Ulle - tłumaczenie jej zachowania dzieckiem jest słabe.
Ale skoro chcesz - ok.
W takim razie co jest lepsze dla owego dziecka - rozstanie dopóki jeszcze za bardzo tego nie odczuje i dwoje rodziców mieszkających osobno ale zadowolonych z życia i może nawet szczęśliwych, czy tych dwoje rodziców mieszkających razem ale sfrustrowanych, nieszczęśliwych i trwających w związku bez przyszłości?
A dlaczego bez przyszłości?
Bo idę o zakład że ona się nie zmieni.
A on w końcu tego nie wytrzyma.
261 2020-01-31 15:46:58 Ostatnio edytowany przez Nathan (2020-01-31 16:54:37)
Związek kolegi nie przetrwał próby czasu, bo..?
Tego nie wiem, bo straciliśmy się z oczu na jakiś czas, a teraz u jego boku jest inna kobieta i podrośnięte dziecko więc raczej ta "wielka, cudowna miłość" zdechła dawno temu
Co do Twojej związkowej historii, to ona wyraźnie pokazuje, że lepiej, jak ludzie najpierw się dobrze poznają a dopiero potem dzieci mają, bo wówczas już wiadomo z kim i na co się decydujesz. Na hormonalnym haju mamy głównie projekcje własnych pragnień okraszonych idealizacja partnera.
Popieram. Projekcje są najgorsze. Random ma teraz pewnie tyle stażu ile ja miałem prosząc kobitę o rękę Kiedy decydowaliśmy się na dziecko już w 99 % wiedzieliśmy o sobie do czego jesteśmy zdolni, negatywnie i pozytywnie. Inna sprawa, że w kwestii dzieci moja żona 3 razy mnie nie posłuchała i 3 razy się pomyliła, co sama dziś przyznaje i czego żałuje. To znaczy, że mnie nie posłuchała. 1 - za późno pierwsze dziecko. 2 - za późno drugie dziecko. 3 - brak trzeciego dziecka. Taki morał - warto słuchać męża
Ale to w żaden sposób nie przekreśla szans randoma na dobry związek, oparty na solidnych fundamentach. Po prostu muszą szukać wspólnej płaszczyzny porozumienia i wzajemnego zrozumienia już po fakcie, jak się dziecko pojawiło na świecie. Ktoś tam musi zacząć rozmawiać o wzajemnych potrzebach i o tym dokąd oboje zmierzają, bez roszczeń i prezentowania swoich potrzeb, oczekiwań i racji, żeby siebie umacniać, ale w celu znalezienia wspólnej płaszczyzny porozumienia.
To dopiero dwa lata, cóż to jest?
Random87. Wy nie macie nic, co by Was łączyło. Żadnych wspólnych zainteresowań, żadnych pasji, nic. Łączy Was wspólne dziecko i obowiązki domowe. O czym rozmawiacie? O myciu podłogi, zakupach i czy dziecko zjadło kaszkę?
Jesteście zmęczeni, nie macie czasu ani każde z osobna dla siebie (poza pracą), ani dla siebie na wzajem. Ani jej się nie chce, ani Tobie. Bo praca, bo dom, bo dziecko. To są wygodne wymówki. I dla Ciebie, i dla niej.
Odstawcie gdzieś młodego, i idźcie sami. Nie oczekuj seksu zaraz po tym. Oczekuj, że razem spędzicie czas, i choć trochę się zresetujecie. Kino, kawa lub jakiś inny wypad. Spacery są dobre.
Zamiast zakopywać się wygodnie w obowiązkach domowych, zróbcie coś innego.
I nie, nie mówię o kwiatkach i kolacji przy świecach - one są w domu. Nie piszę o wysłaniu jej do spa - pojedzie tam sama. Macie zacząć spędzać czas tylko we dwoje. Mieć coś, co będzie Was łączyć.
Już na samym początku doradzano Autorowi, aby znalazł chwilę czasu, żeby móc go spędzić z żoną sam na sam. Jak widać, prawie niemożliwe jest oderwanie się od codziennych oboiwązków i wiru pracy czy też opieki nad dzieckiem. A przydałoby się tutaj najpierw taki kilkudniowy reset od wszystkiego, w sprzyjających okolicznościach. Wtedy też istniałaby szansa, że na spokojnie dojdą jakoś do porozumienia.
W przypadku autora nie ma powodu, by działać tak radykalnie, bo zysków nie byłoby z tego żadnych, a jedynie łzy i cierpienie. To jaki jest sens rozwalać rodzinę?
Niech autor nauczy się być bardziej asertywnym i przestanie tupac nóżkami, jak mały chłopczyk, a wszystko na pewno się ułoży.
Gdyby porada dotyczyła kobiety, oj dostało by Ci się od obrończyń kobiecej wolności.
Już na samym początku doradzano Autorowi, aby znalazł chwilę czasu, żeby móc go spędzić z żoną sam na sam. Jak widać, prawie niemożliwe jest oderwanie się od codziennych oboiwązków i wiru pracy czy też opieki nad dzieckiem. A przydałoby się tutaj najpierw taki kilkudniowy reset od wszystkiego, w sprzyjających okolicznościach. Wtedy też istniałaby szansa, że na spokojnie dojdą jakoś do porozumienia.
Wiesz, to wymaga ruszenia czterech liter od garów. A i u jednego, i u drugiego może być o to ciężko.
I uprzedzam pytania - wiem, jak to jest ciężko. Mam dwójkę dzieci, pracę, studiuję i na siłę wywlekam za fraki męża z chałupy na jakieś wyjazdy we dwoje (a nie mam pomocy do dziecków). Inaczej już dawno by było z nami jako małżeństwem kiepsko.
Już na samym początku doradzano Autorowi, aby znalazł chwilę czasu, żeby móc go spędzić z żoną sam na sam. Jak widać, prawie niemożliwe jest oderwanie się od codziennych oboiwązków i wiru pracy czy też opieki nad dzieckiem. A przydałoby się tutaj najpierw taki kilkudniowy reset od wszystkiego, w sprzyjających okolicznościach. Wtedy też istniałaby szansa, że na spokojnie dojdą jakoś do porozumienia.
No właśnie samymi słowami nic nie zrobi tu potrzeba czynów. Mowić może jak do sciany i efekt jak widać.
Autor nic nie pisał że gdzieś wychodzą czy robia reset w formie wyjazdu.
Ulle - tłumaczenie jej zachowania dzieckiem jest słabe.
Ale skoro chcesz - ok.
W takim razie co jest lepsze dla owego dziecka - rozstanie dopóki jeszcze za bardzo tego nie odczuje i dwoje rodziców mieszkających osobno ale zadowolonych z życia i może nawet szczęśliwych, czy tych dwoje rodziców mieszkających razem ale sfrustrowanych, nieszczęśliwych i trwających w związku bez przyszłości?
A dlaczego bez przyszłości?
Bo idę o zakład że ona się nie zmieni.
A on w końcu tego nie wytrzyma.
Nathan, oni są ze sobą dopiero cztery lata, czyli tak naprawdę poznawali się ponad rok, do tego należy doliczyć ciążę, plus dwa lata odkąd urodził się maluch. Oni nie zdążyli ani się sobą znudzić, ani dotrzeć jako rodzina. Chyba potrzebują więcej czasu na to, by definitywnie skreślić swój związek.
Za jakiś czas młoda mama okrzepnie, nabierze pewności siebie i uspokoi, bo nie będzie tak drżała o dziecko. Dziecko ma dopiero dwa lata.wiec czego można oczekiwać od tak młodziutkiej mamy?
Gdyby to było jej drugie dziecko, to dziewczyna na pewno nie była aż tak nawiedzona, ale z pierwszym dzieckiem zawsze jest najgorzej. Do tej pory ona żyła jako pojedyncza osoba, a teraz rozmnożyła się i okazało się, że jest podwójna. To prawdziwa rewolucja życiową dla każdej kobiety, a przynajmniej dla większości kobiet. Jestem pewna, że to wszystko zmieni się, tylko autor musi rozmawiać z tą dziewczyną i tłumaczyć jej, że czuje się opuszczony, niedoceniony oraz samotny i że brakuje mu bliskości itd. Musi jej to tłumaczyć, no niestety.
Czy dla dziecka lepsze byłoby rozstanie już teraz? No może byłoby lepsze, bo taki maluch niewiele jeszcze rozumie, ale autor kocha przecież swojego dzieciaka i na pewno nie chciałby zostać niedzielnym tatusiem, już nie mówiąc o tym, że i dla tej dziewczyny byłby to potworny szok oraz cios.
A gdyby żona nagle zachorowała na coś i nie mogła współżyć, to co ma wtedy zrobić normalny facet? Ma już natychmiast zawijać manatki i szukać innej, bo on nie będzie rezygnował z seksu ani czekał aż partnerka wyzdrowieje?
Czy naprawdę pali się gdzieś, że nie można dać młodej mamie troszkę czasu, by mogła się ogarnąć?
Nathan, oni są ze sobą dopiero cztery lata, czyli tak naprawdę poznawali się ponad rok, do tego należy doliczyć ciążę, plus dwa lata odkąd urodził się maluch. Oni nie zdążyli ani się sobą znudzić, ani dotrzeć jako rodzina. Chyba potrzebują więcej czasu na to, by definitywnie skreślić swój związek.
Za jakiś czas młoda mama okrzepnie, nabierze pewności siebie i uspokoi, bo nie będzie tak drżała o dziecko. Dziecko ma dopiero dwa lata.wiec czego można oczekiwać od tak młodziutkiej mamy?
Podnieś autora na duchu teorią że kobiety jak skończą 35 lat to im strasznie libido skacze do góry. Czyli wystarczy troszkę poczekać.
bagienni_k napisał/a:Już na samym początku doradzano Autorowi, aby znalazł chwilę czasu, żeby móc go spędzić z żoną sam na sam. Jak widać, prawie niemożliwe jest oderwanie się od codziennych oboiwązków i wiru pracy czy też opieki nad dzieckiem. A przydałoby się tutaj najpierw taki kilkudniowy reset od wszystkiego, w sprzyjających okolicznościach. Wtedy też istniałaby szansa, że na spokojnie dojdą jakoś do porozumienia.
No właśnie samymi słowami nic nie zrobi tu potrzeba czynów. Mowić może jak do sciany i efekt jak widać.
Autor nic nie pisał że gdzieś wychodzą czy robia reset w formie wyjazdu.
Koło się cały czas nakręca: facet robi co może, stara się, próbuje pokazać, że czuje się zaniedbany, ale mu nie wychodzi, bo robi to w najprawdopodobniej w nieodpowiedni sposób. Zatem warto byłoby o tym szczerze pogadać, żeby spóbowac znależc porozumienie. Tylko na ta poważną rozmowę znowu czasu nie ma z uwagi na codzienne domowe obowiązki.
271 2020-01-31 19:59:21 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2020-01-31 20:00:09)
Szczerze to nie widzę podstaw do optymizmu Ulle. Pani żona już nie drży nad dzieciątkiem, bo chodzi do pracyz własnej inicjatywy
Samo że się rozwiąże to by można było myśleć jakby to było niemowlę.
Janix, twoja pociecha jest super, zwłaszcza dla Panów co sobie w wieku 40 lat dwudziestkę biorą za żonę
I nie 35 tylko tak koło 40
272 2020-01-31 20:52:28 Ostatnio edytowany przez Nathan (2020-01-31 20:53:34)
Ulle - przecież on z nią rozmawiał, prosił, tłumaczył - i jak grochem o ścianę.
Ona nic z tym nie robi bo myśli że on będzie jęczał ale nie odejdzie.
Dlatego ma gdzieś to co on do niej mówi.
Porównywanie sytuacji gdy ktoś jest chory z sytuacją gdy po prostu ma partnera gdzieś jest kompletnie bez sensu.
Ona nie jest chora - chyba że na oziębłość.
Co do czasu - piszesz że się nie pali.
Ja twierdzę że wręcz przeciwnie - bo jestem przekonany że tu już nic się nie zmieni.
Ten związek nie ma przyszłości.
Słusznie zauważono że ich tak naprawdę nic nie łączy - oprócz dziecka.
A to dziecko rośnie i czekanie z rozstaniem naraża go na coraz większą traumę.
Wiesz - wiele bym dał żeby moja córka miała teraz dwa lata...
Random87. Wy nie macie nic, co by Was łączyło. Żadnych wspólnych zainteresowań, żadnych pasji, nic. Łączy Was wspólne dziecko i obowiązki domowe. O czym rozmawiacie? O myciu podłogi, zakupach i czy dziecko zjadło kaszkę?
Nie no, to akurat przezabawny przesąd, że w związku trzeba mieć jakieś wspólne zainteresowania, pasje itp. Ja ze swoją małżonką nie mam żadnych Ona nie znosi moich książek, filmów, muzyki. Mojej prywatnej pasji czy też hobby szczerze nienawidzi od samego początku i dostaje białej gorączki kiedy poświęcam jej czas. Głosujemy na zupełnie inne partie polityczne, razem chodzimy do kina, gdzie rozchodzimy się do różnych sal, każde na swój film. Charakterologicznie jesteśmy swoimi przeciwieństwami. Zgadzamy się w dwóch rzeczach: jesteśmy domatorami i oboje nie znosimy tańczyć. Jednakże nawet tu rozdzielamy się w niuansach, bo ja jak wypiję to idę w tańce i de facto ja wciągam nas w towarzystwo.
Przegadaliśmy pewnie tysiące godzin.
Nie wiem czy z całego mojego życia dałoby się zebrać kilka godzin czasu z rozmów między mną i wszystkimi znanymi mi kobietami, który to czas poświęciłem na rozmowy na tematy, które dotyczą moich pasji i zainteresowań. To już ogarnąłem mając mniej więcej 17 lat, że należy jak ognia unikać takich tematów w rozmowach z kobietami. Tu akurat faktycznie ofiarą gros tego czasu jest małżonka, w myśl założenia, że jej trudno uciec Jako, że wbrew pozorom nie jestem sadystą, to nie zamęczam jej takimi głupotami.
Z drugiej strony nie raz spędziłem długie godziny na rozmowach z kobietami, na tyle, że i małżonka była wk….na "o czym ty tyle z nią rozmawiasz, że jeszcze z domu musisz pisać?!" Problem w tym, że jedyna zgodna z prawdą odpowiedź brzmi - nie wiem O jakichś straszliwych pierdołach, a wychodzi, że jestem całkiem niezły w gadaniu o pierdołach i jak widać w towarzystwie męsko - damskim jest to umiejętność bezcenna
Jak człowiek wraca do domu, to cisza brzmi jak ukojenie.
Zawsze miałem taki wyznacznik kobiety doskonałej tj. doskonałej dla mnie. Kobieta doskonała to taka, z którą mogę żyć dzień w dzień nie zamieniając ani jednego słowa Miałem kiedyś sympatyczną przyjaciółkę, która była najbliższa tego stanu doskonałości stąd przez moment nawet się zastanawiałem czy nie powinna być więcej niż sympatyczną przyjaciółką. Niestety po pierwsze byliśmy tego samego znaku zodiaku i to było widać. Spędzić życie z kimś będącym moim lustrzanym odbiciem, to jednak mogłoby nie być takim fajnym
Akurat w tym czasie poznałem moją przyszłą i fakt, że jest kompletnie ode mnie inna mnie skutecznie poraził i stanowił wartość dodaną. Bezwzględnie uważam tą okoliczność za los na loterii jaki się zdarza raz w życiu. To, że miała figurę i cycki bogini było całkiem miłym uzupełnieniem
Może dlatego moi przyjaciele próbowali mi ją wybić z głowy, żal im dupska ściskał. A ja już wtedy swoim szóstym zmysłem wiedziałem. Tak na marginesie z mojej paczki przyjaciół sprzed ćwierć wieku wszyscy nadal są z tymi samymi żonami i mężami więc różne drogi prowadzą do szczęścia ale jak widać podstawa do dobry materiał wyjściowy
Spacery są dobre.
