Mam 27 lat, od 2 lat jestem mężatką. Z mężem łączy nas 9 lat związku, w tym 7 lat wspólnego mieszkania.
Jestem teraz na rozstaju życiowych dróg i chciałabym prosić o pomoc tych, którzy przeżyli coś podobnego lub po prostu popatrzą na całą sytuację z boku i będą w stanie udzielić mi rozsądnej rady.
Mój mąż zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia, po pół roku ja również powiedziałam mu że go kocham. Tak mi się wtedy wydawało i byłam przekonana, że tak po prostu jest. Miałam wtedy 17 lat, on 20. Razem dorastaliśmy, usamodzielnialiśmy się, przeszliśmy wiele burz i zawirowań - ślub był dla mnie po prostu naturalną konsekwencją tego, co budowaliśmy przez te lata. Z boku wyglądamy na dobre, ułożone małżeństwo. Relacje z teściami z obu stron mamy wzorowe. Nie mamy dzieci. Ale we mnie coś się zmieniło. Jesteśmy w miejscu, gdzie lada chwila będziemy inwestować w działkę, mąż chciałby zbudować nam dom, planuje dzieci... A ja na samą myśl o tym jestem przerażona. Mam wrażenie, jakbym wkraczała na ścieżkę, z której nie ma odwrotu. A nie powinnam się bać, powinnam się tym cieszyć i śmiało w to iść. Ja natomiast w głębi czuję, że to nie jest to, czego chcę. Wspólny dom, dzieci - to była dla mnie kiedyś naturalna kolej rzeczy, tak sobie wyobrażałam naszą przyszłość. Ale teraz czuję ochłodzenie w stosunku do niego, coraz więcej rzeczy mnie w nim drażni. Mam takie dni, że nie mogę na niego patrzeć, mimo że nic takiego strasznego nie robi. Po prostu wszystkie jego przyzwyczajenia, styl bycia - to, co dawniej lubiłam, teraz mi obrzydło. Przykro mi o tym pisać, ale to prawda. To nie jego wina, po prostu we mnie się coś "przestawiło". I jak pomyślę, że miałabym z nim budować moją przyszłość, to mam ochotę uciec jak najdalej... Żyję właściwie z dnia na dzień. On widzi te moje uniki, ale zwala to na karb mojej niechęci do brania odpowiedzialności za poważne życiowe decyzje. Chyba nie domyśla się głębszego sensu w tym.
W moim życiu pojawił się też ktoś inny jakiś czas temu, ale sprawa szybko się urwała i to z mojej inicjatywy. Po prostu kiedy rozmowy w pracy zaczęły wchodzić na niebezpieczne tory, ucięłam to. Stwierdziłam, że to najwłaściwsze - bo mam męża. Nie w tym rzecz, że tęsknię za tamtym człowiekiem, czy coś do niego czuję. Nie jest tak. Ale ta sytuacja uświadomiła mi, że ja tam naprawdę ucięłam to z takich względów "dla zasady", "bo jestem mężatką", a w głębi serca nie czułam że chcę to uciąć.
Nie czuję się szczęśliwa. Mam dość rutyny, często nawet obojętności. Myślę o sobie jako o jeszcze bardzo młodej dziewczynie, mam obawy że wychodząc za mąż tak młodo popełniłam ogromny błąd. Wtedy wydawało mi się to jedynym słusznym wyjściem, naturalnym następstwem tego związku. Teraz czuję się wypalona, pusta i nieszczęśliwa. Coraz częściej myślę żeby odejść.
Proszę Was o pomoc.
Z każdym facetem prędzej czy później taki etap nadejdzie. Pytanie czy chcesz przestawjć sobie znowu w głowie i popracować nad Waszą relacją? Może faktycznie przerastają Cię zobowiązania i potrzebujesz więcej czasu na wejście w takie tematy?
A może po prostu za późno był ten ślub? W sensie za długo razem mieszkaliście i ślub tak naprawdę był tylko tego konsekwencją, a nie czymś, co sobie wcześniej przemyslałaś?
Takie etapy, że druga osoba nas bardziej drażni się zdarzają. Ja wtedy zwykle wyciągam jakąś jedną rzecz, która mnie drażni najbardziej i tłumaczę drugiej osobiw dlaczego i co z tym można zrobić. Tak naprawdę dużo zależy od nas.
Weszliście w związek bardzo wcześnie na etapie w który inni "poznają" życie. To pewnie Twój pierwszy seksualnie "poznany" mężczyzna i teraz jesteś przerażona że on będzie ostatnim.
Przeraża Ciebie życie codzienne z drugim człowiekiem którego tak dobrze już znasz i że dziś będzie takie samo za lat 10, 20, 30 a ty pewnie teraz chciałabyś poszaleć a tu budowa domu, dzieci i ta "klatka" zaczyna Ciebie przerażać. Myślisz że coś Ci ucieka, omija?
Ja natomiast w głębi czuję, że to nie jest to, czego chcę. Wspólny dom, dzieci - to była dla mnie kiedyś naturalna kolej rzeczy, tak sobie wyobrażałam naszą przyszłość.
A teraz jak sobie wyobrażasz Waszą przyszłość czy też swoją przyszłość, co chcesz robić, co osiągnąć?
Czy Ty kochasz jeszcze męża? czy nie? czy to tylko przyzwyczajenie?
4 2020-08-02 22:16:04 Ostatnio edytowany przez Airuf (2020-08-02 22:18:43)
Mam 27 lat, od 2 lat jestem mężatką. Z mężem łączy nas 9 lat związku, w tym 7 lat wspólnego mieszkania.
