Poczucie winy w stosunku do niego minęło, zostało osłabienie, uczucie, że faktycznie jestem głupia i bezwartościowa - wiem, że tak nie jest, ale może dałam tak odczuć. Zostałam upokorzona. Ostatnie słowa jakie do niego napisałam na to, że nie jest mu wstyd - życzę Ci żebyś był szczęśliwy. Wczoraj napisał, że ładowarka była moja - dostał paczkę z rzeczami. Napisałam ok, zatrzymaj.
Jak pozbyć się tego beznadziejnego uczucia, że zostałam tak ograna, on wyszedł z twarzą, a ja.. Szanuję ludzi, wybaczam, staram się zrozumieć i nie pisałam mu na koniec z taką wściekłością jak on do mnie. A teraz pojawia się we mnie złość na siebie za to, bo ktoś mnie obraził, opluł. Wiem, że najlepiej milczeć, robić swoje, nie przejmować się, co on o mnie rozpowiada, jak o mnie myśli. Zastanawiam się nad jego słowami, że może miał trochę racji.
Jestem nieogarnięta, obrażam się o pierdoly, nie byłam z niczego zadowolona. Najgorsze jest to uczucie, że muszę teraz światu i jemu udowodnić, że tak nie jest. Nie potrafię tak olać takich słów od bliskiej niedawno osoby. I to moje dziecinne tłumaczenie się, "nie pisz do mnie więcej", odcięcie netflixa.. On wczoraj opublikował mem na fb "dlaczego covid nie działa na nas? Bo nie mamy telewizji" wiem że to durne, ale wzięłam to do siebie, bo nigdy wcześniej na fb nie publikował takich rzeczy, rzadko coś tam wstawia. Nie piszcie, że jestem nienormalna bo do niego zaglądam albo tak to interpretuje, że specjalnie wstawił to i poprzednia rzecz. Ale nieważne, zrzucam to na jego emocje, co z tego że mnie upokorzyl,on nie czuje się źle, wręcz przeciwnie.
Najgorsze jest to, że nie potrafię sobie powiedzieć, ok debil, prostak, cham, śmieje się z niego.. Miał trochę racji w tym co pisał, ale też nie w tym tkwił problem naszego związku. On odpuścił sobie kilka tygodni temu, jak przeprowadziłam się dalej, zaczął się rozglądać za kimś nowym. Ja zresztą też sobie odpuściłam. Tyle że to rozstanie wyglądało tak, że ja o niego zabiegam, a on mnie nie chce. Też uraził moja dumę i czuję że zrobił to specjalnie, ograł mnie, jak idiotkę. Ma prawo czuć satysfakcję i nie tęsknić za mną. Tak jakbym nie spełniła jego standardów, nie dorównała do jego poziomu - ja po dobrych studiach, samodzielnie się utrzymująca - on z innego swiata, gdzieś za najniższa krajowa, mieszkający z rodzicami, pijący nałogowo piwo, oglądający głupie seriale, grający całymi dniami w PlayStation, przeklinający itp. Moi rodzice mówili mi, że nie jest on na moim poziomie, z kim się zadaję. Skończyłam studia medyczne, potrafił mi powiedzieć na moje niezdecydowanie "jest taka choroba. Ale to sobie w internecie sprawdź". Wciągnęłam się w to, bo na początku był bardzo miły, zabiegał o mnie. Ja byłam samotna, próbowałam zapomnieć o poprzedniej relacji. Zwierzyłam mu się, że poprzedni facet źle mnie potraktował. Zwierzałam się, że ludzie wykorzystują to, że jestem miła, uległa. I to samo zrobił, co poprzedni,a nawet gorzej. W poprzedniej relacji słyszałam, że jestem rozchwiana emocjonalnie - nad czym zaczęłam pracować. Ale inteligentna, zaradna. Poprzedni facet był bardzo inteligentny i liczyłam się z jego zdaniem. Tutaj natomiast... Czuję niesmak do siebie. Może