Apogeum napisał/a:Ogólnie to jestem sceptyczna wobec szczepień. Jestem po prostu nieprzekonana. Trudno mi zapisać się na szczepionkę czy tym bardziej stawić się na szczepienie bez przekonania. Nie bardzo wierze w jej skuteczność, tym bardziej długofalowa. Gdyby to było szczepienie na takiej samej zasadzie jak wszystkie obowiązkowe szczepionki (szczepisz się raz itp.), to pewnie byłabym pierwsza w kolejce, a tak... Ogólnie to myśle w ten sposób, ze najwyżej mnie COVID zabije, ale nie dam sobie wstrzyknąć, czegoś, co nie wiadomo jak działa, za to wiadomo, ze na krotko. Z drugiej strony ja się tego poszczepiennego ryzyka tez nie boje, po prostu wokół szczepionki jest za dużo znaków zapytania, żebym się z przekonaniem zaszczepiła, a wolałabym z przekonaniem. (...)
No i ten wewnętrzny opór nie chce mnie opuścić.
Mam bardzo podobne podejście. Przyznam, że miałam taki przebłysk, żeby się może jednak zaszczepić - głównie po to, aby sobie parę rzeczy ułatwić, w tym przyjęcie do szpitala, ale coś mnie jednak blokuje - nie czuję tego, nie ufam tym szczepionkom, zupełnie nie mam przekonania, że to w ogóle ma sens. Jest też opór przeciwko byciem naiwnym trybikiem w tej politycznej machinie zbijającej kapitał na pandemii.
Podobnie jak Snake niebawem będę miała wystawione skierowanie, mąż i mama są już po szczepieniu, a jednak na grypę też nigdy się nie zaszczepiłam, a choć w szczycie zachorowań nieszczególnie unikałam ludzkich zbiorowisk, łącznie z bywaniem w "zagrypionych" przychodniach to żadne licho mnie nie dopadło, dlatego i teraz liczę, że organizm sam się obroni, tym bardziej, że go wspomagam - jestem aktywna fizycznie (...), jeżdżę na rowerze, przyjmuję to i owo. Jeśli nie, to jak już wspominałam, mam w domu ten wywołujący u niektórych dziwne reakcje na dźwięk samej nazwy lek na "a", w którego skuteczność wierzę o niebo bardziej. Jak zresztą i wielu moich znajomych.
Jak już wiesz, Olinko, mam podobnie. Szczególnie (choć nie tylko) te pogrubione fragmenty pasują. Poza tym tez coś tam łykam/pije, ale mało, bo staram się dostarczać to i owo w pożywieniu. I momentami - nie wiem, być może w przypływie optymizmu - myśle, ze większe jest ryzyko szczepienia niż niezaszczepienia.
Tyle ze, jak już pisałam, zastanawiam się, czy nie narażam w ten sposób mamy, która jest zaszczepiona (mąż póki co nie). Bo nie wierze, ze fakt, ze się zaszczepiła, zrobi cała robotę. (Pomijam w tym momencie, jaki z tego płynie wniosek). Pomijam tez, ze i w przypadku mamy, i męża (moim nie) amantadyna odpada. I wychodzi, ze aby minimalizować ryzyko zachorowania przez najbliższe osoby, wypadałoby się zaszczepić. Olinko, Ty nie masz takich myśli? Mój mąż tez nie jest przekonany i się do szczepienia specjalnie nie wyrywa, ale wewnętrznego oporu raczej nie ma tak jak ja.