Tu autorka... chyba będzie długo, przepraszam, ale mam totalny mętlik, na własne życzenie oczywiście.
Przez pierwszą połowę spotkania byłam przekonana, że podjęłam najlepszą decyzję w życiu, a potem, że zrobiłam największą głupotę w życiu.
Powiedziałam mu, że nie jestem w stanie pozbyć się tego dziecka, że ja też czuje, że ono już jest i żyje i nie mam do tego prawa. Jak zobaczyłam jak chowa twarz w dłoniach i się z ulgą rozpłakał to sama się rozpłakałam. Miałam wyrzuty sumienia, że on mi teraz dziękuje za to, że tego nie zrobię. Tak sobie siedzieliśmy przytuleni, rozmawialiśmy i ogólnie bardzo mnie rozczulił, bo opowiadał, że sobie czytał, co się dzieje tydzień po tygodniu i nie ma bata by nie jechał ze mną do lekarza jak już będzie słychać serduszko. Że ma nadzieje, że nic złego się po drodze nie wydarzy (chyba mu chodziło o ewentualne poronienie) i że w ogóle to ma nadzieję, że to będzie córeczka, bo jak myślał kiedykolwiek o dzieciach to właśnie córka mu się marzyła (przy okazji zdawkowo rzucił o rodzinie, że ma trzy młodsze siostry, więc coś tam powoli zaczyna mówić). Ogólnie wzruszył mnie bardzo. I nawet przez dobre dwie godziny było jak kiedyś, nawet sobie żartowaliśmy, no i głupio akurat zrobiłam, bo też się pocałowaliśmy. I to by było na tyle z dobrej części spotkania.
Bo drugi temat- czyli My to juz był problem. Powiedziałam szczerze, że nie umiem powiedzieć czy chcę być razem, że jest tyle do omówienia i załatwienia w kwestii nas, że ja tego po prostu nie wiem. I tu się zaczęły schody. Bo aż zmienił pozycję i wstał. Ogólnie to co mi powiedział to że czas zagrać w otwarte karty i że:
Moje (poprawił na nasze) miejsce jest przy nim. Że po prostu potrzebuję czasu i sama się przekonam, że to najlepsze rozwiązanie. Że nie zamierza być gościem w życiu swojego dziecka i nie wyobraża sobie, żeby miał je wychowywać obcy facet. Że gdzie niby zamierzam mieszkać, bo chyba nie jak dotychczas wynajmować mieszkanie z koleżankami, , w domu rodzinnym się wykończę, i że to tutaj może być mój dom, a jak nie chcę, żeby to była jego sypialnia i dalej potrzebuje przestrzeni to nie problem, dom jest duży, mogę zająć inny pokój. Ogólnie to zaczeło wchodzić na tory kłótni, to mi jeszcze powiedział, że nie powinnam się denerwować w tym stanie. Zapytałam, że jak ja mam to w ogóle rozumieć? Ani nie zmusi mnie do bycia razem, i ze co, zamierza mi uprzykrzać życie i nie dopuszczać do mnie żadnego faceta bo mamy dziecko? Że gdzie te pozory tego wyrozumiałego człowieka, którego widocznie tylko grał przez kilka ostatnich dni. To tylko powiedział, że po prostu musimy dać sobie oboje czas i szansę, że to ja nie wiem czego chce, że wysyłam sprzeczne sygnały, a za przykład podał współną wtorkową noc. No to mu dziecinnie wypomniałam, że kto jak kto ale dla niego seks miłości się raczej nie równał, no ale jakby tego nie usłyszał i dalej swoje, że trzeba czasu. Byłam tak zła, że powiedziałam, że ma mnie odwieźć do domu (mieszka pod miastem), powiedział, że nie bo przecież wypił trochę whisky, no to powiedziałam, że dzwonię po taksówkę, to też nie, bo nie będę po ciemku wracać sama z kimś obcym. No i pyskówka, że zrobi kółeczko w takim razie., bo ja tu nie zostanę. To mi powiedział, że ucieczki to nie metoda, i że może troche przesadził, ale to ja nam robię pod górkę a nie on, że ciągle go odrzucam, do czego nie przywykł, że przecież może mi wszystko zapewnić, więc czego ja jeszcze chcę. To się zapytałam czy on naprawdę uważa, że rzeczy to jest to „wszystko”. Powiedział, że zawsze wszystkim wystarczało, to powiedziałam, że chyba sie teraz nad sobą użala. Po czym dodał, ze skoro chcę jechać to proszę bardzo, że jak sobie życzę bo przecież zawsze wszystko było tak jak ja sobie życzę, ale ten jeden raz i w tej jednej kwestii (nas razem) będzie jak on chce i nie odpusci. Zaczęłam dzwonic po tę taksówkę, był zły, uderzył w ścianę i podniesionym głosem powiedział, że on nie wierzy, co my za cyrk teraz odstawiamy. Że wie, że go poniosło, przeprasza. Powiedział, byśmy szli powoli spać (...była 20.30?) powiedziałam, że nie będę obok niego spać, no to powiedział, że sobie pościeli na kanapie. Powiedziałam, że przez takie akcje sie go boje, to powiedział, że „no tak, bo przecież on się bać mnie nie musi, bo przecież tak bardzo wiem czego chcę, najpierw miałam w d**** go, potem dziecko i że wcale się nie martwi jak nam się ułoży, pewnie, wcale!”. I się popłakałam. Próbował mnie przytulić i zaczął przepraszać, że przesadził, że wie, że nie miałam w d**** ani jego ani dziecka, ale Że to był chyba najgorszy tydzień w jego życiu i strasznie się bał tego, co postanowię.... No a teraz właśnie sobie leżę w tej sypialni mam do siebie pretensje, bo to prawda, że przecież wysyłam sprzeczne sygnały i zafundowałam mu totalną karuzelę i strasznie zamieszałam i zraniłam. Jak szłam do łazienki to zauważyłam, że siedzi na tarasie, poszłam do niego zapytać czemu nie śpi, to tylko powiedział, że jeśli nie chcę tu mieszkać, to wypowie umowę gościowi, któremu wynajmuje swoje stare mieszkanie, że to co prawda tylko 36 m2, ale będę miała tam spokój, a nie jak w rodzinnym domu, i że teraz chce zostać sam i żebym sobie poszła. No to sobie poszłam.
Taki sobie właśnie melodramat z życia urządziłam z własnej głupoty i nie wiem czy się przyszłością martwić czy cieszyć. I nawet nie mam komu o tym opowiedzieć, bo przecież nikt o nas nie wie i się żalę na forum. Także tego.