Polecam. Ja dla przykładu rozkręcam się do rozmowy tylko w ruchu. Spacer albo jazda samochodem. Wychodzę z pracy do domu i od razu dzwonię do żony czego ona nie znosi (rozmów przez telefon). Ja uwielbiam (ale tylko w samochodzie) i naciągam ją tak długo się da. Przyjeżdżam do domu i już z powrotem jestem milczek. Ruch zawsze otwiera mi język. Najwięcej, najfajniejszych rozmów miałem z żoną na spacerach. Dawno, dawno temu jak byliśmy po ślubie i nieraz żyliśmy w nędzy, to uciekaliśmy z mieszkania na spacery. Chodziliśmy i gadaliśmy. Oglądaliśmy mijane okolice i zastanawialiśmy się jakie sobie kiedyś kupimy mieszkanie, jak je urządzimy i takie tam. Co prawda właśnie oddaliśmy ślubne obrączki do lombardu, żeby zapłacić czynsz ale było fajnie Potem jak dorobiliśmy się samochodu, to jeździliśmy nocami po mieście i gadaliśmy. Było to fajne.
Marata napisał/a:Random87. Wy nie macie nic, co by Was łączyło. Żadnych wspólnych zainteresowań, żadnych pasji, nic. Łączy Was wspólne dziecko i obowiązki domowe. O czym rozmawiacie? O myciu podłogi, zakupach i czy dziecko zjadło kaszkę?
Nie no, to akurat przezabawny przesąd, że w związku trzeba mieć jakieś wspólne zainteresowania, pasje itp. Ja ze swoją małżonką nie mam żadnych
Ona nie znosi moich książek, filmów, muzyki. Mojej prywatnej pasji czy też hobby szczerze nienawidzi od samego początku i dostaje białej gorączki kiedy poświęcam jej czas. Głosujemy na zupełnie inne partie polityczne, razem chodzimy do kina, gdzie rozchodzimy się do różnych sal, każde na swój film. Charakterologicznie jesteśmy swoimi przeciwieństwami. Zgadzamy się w dwóch rzeczach: jesteśmy domatorami i oboje nie znosimy tańczyć. Jednakże nawet tu rozdzielamy się w niuansach, bo ja jak wypiję to idę w tańce i de facto ja wciągam nas w towarzystwo.
Przegadaliśmy pewnie tysiące godzin.
Nie wiem czy z całego mojego życia dałoby się zebrać kilka godzin czasu z rozmów między mną i wszystkimi znanymi mi kobietami, który to czas poświęciłem na rozmowy na tematy, które dotyczą moich pasji i zainteresowań. To już ogarnąłem mając mniej więcej 17 lat, że należy jak ognia unikać takich tematów w rozmowach z kobietami. Tu akurat faktycznie ofiarą gros tego czasu jest małżonka, w myśl założenia, że jej trudno uciecJako, że wbrew pozorom nie jestem sadystą, to nie zamęczam jej takimi głupotami.
Z drugiej strony nie raz spędziłem długie godziny na rozmowach z kobietami, na tyle, że i małżonka była wk….na "o czym ty tyle z nią rozmawiasz, że jeszcze z domu musisz pisać?!" Problem w tym, że jedyna zgodna z prawdą odpowiedź brzmi - nie wiemO jakichś straszliwych pierdołach, a wychodzi, że jestem całkiem niezły w gadaniu o pierdołach i jak widać w towarzystwie męsko - damskim jest to umiejętność bezcenna
Jak człowiek wraca do domu, to cisza brzmi jak ukojenie.
Zawsze miałem taki wyznacznik kobiety doskonałej tj. doskonałej dla mnie. Kobieta doskonała to taka, z którą mogę żyć dzień w dzień nie zamieniając ani jednego słowaMiałem kiedyś sympatyczną przyjaciółkę, która była najbliższa tego stanu doskonałości stąd przez moment nawet się zastanawiałem czy nie powinna być więcej niż sympatyczną przyjaciółką. Niestety po pierwsze byliśmy tego samego znaku zodiaku i to było widać. Spędzić życie z kimś będącym moim lustrzanym odbiciem, to jednak mogłoby nie być takim fajnym
Akurat w tym czasie poznałem moją przyszłą i fakt, że jest kompletnie ode mnie inna mnie skutecznie poraził i stanowił wartość dodaną. Bezwzględnie uważam tą okoliczność za los na loterii jaki się zdarza raz w życiu. To, że miała figurę i cycki bogini było całkiem miłym uzupełnieniem
Może dlatego moi przyjaciele próbowali mi ją wybić z głowy, żal im dupska ściskał. A ja już wtedy swoim szóstym zmysłem wiedziałem. Tak na marginesie z mojej paczki przyjaciół sprzed ćwierć wieku wszyscy nadal są z tymi samymi żonami i mężami więc różne drogi prowadzą do szczęścia ale jak widać podstawa do dobry materiał wyjściowy
Marata napisał/a:Spacery są dobre.
Polecam. Ja dla przykładu rozkręcam się do rozmowy tylko w ruchu. Spacer albo jazda samochodem. Wychodzę z pracy do domu i od razu dzwonię do żony czego ona nie znosi (rozmów przez telefon). Ja uwielbiam (ale tylko w samochodzie) i naciągam ją tak długo się da. Przyjeżdżam do domu i już z powrotem jestem milczek. Ruch zawsze otwiera mi język. Najwięcej, najfajniejszych rozmów miałem z żoną na spacerach. Dawno, dawno temu jak byliśmy po ślubie i nieraz żyliśmy w nędzy, to uciekaliśmy z mieszkania na spacery. Chodziliśmy i gadaliśmy. Oglądaliśmy mijane okolice i zastanawialiśmy się jakie sobie kiedyś kupimy mieszkanie, jak je urządzimy i takie tam. Co prawda właśnie oddaliśmy ślubne obrączki do lombardu, żeby zapłacić czynsz ale było fajnie
Potem jak dorobiliśmy się samochodu, to jeździliśmy nocami po mieście i gadaliśmy. Było to fajne.
Musisz być bardzo fajnym facetem, znasz życie i masz poczucie humoru. Super to napisałeś.
Ulle - przecież on z nią rozmawiał, prosił, tłumaczył - i jak grochem o ścianę.
Ona nic z tym nie robi bo myśli że on będzie jęczał ale nie odejdzie.
Dlatego ma gdzieś to co on do niej mówi.Porównywanie sytuacji gdy ktoś jest chory z sytuacją gdy po prostu ma partnera gdzieś jest kompletnie bez sensu.
Ona nie jest chora - chyba że na oziębłość.Co do czasu - piszesz że się nie pali.
Ja twierdzę że wręcz przeciwnie - bo jestem przekonany że tu już nic się nie zmieni.
Ten związek nie ma przyszłości.
Słusznie zauważono że ich tak naprawdę nic nie łączy - oprócz dziecka.
A to dziecko rośnie i czekanie z rozstaniem naraża go na coraz większą traumę.
Wiesz - wiele bym dał żeby moja córka miała teraz dwa lata...
Nathan, a skąd wiesz czy on potrafi rozmawiać z nią o swoich problemach? Może drze się na nią, robi awantury i to przy dziecku, a może zachowuje się jak pikulik albo robi z siebie ofiarę? Rozmowa rozmowie nierówna i nie każdy ma ten dar wysławiania się. Dlatego ona po takich rozmowach zmienia się najwyżej na tydzień, a potem znowu wraca stare. On musi tak z nią porozmawiać, żeby ona raz na zawsze pojęła, że sprawa jest poważna.
Mały ma dwa lata, więc faktycznie gdyby doszło do rozstania przynajmniej pod względem poszłoby w miarę gładko, chociaż synek i tak pytałby o tatę, jednak z każdym dniem coraz mniej.
Ja w każdym razie życzę tej rodzinie, żeby się dogadali i żyli że sobą długie lata we wzajemnym zrozumieniu, a dzieci tak szybko rosną, że za rok, dwa rodzice naprawdę troszkę odetchną.
Dobrym posunięciem byłaby dla nich jakąś podróż, chociaż na kilka dni, lepiej bez dziecka, ale z dzieckiem też byłoby dobrze.
Snake, facetom po 40 nie odwala, dopiero ok 50 wtedy policzysz udane związki.
277 2020-01-31 22:51:15 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2020-01-31 22:53:13)
W jednym z sąsiednich działów jest wątek, gdzie jest poruszana kwestia tego, jak się partnerzy dobierają i co jest w tym istotne. Ja mówiąć szczerze, to mam trochę inne podejście. Wprawdzie spotykam na swojej drodze ludzi, którzy żyją ze sobą tak, jak Kolega Snake, ale zdecydowanie więcej moich znajomych tworzy związki na zasadzie podobieństw. Dotyczy to własnie przede wszystkich pewnych kluczowych spraw, na których budujemy wspólną nić porozumienia. Mam tu własnie na myśli wspólkne zainteresowania, podobny sposób patrzenia na świat i wartości a nawet zawód , wykonywany też z resztą z pasji. I tutaj mogę jedynie wspomnieć ich włąsną opinię tj znajomych, którzy uznają właśnie wspólny punkt widzenia czy pasje za jeden z kluczowych fundamentów związku. Nawet są skłonni twierdzić, że nie związaliby się z kimś, kto nie "siedzi" w tej samej branży. Może to i dziwne, ale myślę, że wynika to z tego, że łatwiej tez zrozumieć pewne zachowania, przywary czy zaintereoswania partnera i nie kecić na nie głową Ile razy Koledzy narzekaliśćie, że Wasze partnerki zaczynają narzekać i kręcić nosem na Wasze zajęcia, myśląc sobie pewnie: " Ale to dziecinne!", "Znowu się w to bawisz? " Są one często oczywiście bezpodstawne, ale i tak, jak wiadomo Panie musza postawić na swoim
i poza tym, zwyczajnie ciężko zrozumieć, że kogoś może coś innego kręcić.
278 2020-01-31 23:29:36 Ostatnio edytowany przez Snake (2020-01-31 23:36:16)
Snake, facetom po 40 nie odwala, dopiero ok 50
wtedy policzysz udane związki.
A więc wszystko przede mną? Niestety nie jestem po 40-tce. Czuję się jak po 500-tce
Czułem się już tak mając lat 16-17. Na dodatek koleżanki przeczytały mi wtedy z jakiejś bzdurnej książeczki co oznacza moje imię. Ponoć to jakaś szkoła, że imię ma wpływ na człowieka. W myśl tej szkoły moje imię tworzy straszliwą mieszankę z moim znakiem zodiaku dając obraz człowieka całkowicie nieprzystającego do dzisiejszych czasów.
Na żonę, męża mówi się "towarzysz" życia. Słowo towarzysz ma dla mnie bogate implikacje, niekoniecznie z ostatniego reżimu Towarzysz, to jest ktoś z kim idziesz ramię w ramię, w niedoli i bogactwie, zapierając się plecami bronicie się przed całym światem. Oddajesz mu ostatnią kromkę chleba.
Niecierpliwość. To jeden z grzechów głównych dzisiejszych czasów.
Ból i niedola. Jeśli ich nie ma, to nic o sobie nie wiemy.
[…] autocenzura Jeden drink za dużo, a co się napisze, to zostaje
Musisz być bardzo fajnym facetem, znasz życie i masz poczucie humoru. Super to napisałeś.
Nie wierz plotkom Będę się smażył w piekle. Na dodatek nie chcę się wyspowiadać z moich grzechów więc to już pycha.
Ile razy Koledzy narzekaliśćie, że Wasze partnerki zaczynają narzekać i kręcić nosem na Wasze zajęcia, myśląc sobie pewnie: " Ale to dziecinne!", "Znowu się w to bawisz? " Są one często oczywiście bezpodstawne, ale i tak, jak wiadomo Panie musza postawić na swoim
i poza tym, zwyczajnie ciężko zrozumieć, że kogoś może coś innego kręcić.
Żadna to satysfakcja jak ktoś akceptuje twoje zainteresowania, bo je podziela albo są mu obojętne.
Tylko dlaczego ma nie akceptować? Nie widzę w tym absolutnie niczego złego Akurat nie wiem, czy poziom mojej satysfakcji miałby wzrastać, kiedy partner krzywo patrzy na to, co robię. W mojej ocenie na pewno dużo ważniejsza jest jednak owa zgodność charakterów, podobne podejśćie do życia czy zbliżone horyzonty. Zwyczajnie fajnie się z kimś takim dogadać.Dlaczego mam to zmienić? Akurat wolę, żeby ktoś miał obojętny stosunek do moich zwyczajów czy zajęć, niż żeby wiecznie kręcił nosem i narzekał.
Grunt to postępować w zgodzie ze sobą
Warunek konieczny, a wystarczający
Owszem, to miłe ale nie niezbędne.
281 2020-02-01 12:13:19 Ostatnio edytowany przez Nathan (2020-02-01 12:21:24)
Ulle - to czy on potrafi z nią rozmawiać tak by zrozumiała jest przecież jasne - wszak ona coś zmienia - tyle że na bardzo krótko.
Tak byle się odczepił i dał jej spokój.
Musiałby jej postawić ultimatum, wtedy - być może - zrobiła by coś w kierunku trwałej zmiany.
Piszesz o wspólnym wyjeździe - dobry pomysł.
Tyle że musieliby pojechać jako para - a nie jako współlokatorzy.
A z tym może być spory problem...
Swoją drogą widzę w Twoich postach jedną prawidłowość : często tlumaczysz zachowania kobiet tym że czegoś nie rozumieją, coś jak "słodkie idiotki".
( o mojej żonie też tak pisałaś).
Naprawdę myślisz że cierpią na analfabetyzm umysłowy?
Ja myślę że one po prostu - jak żona autora - doskonale wiedzą o co chodzi, tyle że mają to gdzieś...
Skoro są efekty w postaci krótkotrwałej zmiany zachowania żony oznacza, że jakoś tam Autor jest w stanie do niej z trudem dotrzeć. Tylko to niestety ma charakter działania typu "kropla drążąca skałę". Powolnego i ciężkiego odkrywania kolejnych warstw obojetności. Stawianie ultimatum z kolei możę wywołać zupełnie odwrotny skutek, bo żona moze czuć się wtedy zbyt osaczona i podstawiona pod ścianą. Jeśli żona jest tak niesamowicie zaabsorbowana swoim dzieckiem, to czas i ochota na taki wyjazd może prędko nie nadejść...
A moim zdaniem w tym przypadku ultimatum będzie skuteczne, tylko pytanie czy o taki skutek mu chodzi.
284 2021-06-12 12:22:04 Ostatnio edytowany przez random87 (2021-06-12 14:36:44)
Witam ponownie, po ponad rocznej przerwie. Nasza historia ma niestety smutny ciąg dalszy. Czytajac teraz ten temat widze, ze nie wszystkie rady czy wpisy byly pozbawione sensu a wręcz niektorzy mają chyba umiejetnosc korzystania ze szklanej kuli
a wiec chronologicznie.
Rok 2020 moja żona poswieciła sie pracy. Sama doszla do wniosku że wczesniej bylo miedzy nami słabo, bo przytłoczyła Ją opieka nad dzieckiem, i wpadła w marazm, praca miała to zmienić. Oczywiscie wczesniej jak juz tutaj pisałem rowniez zajmowałem się dzieckiem, nie kazałem zonie siedziec calymi dniami w domu, miała wolną ręke, zawsze jak była potrzeba zostawalem z dzieckiem, wyręczałem Ja w wielu obowiazkach, no w mojej ocenie starałem się Ją po prostu odciążyć. Syn poszedł do przedszkola, czesc obowiazkow opieki przejely babcie (obie mieszkają w tym samym miescie co my) a moja TŻ miała odzyskać zdrowe spojrzenie na nasz zwiazek i nabrać świezosci poprzez zajecie się pracą.