Jestem teraz na rozstaju życiowych dróg i chciałabym prosić o pomoc tych, którzy przeżyli coś podobnego lub po prostu popatrzą na całą sytuację z boku i będą w stanie udzielić mi rozsądnej rady.
Mój mąż zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia, po pół roku ja również powiedziałam mu że go kocham. Tak mi się wtedy wydawało i byłam przekonana, że tak po prostu jest. Miałam wtedy 17 lat, on 20. Razem dorastaliśmy, usamodzielnialiśmy się, przeszliśmy wiele burz i zawirowań - ślub był dla mnie po prostu naturalną konsekwencją tego, co budowaliśmy przez te lata. Z boku wyglądamy na dobre, ułożone małżeństwo. Relacje z teściami z obu stron mamy wzorowe. Nie mamy dzieci. Ale we mnie coś się zmieniło. Jesteśmy w miejscu, gdzie lada chwila będziemy inwestować w działkę, mąż chciałby zbudować nam dom, planuje dzieci... A ja na samą myśl o tym jestem przerażona. Mam wrażenie, jakbym wkraczała na ścieżkę, z której nie ma odwrotu. A nie powinnam się bać, powinnam się tym cieszyć i śmiało w to iść. Ja natomiast w głębi czuję, że to nie jest to, czego chcę. Wspólny dom, dzieci - to była dla mnie kiedyś naturalna kolej rzeczy, tak sobie wyobrażałam naszą przyszłość. Ale teraz czuję ochłodzenie w stosunku do niego, coraz więcej rzeczy mnie w nim drażni. Mam takie dni, że nie mogę na niego patrzeć, mimo że nic takiego strasznego nie robi. Po prostu wszystkie jego przyzwyczajenia, styl bycia - to, co dawniej lubiłam, teraz mi obrzydło. Przykro mi o tym pisać, ale to prawda. To nie jego wina, po prostu we mnie się coś "przestawiło". I jak pomyślę, że miałabym z nim budować moją przyszłość, to mam ochotę uciec jak najdalej... Żyję właściwie z dnia na dzień. On widzi te moje uniki, ale zwala to na karb mojej niechęci do brania odpowiedzialności za poważne życiowe decyzje. Chyba nie domyśla się głębszego sensu w tym.
W moim życiu pojawił się też ktoś inny jakiś czas temu, ale sprawa szybko się urwała i to z mojej inicjatywy. Po prostu kiedy rozmowy w pracy zaczęły wchodzić na niebezpieczne tory, ucięłam to. Stwierdziłam, że to najwłaściwsze - bo mam męża. Nie w tym rzecz, że tęsknię za tamtym człowiekiem, czy coś do niego czuję. Nie jest tak. Ale ta sytuacja uświadomiła mi, że ja tam naprawdę ucięłam to z takich względów "dla zasady", "bo jestem mężatką", a w głębi serca nie czułam że chcę to uciąć.
Nie czuję się szczęśliwa. Mam dość rutyny, często nawet obojętności. Myślę o sobie jako o jeszcze bardzo młodej dziewczynie, mam obawy że wychodząc za mąż tak młodo popełniłam ogromny błąd. Wtedy wydawało mi się to jedynym słusznym wyjściem, naturalnym następstwem tego związku. Teraz czuję się wypalona, pusta i nieszczęśliwa. Coraz częściej myślę żeby odejść.
Proszę Was o pomoc.
Dotarłaś do granicy którą sobie w głowie ustawiłaś jako punkt z którego nie ma odwrotu... Dla większości jest to ślub, dla Ciebie najwyraźniej posiadanie dzieci i budowa wspólnego domu. Masz mało doświadczeń i boisz się że gdzieś tam może być coś lepszego, a Ty nie miałaś czasu tego (lub go) odkryć...
Nie jest to oczywiście winą męża, to że Cię irytuje - to też wynik Twojego obecnego podejścia, w końcu to on "stoi na drodze" do odkrywania nowych rzeczy (może i mężczyzn), upewnienia się że jesteś jeszcze młodą, atrakcyjną dziewczyną, zamiast wizji że zaraz będziesz "mamą na cały etat..." Masz kilka opcji:
- powiedzieć o swoich obawach mężowi, szczerze z nim porozmawiać i zastanowić się razem (jak to w małżeństwie) czy można coś na to poradzić (może jakieś zajęcia dla małżeństw, ostatecznie jakaś terapia, rozmowa z osobą 3 mogła by tu pomóc)
- ukrywać i tłamsić to w sobie aż wybuchniesz, albo znienawidzisz męża, albo... w końcu wyzbędziesz się hamulców przy kolejnym koledze...
- podjąć radykalne kroki i zakończyć od razu to małżeństwo (w końcu tak to ujęłaś w tytule) - jednak, musisz sobie odpowiedzieć na jedno pytanie: co będzie jak za jakiś czas odkryjesz że tam dalej nie ma nic ciekawszego dla Ciebie i że zaprzepaściłaś dobre małżeństwo, porzuciłaś prawdziwą miłość? Masz 100% pewności że tak nie będzie? Albo chociaż tak z 70%?
Polecam spróbować zakombinować coś z 1 opcją. Rozwód można wziąć i za pół roku, ale jak już weźmiesz to powrotu raczej nie będzie...
zgadzam się z airuf.
szczera rozmowa, próba znalezienia rozwiązania.
o ile jest jeszcze w tobie dobra wola i chęci na poprawe małżenstwa.
jesli zrobisz to na "odpie*dol" w ogóle tego nie czując to nie zadziała..
rozwód można wziąc zawsze.
Jak tylko zacząłem czytać wątek od razu byłem przekonany, że w tej historii pojawił się ktoś trzeci...
Szkoda Twojego męża, rozwalasz chłopu świat przez swoją głupotę, bo inaczej nie można tego nazwać.
