak samo mocno, to nie powód by być samemu!
Ela210 napisał/a:Tak może być za wysoki. Mi się mężczyzni powyżej 190 nie wydają atrakcyjni. A nie jestem Calineczką.
No nie przesadzaj. Chociaż w sumie mieszczę się nawet w Twoich kryteriach wzrostowych (na styk bo na styk, ale zawsze) 
Ona była wzrostu... nooo, powiedzmy że kilka centymetrów poniżej granicy stawianej ileś lat temu modelkom 