Z poczatku starałem się rowniez w tym Jej pomagać, dosc czesto robilem cos do zarcia specjalnie zeby mogla wziac do pracy, zawozilem i odwoziłem dziecko zeby miała wiecej czasu nie musiała gonić itp. Z czasem jednak sytuacja zaczela przypominać tą z kilku miesiecy wstecz, chroniczne zmęczenie mojej żony, chodzenie spac o 20, nadal brak zainteresowania mną, przy jednoczesnym pochłonięciu pracą. Klopoty kolezanek na 1 miejscu, jakies ustalenia czy plany zwiazane z kolezankami z pracy zawsze dochodziły do skutku, te robione ze mną raczej rzadko, musiałem po pare razy sie powtarzać zeby zdołała zapamietać albo wpisać mnie ''w kolejke''.
Dodatkowo do pracy zawsze musiała wyglądać perfect, poswiecała przygotowaniom duzo wiecej czasu, zawsze wygladała super, kusząco, jednoczesnie całkowicie odpuszczając chęć podobania się mnie. Zaczalem byc troche o to zazdrosny, ja rozumiem wszystko ale przed narodzinami syna sytuacja była odwrotna, zona nie przywiazywala sie zbytnio w czym pojdzie do pracy, czasem poswiecala na szykowania się jakies 15 minu i wylatywała w tym co miałą pod ręką, dla mnie jednak zawsze starała się wygladać fajnie, mimo że miała przez caly ten czas swiadomosc że podoba mi się zawsze i wszędzie i kwestia makijazu czy jakiś super ciuchów dla mnie moglyby nie istnieć o czym Ją zapewniałem bo tak było. Ale z racji że jestem wzrokowcem i tak naprawde widziałem że sie oddalamy, wydawało mi sie to niepokojące. Jakos w glebi czulem ze jest to w stosunku do mnie troche hmm niesprawiedliwe?? Jednoczesnie coś o co przed narodzinami syna było dla Niej problemem, czyli moje nie do konca uregulowane godziny pracy, praca w weekendy itp, (co po pojawieniu się syna uregulowałem w 100 procentach pracuje od-do , weekendy mam wolne) zaczela robic sama, nadgodziny, przez covid i prace zdalną, jakies nieregulowane godziny pracy, wypomniałem Jej to, powiedziała ze to Jej sprawa, ze Ona sie w pracy stara spełniać bo w domu słabo się czuje czy cos w ten desen...
Oddalalismy sie od siebie coraz bardziej. Ona coraz mniej zainteresowana domem,rodziną, Nami, ja - coraz bardziej za Nią goniłem. Starałem się rozmawiac, mowic o swoich watpliwosciach, otwierać Jej oczy , Ona nie była zainteresowana zadną rozmową, bo przeciez to normalne, bo takie jest zycie itp itd. Ja coraz bardziej tym wszystkim dowalony, coraz czesciej zazdrosny, Ona coraz bardziej zdystansowana, obojętna, zajęta pracą, a po pracy dwa słowa co u Ciebie, i najchetniej do łoża zeby czasem nie prowokować jakis dyskusji. Skupiłem się na synu i spedzaniu z Nim jak najwiecej czasu.
Miedzy mną i zoną coraz czesciej ciche dni, i moje fochy, bo miałem wrazenie że Ona nie chce mnie zrozumieć, że nie ma argumentów i z tego powodu ucina rozmowy, czułem się bezsilny, wolałem nic nie mowic siedziec cicho i traktować Ją całkowicie obojętnie, niż po raz kolejny probówać tłumaczyć po raz setny że jak tak dalej pojdzie to się to rozwali, i ze bardzo m nie to martwi. Wiem że dla Niej było to tylko moje trucie, że juz nawet tego nie chciała slyszeć...
W kwestii seksu pod moim naporem i wyciagnieciem kilku argumentow na co Ona nie miałą zbytnio nic do powiedzenia sytuacja się zmieniła, z 'raz na miesac' na raz w tygodniu, co oczywiscie mialem swiadomosc ze poniekąd jest wymuszone, słabe , że nie powinno tak być, i wiem że gdyby nie moja inicjatywa najchetniej zostawiłaby to na ''raz na nie wiadomo kiedy''. Tez to rodziło pewne konflikty między nami, też kiedyś było zupelnie inaczej, spontanicznie, wykazywała bardzo dużą inicjatywe i sama rozbudziła we mnie takie podejscie a nie inne, zapewniając mnie sama z siebie że tak bedzie zawsze...
Po wakacjach z mojej inicjatywy poszlismy na terapie par, ja wyłozylem co mi lezało na sercu, moje obawy, co mi nie pasuje, generalnie nic nowego ponad to co mowilem w domu, Ona nie miała do mnie wiekszych uwag, raczej siedziała cicho i słuchała, czasem wtrąciła że wg Niej wszystko jest w porządku.
Terapeuta nie bardzo rozczytał co nam dolega, ale zwrocił uwagę, czy po prostu powiedział to wprost( wiedzialem o tym wczesniej, lecz nie zagłebiałem się, nie miało to dla mnie kompletnie znaczenia), że moja Zona ma bez watpienia syndrom DDA.
Wychowała sie w rodzinie gdzie ojciec pił hardcorowo, mama zajmowała się Nim , tuszowała to wszystko, Ż była pozostawiona sama sobie, wychowywała Ją rozpieszczającą babcia, mama rowniez chciałą Jej wynagrodzić te cierpienia poprzez to że traktowała Ją bardzo pobłazliwie, nigdy Jej tak naprawde nie wychowywała, pozwalała na wszystko, spełniała wszystkie zachcianki, tłumaczyła, broniła, bo przecież była taka biedna i musiała na to wszystko patrzec. Tesciowa miała napewno poczucie winy i radziła sobie w taki sposób. Żona nienawidziła ojca, nie miałą u Niej autorytetu mama, bez watpienia nikt go nie miał jak patrze z perspektywy czasu. Zawsze byłą najmadrzejsza, najwspanialsza i chyba nigdy jak pokojarze fakty nie poniosła zadnych konsekwencji za jakies swoje wybory, i błedy ktorych troche juz w doroslym zyciu przede mną popełniła. Teraz to wiem, ale wczesniej zupełnie nie zwracałem na to uwagi.
Pod koniec roku dalej sie oddalalismy, swieta nic nie zmieniły, zona była jakas nieobecna, nie chciała nawet ze mną i synem ubierać choinki, była jakas przemęczona(mimo ze fizycznie i psychicznie to ja juz powoli dobijałem do dna)
Zacząlem węzszyć i dowiedziałem się że Żona powoli pakuje się w prywatną relacje z gosciem z pracy. Starszym od Niej, na wyzszym stanowisku od ktorego była zależna. Z początku już wczesniej opowiadałą mi o tym gosciu, mowila ze ma z Nim dobry kontakt że Jej pomaga itp, natomiast pod koniec roku nie wykazała się zbytnio mądroscią, bo mielismy jedno konto u operatora, wspolne komputery, wspolne rozne konta, i wyszlo ze jakos od polowy grudnia dosc regularnie z nim smsuje (po pare smsow dziennie, będąc tylko w pracy) natomiast wszystko kasuje ze swojego telefonu. Uczciwie i naiwnie powiedziałem Jej o co chodzi, że taka sytuacja że to sprawdziłem bo się martwie - Jej reakcja, smiech, że co ja sobie wyobrażam, to starszy gosc, w ogole Ona nawet by o nim nie pomyslała, smsy kasuje żebym sie nie denerwował bo facet czasem pisze jakieś płytkie rzeczy, ale generalnie Ona go traktuje tylko jako kolege z pracy..
Po kolejnej naszej rozmowie za pare dni, którą żona ucieła w moment, nastepnego dnia wyparowała , że Ona ma dosyć, że nie wie co do mnie czuje, że jest jakiś problem w Niej, że ją przytłoczyłem, że Ona tak nie chce życ i chce separacji. Nagle, dla mnie to był szok. Była przy tym taka pewna siebie, taka zdecydowana i bezlitosna, że wbiła mnie praktycznie w ziemie. Rodzina byłą dla mnie wszystkim, czułem ze swiat mi się wali na moich oczach. Ciagnąłem to pare dni, w sposob załosny probujac wplynac na Nią, zeby nam dała jeszcze szanse, wszystko biorac na siebie, przepraszając itp, no wiem słabe to było, ale była nieugięta. Po jakimś tygodniu wyprowadziłem się, bo nie wytrzymywałem juz tego psychicznie. Na wszystkie moja rozterki , że jak to bedzie z synem, żeby się zastanowiła itp pozostawała całkowicie obojętna jakby serca nie miała. Syn sie przyzwyczai, ludzie sie rozwodzą, rozstają, moze lepiej teraz niż pozniej itp...
Jednoczesnie wyszło na jaw, że w momencie mojej wyprowadzki tego samego dnia, kontakt z gosciem z pracy zaczał rozkwitać na dobre, zalozyla sobie nowego meila tylko do kontaktu z Nim, dzwonili do siebie smsowali bardzo często, majac do tego kontakt w pracy. Co było wiecej, wtedy nie wiedziałem, ale 2 razy będąc po syna, jegomosc zadzwonił do Zony, zona sie tego wypierała oczywiscie, zadzwoniłem na ten numer przedstawilem się, i gosc wyparł się ze w ogole zna moją Ż... no cyrk. Na moje pociski w Jej strone, ze chciała sama zalozyc rodzine, że co Ona w ogole odwala, odpowiadała ze to nic takiego, że znalazła bratnią dusze, że On ją tylko wspiera w tym trudnym czasie (ktory sama wywołała??) ze musi byc silna dla dziecka, żebym Jej dał spokoj i nie dobijał itp itd...
Mijały tygodnie, ja nadal liczyłem ze to sie jakos naprawi, byłem żenujący sam przed sobą, Ona nadal nieugieta (musi sama sobie z tym poradzić, musi sie zdystansować itp, że nie przekreśla nas jako małzenstwa ale sama nie wie co czuje, potrzebuje czasu )
Dzieki pomocy, psychologa, rodziny, znajomych stanalem dosyc szybko na nogi, zajalem sie sobą i synem. Zona nie robiłą w kontekscie kontaktów zadnych problemów, ustalilismy że opieką dzielimy się rowno po polowie. I tak faktycznie było.
Jednoczesnie widziałem , że im bardziej dystansuje się od Niej i staje na nogi, tym bardziej ona upada na kolana. Dodatkwoo swoje dołozył syn, ktory delikatnie mówiac, bez zadnej mojej ingerencji, wolał spedzac czas ze mną niż z Nią. Na co pewnie wpływ miało to że wczesniej miałem lepszy kontakt i poswiecałem mu wiecej uwagi niż Ż...
Sam zaproponowałem zebysmy spedzali mozliwie sporo czasu w trojke, żeby syn przeszedł to jakoś delikatnie, przychodzilem do domu żeby Go usypiać, kąpać, natomiast odnosiło to odwrotny skutek, bo będąc w trójke dziecko całkiem ignorowało moją Ż, widziałem że ona slabo to znosi.
W połowie lutego kiedy już sam nie dązylem do zadnych rozmów i pogodziłem się że wszystko zmierza do rozwodu, odezwała się Żona, że chce porozmawiać.
Przez pare dni szopka, że chce zebym wrócił, ze byłą glupia, że teskni za mną, brakuje Jej mnie, że to był kryzys i duzo Jej pokazał, że chce żeby było jak dawniej, nie chce tego stracić i przekreślać... Była coraz bardziej natarczywa, wylewna, obiecywała, przepraszałą, jednoczesnie nie kontynuując tematu kontaktów z tym gosciem, tylko że to odcięła, nic miedzy Nimi nie doszło i żebym też to odciął bo inaczej nam sie nie uda.
Sama zaproponowała że zmieni prace, wrociłem, glownie chyba ze wzgledu na rodzine i dziecko. I w sumie tego nie żaluje, bo nie mam juz na dzien dzsieijszy zadnych watpliwosci jaka jest moja żona...
Po moim powrocie z Jej strony sielanka, czesty seks, staranie się żeby wszystko wrocilo do normy w jak najszybszym czasie, myslenie o mnie, częsty kontakt jak bylismy w pracy. U mnie spory problem, bo chyba to wszystko było za wczesnie, i nie moglem tego tak gwałtownie odciąć. Nie mialem do Niej zaufania, pare razy mnie oszukała, temat tego co stało sie w grudniu /styczniu wracał u mnie jakos raz na tydzien, Ją to doprowadzało do nerwów, płakała, prosiła żebym do tego nie wracał, że chce o tym zapomnieć. Nie powiedziałą mi nic wiecej ponad to co sam wywęższyłem, a sama z siebie wiem po czasie że mi tylko nakłamała żeby nie pogorszyć i chronic swoj tyłek. Pomagałą Jej w tym czynnie Jej mama ktora wiedziałą o tej sytuacji wiecej ode mnie( teraz wiem, po czasie).
W pewnym momencie u Niej znow zacięcie( jakies 1,5 miesiaca po zejsciu) ja nauczony doswiadczeniem znow zacząlem Ją w tym momencie inwigilować. Okazało się że rozkochałą w sobie tego goscia na poczatku roku,, sama do Niego uderzyła płacząc jak ma to ze mną źle, On nie miał do konca jasnych intencji, miał kobiete o ktorej moja Ż nie wiedziała, że ta kobieta sie w to wszystko w pewnym momencie wpakowała i nastraszyła moją Ż, że gosc zwodził i jedną i drugą, i gadał im to co chciałyh uslyszec, że nie traktował mojej Ż do konca poważnie i delikatnie mówiąc chciał Ją chyba tylko wykorzystać( czy do tego doszlo nie wiem, ma to drugorzędne znaczenie) Że glownym czynnikiem który pchnał Ją do zejscia były problemy z oddalającym się od Niej synem.
Wiedziałem o tym wszystkim ale siedziałem cicho. Czekałem co bedzie dalej. Ona tez się chyba pogodziła że to idzie w złym kierunku, po raz kolejny u mnie zobaczyła obojętność na Nią i chyba to najbardziej Ją wyprowadza z rownowagi.
Z czasem wrociła do furtki która sobie zostawiła, zaczela szukac z tym facetem kontaktu, a on spokojnie czekał na rozwoj wypadkow. Widząc że idzie to wszystko ku koncowi, że ja sie nie pogodze z tym co sie stało w takiej formie, że nie pozwole żeby po takim czymś Ona spadła calkiem na 4 łapy , nadal tam pracowała i zebysmy udawali ze nic sie nie stało - wyznala temu gosciowi milosc, chciala go obarczyć odpowiedzialnością za to, czym skutecznie go zraziła do siebie i zbłazniła się, wyszła na desperatke. Ze wzgledu na dziecko nie chcialem tego zaogniać , nie moglem Jej tego wszystkiego wyżygać, bo wiem że nie pomogłoby nam to rozwiesc sie w jakims spokoju, żeby to nie rzutowało na syna. Mam duży żal bo wiem że to Ona przestałą mnie kochać, czemu zaprzeczała do końca mimo że Ona zdawała sobie z tego sprawe ale bałą sie wziac odpowiedzialnosc i mi o tym powiedzieć. Wolała to chyba ciągnąć w nieskończoność , męczyć się myśleć o nim kiedy jest z nami w domu itp byle tylko nie wyszło to na jaw i żeby nie wyszło że wina jest po jej stronie..
