Dziękuję 
Wiem, że dam sobie radę i czas zrobi swoje. Przedwczoraj było lepiej, wczoraj gorzej i pewnie czeka mnie taka sinusoida emocji. Odczuwam tęsknotę, niespełnione nadzieje i marzenia, a na dodatek żal, że nie mieliśmy okazji poznać się mocniej. Nie zakładałam związku do końca życia, ale jak coś jest w fazie początkowej, to szkoda gdy kończy się na starcie.
Uległam znaczeniu i mocy słów, bo nikt nigdy nie mówił tak pięknie o miłości i wyjątkowości relacji między kobietą, a mężczyzną. Naprawdę sądziłam, że nie uległam szybko temu urokowi, że ta osoba jest dojrzała, przeszła wiele w życiu, kieruje się prostymi, ale solidnymi zasadami. I pewnie kieruje się, tylko czar z moją osobą prysł, wypalił się i pozostał niesmak. Miałam już tego nie analizować, więc nie wchodzę w to głębiej. Nie mogę jednak odrzucić moich emocji, które są spotęgowane chyba przez doskwierającą samotność i wiązane z nim nadzieje. Niby mam fajne życie, ale lubię je dzielić z odpowiednią osobą i myślałam, że ową spotkałam.
To także pierwsza znajomość, która skończyła się tak szybko. Mam za sobą dwa związki, jeden trwał 5 lat od czasów nastoletnich ( etap dojrzewania, poznawania wszystkiego ), który rozpadł się, bo byliśmy niedojrzali i mieliśmy inne poglądy na życie, a drugi ponad 9 letni, który w końcowej fazie szedł ku destrukcji, jednak nigdy w nim nie zabrakło rozmowy. To dla mnie taki fundament i mam na jej punkcie ,,hopla'', dlatego jeśli jest źle, coś mi nie pasuje, coś się kończy lub zmienia, to siadam i rozmawiam. Dla mnie to jest uleczające i gdy nie dostaję tego z drugiej strony, czuję się ignorowana i pominięta. Tak wiem, że każdy jest inny i jedni wolą nie rozdrapywać ran, tylko coś przeciąć, zakończyć i odejść. Od razu dopiszę, że nie chcę z nim kontaktu, bo wystarczająco wiele razy pokazał mi, że jestem zbędna jak kurz, oczywiście popełniłam sama wiele błędów, chociażby w pierwszych miesiącach znajomości. Nie wiem jak mogłam być tak ślepa i nie dostrzec ten miesiąc temu, że on już nic nie chce i nie ma szans, tak jakby to do mnie nie docierało, mimo jego słów: nie dałaś mi poczuć na spokojnie, ciągle te same pytania, nie mam czasu pracuję, nie chcę nic naprawiać, czar prysł, nic nie obiecywałem, mówiłem że coś zmieni się, nie chcę wracać do tego co było kiedyś, a także jasne sygnały typu odpisywanie przez pół dnia, ignorowanie telefonów i brak chęci na wyjaśnienia w cztery oczy. To w nocy do mnie wróciło, wspomnienia ostatniego miesiąca i oczywiste sygnały z jego strony, że nie jestem ważna i chce spokoju.
Doskwiera mi najbardziej fakt, że to było nietrwałe i ostatecznie bez znaczenia dla niego. Mi jak zależy chociażby w iluś procentach to buduję i naprawiam. Pierwszy raz w życiu mam także tak, że byłam dla kogoś denerwująca i irytująca, dla kogoś kto nazywał się moim przyjacielem. Wszystko odebrałam na opak, a wiem, że nie tak łatwo sprawić bym poczuła i rozluźniła się w relacji. Na to zawsze potrzebowałam czasu, bo nie jestem ,,kochliwa'' i póki kogoś nie poznam z charakteru, to ta osoba nie wzbudza nadto mojego zainteresowania. W tej znajomości wiele opierało się na rozmowie o wszystkim, od błahych tematów, po te trudne i otwartość tych rozmów przemówiła do mnie. Może mam lekką tendencję do bycia zbyt sentymentalną i idealizowania osoby.
Dałam w tej znajomości tyle ile mogłam i wiem, że to lekcja, z czasem wyjdę z niej silniejsza.