Może czas zamiast tylko brać z tego małżeństwa i narzekać dasz coś od siebie, a nie, nie dasz... Bo tego nie czujesz...
Przepraszam że napiszę ostrzej niż inni i nie będę się nad tobą rozczulał, ale nie jesteś warta swojego męża.
Poczekaj jeszcze z 3-4 lata, jak chcesz to się wyszalej, a potem wróć skruszona do męża , może przyjmie Ciebie, a może już i twoje dziecko...
Masz dobre małżeństwo, męża bez nałogów, to wystawiałaś głowę poza bo tam może jest lepszy świat, bo ktoś zaczął nawijać Ci makaron nas uszy.. a maz w domu solidnie stąpający po ziemi a nie romantyk... I już wszystko w tym nudnym małżeństwie jest słabe.
Ludzie naprawdę są tak głupi czy to jakaś prowokacja?
Jak tylko zacząłem czytać wątek od razu byłem przekonany, że w tej historii pojawił się ktoś trzeci...
Szkoda Twojego męża, rozwalasz chłopu świat przez swoją głupotę, bo inaczej nie można tego nazwać.
Może czas zamiast tylko brać z tego małżeństwa i narzekać dasz coś od siebie, a nie, nie dasz... Bo tego nie czujesz...Przepraszam że napiszę ostrzej niż inni i nie będę się nad tobą rozczulał, ale nie jesteś warta swojego męża.
Poczekaj jeszcze z 3-4 lata, jak chcesz to się wyszalej, a potem wróć skruszona do męża , może przyjmie Ciebie, a może już i twoje dziecko...Masz dobre małżeństwo, męża bez nałogów, to wystawiałaś głowę poza bo tam może jest lepszy świat, bo ktoś zaczął nawijać Ci makaron nas uszy.. a maz w domu solidnie stąpający po ziemi a nie romantyk... I już wszystko w tym nudnym małżeństwie jest słabe.
Ludzie naprawdę są tak głupi czy to jakaś prowokacja?
Ludzie są aż tak głupi, a szczególnie gdy komuś w doopie się przewraca od nadmiaru. Gdy przeczytałam post tej autorki, to najpierw chciałam napisać jej do słuchu, ale potem stwierdziłam, że nie warto, bo ona prędzej czy później i tak rozwali swoje małżeństwo.
Jak tylko zacząłem czytać wątek od razu byłem przekonany, że w tej historii pojawił się ktoś trzeci...
Szkoda Twojego męża, rozwalasz chłopu świat przez swoją głupotę, bo inaczej nie można tego nazwać.
Może czas zamiast tylko brać z tego małżeństwa i narzekać dasz coś od siebie, a nie, nie dasz... Bo tego nie czujesz...Przepraszam że napiszę ostrzej niż inni i nie będę się nad tobą rozczulał, ale nie jesteś warta swojego męża.
Poczekaj jeszcze z 3-4 lata, jak chcesz to się wyszalej, a potem wróć skruszona do męża , może przyjmie Ciebie, a może już i twoje dziecko...Masz dobre małżeństwo, męża bez nałogów, to wystawiałaś głowę poza bo tam może jest lepszy świat, bo ktoś zaczął nawijać Ci makaron nas uszy.. a maz w domu solidnie stąpający po ziemi a nie romantyk... I już wszystko w tym nudnym małżeństwie jest słabe.
Ludzie naprawdę są tak głupi czy to jakaś prowokacja?
Może chyba tak być, czytam teraz taką ciekawą książkę Dorosłe dzieci niedojrzałych emocjonalnie rodziców Lindsay C. Gibson, w której pisze, że osoby niedojrzałe emocjonalnie podświadomie mogą lubić osoby, które będą im przypominać autodestrukcyjne role z dzieciństwa, a miłe i stabilne osoby będą wydawać się nudne. Oczywiście nie wiem czy tak jest u autorki tematu.
Czego w sumie autorko Ci brakuje? Może warto o tym porozmawiać z partnerem jeśli czegoś Ci brakuje. Uważasz, że z kimś innym zbudujesz lepszy związek?
Lucienne, a ja Ci bardzo, bardzo gorąco polecam znalezienie dobrego psychologa albo coacha. Poznanie lepiej siebie samej, ustalenie, co jest dla Ciebie tak naprawdę ważne w życiu, a dopiero w dalszej kolejności zastanawianie się nad swoim małżeństwem czy ewentualnym macierzyństwem. Bardzo młodo weszłaś w ten związek i tak jak piszesz, oboje z mężem dorastaliście w trakcie jego trwania. Zacznij od poznania siebie, a dopiero potem podejmuj dalsze decyzje, inaczej możesz skrzywdzić nie tylko męża czy przyszłe dzieci, ale przede wszystkim siebie samą.
Mam 27 lat, od 2 lat jestem mężatką. Z mężem łączy nas 9 lat związku, w tym 7 lat wspólnego mieszkania.
Jestem teraz na rozstaju życiowych dróg i chciałabym prosić o pomoc tych, którzy przeżyli coś podobnego lub po prostu popatrzą na całą sytuację z boku i będą w stanie udzielić mi rozsądnej rady.