Sam zakomunikowałem Jej w koncu, że to koniec, że nie ma juz NAS jako malzenstwa o czym przeciez doskonale wie, że chce rozejsc się pokojowo ze wzgledu na syna ktory ma dwojke kochających Go rodziców i przez to rozwija się jak na swoj wiek wspaniale, że o wszystkim wiem, że wiem ze jest zdolna prowadzic podwojne zycie i mnie to nie interesuje, zeby sobie układała zycie po swojemu juz beze mnie. Że jest to definitywne, i żeby nie kombinowała jak wtedy grać na moich uczuciach i nie probowała znowu wymyslac bajek zeby sie zejsc... Nawet tego nie skomentowała, chwile popłakała, ale znow nie miala zadnych argumentow tylko tyle że mogłem Ją wspierać, że nie wszystko jest takie czarno-białe itp itd
Wyprowadziłem się, spraw majatkowych czy rozwodowych nie bede tu poruszał w takich kwestiach jestesmy zgodni i polubownie mozemy sie dogadać zeby nikt nie był stratny, natomiast moja Ż, w dniu kiedy się wyprowadziłem od razu odnowiła kontakt ze swoim byłym kochankiem/facetem z czasow zanim zaczelismy sie spotykać. Opowiadała mi kiedyś o nim... był taki fatalny, do pięt mi nie dorastał, nie traktował Jej poważnie, nie wyobrażala sobie z Nim rodziny (oczywiscie to wszystko Jej słowa). Wiem że mają teraz swietny kontakt, w dupie mam szczegoly natomiast juz w pare tygodni nadrobili te pare lat rozłąki... Ja sie skupiam na synu, remontuje drugie mieszkanie które zrobie pod siebie i dziecko, natomiast boli fakt - że ja naprawde to wszystko przezywam, schudłem, ciezko to wszystko nadal znosze , zastanawiam się co mogłem zrobić inaczej , że mogłem odpuścić mogłem zapomnieć i jakoś o to walczyć.
Pomimo że mam bardzo dużą jasność, i dowody na to jaką jest osobą to bardzo boli że po Niej to spłynęło jak po kaczce. Przez parę tych ostatnich tygodni rozmawialiśmy o nas raz , z mojej inicjatywy kiedy powiedziałem Jej że to koniec, ona jakby mogła chyba w ogóle w pewnym momencie przestała być rozmawiać i udawała że jest wszystko ok... Boli moze dlatego że nie moge Jej tego wszystkiego wyżygać bo boje się Jej reakcji i tego czy nie bedzie maniupolwać synem, jest tak zaklamana i dwulicowa że nie wiadomo czego się po Niej spodziewać, a teraz po tym wszystkim zachowuje się jakby rzucił ją chłopak w liceum i by musiała mu pokazać że ona szybko sobie i tak kogoś znajdzie, albo tak bardzo boi sie samotnosci, albo kolejnym zwiazkiem na szybko chce przykryć niewygodne dla Niej fakty, i to ze tak naprawde rozwaliła nam rodzine z powodu swojej niedojrzałosci.. nie wiem, masakra jakas.
Przykro, że tak się skończyło..Walczyłeś, starałeś się, dawałeś szansę, ale w końcu dochodząc do pewnej granicy, dalej się nie da..Sytuacja była dośc symptomatyczna, okazało się, że kobieta ma zwyczajnie dość tego życia a chce nagle doświadczyć jeszcze jakiś fajerwerków, bo widocznie rodzina ją zwyczajnei znudziła. Swoją drogą to skakanie od jednego kochanka do drugiego, też daje do myślenia, tym bardziej jeśli odnowiła kontakt z kimś, kogo niby kiedyś uważała za zero. Oczywiście nie dziwota, że jej frustracja wzrastała, kiedy Ty czułeś się silny. Charakter swój rzeczywiście pokazała, chociaż nie wiem, czy takie numery nie wychodza łatwiej, kiedy ktoś zawini i potem nie ma już żadnego odwrotu, bo komuś takiemu łatwiej jest zostawić za sobą jedynie przysłowiowe "trupy".
286 2021-06-12 12:44:24 Ostatnio edytowany przez random87 (2021-06-12 14:50:42)
Mam teraz wrażenie czy nawet pewność że Ona jest na maxa wyliczona, że stawia sobie cele i realizuje je bez żadnych konsekwencji , jednym z Jej celi wg mnie było macierzyństwo a rodzina czy konsekwencje założenia rodziny ją przerosły. To że ja się angażowałem w dom w wychowanie chyba też ją przerosły bo ona tego nie umiała..
pakuje się z jednych relacji w drugie jak w masło- w pół roku wyznała miłość 3 różnym osobom , przed moją ostateczna wyprowadzka zapewniając mnie, że jest pewna że mnie kocha ale nie umie tego udowodnić bo ja jej nie wierzę jestem niesprawiedliwy , wiem lepiej od niej co ona czuje itp...a za parę dni wali jak w dym do swojego byłego po paru latach całkowicie zerwanego kontaktu.. Nie jest absolutnie stała w uczuciach, świetnie manipuluje gra ofiarę itp.
pod koniec zaczęła mi mówić że oczywiście Ona od dawna widziała że jest coś nie tak, ze nie mogła wytrzymać w domu że nie miała czym oddychać, że uderzyła do tego gościa z pracy bo nie miała do kogo innego (dla jasności ma od groma przyjaciółek i mamę która wskoczy za nią w ogień) natomiast to już po fakcie gdzie zaczęła odwalac , gdzie wykazała nielojalność wobec mnie a wiedziała że dla mnie to sprawa fundamentalną dużo rzeczy bym zniósł ale nie to. Przez tyle czasu utwierdzala mnie że wg Niej wszystko jest ok a ja się doszukuje na sile a teraz jak mleko się rozlało to szuka winy nie u siebie. Ja wiem że winę za to że między nami przestało się układać ponosimy po połowie ale ta sytuacja kryzysowa pierwszy taki poważny kryzys pokazal mi jaka jest osobą i w jaki obliczony dwulicowy i egoistyczny sposób myśli.
Charakter swój rzeczywiście pokazała, chociaż nie wiem, czy takie numery nie wychodza łatwiej, kiedy ktoś zawini i potem nie ma już żadnego odwrotu, bo komuś takiemu łatwiej jest zostawić za sobą jedynie przysłowiowe "trupy".
Masz rację , też tak to odczytuje. Przez cały czas ona jakby badała ile ja wiem na ile to się uda a na ile nie , na ile się z tego wywinie. Jak zobaczyła że realnie ciężko będzie jej się z tego wykręcić chroniąc swoją dupę i mając problem z rozmowa (uważając się za 8 cud świata przecież nie będzie przede mną się wystawiać ) to na pewno łatwiej Jej było odciąć nas i na szybko wymyśleć sobie alternatywę. Dla Niej łatwiej bo ja nawet z perspektywy moich relacji z synem w tym ciężkim czasie wolałbym teraz nie dzielić swojej uwagi i uczucia jeszcze na kogoś trzeciego, i wikłać się w jakieś nowe układy, Ona widać nie ma z tym problemu.
287 2021-06-12 12:57:44 Ostatnio edytowany przez paslawek (2021-06-12 18:51:10)
Mam teraz wrażenie czy nawet pewność że Ona jest na maxa wyliczona, że stawia sobie cele i realizuje je bez żadnych konsekwencji , jednym z Jej celi wg mnie było macierzyństwo a rodzina czy konsekwencje założenia rodziny ją przerosły. pakuje się z jednych relacji w drugie jak w masło, w pół roku wyznała miłość 3 różnym osobom , przed moją ostateczna wyprowadzka zapewniając mnie że jest pewna że mnie kocha ale nie umie tego udowodnić no ja jej nie wierzę, a za parę dni wali jak w dym do swojego byłego po paru latach całkowicie zerwanego kontaktu.. Nie jest absolutnie stała w uczuciach, świetnie manipuluje gra ofiarę itp.
pod koniec zaczęła mi mówić że oczywiście Ona od dawna widziała że jest coś nie tak, ze nie mogła wytrzymać w domu że nie miała czym oddychać natomiast to już po fakcie gdzie zaczęła odwalac , gdzie wykazała nielojalność wobec mnie a wiedziała że dla mnie to sprawa fundamentalną dużo rzeczy bym zniósł ale nie to. Przez tyle czasu utwierdzala mnie że wg Niej wszystko jest ok a ja się doszukuje na sile a teraz jak mleko się rozlało to szuka winy nie u siebie. Ja wiem że winę za to że między nami przestało się układać ponosimy po połowie ale ta sytuacja kryzysowa pierwszy taki poważny kryzys pokazal mi jaka jest osobą i w jaki obliczony dwulicowy i egoistyczny sposób myśli.
Twoja była żona random jest nałogowcem "kochania", "narkomanką", uzależniona od "miłości"zakochiwania się, na to wygląda, właściwie "książkowy przykład" - love addict, staram się rzadko stawiać diagnozy w tym dobrze być ostrożnym, ale u niej bije po oczach cały system nałogowy i kompulsywny,nie prędko się otrząśnie z tego, dopóki nie walanie o glebę mocno,rozpad rodziny nie był tym dnem,będzie możliwie desperacko szukać coraz nowych "szczęść" w nowych "miłościach" i przebijać kolejne dna w nieudanych relacjach.Pomoc jej jest poza Twoim zasięgiem kompletnie - przeczytałem cały wątek i nie mam wątpliwości lub jest ich niewiele. Ona dopiero teraz się rozkręci na moje oko.
Zajmij się sobą a jej daj spokój,bo cały czas obserwując ją i analizując podtrzymujesz, chore zależności emocjonalne z nią .
Odcinaj się raczej i przestań się nią tak interesować po prostu ,tak naprawdę będzie zdrowiej dla Ciebie.
Trzymaj się i nie szukaj "plastra morfiny" po rozwodzie ,zbyt pospiesznie nie wchodź w nowy związek bo istnieje szansa że niby trafisz na taką samą osobę jak była a na pierwszy rzut oka może ci się wydawać przeciwieństwem jej - serio często tak bywa z deszczu pod rynnę.
zacznij żyć swoim życiem inaczej będzie dawał się wykorzystywać jej i krzywdzić ,co może mieć wpływ na syna.
288 2021-06-12 13:15:36 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2021-06-12 13:16:17)
Ona podchodzi do wszystkiego zadaniowo i nie jest nastawiona w ogóle na porażki czy potknięcia. Tymczasem gorzko się rozczarowała, że coś nie poszło po jej myśli, kiedy okazało się, że nie sprawdziła się, jako matka. O tym już świadczy fakt, że syn(dośc mały chyba?) woli spędzać czas z Tobą..jeśli dobrze zrozumiałem. Wydaje się kompletnie rozchwiana i niestabilna emocjonalnie a przy tym właśnie, dążąc do celu wszelkimi środkami zostawia po sobie zgliszcza. Ktoś, kto tak świetnie manipuluje, grać na czyichś emocjach, ujawniajac swoją dwulicowość nie może być człowiekiem godnym zaufania.
Niemały wpływ na to musiało mieć jej dzieciństwo.
Random87 może warto byś przejął całkowicie opiekę nad synem? Szkoda żeby on w tym wszystkim siedział, był narazony na jakiś co chwilę obcych ludzi, którzy nie wiadomo czy są bezpieczni.
290 2021-06-14 13:29:11 Ostatnio edytowany przez random87 (2021-06-14 13:35:13)
Póki co nie ma takiego tematu, ze względu na syna nie chcę zaogniać jeszcze bardziej, bo sam się przekonałem że moja Z jest całkowicie niestabilna i tak naprawdę nie wiadomo co jej siedzi w głowie. Mój adwokat też mnie uczulil żeby sprawy związane z opieką rozwiązywać jak najbardziej polubownie, bo niestety nadal to ja jestem na straconej pozycji. Takie sprawy obyczajowe czy czysto rozwodowe mają marginalny wpływ na późniejsze sprawowanie opieki. Kobieta musiałaby nie być zdolna sprawować opiekę, nie mieć warunków bądź znacznie naruszać zachowaniem bezpieczeństwo dziecka lub musiałaby po prostu nie chciec się opiekować, a nic z tego się nie dzieje.
Nawet w kwestii rozwodu nie chcę prac brudów i nie chcę walić w nią na sali jak w bęben, żeby nie pogarszaco żeby ze względu na dziecko nie rozchodzić się w wielkim konflikcie. Mimo że problem sprawia mi patrzenie na Nią, ale zniosę to. Wiem jak chcę żeby to wyglądało i potrafimy się tutaj dogadać i dla mnie sprawa tutaj jest jasna.
Jest jak jest, oczywiście sytuację monitoruje, ale mimo wszystko wiem że Ona też ma na względzie bezpieczeństwo i jakość życia naszego syna, przynajmniej taką mam nadzieję...
291 2021-06-15 17:21:20 Ostatnio edytowany przez MatkaTereska (2021-06-15 17:55:52)
Póki co nie ma takiego tematu, ze względu na syna nie chcę zaogniać jeszcze bardziej, bo sam się przekonałem że moja Z jest całkowicie niestabilna i tak naprawdę nie wiadomo co jej siedzi w głowie. Mój adwokat też mnie uczulil żeby sprawy związane z opieką rozwiązywać jak najbardziej polubownie, bo niestety nadal to ja jestem na straconej pozycji. Takie sprawy obyczajowe czy czysto rozwodowe mają marginalny wpływ na późniejsze sprawowanie opieki. Kobieta musiałaby nie być zdolna sprawować opiekę, nie mieć warunków bądź znacznie naruszać zachowaniem bezpieczeństwo dziecka lub musiałaby po prostu nie chciec się opiekować, a nic z tego się nie dzieje.
Nawet w kwestii rozwodu nie chcę prac brudów i nie chcę walić w nią na sali jak w bęben, żeby nie pogarszaco żeby ze względu na dziecko nie rozchodzić się w wielkim konflikcie. Mimo że problem sprawia mi patrzenie na Nią, ale zniosę to. Wiem jak chcę żeby to wyglądało i potrafimy się tutaj dogadać i dla mnie sprawa tutaj jest jasna.Jest jak jest, oczywiście sytuację monitoruje, ale mimo wszystko wiem że Ona też ma na względzie bezpieczeństwo i jakość życia naszego syna, przynajmniej taką mam nadzieję...
Nie marnuj sobie życia, bo "dziecko". Mój brat też tak samo. Poświęcił się człowiekowi, który go wykorzystywał i wyciskał jak cytrynę - argument taki, "dla dziecka" -- nie trzeba się tak męczyć, jak Matka Teresa dla dziecka, skoro druga strona tego nie chce? Po co? Osobiście nie wnikam. Też zbyt mało wiem, bo Ty wiesz więcej niż ja. Tak więc... nic dodać, nic ująć. Dobrym ojcem można być bez tej drugiej osoby, która na to nie zasługuje. Nie trzeba robić przelewów na wiele tysięcy złotych, bo dziecko. Ona to wyrzuci za okno. Lepiej założyć osobne konto dla dziecka i tam je wspierać... dziecka przyszłość... tak, na edukację i ważne rzeczy, by wychować na silnego człowieka... takie przypadki, że aż głowa boli... nie warto ufać.. nikomu już...
292 2021-06-15 17:47:53 Ostatnio edytowany przez MagdaLena1111 (2021-06-15 17:53:43)
Cześć random, ekstra, że dopisałeś jak potoczyły się dalej losy Twojego związku. Zapadł mi w pamięć Twój wątek i czasami zastanawiałam się co u Cb.
Przykro mi jednak, że Twojego związku nie udało się uratować :-( Tym bardziej, że wiele z siebie dałeś. I wciąż dajesz :-/ Muszę przyznać, że mi to bardzo imponuje, jak dbając o przyszłe relacje między Tobą a synem, unikasz konfrontacji z żoną i nie dajesz upustu swoim żalom i złości na jej poczynania. Chociaż czuję, jak wiele Cię to kosztuje i jakie to niesprawiedliwe, że po jej wyskokach możesz tylko w ciszy się wycofać ze związku, w którym pokładałeś tak wielkie nadzieje.
