Aby nieco zobrazować skąd moje obawy, muszę po krótce przybliżyć sytuację.
Ja? Jestem raczej mocno nieufną, szczególnie wobec facetów osobą, mam 26 lat, raczej z dużą potrzebą wolności ale po terapii wiem, że podszytą strachem o to, że związek to coś co kobietę więzi, która to na nim traci najwięcej (moja mama nigdy nie pracowała i była uzależniona od mojego ojca). Nie skończyłam nawet studiów, bo jak stwierdzałam, że nie widzę się w tym- to po prostu wszystko rzucałam. Byłam w jednym związku i wiem, że jak się zakocham to jestem po prostu głupia i ślepo oddana. Pracuje w małej firmie z branży metalowej, w sekretariacie, nic specjalnego. Kiedy nawiązaliśmy współpracę z dużą firmą dla której robiliśmy zlecenia poznałam K.
Klasycznie- szalenie przystojny, wysoki, 32latek, dyrektor operacyjny w tamtej firmie. Dwa inżynierskie kierunki, 3 języki ale obcokrajowiec mieszkający u nas od 13 lat. Bez rodziny, z opinią raczej kogoś, kto kobiety często zmienia, ma je raczej na raz, zabawowy człowiek. Trochę flirciarz, ale bardziej grzecznościowo niżeli oczekując na coś. No dziewczyny w firmie oszalały.
To, że w ogóle zaczęliśmy rozmawiać to był przypadek- weekend integracyjny, ja nie tańczyłam, on wrócił z parkietu i skończyło się na prawie 6godzinnej rozmowie do samego rana. Mieliśmy podobne zainteresowania, na dzień dobry wdaliśmy się w dyskusje. Nie było kokietowania z żadnej strony, żadnych damsko - męskich gierek. Rzeczowa rozmowa i tyle. W firmie trochę się pośmiali, poplotkowali i się rozeszło po kościach.
Po 3 tygodniach sms (nie wiem skąd miał numer) i zaproszenie z jego strony na otwarty wykład z ramienia prywatnej uczelni na temat naszego wspólnego zainteresowania. Odmówiłam. Ale numer miał więc dzwonił. Nagle okazało się, że prawie przez trzy miesiące rozmawialiśmy codziennie przynajmniej z godzinę przez telefon. Ale jak był w firmie... nie znaliśmy się. Suche "dzień dobry" i tyle. Pierwszy temat spotkania z jego strony i przekonywanie, ze niewinna kawa na mieśce to nic złego. Ale ja mimo zafascynowania nim i tak nie ufałam, bo nie interesował mnie układ mistrz- uczennica, bo nie lubię facetów w garniturach, bo podoba się kobietom i nie spałabym spokojnie no i bo był obcokrajowcem. Ale nie był ani nachalny, ani nie inicjował bliskich kontaktów, zdarzyły się komplementy, wyznania na temat tego, że ta relacja jest dla niego ważna. Dalej wszystko w tajemnicy- niestety, ale jestem osobą przejmującą się opinią, moja firma jest mała, plotki są na porządku dziennym, raczej nikt nie wiedział, że się spotykamy. Zaczęło się zostawanie u niego, sypianie z nim. Ale moja zachowawczość nie pozwalała mi się tej relacji w pełni oddać. Takim facetom się nie ufa i tyle.
Aż pewnego razu zaczął mówić- że od kiedy nawiązaliśmy relację czuł się jakoś dziwnie wobec mnie zobowiązany- z nikim się nie spotykał, dużo o mnie myślał, trochę śmiał, że sam był zadziwiony sobą, że nie wyszło jak zwykle (relacja krótka czysto seksualna), że jestem dla niego ważna i czy myślałam o nas w kontekście związku. Że chciałby być razem, ale że muszę wiedzieć, że jest trudny. Byłam w szoku bo otworzył się całkowicie- o tym, że bierze antydepresanty, że sporo pił, że brał narkotyki, nie specjalnie dobrze traktował kobiety, w młodości "bawił się" na jachtach i nigdy nawet nie udało mu się stworzyć związku trwającego dłużej niż pół roku, powiedział nawet o biciu przez ojca. Ale powiedział też, że chciałby dać sobie szansę, i żebym ja mu ją dała. Nie patrzył w oczy, kręcił się, chyba było mu trudno. A ja co? A ja się wycofałam z tej relacji i ją zakończyłam. Owszem, zakochana w nim, ale dwoje problematycznych ludzi to za dużo. Musiał się poczuć mocno zraniony, z plotek i od ludzi z jego firmy wiedziałam, że zrobił się strasznie czepliwy, trudny, że "chyba przynosi problemy z domu do pracy".
No i co - ciąża. I przerażenie. Kalkulacja- średnia praca, mieszkanie z rodzicami, plus pochodzenie ojca, bycie samą.... Poszłam do niego. Nie dopuścił mnie do głosu- nawtykał i nagadał, że nie mam czego tu szukać, że to co wtedy powiedział, to była chwila słabości, że to nie była prawda, że cos mu się może wydawało, ale przeszło, że lubi swoje życie takie jakim jest i że mnie sobie wyidealizował i zapewne wszystko oparło się na gonitwie za króliczkiem, bo "nie poszłam z nim od razu" i ... że mam wyjść. Dodał, że planuje na jakiś czas jechać do swojego kraju, nie był od 5 lat. O ciąży nie powiedziałam.
Jestem zbyt dumna by się go prosić... o co? O wsparcie? Pieniądze? Bycie razem ze względu na dziecko? Myślałam o aborcji, ale i tu musiałabym go prosić o pieniądze. Nigdy nie chciałam dzieci, ale nie umiem "pozbyć się problemu". Czuje się upokorzona tym co powiedział i nie umiem przestać myśleć o sobie. Zasługuje by wiedzieć, że może zostać ojcem? Do tego doszły obawy, że może będzie chciał to dziecko odebrać, zabrać do swojego kraju, nie wiem, zaczęłam sobie roić różne rzeczy po tym, jak naczytałam się w internecie różnych historii z obcokrajowcami w roli głównej. (Jest Turkiem)
Przechodząc do meritum- co ja mam robić? Schować dumę do kieszeni? Prosić się go o rozmowę? Ukryć to przed nim? Sama nie wiem