Mój mąż zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia, po pół roku ja również powiedziałam mu że go kocham. Tak mi się wtedy wydawało i byłam przekonana, że tak po prostu jest. Miałam wtedy 17 lat, on 20. Razem dorastaliśmy, usamodzielnialiśmy się, przeszliśmy wiele burz i zawirowań - ślub był dla mnie po prostu naturalną konsekwencją tego, co budowaliśmy przez te lata. Z boku wyglądamy na dobre, ułożone małżeństwo. Relacje z teściami z obu stron mamy wzorowe. Nie mamy dzieci. Ale we mnie coś się zmieniło. Jesteśmy w miejscu, gdzie lada chwila będziemy inwestować w działkę, mąż chciałby zbudować nam dom, planuje dzieci... A ja na samą myśl o tym jestem przerażona. Mam wrażenie, jakbym wkraczała na ścieżkę, z której nie ma odwrotu. A nie powinnam się bać, powinnam się tym cieszyć i śmiało w to iść. Ja natomiast w głębi czuję, że to nie jest to, czego chcę. Wspólny dom, dzieci - to była dla mnie kiedyś naturalna kolej rzeczy, tak sobie wyobrażałam naszą przyszłość. Ale teraz czuję ochłodzenie w stosunku do niego, coraz więcej rzeczy mnie w nim drażni. Mam takie dni, że nie mogę na niego patrzeć, mimo że nic takiego strasznego nie robi. Po prostu wszystkie jego przyzwyczajenia, styl bycia - to, co dawniej lubiłam, teraz mi obrzydło. Przykro mi o tym pisać, ale to prawda. To nie jego wina, po prostu we mnie się coś "przestawiło". I jak pomyślę, że miałabym z nim budować moją przyszłość, to mam ochotę uciec jak najdalej... Żyję właściwie z dnia na dzień. On widzi te moje uniki, ale zwala to na karb mojej niechęci do brania odpowiedzialności za poważne życiowe decyzje. Chyba nie domyśla się głębszego sensu w tym.
W moim życiu pojawił się też ktoś inny jakiś czas temu, ale sprawa szybko się urwała i to z mojej inicjatywy. Po prostu kiedy rozmowy w pracy zaczęły wchodzić na niebezpieczne tory, ucięłam to. Stwierdziłam, że to najwłaściwsze - bo mam męża. Nie w tym rzecz, że tęsknię za tamtym człowiekiem, czy coś do niego czuję. Nie jest tak. Ale ta sytuacja uświadomiła mi, że ja tam naprawdę ucięłam to z takich względów "dla zasady", "bo jestem mężatką", a w głębi serca nie czułam że chcę to uciąć.
Nie czuję się szczęśliwa. Mam dość rutyny, często nawet obojętności. Myślę o sobie jako o jeszcze bardzo młodej dziewczynie, mam obawy że wychodząc za mąż tak młodo popełniłam ogromny błąd. Wtedy wydawało mi się to jedynym słusznym wyjściem, naturalnym następstwem tego związku. Teraz czuję się wypalona, pusta i nieszczęśliwa. Coraz częściej myślę żeby odejść.
Proszę Was o pomoc.
A ty co planujesz? Jeśli chcesz się jeszcze bawić to nic w tym złego, jeżeli masz ochotę przewalić swoje oszczędności na imprezy i podróże to czemu o tym głośno nie powiesz? Wystarczy "mężu, ja się na działkę mogę zrzucić ale dopiero w 2025 bo chce na Bali jechać"? To nie jest tak że jak jesteś żoną to już tylko pranie i prasowanie. Jeżeli mąż jest domatorem to zostaw go w domu i weź koleżankę. To że to twój mąż to nie znaczy że musi być również twoim animatorem czasu wolnego. Nie masz dzieci, jesteś panem swojego życia i mąż nie jest jedynym winnym tej rutyny, sama też możesz coś zrobić aby było lepiej.
11 2020-08-04 11:01:08 Ostatnio edytowany przez bullet (2020-08-04 12:24:37)
Pomoc specjalisty miała by sens, ale czy Ty tego chcesz czy może oczekujesz tutaj potwierdzenia, że powinnaś się rozwieść ?
....W moim życiu pojawił się też ktoś inny jakiś czas temu, ale sprawa szybko się urwała i to z mojej inicjatywy. Po prostu kiedy rozmowy w pracy zaczęły wchodzić na niebezpieczne tory, ucięłam to. Stwierdziłam, że to najwłaściwsze - bo mam męża. Nie w tym rzecz, że tęsknię za tamtym człowiekiem, czy coś do niego czuję. Nie jest tak. Ale ta sytuacja uświadomiła mi, że ja tam naprawdę ucięłam to z takich względów "dla zasady", "bo jestem mężatką", a w głębi serca nie czułam że chcę to uciąć.....
to takie schematyczne, nagle poznany ktoś powoduje, ze zaczynamy czuć się nieszczęśliwi i niedoceniani. Ja w powyższym odczułem bardziej, że to raczej starania lub atrakcyjność starającego (odtrąconego) były niewystarczające by przełamać "zasady".
.. Jeżeli mąż jest domatorem to zostaw go w domu i weź koleżankę. To że to twój mąż to nie znaczy że musi być również twoim animatorem czasu wolnego. Nie masz dzieci, jesteś panem swojego życia i mąż nie jest jedynym winnym tej rutyny, sama też możesz coś zrobić aby było lepiej.
a czy to jeszcze jest możliwe ? Pani poczuła krew (tj. swoją zaje...ość) i raczej samodzielnie nie da rady tego odwrócić. Zawsze z tyłu głowy będzie miała tę sytuację, że może się wymiksować.
Jak się rozwiedzie, to ten stan będzie się utrzymywał, że nic nie musi.
W dalszym czasie, w nowym związku może być tak jak to ktoś tu kiedyś ładnie i obrazowo napisał ... cyt. "obudzi się pewnego dnia koło innego mężczyzny i stwierdzi, ze jest ten sam syf tylko ryj się zmienił" .... autorka poczuje, że zrobiła błąd (bo jednak z mężem coś kiedyś ich połączyło) ale ex mąż już może nie być zainteresowany. Wtedy będzie płacz i zgrzytanie zębami ... czy wyobrażasz sobie życie bez niego ?