Trzymaj się.
PS. Żeby poradzić sobie z poczuciem bycia ofiarą, żalem i złością, to mogę Tobie poradzić osobiście sprawdzony sposób, który polega na tym, aby zmienić/odwrocić myślenie o osobie, która Cb skrzywdziła. Zamiast widzieć w niej kata, oszustkę, zdrajczynię możesz o niej pomyśleć jak o kimś, kto sam się pogubił, popełnia błędy, a to, co robi nie było/jest wymierzone w Cb, ale sposobem na poprawienie jej samopoczucia.
293 2021-06-16 10:13:18 Ostatnio edytowany przez random87 (2021-06-16 10:35:44)
PS. Żeby poradzić sobie z poczuciem bycia ofiarą, żalem i złością, to mogę Tobie poradzić osobiście sprawdzony sposób, który polega na tym, aby zmienić/odwrocić myślenie o osobie, która Cb skrzywdziła. Zamiast widzieć w niej kata, oszustkę, zdrajczynię możesz o niej pomyśleć jak o kimś, kto sam się pogubił, popełnia błędy, a to, co robi nie było/jest wymierzone w Cb, ale sposobem na poprawienie jej samopoczucia.
Dzięki za słowa otuchy.
Myślę że nie odbieram tego jako atak w swoją osobę, bardziej w rodzinę , w coś co sami budowaliśmy i fakt że się to rozwaliło we mnie powoduje niemałe poczucie winy, bo wiem że też mogłem zrobić dużo rzeczy inaczej, że ten powrót po 1 rozstaniu nie wyglądał może tak jak powinien, ciężko mi było Jej zaufać widząc co chwilę że manipuluje i tak naprawdę nie ma w sobie skruchy. Boli to że po Niej to co się stało spłynęło jak po kaczce. Trudno nie wyszło, Ona jest tylko człowiekiem , ludzie popełniają błędy itp itd. Widzę po prostu że jest zimna i wyliczona. Uczucia czy jakieś emocje są w tyle za własnymi ambicjami, za dążeniem do jakiś postawionych sobie zadań i przekonań o własnej osobie. Sto razy pomyśli zanim coś powie, tak żeby czasem za bardzo się nie odkryć - ja raczej mówiłem co mi leży na sercu , sama mi na początku naszego związku wbijała do głowy że tak to powinno wyglądać ,wszystkie problemy rozwiązywane na szybko bo odwrotna sytuacja rozbija związek. Łatwo jej tak było gadać jak problemy nie dotyczyły jej tylko czy nas, tylko chodziło o jakieś przyziemne rzeczy...
Ponoć czasem lepiej mniej wiedzieć niż wiedzieć coś czego się nie powinno natomiast ja w sposób mniej lub bardziej powołany sporo się dowiedziałem o sposobie Jej myślenia o tym że doskonale umie grać , że manipuluje i tak naprawdę mówi co Jej wygodnie, co innego myśli co innego mówi co innego czuje, i mam świadomość że mogło być tak od samego początku. Jak tutaj wcześniej pisali różni użytkownicy biorę faktycznie pod uwagę że byłem dobrym kandydatem na ojca dziecka , a po czasie po prostu się znudziłem. Odpowiedzialności za to bynajmnej nie chciała brać, bo przecież słabo by to wyglądało, zmienić się nie chciała bo uważa że to jej zabierze wolność, więc grała grała i grała coraz bardziej się to zapętlała. W ogóle na punkcie wolnosci dostawala coraz większego pierdolca mimo że w kwestii która jej powinna zabrać jej najwięcej , czyli opieka nad dzieckiem , to za moją sprawą praktycznie tego nie odczuła.
W naszych rozmowach widzę po czasie że od dawna stawiałem trafne diagnozy i dużo rzeczy których się wypierała, zarzekała się że tak nie jest - to po czasie sporo z tego się sprawdziło, dużo jakiś zależności czy zmian w Jej zachowaniu widziałem już dawno, i starałem się przemówić że słabo się to skończy, jej jedyna metoda było oddalanie tego od siebie, wypieranie, udawanie że jest wszystko ok.
Wiem że się pogubiła że ma duże problemy ze sobą, wiem jak myśli, co gada innym ludziom, wiem że ma ogromny bałagan w głowie i nie winie Jej za to , tylko właśnie sama bardzo dążyła do założenia rodziny, na tamten czas mówiła wszystko co chciałem usłyszeć. Do momentu kiedy pojawił się syn.
No i największy problem mam z tym, że realnie to ja musiałem podjąć tą trudną decyzję, Ona zawsze uważała że jest taka mocna psychicznie że zawsze sobie poradzi itp, mnie nasza sytuacja wpedzala w coraz większą depresje , a tak naprawdę to ona bała sie do czegokolwiek przyznać, bała się wziąć jakąkolwiek odpowiedzialnosc. Za coś co sama naważyła.
ze zwykłej uczciwości bała się powiedzieć że nie darzy mnie uczuciem, żeby to odciąć, bo chce być wobec mnie fair, a nie była fair o czym wiem. Już po tej naszej desperackiej próbie naprawy NAS na co ona Ż naciskała, jak zobaczyła że nie przejdzie to na takich warunkach jak sobie wymyśliła to myślała o tym gościu intensywnie kiedy spędzała czas w domu, szukała z nim kontaktu -miala tego świadomość, zwierzała się z tego chętnie przyjaciółkom, mamie , że ma problem z tym, że ile może tak grać i oszukiwać itp , a przede mną grała że się stara i wszystko ma pod kontrola. I to już trudno zwalić na to że się pogubiła albo tak nie chciała zrobić. Bo sam próbowałem z Nią normalnie rozmawiać, żeby wyczuć na ile powazna jest sytuacja, ale ona wszystko świadomie bagatelizowała, nie chciała się odkryć od poczatku do końca.
Kwestia jakiejś moralności i bycia w porządku wobec kogoś z kim założyła rodzinę i spędziła spory kawałek życia. Tylko trudno tego wymagać od kogoś kto za główny cel stawia sobie ochronę własnego tyłka zawsze co by się nie działo..
Nie masz żadnego powodu, aby przypisywać sobie choćby części winy za rozpad Waszego małżeństwa, bo wszystko na to wskazuje, że ona od początku miała to przemyślane. Jeśli można to nazwac "myśleniem". Umiejętność manipulacji czy grania nie jest łatwą rzeczą, ale z tego, co mówisz jest strasznie rozchwiana pod wieloma względami. Niby dążyła do założenia rodziny a potem nagle co, zmiana frontu? Jeśli między jej uczuciem, myślami a czynnościami jest taka wielka różnica, to naprawdę współczuję.
295 2021-06-16 12:48:32 Ostatnio edytowany przez MagdaLena1111 (2021-06-16 12:50:35)
random, jak na dzisiaj myślisz, czy bardziej ulegleś złudzeniu, które wykreowała Twoja żona, czy które sam „wyprodukowałeś” w fazie zakochania, a potem podtrzymywałeś, bo było to kompatybilne z Twoimi marzeniami i pragnieniami?
Wydajesz mi się bardzo „przytomny”. Może nawet aż za bardzo, bo taki odarty nie tylko z tych złudzeń, ale także własnych nadziei. To smutne :-(
Mnie się nie wydaje, że Twoja żona świadomie upolowała Cię jako jelenia do spłodzenia dziecka, bo co to za frajda wychowywanie dziecka z facetem, który mi nie odpowiada, albo samej, w pojedynkę. Ale to może moja prywatna perspektywa, bo dziecko uważam nie tylko za radość, ale także wielką inwestycję emocjonalną, czasową i pieniężną, na którą lepiej zdecydować się ze wspólnikiem sprawdzonym wcześniej przez dłuższy czas w szczęściu i nieszczęściu. Ale wiem, że są ludzie, którzy są w środku puści emocjonalnie. Znak rozpoznawczy: brakuje im spontaniczności. Są pseudospontaniczni, emocje są takie, jak powinny być, a nie jak je odczuwają i które uruchomiłyby we mnie emocjonalną odpowiedź. W Twoim opisie można znaleźć do tego analogie. Nie widziałeś tego wcześniej? Takie osoby traktują świat przez pryzmat czynności do wykonania i działają u nich właśnie proste instynkty jak np. chęć posiadania dziecka.
296 2021-06-16 14:16:19 Ostatnio edytowany przez random87 (2021-06-16 15:35:36)
random, jak na dzisiaj myślisz, czy bardziej ulegleś złudzeniu, które wykreowała Twoja żona, czy które sam „wyprodukowałeś” w fazie zakochania, a potem podtrzymywałeś, bo było to kompatybilne z Twoimi marzeniami i pragnieniami?
Wydajesz mi się bardzo „przytomny”. Może nawet aż za bardzo, bo taki odarty nie tylko z tych złudzeń, ale także własnych nadziei. To smutne :-(
Mnie się nie wydaje, że Twoja żona świadomie upolowała Cię jako jelenia do spłodzenia dziecka, bo co to za frajda wychowywanie dziecka z facetem, który mi nie odpowiada, albo samej, w pojedynkę. Ale to może moja prywatna perspektywa, bo dziecko uważam nie tylko za radość, ale także wielką inwestycję emocjonalną, czasową i pieniężną, na którą lepiej zdecydować się ze wspólnikiem sprawdzonym wcześniej przez dłuższy czas w szczęściu i nieszczęściu. Ale wiem, że są ludzie, którzy są w środku puści emocjonalnie. Znak rozpoznawczy: brakuje im spontaniczności. Są pseudospontaniczni, emocje są takie, jak powinny być, a nie jak je odczuwają i które uruchomiłyby we mnie emocjonalną odpowiedź. W Twoim opisie można znaleźć do tego analogie. Nie widziałeś tego wcześniej? Takie osoby traktują świat przez pryzmat czynności do wykonania i działają u nich właśnie proste instynkty jak np. chęć posiadania dziecka.
Odnośnie 1 pytania to myślę że równo po połowie. Bo obydwoje mieliśmy jakieś wyobrazenia jak to będzie wyglądało i wydawało się że jesteśmy bardzo zgodni.
Ja tez nie do końca wierzę w to że Ona od początku sobie tak to wyobrażała czy założyła, że urodzi dziecko które będzie wychowywała sama. Jest bardzo wygodna. Raczej za cel postawiła sobie macierzyństwo, za środek wybrała mnie, bez wątpienia też się zakochała.
Ale myślała że jakoś łatwo to wszystko będzie się ciągnęło. Że się ułoży, że po prostu jakoś to będzie. Lepiej lub gorzej ale "takie jest życie". Bez problemów, to po pierwsze. Bo po czasie widzę że jakiś problem to dla Niej powód do ucieczki, chowania się coraz dalej. Nie wiedziała z domu rodzinnego co to jest rodzina, jak to wygląda jakie są zobowiązania, a problemy czy rozmowy o problemach pewnie źle się Jej kojarzyły.
Wiem że wcześniej miała problem z utrzymaniem związków w jakiejś ciągłości, że nigdy nie była w związku dłużej niż rok/dwa, choć trochę ich miała. Jak pewnie pamiętasz decyzję o posiadaniu dziecka podjęliśmy szybko, była to nasza wspólna decyzja choć bez wątpienia to Ona wykazywała tutaj z początku większą inicjatywe. Może bała się że się rozmysle, albo że z czasem ją zostawię, nie wiem. Dla mnie to był pierwszy poważny związek, myślałem że na całe życie, inaczej nie pisałbym się na posiadanie dziecka. Dziecka które wiem że jest właśnie zobowiązaniem na całe życie, że rodzice powinni zapewnić mu bezpieczeństwo i rodzinę na całe życie, rozwiązywać problemy, godzić się, ale walczyć o to...
Ona później czasem mnie sprowadzała na ziemię , że nic nie jest na całe życie, że nie można tak myśleć...
Tak naprawdę to nie musiałem Jej jakoś zdobywać czy zabiegać. Byłem po prostu sobą, byłem dosyć zamknięty w sobie, wrażliwy na zwierzaki, z nietypowymi zainteresowaniami, dosyć poważnymi świeżymi problemami z prawem, ciekawą pracą, perspektywami, poczuciem humoru, myślę że miała świadomość że jestem dużo mądrzejszy od Niej tak po prostu, bo życiowo to Ona wydawało mi się że jest bardziej stabilna i ma równo ułożone w głowie.
To ona tak naprawdę mnie zdobyła, teraz z perspektywy czasu widzę że trochę grała na uczuciach, mówiąc jak ciężko miała w domu , obwiniając też swoich byłych facetów i winiąc ich za te swoje nieudane zwiazki.
Myślę że umiała zdobywać facetów, mówiła dokładnie to co chciałem usłyszeć, bez jakiś niedomówień, widać było że też wpakowała się w ten związek bez reszty, liczylem się dla Niej tylko ja i czułem to na pewno.
Za Jej sprawą praktycznie z dnia na dzień zmieniłem podejście do życia, można powiedzieć że stałem się bardziej konkretny, punktualny, zacząłem planowac, trochę sobie ułożyłem w głowie, po urodzeniu sie dziecka można powiedzieć że dojrzałem całkiem. Inne rzeczy przestały się liczyć, rodzina weszła absolutnie na 1 miejsce.
Do pewnego momentu Ona też to widziała i widziała w tym pozytywy, mówiła że bardzo dojrzałem, że jestem super ojcem że każdy by chciał takiego itp, jak zaczęło się między nami psuć to zmieniła front że moja zmiana ją przytłoczyła, że kiedyś miałem więcej luzu, że jestem ciężki, stanowczy i kiedyś byłem inny.
Z pewnością moja Ż jest w środku emocjonalnie mniej zlozona niż ja. Nie analizuje, nie męczy sie tym co dla Niej niewygodne. Nie umie okazywać spontanicznie uczuć czy emocji, wcześniej w fazie zakochania nie zwracałem na to uwagi, ale teraz widzę że poza tym że bardzo często gra, manipuluje, to faktycznie spontanicznosci w Niej mało. Kłamstwa też nie sprawiają jej problemu, kłamie bez mrugnięcia.
A jak coś Jej nie pasuje to godzi się z tym, odcina i nie myśli. Sama mi o tym później mówiła że taki ma sposób.
Wpływ na to o czym mówił mi psycholog w mniej lub bardziej bezpośredni sposób mogł mieć fakt że wychowywała się w rodzinie alkoholowej. Tata alkoholik terroryzował matkę, która mimo prawnych możliwości i jakiś nacisków z zewnątrz wytrzymała z Nim po dziś dzień mieszkając pod jednym dachem. Gotując mu obiady, utrzymując, ale generalnie bez żadnej większej więzi czy nici porozumienia. Są 20 lat po rozwodzie.
Żona wielokrotnie mówiła że ma o to żal do mamy - bo Ona by tak nie mogła, rozwiązałaby ta sprawę wcześniej, nie zgotowalaby sobie i dziecku takiego losu.
Jej mama jest w ogóle chłodna jak ryba, też głównie w życiu to chyba chcę mieć spokój i żeby nikt od niej nic nie chciał. Też zero spontanicznosci , zero emocji. Jest zadaniowa... Najważniejsze żeby też córka miała spokój, bo jest biedna i poszkodowana.