czasem udawalam nieporadna kobietę, prosiłam go o rady, dawałam mu się wykazać jako mężczyźnie. Żeby JEGO dowartościować. Nie chciałam dać mu odczuc, że jestem "wielka pania" jak o mnie mówił, że za kogo ja się uważam, jednocześnie ja sama jestem dowartościowana osoba - zawsze najlepsza w szkole, z osiągnięciami... Jedynie sfera towarzyska u mnie kuleje, i to bardzo. Byłam zawsze nieśmiała i wycofana, bardzo empatyczna. Nigdy się nie snobowalam, nie odcinalam, nie uważam ludzi za gorszych, bo zarabiają mniej czy są z innego środowiska. A może tak jednak nie powinno się robić. Może poczuł, że zadowolę się "byle kim", nie mam standardów, zgodzę się na jego piwo, seriale, gry. Sek w tym, że nie mam kompletnie doświadczenia z facetami. Pierwszy był w wieku 28 lat i zachowywałam się jak nastolatka. Tutaj nie chciałam popełnić tego błędu, a błędem było ciągnięcie tej relacji, gdy zobaczyłam, że facet jest nie z mojego świata, bardziej nadaje się na kolegę niż męża. Ale był przystojny, podobal mi się fizycznie, zapełniał jakąś pustkę, choć nie do końca. Był byle ktoś tam był..
Najbardziej uderzyła mnie ta agresja i zupełny brak szacunku jak do mnie ostatnio pisał. "po cholere dzwonisz" "ogarnij się". I powiedzcie mi, dlaczego staram się zrozumieć emocje ludzi i ich tłumaczyć w duchu, że to wynika z kompleksów albo frustracji albo chęci podbudowania ego, a potem czuję się, że siebie nie broniłam, on jest na tyle prosty, że raczej nie czuje wyrzutów sumienia tylko satysfakcję, a ja cierpię bo paradoksalnie liczę się z jego zdaniem, skoro przez pół roku był mi bliska osoba .
I mam poczucie winy, że czuję już czasem obojętność, oleje go, bo sam mi powiedział, że jestem nieczuła, że łatwiej opuścić osobę pusta, bez uczuć. (czyli mnie). A ja jestem pełna uczuć, tylko może ich mu tak nie okazywałam, nie dzieliłam się wszystkim. Kolejna lekcja po poprzednim..
Czasami zaczynam czuć, że facet do niczego nie jest mi potrzebny, sama umiem o siebie zadbać, sama podróżuje, czytam książki, mam swoj rytm dnia, seks nie sprawia mi aż takiej przyjemności... Jeszcze 2 lata temu marzyłam o miłości, teraz marzę żeby być wolna i szczęśliwa, bo męczą mnie te gierki związane z miłością, ten totalny brak gwarancji, że dana osoba nie okaże się na końcu łajdakiem i nie zrujnuje cie psychicznie. Tutaj jeszcze nie byłam do końca zaangażowana, a i tak czuję się strasznie.
On często mi mówił, że trudno mnie rozgryźć, jestem cicha, ciągle coś ukrywam. Ciągle mnie podejrzewał o romanse na boku. O nieczułość,brak zaangażowania. Fakt, nie byłam w nim zakochana. Pierwszy miesiąc było zauroczenie, potem upragniona normalność w posiadaniu faceta, z kim mogę gdzieś pojechać itp. Tutaj też się obwiniam, że miał rację, że mnie tak potraktował. Ja go nie potraktowałam do końca poważnie. Z drugiej strony nie mogłam, bo trudno mi było zaakceptować niektóre jego zachowania. A ja nie miałam mu nic do zaoferowania poza wymaganiami, seksem, odległością, niezdecydowaniem, brakiem czułości. Ale on też się nie starał. Raczej typ faceta, który lubi mieć podany obiad na stół i codziennie czule słówka.
10 razy powtórzył mi na koniec, że muszę się ogarnąć i chyba miał rację.