Autorko może rzeczywiście jesteś na rozdrożu, skorzystaj z pomocy psychologa. Bo kryzysy są wpisane w każdy związek, w każde małżeństwo.
Pomoc specjalisty miała by sens, ale czy Ty tego chcesz czy może oczekujesz tutaj potwierdzenia, że powinnaś się rozwieść ?
Lucienne napisał/a:....W moim życiu pojawił się też ktoś inny jakiś czas temu, ale sprawa szybko się urwała i to z mojej inicjatywy. Po prostu kiedy rozmowy w pracy zaczęły wchodzić na niebezpieczne tory, ucięłam to. Stwierdziłam, że to najwłaściwsze - bo mam męża. Nie w tym rzecz, że tęsknię za tamtym człowiekiem, czy coś do niego czuję. Nie jest tak. Ale ta sytuacja uświadomiła mi, że ja tam naprawdę ucięłam to z takich względów "dla zasady", "bo jestem mężatką", a w głębi serca nie czułam że chcę to uciąć.....
to takie schematyczne, nagle poznany ktoś powoduje, ze zaczynamy czuć się nieszczęśliwi i niedoceniani. Ja w powyższym odczułem bardziej, że to raczej starania lub atrakcyjność starającego (odtrąconego) były niewystarczające by przełamać "zasady".
krolowachlodu87 napisał/a:.. Jeżeli mąż jest domatorem to zostaw go w domu i weź koleżankę. To że to twój mąż to nie znaczy że musi być również twoim animatorem czasu wolnego. Nie masz dzieci, jesteś panem swojego życia i mąż nie jest jedynym winnym tej rutyny, sama też możesz coś zrobić aby było lepiej.
a czy to jeszcze jest możliwe ? Pani poczuła krew (tj. swoją zaje...ość) i raczej samodzielnie nie da rady tego odwrócić. Zawsze z tyłu głowy będzie miała tę sytuację, że może się wymiksować.
Jak się rozwiedzie, to ten stan będzie się utrzymywał, że nic nie musi.
W dalszym czasie, w nowym związku może być tak jak to ktoś tu kiedyś ładnie i obrazowo napisał ... cyt. "obudzi się pewnego dnia koło innego mężczyzny i stwierdzi, ze jest ten sam syf tylko ryj się zmienił" .... autorka poczuje, że zrobiła błąd (bo jednak z mężem coś kiedyś ich połączyło) ale ex mąż już może nie być zainteresowany. Wtedy będzie płacz i zgrzytanie zębami ... czy wyobrażasz sobie życie bez niego ?
Autorko może rzeczywiście jesteś na rozdrożu, skorzystaj z pomocy psychologa. Bo kryzysy są wpisane w każdy związek, w każde małżeństwo.
Nie wiem, ja z jednej strony jestem w stanie zrozumieć że wchodząc w stały związek w tak młodym wieku ludzie coś jednak z życia tracą i to może powodować żal. Jeżeli to jest tylko poczucie straty to coś tam można jeszcze ratować i próbować jakoś to swoje życie bilansować aby też nim przyjdą dzieci trochę pożyć, pobyć samemu może? Jakiś wypad na tydzien osobno na wakacje by nikogo nie zabił. Jak mija hormonalny haj to pozostają nam świadome wybory. Autorka świadomie wybrała urwanie kontaktu bo jest żoną także jakaś nadzieja dla niej jak najbardziej jeszcze jest. Nie da się być całe życie szaleńczo zakochanym a przypływu wrażeń trzeba zacząć szukać gdzie indziej niż tylko w innych ludziach.
Jak ja widzę taki schemat nastolatków co się angażują w związek szaleńczo, żyją tylko związkiem, chcą się usamodzielnić jak najszybciej więc szybciutko do pracy, po pracy maksymalnie na zakupy albo do rodziców, raz w roku wakacje oczywiście całe razem.... Aha i oszczędzanie! Bo trzeba przyszłość wspólną budować! Niby idealny plan na życie przecież. A potem się budzisz w okolicach 30stki z poczuciem bezsensu i pustki w życiu i wszystko cię drażni nawet ten mąż
Mam 27 lat, od 2 lat jestem mężatką. Z mężem łączy nas 9 lat związku, w tym 7 lat wspólnego mieszkania.
Jestem teraz na rozstaju życiowych dróg i chciałabym prosić o pomoc tych, którzy przeżyli coś podobnego lub po prostu popatrzą na całą sytuację z boku i będą w stanie udzielić mi rozsądnej rady.
Mój mąż zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia, po pół roku ja również powiedziałam mu że go kocham. Tak mi się wtedy wydawało i byłam przekonana, że tak po prostu jest. Miałam wtedy 17 lat, on 20. Razem dorastaliśmy, usamodzielnialiśmy się, przeszliśmy wiele burz i zawirowań - ślub był dla mnie po prostu naturalną konsekwencją tego, co budowaliśmy przez te lata. Z boku wyglądamy na dobre, ułożone małżeństwo. Relacje z teściami z obu stron mamy wzorowe. Nie mamy dzieci. Ale we mnie coś się zmieniło. Jesteśmy w miejscu, gdzie lada chwila będziemy inwestować w działkę, mąż chciałby zbudować nam dom, planuje dzieci... A ja na samą myśl o tym jestem przerażona. Mam wrażenie, jakbym wkraczała na ścieżkę, z której nie ma odwrotu. A nie powinnam się bać, powinnam się tym cieszyć i śmiało w to iść. Ja natomiast w głębi czuję, że to nie jest to, czego chcę. Wspólny dom, dzieci - to była dla mnie kiedyś naturalna kolej rzeczy, tak sobie wyobrażałam naszą przyszłość. Ale teraz czuję ochłodzenie w stosunku do niego, coraz więcej rzeczy mnie w nim drażni. Mam takie dni, że nie mogę na niego patrzeć, mimo że nic takiego strasznego nie robi. Po prostu wszystkie jego przyzwyczajenia, styl bycia - to, co dawniej lubiłam, teraz mi obrzydło. Przykro mi o tym pisać, ale to prawda. To nie jego wina, po prostu we mnie się coś "przestawiło". I jak pomyślę, że miałabym z nim budować moją przyszłość, to mam ochotę uciec jak najdalej... Żyję właściwie z dnia na dzień. On widzi te moje uniki, ale zwala to na karb mojej niechęci do brania odpowiedzialności za poważne życiowe decyzje. Chyba nie domyśla się głębszego sensu w tym.
