Jakiś czas temu mój chłopak, z którym mieszkam wziął bez uzgodnienia ze mną szczeniaka. Mamy ją już około 3 miesiące, a nasz związek w sumie wisi na włosku. Mam dość smrodu w domu, cały czas czuje mocz, nawet jak usypiam. Przez to, że w pokoju jest parkiet starego typu - wszystko wsiąka i nie da się tego doczyścić. Chłopak zrzuca odpowiedzialność za tego psa na mnie i inne osoby, a sam zajmuje się wtedy kiedy ma czas i ochotę. Zawsze byłam otoczona psami i kotami, od dziecka w domu były zwierzęta, ale tego psa zaczynam powoli nienawidzić i moja wściekłość się kumuluje. Jest to rasa bokser. Po pierwsze, brzydzi mnie to, że jej ... jest dosłownie odsłonięta (mój pies ma długą sierść i ogon "wilka" i nie jeździ mi gołym dupskiem po wszystkim) i dotyka mi pościeli tym, bo chłopak oczywiście ją wpuszcza cały czas na łóżko. Po drugie, jest to pies strasznie nadpobudliwy i nieposłuszny. Po trzecie, cały czas sika w domu mimo stosowania metod nagradzania. Ten głupi pies nadal nie ogarnął, że ma robić na matę jeśli już. Ona robi obok, a za każdym razem kiedy przypadkiem robiła na matę dostawała przysmaki (jeśli akurat zauważyłam). Wczoraj przykładowo po całym dniu pracy sprzątnęłam całe mieszkanie, a potem ona dosłownie zalała mi przedpokój cały i wszystko od nowa. Pies popsuł nam wakacje nad morzem, nigdzie w sumie nie możemy się swobodnie przemieszczać, bo zawsze musi być ktoś kto się nią zaopiekuje. Próbowaliśmy zostawiać ją w domu, ale zniszczenia mnie przytłoczyły + pretensje od sąsiadów. Przed zostawieniem jej była wybiegana 4 godziny i liczyłam, że może pójdzie spać, ale ona ujadała przez bite 5 godzin. Nie czuje żadnych pozytywnych uczuć do tego psa, chociaż na początku miałam zapał i dobre chęci mimo tego, że on postanowił o wzięciu psa za moimi plecami. Nie piszcie mi o chłopaku, bo ja wiem, że to jego wina i niewiele się zmienia. Każda awantura kończy się tym, że jeden dzień zajmie się psem i sprzątnie coś tam, a potem znów to samo i on jest wielce zajęty i zmęczony. A ja nie mogę być. Tak było już kilkanaście razy, żadna afera i rozmowa nie przynosi trwałego efektu.
Z drugiej strony rozstanie przez psa wydaje mi się abstrakcyjne, bo nasz związek BYŁ udany i on jest dobrym człowiekiem, który o mnie dba i kocha. Ale ja już tak dłużej nie wytrzymam. Będzie tylko gorzej - ona już jest duża, a zaraz będzie jeszcze większa i będzie jeszcze bardziej nieznośna. Nawet mój przyjaciel, który jest ostoją spokoju ostatnio po zostaniu z psem na 3-4h powiedział, że ma dość i żebyśmy już jej nie przywozili... I nam współczuje, a on też miał zawsze psy. Z ojcem chłopaka nie możemy psa zostawiać, bo on nie rozumie, że ma jej dawać tylko jedzenie które zostawiamy. Potem pies sra dwa dni... oczywiście w nocy w domu, nad ranem itp. Więc ilość osób, które zostaną z psem jest niewielka, a przez to nasze życie kręci się wokół psa i to wyzwala we mnie tornado agresji.
Chce mi się płakać i pragnę tylko cofnąć czas i do tego nie dopuścić. Kazałam mu oddać psa, skoro i tak się nią średnio zajmuje - ale on nie chce o tym słyszeć, bo to jego ukochany piesek. Ostatnio śniło mi się, że zrzucam tego psa z jakiejś skały. To się zaczyna robić chore.