Moja rodzina jest inna, wielopokoleniowa, wszyscy trzymają się bliżej mają ze sobą kontakt, są bardziej uczuciowi więcej się rozmawia, spędza się wspólnie święta itp a u Zony to wszystko jakieś takie chłodne, wymuszone bez większych zażyłości. Broń boże nigdy nie dałem poznać że mi to nie pasuje bo nie miało to dla mnie żadnego znaczenia, liczyła się Ona a nie Jej mama czy członkowie dalszej rodziny( jest jedynaczką) i to jak była wychowywana, teraz po prostu na niektóre rzeczy zwracam uwagę. Wręcz to Ona stawiała na swoim np mówiąc że nie lubi świąt bo jej się źle kojarzą, i nie brała udziału w przygotowaniach, generalnie olewala temat mówiąc że jak mi się chce to żebym robil, ona się nie będzie zmuszać itp.
I przekładając to teraz na życie zony, myślę że Jej łatwiej było myśleć że jak coś nie pójdzie Jej po myśli to pokaże sobie i mamie że Ona nie będzie miała tyle litości i udowodni że da sobie radę sama. Dla mnie trochę absurd w ogóle te dwie sytuacje porównywac, ale co Ona ma w głowie i jak do tego podchodzi to nie wiem. Stąd też chyba to coraz częstsze wołanie że ma zabierana wolnośc, że nie będzie mi ulegać dopasowywać się, bo pokaże swoją słabość. A tak jak pisałem macierzyństwo które powinno zabrać Jej tej wolności najwięcej, to w sumie nie wiele w Jej życiu zmieniło, odnoszę wrażenie porównując te okresy do momentu narodzin synka i po narodzinach, to Ona wolności zapragnęła jak pojawił się na świecie...
Jak tylko dowiedziała się że jest w ciąży to z marszu poszła na zwolnienie bo nie chciało Jej się siedzieć w pracy o czym mówiła już wcześniej że tak zrobi. Jak synek był maly to z urlopu do pracy wróciła szybciej niż zakładaliśmy, bo już nie wytrzymywała w domu..
Zadziwiające! Ktoś Cię tak strasznie wykołował i Ty taki spokojny? Nie wyobrażam sobie tego nawet. W innych przypadkach to by szyb w domu nie było.
Na szczęście nie każdy jest tak emocjonalny, że od razu szyby w domu rozwala
299 2021-06-16 18:23:41 Ostatnio edytowany przez MatkaTereska (2021-06-16 18:30:24)
Na szczęście nie każdy jest tak emocjonalny, że od razu szyby w domu rozwala
Ja jestem. Szyby to tylko początek. Zemsta jest słodka xD
Konsekwencje swoich czynów się ponosi i to duże! To nie takie proste. Nie można tego tolerować! I na pewno nie jedna osoba tego pożałuje. Surowo!
Pnoszenie konsekwencji - tak, zemsta - w żadnym wypadku. Szkoda czasu, nerwów i środków..
301 2021-06-16 18:44:21 Ostatnio edytowany przez Olinka (2021-06-16 20:02:01)
Pnoszenie konsekwencji - tak, zemsta - w żadnym wypadku. Szkoda czasu, nerwów i środków..
W sądzie na pewno nie wygra. Tam zrobią z niego ofiarę losu, która będzie płacić alimenty - nie ze swojej winy.
Z tym trzeba walczyć i to ostro - zanim będzie za późno.
[treść obraźliwa, naruszająca obowiązujące na Netkobietach zasady - edycja moderatorska]
Random przeczytałam Twoją historię, jest taka podobna do mojej.
Zrobiłeś wszystko co mogłeś, naprawdę. Rozumiem Twoje uczucia u mnie ten chłód i obcość też wkradły sie dawno, ale tylko dla mnie było problemem, on mowil ze wydziwiam, a skończyło się romansem z koleżanką z pracy.
Tak jak Ty starałam się bardzo, ale teraz wiem, że ani mój świetny w tamtym okresie wygląd (dieta, ćwiczenia, tańce), ani lampki wina wieczorem , czekanie z obiadkiem i ciastem ani nawet sukcesy dziecka nie byly wazne, bo jego oczy skierowane byly w inna stronę i nie liczyło się już nic, tylko ona.
303 2021-07-12 14:03:00 Ostatnio edytowany przez Morfeusz1 (2021-07-12 21:15:01)
Random, napisałem na początku Twojego wątku
,,Taaa , sex raz na miesiąc albo rzadziej to akurat pełnia szczęścia smile . To powolne oddalanie się od siebie , wszystko się zmienia , z czasem zabraknie dotyku, wzajemnych czułości, jak brat z siostrą . Taki związek niby funkcjonuje bo się dogadają ale ta jedna sfera właśnie sexu , rzutuje na całokształt . I pewnie najdziwniejsze będzie za jakiś czas , że ona stwierdzi , że oddalili się od siebie , już go nie kocha i nie wie jak to się stało. A z tym nowym kolegą z pracy to dopiero ma zrozumienie. Życie."
Dziś dopiero zobaczyłem,że dopisałeś resztę. Miałem nadzieję gdzieś w głębi duszy,że u Ciebie to się nie sprawdzi i jednak się dogadacie,szkoda. Doświadczyłeś braku szczerości z jej strony jak i dużego egoizmu. Wydaje mi się, że obrałeś dobrą drogę,wiesz już jak taka sytuacja nie jasna szarga zdrowiem psychicznym i ogólnym samopoczuciem. Nie da się kochać za dwoje i jak dochodzi do takich sytuacji, nigdy nie ma gwarancji że zdradzająca strona znów się zakocha w zdradzanym. To że nie robisz rozpierduchy w życiu dziecka jest bardzo chwalebne, jak też zadbanie o poprawne stosunki z byłą za jakiś czas żoną. To w przyszłości może wiele ułatwić. Mimo wszystko obserwowałbym bardzo, czy jej skoki z kwiatka na kwiatek nie mają wpływu na wychowanie dziecka. Co jakiś czas nowy wujek w domu to też brak stałości, zależy jak to będzie się wszystko odbywać. Trzymaj się
304 2021-07-14 11:23:25 Ostatnio edytowany przez random87 (2021-07-14 11:35:28)
Random, napisałem na początku Twojego wątku
,,Taaa , sex raz na miesiąc albo rzadziej to akurat pełnia szczęścia smile . To powolne oddalanie się od siebie , wszystko się zmienia , z czasem zabraknie dotyku, wzajemnych czułości, jak brat z siostrą . Taki związek niby funkcjonuje bo się dogadają ale ta jedna sfera właśnie sexu , rzutuje na całokształt . I pewnie najdziwniejsze będzie za jakiś czas , że ona stwierdzi , że oddalili się od siebie , już go nie kocha i nie wie jak to się stało. A z tym nowym kolegą z pracy to dopiero ma zrozumienie. Życie."
Dziś dopiero zobaczyłem,że dopisałeś resztę. Miałem nadzieję gdzieś w głębi duszy,że u Ciebie to się nie sprawdzi i jednak się dogadacie,szkoda. Doświadczyłeś braku szczerości z jej strony jak i dużego egoizmu. Wydaje mi się, że obrałeś dobrą drogę,wiesz już jak taka sytuacja nie jasna szarga zdrowiem psychicznym i ogólnym samopoczuciem. Nie da się kochać za dwoje i jak dochodzi do takich sytuacji, nigdy nie ma gwarancji że zdradzająca strona znów się zakocha w zdradzanym. To że nie robisz rozpierduchy w życiu dziecka jest bardzo chwalebne, jak też zadbanie o poprawne stosunki z byłą za jakiś czas żoną. To w przyszłości może wiele ułatwić. Mimo wszystko obserwowałbym bardzo, czy jej skoki z kwiatka na kwiatek nie mają wpływu na wychowanie dziecka. Co jakiś czas nowy wujek w domu to też brak stałości, zależy jak to będzie się wszystko odbywać. Trzymaj się
Pamiętam ten Twój wpis doskonale i wtedy zrobił na mnie wrażenie, też do siebie nie dopuszczałem do końca takiego finalu, ale gdzieś z tyłu głowy siedziało. Co do samego rozwiązania, czy dobre czy nie to czas pokaże. Zrobiłem trochę wbrew sobie bo nigdy nie myślałem że będę decyzyjny w kwestii naszego ewentualnego rozstania i rozwalenia rodziny... tym bardziej nie pomaga świadomość że to Ona powinna postawić sprawę jasno, ale nie miała na tyle odwagi. W ogóle jak patrzę na tą naszą końcówkę, to w ostatnich tygodniach odpuściłem, zero gadek, zero cisnienia, negatywnych emocji, obserwowałem Jej zachowanie na chłodno, robiłem tak jak Ona wcześniej sobie to wyobrażała, czyli bez wracania do tych słabych sytuacji z początku roku, a u Niej przyniosło to taki efekt jakby się pogodziła że to idzie ku końcowi, że nie ma już większych emocji i uczuć. Nie walczyła, nie dociekała, nie pytała skąd taka zmiana i czy wszystko ok, zero rozmów o nas, tylko kalkulacja mimo że twierdziła że na niczym jej tak nie zależy jak żeby to się wyprostowało i żebyśmy byli razem ....
Sama nie zaczęła w tym okresie nawet jednej rozmowy, grała i udawała że jest ok i nic się nie dzieje, unikała mnie, chodziła wcześnie spac a wiem że miała wtedy w głowie niezły meksyk bo serce i rozum jej się rozjechały i miała tego pełną świadomość...
Jak w końcu powiedziałem że nie chce z Nią byc i jestem tego pewny, to chyba tak jak bym Jej zrzucił kamień z pleców... jakbym Jej przysługę zrobił, tylko ja już dalej nie mógłbym z taką wiedza siedzieć z Nią pod jednym dachem, ona z tym nie miała problemu.
Ona już pod koniec zwierzała się na lewo i prawo że jest w ciężkiej sytuacji i nie wie co robic, bo po prostu sobie z tymi emocjami nie radziła, wiedziała że to idzie w złą stronę, że to nie wypali. Natomiast przede mną grała do końca, do mojej wyprowadzki twierdząc że wszystko ma pod kontrola, jest pewna że mnie kocha a ja wyolbrzymiam i sobie uroiłem jakieś rzeczy i wiem lepiej od Niej co ona czuje...
Teraz też sytuacja jest postawiona na głowie, bo ja wiedząc (bynajmniej nie od Niej) jak ta cała sytuacja wyglądała i w co grała, jak kłamała itp - mam do Niej wciąż sporo żalu, i mimo że ja to zakończyłem to ciężko mi na Nią patrzeć i normalnie z Nią gadać. a Ona raczej się otrząsnęła, jest wesoła śmieje się, szuka kontaktu itd, myśli że jest wszystko ok albo nadal po prostu gra, nie do końca chyba się orientuję też ile ja wiem o tym wszystkim i może stąd tak się zachowuje.
Ile ja tutaj widzę podobieństw do zachowania własnej żon to głowa mała… jest to aż przerażające. Ciekawe, jak to u mnie się skończy zatem… bo aktualnie nie jest wesoło.
Ile ja tutaj widzę podobieństw do zachowania własnej żon to głowa mała… jest to aż przerażające. Ciekawe, jak to u mnie się skończy zatem… bo aktualnie nie jest wesoło.
Widzisz...Czytając inne tematy zaczynasz dostrzegać, że takich przypadków jak Twój jest więcej. Niby każdy jest inny a jednak schematy wszędzie są takie same.
Może nie takie same, ale podobne. Bardziej chodzi o samą personę, jej pogląd na świat, egoizm, zachowania, wychowanie.
Naprawdę... aż mi się głupio robi, po prostu.
Przy czym dostrzegam również dużo podobnych kwestii co do Autora wątku - też się bardziej staram, też nie mogę uwierzyć w fakt, że matka tak mało uwagi dzieciom poświęca, a jak jest zapatrzona w siebie. Tutaj widzę bardzo zbliżony mechanizm...
308 2021-11-28 02:28:47 Ostatnio edytowany przez random87 (2021-11-28 02:56:46)
Może nie takie same, ale podobne. Bardziej chodzi o samą personę, jej pogląd na świat, egoizm, zachowania, wychowanie.
Naprawdę... aż mi się głupio robi, po prostu.
Przy czym dostrzegam również dużo podobnych kwestii co do Autora wątku - też się bardziej staram, też nie mogę uwierzyć w fakt, że matka tak mało uwagi dzieciom poświęca, a jak jest zapatrzona w siebie. Tutaj widzę bardzo zbliżony mechanizm...
Przeczytalem teraz Twój wątek i też uważam , że ilość podobieństw jest wręcz porażająca...
apropo tego pogrubionego fragmentu, to mam wrażenie nie wiem na ile u Ciebie było podobnie, ale tak jak odnosiłem wrażenie wcześniej i pisałem tutaj w tym temacie takie tezy - że byłej żonie zależało głównie na posiadaniu dziecka (jako trofeum, podniesienie sobie pozycji itp), tak myśle że może doszła do wniosku, że to co sobie poukładała w głowie, to wymarzone macierzyństwo- można powiedzieć że w jakiś sposób za moją sprawą, nie poszło w tą stronę - w którą sobie wyśniła. I to jak sie zachowała, to że tak naprawde nasze rozstanie to dla Niej była ulga, nie myślała o rodzinie, o konsekwencjach, o synu, to był jakiś rodzaj może nawet podświadomie kary którą we mnie wymierzyła.
Ja pochodze z rozbitej rodziny, gdzie mój śp Tato nie brał udziału absolutnie w życiu rodzinnym, gdzie nigdy nie brał wiekszego udziału w wychowywaniu mnie i brata, gdzie miałem od małych lat spraną głowe przez moją mame- tym że ojciec jest fatalny bo nic nie robi w domu, nie zarabia itp, i na moich oczach ta moja rodzina się rozpadła, byłem swiadkiem wielu hardcorowych awantur ze wszystkimi żalami wypluwanymi przez moją mame... Ojciec po rozwodzie wprowadził się do innej kobiety... obiektywnie patrząc na sprawy mogłem pryznać że faktycznie rozwałka rodziny była z winy mojego ojca, który wolał robić wszystko inne niż spedzać czas w domu...
przez to bałem się zawsze założyć rodzine, bałem się mieć dzieci żeby nie powielić schematu który sam miałem w domu...
moja była zona pochodzi z kolei z rodziny alkoholowej gdzie pomimo ogromnych bez wątpienia krzywd i patologii - Jej rodzice nigdy się nie rozstali, Jej mama pomimo rozwodu, spraw na policji, nakazu eksmisji itp była cały czas na usługach swojego pijącego męża, kosztem oczywiście swojego dziecka - czyli mojej byłej żony, która w kryzysowych momentach była po prostu wychowywana przez babcie. Zresztą po dziś dzien- nie pijący już od paru lat mój były teść, jest na utrzymaniu mojej byłej tesciowej, ma tam pełny wikt i opierunek... przy totalnym hmmmm żażenowaniu? niezrozumieniu? krytyce tej całej sytuacji przez moją była Ż.
ale do rzeczy
po decyzji o załozeniu rodziny- postawiłem sobie za punkt honoru, że bede zupełnie inny w zyciu rodzinnym niż moj ojciec. I tak też było. Od poczatku od samej ciazy angażowałem się we wszystko, po porodzie tak samo- co było dla mojej byłej Ż powodem do dumy, chwaliła się tym wszem i wobec, cała Jej rodzina, jej kumpelki były po prostu zakochane w naszej rodzinie, we mnie - że pierwszy raz widzą żeby ojciec spędzał z dzieckiem tyle czasu, robił wszystko przy Nim itp. Że widać że kochamy naszego synka, że to jest takie supe, rzadko spotykane itp itd.
Oczywiscie nie robiłem tego na pokaz, tak jak na pokaz nie robiłem wszystkiego w domu, jakiś remontów, malowań, nie gotowałem na jakiś imprezach rodzinnych itp dla uznania kogoś tam, tylko z racji że lubie to robić i sprawia mi to przyjemność. Finansowo utrzymywałem nasz dom samodzielnie, mimo że Ona tez pracowała, ale stać mnie było. Robiłem to sam dla siebie, bo postanowiłem sobie że po prostu tak będę robił, dam dla rodziny całego siebie.