W moim życiu pojawił się też ktoś inny jakiś czas temu, ale sprawa szybko się urwała i to z mojej inicjatywy. Po prostu kiedy rozmowy w pracy zaczęły wchodzić na niebezpieczne tory, ucięłam to. Stwierdziłam, że to najwłaściwsze - bo mam męża. Nie w tym rzecz, że tęsknię za tamtym człowiekiem, czy coś do niego czuję. Nie jest tak. Ale ta sytuacja uświadomiła mi, że ja tam naprawdę ucięłam to z takich względów "dla zasady", "bo jestem mężatką", a w głębi serca nie czułam że chcę to uciąć.
Nie czuję się szczęśliwa. Mam dość rutyny, często nawet obojętności. Myślę o sobie jako o jeszcze bardzo młodej dziewczynie, mam obawy że wychodząc za mąż tak młodo popełniłam ogromny błąd. Wtedy wydawało mi się to jedynym słusznym wyjściem, naturalnym następstwem tego związku. Teraz czuję się wypalona, pusta i nieszczęśliwa. Coraz częściej myślę żeby odejść.
Proszę Was o pomoc.
Lucienne. Każdy lubi być adorowany i jak pojawia się taki "zainteresowany" to łezka się w oku kręci, że te czasy już za nami. Weszłaś w związek bardzo młodo istnieją teorie o tym, że jak się ktoś za młodu nie wyszaleje to potem około 30 (kobiety) i 40 (mężczyźni) włącza się taki zew. Nie wiem czy to prawda, ale znam kilka przypadków (w tym swój) potwierdzających tę teorię.
Ja myślę, że to coś co ci się przestawiło w głowie będzie narastać. Nie cofnie się. Jeśli pojawia ci się myśl o odejściu to znaczy że jest źle. Każdy kolejny krok który teraz uznasz za "naturalne następstwo związku", czyli np. dzieci spowoduje, że jak odejdziesz w końcu (a odejdziesz - potrzebny jest tylko ten "ktoś" kto w tobie naciśnie ten guzik) wyrządzisz coraz większą krzywdę, z której tej drugiej osobie będzie bardzo ciężko się podnieść.
Myślę, że powinnaś bardzo poważnie to przemyśleć. Może nawet przy pomocy jakiegoś terapeuty, który cię naprowadzi na swoje prawdziwe uczucia. Masz jeszcze szanse nie zrujnować komuś (i sobie) życia.
14 2021-05-07 03:32:22 Ostatnio edytowany przez Brother in arms (2021-05-07 03:38:22)
Padlo jedno zdanie ktore wg mnie jest kluczowe „czasami go nienawidze/niecierpie” cos w tym stylu...
Masz prawo na kryzys bo zwiazek jest dlugi ale jak pada to zdanie to znaczy ze jest klopot. Zrob analize +/- po prostu dlaczego z nim jestes i co Cie meczy. Jesli masz poczucie ze nie kochasz go, nie pociaga Cie i jest X minusow ktore Cie irytuja to nie brnij dalej. Bedzie tylko gorzej. Dzieci pogorsza sytuacje. Nie mozesz byc z nim bo Ci zal go bo jest dobry, itd. Musisz go chciec. Ostatni dzwonek.
Piszesz ze ktos Cie zainteresowal ale zrzucilas adoracje. Dlaczego?
Masz prawo do emocji, pasji a slub czesto zmienia zwiazki. Maz stata sie mniej? Czesto tak jest ale to normalne. Pytanie czy go lubisz i chcesz go, porzadasz. Jak nie, to szykuj sie na zmiany. Olej opinie, rodzine, konwenanse.
Moja zona zostawila goscia po 8 latach i wyszla za mnie w rok, bo tam nie widziala przyszlosci. Pytanie czy Ty widzisz sie z mezem za 10 lat? Z dwojka dzieci.
Jedna rada. Nie idz teraz w dzieci, bo to tylko skomplikuje Ci sytuacje. Trudniej bedzie o zmiane.
15 2021-05-07 09:04:33 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2021-05-07 09:18:37)
Może bij się z myślami w obecności specjalisty SAMA póki co. Tylko przepracuj to solidnie a nie niechlujnie uciekając jak zaczną się trudniejsze pytania.
To nie po stronie męża jest bałagan więc najpierw określ siebie A nie jemu to na głowę zwalaj.
Poza tym: primo: wcale nie jesteś taka młodziutka jak na ślub.
tu Bogusia Lindę chce się zacytować
Co robisz zawodowo: rozwijasz się masz satysfakcję w tej sferze życia? Czy nie masz i szukasz dziur w calym nie w tej sferze zycia co trzeba.?
Trudno uwierzyć ale są ludzie których jak ręka boli gotowi są nogę odciąć.
Jesteś zadowolona z siebie? Że swojej kobiecości, pracy życia towarzyskiego, kontaktów z rodziną?