I z czasem myśle ze do mojej byłej Ż zaczęlo docierać, że ona nie moze tyle dać od siebie, i nie daje, i zaczęło Jej to uwierać. Że nie mam problemu żeby spędzić super czas z synem, że jestem dla Niego dyspozycyjny na maxa, że mam zawsze luz jak spędzam z Nim czas w przeciwienstwie do Niej.
Jak wróciła do pracy (wczesniej niż zakładalismy, bo jak sama mówiła - nie mogła juz w domu wytrzymać, dla jasności wcześniej przed porodem - jak tylko dowiedziała sie o ciązy od razu spruła na L4 na ciąże bo ''nie chce jej sie juz w tej pracy siedzieć, mowila o tym juz wczesniej i jak mówila tak zrobiła) więc po powrocie do pracy skupiła sie na karierze, i wszystko jeszcze bardziej się uwydatniło. Bo nie miała zbytnio siły ani zeby robić, ani żeby o czyms pomyśleć, nigdy nie miałą do syna cierpliwości, straciła siły żeby myslec o naszej relacji... a ja tak jak wcześniej sobie postanowiłem, nadal starałem się dawać od siebie jak najwiecej i dla Niej i dla syna. Wspierałem Ją w powrocie do pracy. Coraz częściej dopominając się jednak, że nadal pozostajemy malzenstwem i Jej dalsze spychanie mnie na uczuciowy i emocjonalny margines słabo do mnie przemawia... Ona zaczęła twierdzić, że nigdy nie myśłała że tak ją wciągnie praca, i że sprawia Jej to przyjemność, realizuje się itp (robiła to co przed ciążą i porodem, pracowała nadal w tym samym miejscu)
I summa summarum nie wiem własnie, czy czasem przez to że tak to wszystko wyglądało, i to że Ona mimo że jest bardzo atrakcyjną osobą to wpadła w jakies spore kompleksy, a może miała je już wcześniej, i macierzyństwem chciała się z nich wyleczyć ??? Miała problem z tym że syn wolał spedzać czas u mojej mamy niż u Jej rodziców, ja raz byłem swiadkiem że mielismy jechać do tesciow i syn po prostu powiedział że woli do drugiej babci, a wyżygała mi to oczywiscie dopiero po tym jak między nami był juz kibel, że dlaczego nic z tym nie zrobiłem miała żale że ktoś z mojej rodziny powiedział że syn jest podobny do mnie, a czemu nikt nie mówi że do Niej - i to tak całkowicie na serio, kosmos jakiś. To były Jej żale w odpowiedzi na to, że od ponad 2 lat traktuje mnie jak mebel.
Po naszym pierwszym styczniowym rozstaniu (czyli momencie w którym Ty byles pare tygodni temu) gdzie była bardzo pewna siebie, zdecydowana, i tak jak w Twoim przypadku, powiedziala ze "nie wie co ma robić bo mnie nie kocha i ch'''j" - a defacto myślała juz o kimś innym zamiast mnie, to jedyne co Ją ogarnelo albo pchnelo do tego zeby przeprosić i probować to naprawiać i jednak zrobić bardzo duży krok do tyłu (oprócz tego że sam się do niej zdystansowałem i stanąłem na nogi) , to był fakt, że syn coraz częściej akcentował że woli po prostu spędzać czas ze mną, co Ją doprowadzało do pasji, i uświadomiło chyba że może na tym dużo stracić ...
na dzień dzisiejszy już po rozwodzie, musze przyznać, że relacje z synem i mama i ja mamy takie same emocjonalnie, i praktcznie.
Moja była Ż zapieprza jak nigdy, jej mamusia również, dwoją sie i troją, kupują, wymyślają, jezdzą po całej rodzinie, oczywiscie mase rzeczy jest ''podpatrzone'' ode mnie, bo była Ż nie ma takiego polotu i nie umie tak wymyślić jak ja, zgapia sposob mówienia, witania się, żegnania, rózne zabawy itp , żeby tylko nie odstawać - ale bardzo dobrze że się stara (nigdy przenigdy tak o tym nie myślałem, aż do naszego rozstania)
Szkoda tylko, że musiała sie nam rozwalić rodzina, i musiała mnie dobrze przeczołgać- żeby doszła do pewnych wniosków, do czego oczywiscie nigdy się nie przyzna.
Opieke mamy naprzemienną, i wiem że Ona niby gada wszystkim jaka to jest dla Niej trudna sytuacja, i jakie wielkie wyrzeczenie, a tak naprawde dzięki temu sama może mieć czas i na swoich kochasi, i na prace, i nie musi zbyt dużo siły poswiecać na opieke nad dzieckiem, bo jestem przekonany że gdyby spedzała z synkiem 6 dni w tygodniu, a ja np tylko jeden, to predzej czy pozniej ta sytuacja by Ją też dowaliła, może nawet bardziej niż jak tworzylismy jeszcze rodzinę....
Sporo osób mi doradzało, że to jedyny sposób żeby dostała po dupie- żeby przez dłuższy czas opiekowała się synem SAMA. Ale no dla mnie słaba opcja, zresztą wzorem swoim rodzinnym, zapewne syn byłby regularnie odstawiany do babci ...
Ja mam też czas dla siebie, syn póki co odpukać - ale całą tą sytuacje znosi bardzo dobrze, nie widać żadnych objawów niepokojących, i mam nadal luz i jestem dumny że mam z Nim taką relacje, bardzo dużo się bawimy, staram się Go traktować po dorosłemu, czym napewno sporo zyskuje, dużo mi pomaga w domu, razem gotujemy, na wiele rzeczy mu pozwalam, żeby robił mi śniadanie, żeby samemu coś sobie ogarnął, wybrał sobie ubranie, umył się itp, żeby mi pomogł w czymś w pracy i tak dalej... - do czego moja była Ż absolutnie nie ma cierpliwości.
I nieraz widzę, że zbytnio nie chce ode mnie z domu wracać do mamy, że jak rozmawiamy przez telefon to nieraz odlicza już dni kiedy się zobaczymy, że tęskni itp, ale tonuje to - i tutaj cenna rada od adwokata który mi doradzał, jak widziałem już że to wszystko idzie w kibel - bo Ty Jacek również masz dzieci - i do innych tatusiów w takim przypadku, nawet jeśli macie z dzieckiem super relacje, może i nawet wypracowaliście lepszą od mamy dziecka - absolutnie nie wpadajcie w pułapke żeby przez to próbować udowadniać coś, albo się mścić na byłej partnerce, pokazywać że ''masz co chciałaś" - niech to będzie dla Was nobilitacja, Wasza zasługa, ale nie pokazujcie tego przed mamą dziecka, tonujcie to , bo jak zaczniecie pokazywać jaki z Was super tata, to różne głupoty mogą przyjść tej drugiej stronie do głowy, i może się okazać że jedynym co wymyśli taka niezbyt mądra mamusia , to zamiast widzieć wine takiego stanu rzeczy u siebie, zamiast zacząć sie starać, to będzie próbowała zepsuć Waszą relacje. Jest to bardzo mądra porada która sam wziąłem do serca i niejednego ojca i niejedno dziecko uchroniłoby przed wielką traumą.
Faktycznie… kolejne podobieństwa. Wychodzą kolejne i mechanizm się powtarza – tutaj też dzieci, być może i jako… trofeum. Teraz też dąży do rozstania, a z konsekwencjami się kompletnie nie liczy.
Do tego też… jestem z rozbitej rodziny, mój ojciec do dnia dzisiejszego nie potrafi się ogarnąć i pije. Ja sam postanowiłem sobie, że założę rodzinę z prawdziwego zdarzenia i dam z siebie 100%. Dla ,mnie to była sprawa honoru i… to samo. Też spędzałem dużo czasu z dziećmi, też słyszałem pochlebne opinie, że fajne mam relacje, starałem się aby miała chwilę dla siebie, mogła się wyrwać. Dźwigałem ciężar finansowy w domu, budowaliśmy rodzinę i wszystko razem, krok po kroku. Przyszedł też do tego duży sukces ekonomiczny, a duża wpadka później.
De facto z jej pracą było to samo – z miejsca, z którego uciekała bo była tragedia, nie ma gdzie wrócić, szefowa powalona itd. wróciła z otwartymi rękami po paru latach, realizując się niesamowicie. Do tego przyznać muszę, że będąc w związku ze mną, później w małżeństwie znacznie poprawiła swoją atrakcyjność, naprawdę znacznie, ale wewnątrz chyba… zostały kompleksy, bo cały czas szukała atencji… lubiła komplementy od kogokolwiek, nagle pisała z x osobami, bo znalazła się w centrum uwagi, jednocześnie traktując mnie jak… rzecz, dosłownie rzecz. Zawsze byłem, jestem i będę na posyłki.
W moim przypadku jednak… ona nie chce tego naprawiać za nic. Chce rozejść się w „zgodzie” i dookoła tak ogłasza. Jednakże jej stanowisko jest proste – nie kocha mnie, kompletnie nawet powieka jej nie mruga, nawet się nie przejmuje zdaniem dzieci. Dzieci są ze mną mocno związane, ja z nimi ale… jej to nie rusza.
Aktualnie jestem w trakcie dalszych działań, chodź w głowie cały czas u mnie ciężko. Mętlik, próbuję się od niej odsunąć, ona mną manipuluje bez dwóch zdań.
Szmat czasu życia z osobą, pamiątki, wspomnienia, do tego patrzę na dzieci i… wymiękam. Po prostu wymiękam i nie umiem emocji opanować. Dzieci się pytają, czemu gdzieś jadą bez taty, łamie mi się głos, a po niej to spływa.
Jedyne na co mogę się jej zgodzić to opieka naprzemienna i do tego będę dążył, bo nie wyobrażam sobie innego rozwiązani. Na dzień dzisiejszy nie wiem, co to będzie, ale z rozwodem się już raczej godzę – chodź kompletnie, kompletnie mi to podstawy życia wywala i… skończę na tym samym miejscu co mój ojciec, a czego za wszelką cenę chciałem uniknąć – rozwodnik. Jedna wielka porażka pod tym względem…
310 2021-11-28 16:17:31 Ostatnio edytowany przez random87 (2021-11-28 17:18:26)
Doskonale wiem o czym piszesz, i wiem co czujesz bo miałem tak samo.
Z takich szczegółów moja ex malzonka równiez patrzac całosciowo znacznie zwiekzyła swoja atrakcyjność względem tego co było na poczatku. Na poczatku była szarą myszką, którą pokochałem taką jaka była, gdyby porównać to jak zaczęła o siebie dbać pod koniec naszego związku to jest przepaść. Po rozstaniu nie wiem czy na
pokaz, czy dla siebie, czy żeby mi udowodnić co straciłem za każdym razem kiedy sie widzieliśmy wyglądała po prostu perfekcyjnie. Nigdy wczesniej czy przed ciązą, czy przez te pare lat po urodzeniu tak nie wyglądała. Zaczela chodzic na solarium co wczesniej wyśmiewała. PO mnie to spływa, jak widzimy się przy okazji odbierania syna, szczerze nawet na Nia nie patrze skupiam sie na dziecku, od razu się smieje, ciesze się że on sie cieszy, ale na mnie ona nie robi już żadnego wrażenia, raczej w głebi duszy uśmiech politowania...
To Ona teraz szuka czasem kontaktu, a to zadzoni pod jakimś pretekstem, a to poprosi nieśmiało o jakąś przysługe, zbywam to za każdym razem mówiąc że mogę rozmawiać tylko o sprawach mojego syna. Kontaktuje sie z Nią juz od dluzszego czasu tylko przez smsy...
To co moge Ci poradzić:
1) skup się na sobie i swojej relacji z dziećmi, myśl o tym żeby widziały Cie szcześliwego, zeby spędzać z nimi super czas, żeby wykorzystac kazdą minute. Dzieci doskonale wyczuwają nastroje, intencje rodziców, czy mają luz, są czujnikiem wszystkich reakcji dorosłych w stosunku do dziecka. Wyczuwają czy dorośli mają szczere intencje itp - musisz o tym pamietać, zacisnąć zeby i robić tak żeby bylo dobrze.
Wiem, to jest banał, wszyscy to mówią ale to jest podstawa. Daj sobie w tym czas. Wiem ze teraz nic nie sprawia Ci przyjemności, że nie masz motywacji pewnie robić cokolwiek, że myślisz o tym cały czas i zajmuje Ci to całą głowe. Jesli chcesz z tym walczyć, jesli chcesz walczyć o siebie to patrz pkt nr 7.
2) wiem że póki co żyjesz nadzieją że Ona sie ogarnie i będzie jak kiedyś... mnie też to długo trzymało przy życiu i dawało w tej calej sytuacji kopa, sprawiało że odsuwałem czarne myśli na bok, ale NIE BĘDZIE JAK KIEDYŚ, nie będzie lepiej... I ja już to wiem bo nasze podejscia do sytuacji są bardzo podobne. Widze że nie zależysz do osob które o tym zapomną, które dla rewanżu pukną jakąś laske i uznasz że rachunki wyrónane. Jesteś uczuciowy, rozkminiasz bardzo dużo rzeczy - i będziesz robić to względem żony już zawsze. Nie zapomnisz, nie wyprzesz ze świadomości tego, że wiesz już jaka ona jest, że zostałeś przez Nią zmanipulowany, oszukany, przeorany.
To juz sie stało i im szybciej zdasz sobie sprawę, że dokonałeś złego wyboru i trafiłeś na ****** tym lepiej. Wiem że to brutalne, bo to matka Twoich dzieci, bo była dla Ciebie wszystkim, tak bardzo ją kochałeś itp itd , ale takie jest życie....
3) nie wierz w nic co mówi, bo kłamie- nigdy przenigdy do niczego się nie przyzna.Nawet jeśli ją na czymś złapiesz będzie się zapierać, manipulować, dewaluować to itp...
To Ci powiem ja po swoim przypadku, i to Ci powie 100% kobiet/facetów którzy też byli w takiej sytuacju jak Ty. 100 procent. Jakiekolwiek pytania w Jej kierunku są całkowicie pozbawione sensu, i robią tylko na Twoją niekorzyść. Jesli sobie to uswiadomisz będzie Ci cieżko uwierzyć jej w cokolwiek. Ona moze być głupia jak but, ale w tej jednej kwestii będzie Cię robić jak dzieciaka. Będzie badać co wiesz czego nie, co ma nakłamać, jak sie zachować żeby ugrać to co chce, żeby wyjść z twarzą. To Ciebie już nie obchodzi, bo ona już tą twarz przeciez straciła...
4) Sam mówisz że chcesz znać prawdę, a jednocześnie żyjesz nadzieją że do siebie wrócicie. Jedno wyklucza drugie. Chcesz znać prawdę, i przez tą prawde nie dacie rady być ze sobą. Taki paradoks. Jedno wyklucza drugie. Ty podświadomie chcesz się czegoś złapać, w tej całej sytuacji zobaczyć, że z czymś mówi prawdę, że może faktycznie przesadzałeś itp że Ona jednak nie jest taka zła. Tak nie będzię, to nie nastąpi.
5) Dązenie do poznania tej prawdy, jakieś śledzenie, rozkminianie - to Ci da po dupie psychicznie dużo bardziej niż Jej. Uwierz mi. Po Niej i tak to spłynie, Ty nie bedziesz mogł spać, jeść, będziesz rozmyślał, będzie Ci siedzieć w głowie to czego się dowiesz baaardzo długo. A Ona już teraz ma Cie w dupie, czy znasz tą prawdę czy nie.