Potrafisz się otworzyć przed mężem w seksie czerpać satysfakcję z tej sfery życia?
Nic złego ani dziwnego w zauroczenia czy flircie z kolegą z pracy. Ale to flirt pierwszy raz ktoś Cię podrywał? Może warto nadać temu właściwą wagę.?
Ps: zgadzam się z Brother co do tego że tylko że względu na staż nie warto brnąć w nieudany związek.zwlaszcza jak nie ma dzieci.
Ale każda sytuacja jest inna i nie można wprost przerzucić swoich doświadczeń.
Jego żona nie zostawiła męża tylko długoletniego chłopaka. Nawet nie wiemy czy narzeczonego. A Ty wyszlas za maż. Jakie były Twoje myśli w momencie tak ważnej decyzji? Podjęłaś ja niechętnie idąc przed ołtarz jak na szafot?
16 2021-05-07 14:00:29 Ostatnio edytowany przez bullet (2021-05-07 14:07:26)
Może bij się z myślami w obecności specjalisty SAMA póki co....
ileż to można , to było w sierpniu, a Wy cały czas każecie się bić ?
Tak na poważnie, autor/ka napisał/a tylko jeden post.
Zakładając, że to nie tolololo .... wg. mnie można by domniemywać nawet prowokację bo aktywność nie wskazuje, by oczekiwał/a rzeczywiście jakiś rad.
No tak..Ale to nie ja wykopałam:)
Zresztą ciekawe co autorka zrobiła.
Niektórzy piszą 1 post ale jak byc moze odpowiedzi się nie podobają nie rozwijają tematu.
Ela210: (to ja do Ciebie niedawno pisałem maila ) myślę, że po przeczytaniu tych wszystkich słów prawdy autorka po prostu podkuliła ogon i uciekła stąd.
Sam post ciekawy, szczególnie że napisany z punktu widzenia "kata".
Jeżeli mąż jest domatorem to zostaw go w domu i weź koleżankę. To że to twój mąż to nie znaczy że musi być również twoim animatorem czasu wolnego.
To jest bardzo nietypowe stwierdzenie. Wy wszystkie chcecie być przecież przez nas adorowane, zaskakiwane, zdobywane. Mi po kilkunastu latach małżeństwa żona coś takiego właśnie zarzuciła pomimo tego, że nie jestem typem faceta, który codziennie z piwem spędza wieczory przed telewizorem i wiem, że jej koleżanki zazdrościły jej mnie (mówiła tak wielokrotnie, podobnie jak to, że nie mam żadnych wad). Myślałem, że dawałem dużo, a okazało się że nie. Podobno narastało to w niej od paru lat (!!) aż wraz z innymi czynnikami niezależnymi ode mnie wpędziło ją w depresję i myśli samobójcze. Któregoś pięknego dnia żona mi powiedziała właśnie to samo, że jest pusta i wypalona w złotej klatce (dzięki mojej pracy mamy wysoki standard życia) i że zrobiła absolutnie wszystko, żeby nie dopuścić do tej sytuacji. Okazało się, że poszła na jakąś eksperymentalną terapię, po której jak ręką odjął stała się szczęśliwa, tyle... że już mnie nie kocha (a jeszcze tydzień wcześniej wyznawała jak zawsze miłość). I to było właśnie to zrobienie absolutnie wszystkiego. Teraz mamy równowagę w postaci takiej, że myśli samobójcze mam ja i w przeciwieństwie do niej nadal ją kocham i nie mogę pojąć jak osoba, którą tak dobrze znam i za którą w ogień bym skoczył, jest w stanie urządzić takie piekło na ziemi.
Wy wszystkie chcecie być przecież przez nas adorowane, zaskakiwane, zdobywane. .
Twierdzenie na poziomie 12-latka. Równie głębokie i przepełnione życiową mądrością jak to, że dla faceta liczą się cycki i długie nogi.
20 2021-05-15 08:46:06 Ostatnio edytowany przez Deszcz (2021-05-15 09:50:10)
Deszcz napisał/a:Wy wszystkie chcecie być przecież przez nas adorowane, zaskakiwane, zdobywane. .
Twierdzenie na poziomie 12-latka. Równie głębokie i przepełnione życiową mądrością jak to, że dla faceta liczą się cycki i długie nogi.
Wiesz, istnieją spłaszczenia, stereotypy i wyjątki. Tą tezę usłyszałem od mojej psycholog, która ratuje mnie przed depresją, i nie uważam, żeby to było coś odkrywczego.
A cycki i długie nogi.. Tak, 8 na 10 facetów NAJPIERW zwraca na to uwagę i jest to podstawowe kryterium, które decyduje o tym, czy zdobywa czy nie, ale jak sama widzisz, nie każdy tak robi.
Ty najprawdopodobniej też masz inne priorytety, jeśli chciałabyś się nimi podzielić to chętnie przeczytam.
Deszcz Jeśli o Twoim kryzysie wiesz tyle, co zawarłeś w poprzednim poście, to w sumie wiadomo, JAK, KIEDY i DLACZEGO ona przestała Cię kochać i się jej "znudziłeś"? Czyta się coś takiego, jak jakiś krzywą historyjkę, gdzie cżłowiek się gubi w domysłach, co mógł spie...
A wygląda na to, że raczej to Ty nie spieprz..., tylko ona nie powiedziała nigdy wprost, co się jej w tym życiu nie podoba.
A wygląda na to, że raczej to Ty nie spieprz..., tylko ona nie powiedziała nigdy wprost, co się jej w tym życiu nie podoba.
Bingo. U nas z komunikacją bardzo często było na bakier. To, co żona chciała ja nie zawsze odczytywałem tak jakby sobie tego życzyła. W sferze miłości dawała od siebie naprawdę dużo (listy, liściki, prezenty), aż niekiedy to się wylewało (choć było przyjemne, nie powiem). Problem w tym, że oczekiwała w zamian czegoś podobnego, a ja jak statyczny facet nie mam w sobie aż tyle romantyzmu, co nie oznacza, że ją zaniedbywałem (też były prezenty, przychodzenie do domu z kwiatami bez okazji, szeptanie do ucha czułości, szczypanie w tyłek, itd). Do niedawna myślałem, że miłość daje się z serca, bo czuje się taką potrzebę, a nie po to, żeby dostać z powrotem tyle samo jak w kantorze wymiany walut. Dzisiaj mam uczucie dłużnika, któremu ktoś wcisnął kredyt na siłę i do serca zapukał komornik.
A kiedy przestała kochać? Tak jak wspomniałem w poprzednim poście, mi to wyglądało na konkretne wydarzenie, ona mówi że trwało ze 3 lata. Ponieważ ja znam ją na wylot to uważam, że to ściema, bo ona jest mimo wszystko zawsze bardzo prawdziwa i nie byłaby w stanie zagrać czegokolwiek.
Dlatego wydaje mi się to tak absurdalne, jak ktoś twierdzi, że proces trwa(ł) latami a ta osoba nie potrafiła powiedzieć niczego wprost? Czy to jest takie trudne, czy po prostu ludzie z zamiłowania wolą wysyłać tylko sygnały, zamiast wyłożyć "kawę na ławę"? Skoro twierdzisz, że dawałeś jej dużo, pytanie dlaczego ona tego nie doceniała a jednocześnie nie pokazała, że czegoś jej JESZCZE brakuje?
Czasami mam wrażenie, że relacja między ludźmi tyo gra a ja za gierkami nigdy osobiście nie przepadałem...
Dlatego wydaje mi się to tak absurdalne, jak ktoś twierdzi, że proces trwa(ł) latami a ta osoba nie potrafiła powiedzieć niczego wprost? Czy to jest takie trudne, czy po prostu ludzie z zamiłowania wolą wysyłać tylko sygnały, zamiast wyłożyć "kawę na ławę"? Skoro twierdzisz, że dawałeś jej dużo, pytanie dlaczego ona tego nie doceniała a jednocześnie nie pokazała, że czegoś jej JESZCZE brakuje?
Czasami mam wrażenie, że relacja między ludźmi tyo gra a ja za gierkami nigdy osobiście nie przepadałem...
Te pytania to coś z czym się budzę, zasypiam i trwam z nimi w każdej chwili.
Wprost oczywiście, że powiedziała. Tyle, że po fakcie. Nasłuchałem się tak, że szukałem szczęki na podłodze. Nawet takie rzeczy, że jak wstawiła swoje zdjęcie na FB to ja dałem tylko lajka, a inni serduszka. Albo, że pomimo tego, że mam pieniądze to jestem sknerą, bo chodziliśmy do knajp, gdzie obiad kosztuje 50-70 zł a nie 150 jak inni nasi znajomi. Nie wnikam co oni robią, ale jej do głowy nie przychodzi to, jak ciężko mi je zarobić i że inwestuję na przyszłość.
Aha...Jeśli dorosłej kobiecie zależy na lajkach czy serduszkach od męża albo o jego zaangażowaniu ma świadczyć cena obiadu w knajpie( kiedy NIE JEST to bar mleczny ani buda z kebabem), to ja nie mam pytań..
Porównywanie wkładu swojego małżonka do wkładu partnerów znajomych naokoło:
Teraz ja zbieram szczękę z podłogi..
Aha...Jeśli dorosłej kobiecie zależy na lajkach czy serduszkach od męża albo o jego zaangażowaniu ma świadczyć cena obiadu w knajpie( kiedy NIE JEST to bar mleczny ani buda z kebabem), to ja nie mam pytań..
Porównywanie wkładu swojego małżonka do wkładu partnerów znajomych naokoło:Teraz ja zbieram szczękę z podłogi..
Sam widzisz jak jest.
z komunikacja czasem jest trudno, tez rozmawialam ze swoim i wykladalam kawe na lawe co mi przeszkadza a on i tak ignorowal i wypominal tylko to co wlasnie wybiorczo go razilo z rozmowy (tego typu jak powyzej, drobne sprawy jakie wyplynely ale "zapominal" o tych wazniejszych dla mnie, bo dla niego bylo to nieistotne), nie mowie ze Deszcz ma podobnie... po prostu rozmowy byly ciezkie, pomimo wyraznego komunikowania co jest nie tak... i tak lecialy lata az przestalam rozmawiac, tez zaczelam ignorowac, tez moznaby bylo powiedziec ze swiadomosci nie ma... po pewnym czasie to juz sie zapomina ze rozmowy byly, klotnie raczej.. czasem ludzie nie potrafia skutecznie sie dogadac..
Jeśli podaje się komunikat bezpośrendio, to zupełnie inna sprawa. Osobiście problem byłby dla mnei wtedy, kiedy wspomniane przez Deszcza szczegóły miałyby się okazać tymi istotnymi...
Jeśli podaje się komunikat bezpośrendio, to zupełnie inna sprawa. Osobiście problem byłby dla mnei wtedy, kiedy wspomniane przez Deszcza szczegóły miałyby się okazać tymi istotnymi...
Szczera rozmowa pomiędzy partnerami, taka od A do Z, na pewno potrafi zdziałać cuda. Warunki są dwa - bez niepotrzebnych emocji i wzajemnej wymiany ciosów oraz przeprowadzona odpowiednio wcześnie.