6) tak jak wszyscy tu mówią, dopiero jak się od Niej zdystansujesz, jak stracisz nadzieje, przestaniesz o Nią zabiegać, to Ona odzyska do Ciebie jako taki szacunek. Jak będziesz twardy, jak Ona sama zobaczy że szanujesz ją i macie kontakt - TYLKO I WYŁĄCZNIE dlatego że urodziła Twoje dzieci, to troszke zmieni jej się w głowie, i zmieni się układ sił.
Musisz sobie zdać sprawę, że defacto jest bardzo słabą osobą, kobietą z charakterem któych mężczyzni raczej nie szanują, i im prędzej to zrozumiesz, im prędzej zobaczysz że myślenie o Niej, o kimś takim i uzależnianie od Niej Twojej samooceny jest postawione na głowie, tym szybciej odzyskasz jako taki spokój. |Ona chce za wszelką cene podnieść swoje morale Twoim kosztem. Będzie w tym bezwględna bo jesteś juz dla Niej nikim. I Ty uzależniasz to jakim sam przed sobą jesteś człowiekiem, od zachowania takiej osoby? To tak jakby (wiem bardzo duże uproszczenie) jakiś artysta załamał się, dlatego że jego obraz wyśmiały jakieś 10 letnie dzieci albo żuliki spod sklepu które nie mają w ogole pojęcia o tym co on tam namalował...
7) idz do psychologa, a jak nie mozesz, spac, jesc, i myslisz o tej sytuacji 24h to idz do psychiatry. To zaden wstyd, a pomoze Ci.
trzymaj sie
edit:
W moim przypadku jednak… ona nie chce tego naprawiać za nic. Chce rozejść się w „zgodzie” i dookoła tak ogłasza. Jednakże jej stanowisko jest proste – nie kocha mnie, kompletnie nawet powieka jej nie mruga, nawet się nie przejmuje zdaniem dzieci. Dzieci są ze mną mocno związane, ja z nimi ale… jej to nie rusza.
ale u mnie było w sumie bardzo podobnie. Tylko moze moja była Ż mimo że odebrała mi nadzieje, bo tak naprawde zrobiła wszystko żeby mnie przekopać gdzie widziała że już leże, i jak najbardziej dosadnie pokazać i powiedzieć że mnie nie kocha - to jednak cały czas twierdziła, że nas nie skreśla, ze po prostu potrzebuje przerwy ( nie wiem na ile bo nie potrafiłą okreslić). Tak samo było że chce się rozstać w zgodzie, że to co będzie to zobaczymy, ale ona inaczej teraz nie umie...
I było tak do momentu aż nie dostała po dupie- kiedy okazało się że Jej obiekt westchnień jednak nie jest skory wychodzić ze swojego związku, chociaż zakochał się w mojej byłej Ż- to jednak tak chyba tylko na 50%
No i tak samo z dzieckiem, gdzie też bezwzględnie, bez mrugnięcia tłumaczyła że jakoś to będzie, że musimy mieć grubą skóre, że sie synek przyzwyczai, że to nie koniec swiata bo ludzie się rozstają itp, no i kiedy synek jednak się nie przyzwyczaił że tata się wyprowadził - to panika u mojej byłej Ż jakby nagle jednak świat się konczył...
Nagle z dnia na dzień Ona przeprasza, kocha, tęskniła, chce jak kiedyś, pogubiła się, była głupia itp itd. Tylko no troszke już to wszystko zaszło za daleko.... pokazała jaka jest, i ch**j bombki strzelił... a wcześniej też bym fortune oddał żeby Ona się ogarnęła i chciała powrotu, tak mi się wydawało...
311 2021-11-28 20:14:28 Ostatnio edytowany przez WindyBoy (2021-11-28 20:14:47)
Chyba sobie to wydrukuję.
Edit: ten post Randoma powyżej.
Dziękuję ślicznie za ten wpis.. bo kosztował pewno dużo czasu, a naprawdę ma dla mnie wielką wartość, jak i dla WindyBoya widzę.
Mam w planie skupienie się na samym sobie, chodź ciężko mi przez to przebrnąć, naprawdę. Próbuję aktualnie rozłożyć to w czasie, nie ulegać presji rozmów codziennych z żoną o zaistniałej sytuacji, a skupić się na dzieciach. Zobaczymy na ile uda mi się to ułożyć w głowie… i przenieść na czas spędzany z pociechami.
Póki co cały czas żyję nadzieją, chodź poznałem fakty, które się wydarzyły, a ona idzie w zaparte i do niczego się nie przyzna. Wielokrotnie wyczytałem – że w życiu to nie nastąpi, ale dalej się łudzę…
Niestety jak opisałeś pięknie w punkt – jestem emocjonalnym człowiekiem, uczuciowym i rozkminiam – nawet teraz, dlaczego się wydarzyło co wydarzyło. Chociaż głęboko wiem, że już nigdy nic nie będzie takie samo, nigdy. Brutalne jest to strasznie, bo szmat życia za mną, wspomnień, pamiątek, zdjęć… Imprez rodzinnych, wesel itd.
Zasadniczo wierzę w to, że wszystko można odbudować, że na zgliszczach buduje się coś mocniejszego ale… dobrze też wiem, że to nie mi powinno na tym zależeć. To ona powinna zabiegać z każdej strony, nie ja – więc czas przestać chyba wierzyć w garbate aniołki.
Póki co to chyba bardziej boję się nowej przyszłości, że braknie mi w tym dzieci, drugiej osoby. Chyba to potęguje moje odczucia. Fundamenty, w które wierzyłem… legły w gruzach.
Muszę naprawdę zakodować sobie w głowie, że moje argumenty do niej nie trafiają – jedynie fakty, a te są trochę też po mojej stronie. Od moich ruchów zależy jej dalsza sytuacja, a sam uważam, że to strona ustępująca z małżeństwa powinna zadbać o jak najmniejszą rewolucję i cierpienie w rodzinie oraz ustąpić z życia.
Śledztwo już chyba zakończę jak piszesz, udowodnienie prawdy i tak nie zmieni nic - ani jej decyzji (zresztą sama twierdzi, że zdania nie zmieni), ani mi niczego nie da tak naprawdę. Co prawda nie mam bezpośredniego dowodu, ale wiem to od osoby, której się zwierzała, a nie miałaby żadnego wręcz powodu, aby okłamywać, do tego łączy się to całość.
Psycholog i indywidualna terapia – myślę o tym, chodź po ostatniej terapii z żoną mam awersję i przejechałem się na nim. Zresztą, mój adwokat też otwarcie krytykuje psychologów, aby nie szukać w nich oparcia, bo ma negatywne opinie dot. ich funkcjonowania – zależy na kogo się trafi. Jednakże nie wiem, czy udźwignę temat samemu, a raczej otwarcie w to wątpię…
Mi żona nie mówi o przerwie, a od razu o rozstaniu – także podobnie odbiera mi to całkiem nadzieje. Podkreśla, że jej nie słucham, bo nie przystaje na to, co mówi. Generalnie zabija mnie jakiekolwiek nadzieje. Zakładam, że obecnie nikt na nią nie czeka, bo jej przygoda rok temu się zakończyła, a do dnia dzisiejszego tak naprawdę chyba pozbierać się nie może. Zasadniczo mam nadzieję, że dojdę do tego etapu co Ty – żeby poskładać się w całość, a żeby to ona nagle zaczęła biegać, a ja już mentalnie będę gdzie indziej dosłownie.
Jeszcze raz dzięki za ten wpis – naprawdę mocno wartościowy!
sam uważam, że to strona ustępująca z małżeństwa powinna zadbać o jak najmniejszą rewolucję i cierpienie w rodzinie oraz ustąpić z życia.
Hej,
Tak nie będzie, chociaż zgadzam się, że tak być powinno. U mnie ja ogarnalem podział majątku, ja bardziej zwracam uwagę na potrzeby i konsekwencje dla dzieci. Jak się bardziej wkurzę to sam też złożę pozew rozwodowy - ale wtedy z orzeczeniem o jej winie.
Nadal prędzej dogadam się ze ścianą. Moja jest w fazie rozpaczy po niespełnionej miłości (nie do mnie ofkors) i może zaczniemy się dogadywać za pół roku, jak jej trochę przejdzie.
Tylko sklejać nie ma czego, jak i u Ciebie.
Zatem przyjaciele, podróże, dzieciaki, deska, relaks, sport - cokolwiek byle zająć czas i łapać dystans. Czas wstać, także dla mnie.
Moja żona na to przystała - jednakże próbuje jak najwięcej wyciągnąć pieniędzy aktualnie i kopie doły po cichu pode mną... Podłe i porażka. Przykładem jest wczorajsza szczera i w normalnym tonie rozmowa, a dzisiaj już… działa za plecami i wiem, że konsultowała się z kimś.
Generalnie zakładam, że ona nie chce mieszkać w obecnym lokum - bo praktycznie nie rozmawia z większością sąsiadów, a praktycznie a każdym rodzicem z rówieśników naszych dzieci. Dodatkowo się obawiam, że gdybym zostawił to mieszkanie – od ręki je sprzeda i pójdzie w świat, a jest to jednak środowisko dla dzieci.
Masakra, jednym słowem – wychodzi taka dwulicowość i stawianie mnie pod ścianą, że aż płakać się chce. Ona chce i ch** - dosłownie.
Moja żona na to przystała - jednakże próbuje jak najwięcej wyciągnąć pieniędzy aktualnie i kopie doły po cichu pode mną... Podłe i porażka. Przykładem jest wczorajsza szczera i w normalnym tonie rozmowa, a dzisiaj już… działa za plecami i wiem, że konsultowała się z kimś.
U mnie tego problemu nie było, chociaż jż dopilnowała, żeby dostać połowę co do złotówki wraz z zyskami z najmu do 2060... ale ok, uważam że na wszystko pracowaliśmy wspólnie więc się nie ciskam, zadośćuczynienia za zdradę w tym aspekcie nie oczekuję. Mam już podział za sobą, więc przynajmniej nie muszę się bać takich gierek jak u Ciebie.
Ona chce i ch** - dosłownie.
Identycznie - spojrzysz na forum to będzie 100000 takich przypadków i u mnie jest tak samo.
Jak jeszcze napiszesz, że kompletnie nie chce przyjąć do wiadomości oczywistych konsekwencji swoich działań to schemat będzie pełny.
Ja po dzisiejszym za bardzo się gotuję, napiszę u siebie jak obecne spiny się wyjaśnią.... ale przy takim podejściu jż coraz mniej wykluczam opcję wojny z fajerwerkami.
U mnie jest tego rodzaju sytuacja, że oprócz majątku są również zobowiązania w postaci kredytów - ale ona tego już nie chce dzielić. Nie neguję, że majątek zdobyłem z nią, ale też majątek straciłem z nią, a nawet w wyniku prowadzenia dla niej działalności gospodarczej. Zostały po niej kredyty. Wyliczyła sobie pieniądze, ona je chce i ch**. Rozmawiałem i prosiłem o czas - potrzebuję kwartału, aby to ułożyć sobie, są to za duże kwoty - ale do niej nic, kompletnie nic nie trafia. Do tego podpowiada jej jakiś adwokat, to więcej niż pewne, bo słyszę że się nie zna, a próbuje mądrym jeżykiem mówić.
Zresztą jak widzisz sam u siebie - to samo... słowo konsekwencja u niej nie istnieje. U niej jest tu i teraz. Aktualnie też się gotuję i coraz mniej wykluczam wojnę również, bo nie mam wyjścia.
Reasumując jej plan - na sumieniu ma romans, rozwala rodzinę, z nikim i niczym się nie liczy, do tego chce zagarnąć to co chce i już. No bosko...
U mnie jest tego rodzaju sytuacja, że oprócz majątku są również zobowiązania w postaci kredytów - ale ona tego już nie chce dzielić. Nie neguję, że majątek zdobyłem z nią, ale też majątek straciłem z nią, a nawet w wyniku prowadzenia dla niej działalności gospodarczej. Zostały po niej kredyty. Wyliczyła sobie pieniądze, ona je chce i ch**. Rozmawiałem i prosiłem o czas - potrzebuję kwartału, aby to ułożyć sobie, są to za duże kwoty - ale do niej nic, kompletnie nic nie trafia. Do tego podpowiada jej jakiś adwokat, to więcej niż pewne, bo słyszę że się nie zna, a próbuje mądrym jeżykiem mówić.
Zresztą jak widzisz sam u siebie - to samo... słowo konsekwencja u niej nie istnieje. U niej jest tu i teraz. Aktualnie też się gotuję i coraz mniej wykluczam wojnę również, bo nie mam wyjścia.
Reasumując jej plan - na sumieniu ma romans, rozwala rodzinę, z nikim i niczym się nie liczy, do tego chce zagarnąć to co chce i już. No bosko...
Prowadzisz działalność. Mi sugerowano, że mogę pieniądze z firmy wyprowadzić na legalu w tydzień w taki sposób, że stracimy też nieruchomości i jż zostanie w skarpetkach. Nie zrobiłem tego, chcę być w zgodzie ze sobą samym, jesteśmy po podziale.
Czy dobrze zrobiłem - mogę kiedyś stwierdzić, że nie, ale wstecz patrzył nie będę.
Jeśli partnerka Cię nie docenia i tego co dla niej robisz ... to może robisz ZBYT wiele ?
Spróbuj więc robić MNIEJ i zobacz jak się sytuacja poprawi.
Nie chodź przybity, nie bądź dla niej nie miły - ona doskonale wie, czemu się tak zachowujesz - bo czujesz się nie kochany i jest to próba zwrócenia na siebie uwagi. Nie tędy droga i tak nie zwrócisz jej uwagi dąsaniem się.
Postaraj więcej czasu poświęcać SOBIE. Zapisz się na siłownię, albo np. zacznij biegać rano / wieczorami. Kup sobie nowy dres. Jakieś cieżarki / przyrządy do ćwiczenia w garażu.
Umów się z kolegami na piwo i wróć np. kilka godzin później / nad ranem jakby nigdy nic.
Bądź dla niej miły, otwarty, uśmiechnięty. Wręcz tryskaj humorem.
Zacznij czytać więcej, może ucz się zdalnie przez internet z ludźmi jakiegoś języka. Mamy internet jest tyle możliwości, a przy tym - zaniedbuj swoje dotychczasowe obiąwiązki skoro nie są one doceniane. Też się wymiguj bólem głowy, pleców..
Seksu nie inicjuj, wręcz przeciwnie gdy nawet sama przyjdzie to odmów! Powiedz że innym razem, że boli Cię głowa / plecy, tak jak jej..
Zadbaj o siebie, zmień może fryzurę i czasem zacznij znikać w weekendy na kilka godzin, może na tenis się zapisz ?
I zobacz czy jest różnica, po miesiącu, dwóch... Nie staraj się już o tym na ten czas rozmawiać, wałkować tego samego - nic tym na dzień dzisiejszy nie osiągniesz. To jest ten czas, że musisz postawić na siebie.
Prowadzisz działalność. Mi sugerowano, że mogę pieniądze z firmy wyprowadzić na legalu w tydzień w taki sposób, że stracimy też nieruchomości i jż zostanie w skarpetkach. Nie zrobiłem tego, chcę być w zgodzie ze sobą samym, jesteśmy po podziale.
Czy dobrze zrobiłem - mogę kiedyś stwierdzić, że nie, ale wstecz patrzył nie będę.
Wiem i też tak mogę zrobić, ale nie chcę się zachować jak ostatni ch** - chociaż ja... Co prawda żona jedzie cały czas po bandzie, kłamstwami i zaciąga do siebie zasłaniając się dziećmi, ale chociaż ja chcę być w miarę fair, skoro i tak będziemy skazani na siebie do końca życia. Sam sobie chcę spojrzeć w lustrze w oczy, chodź wiem, że nie dostanę tego od żony. Mam z tyłu głowy dobro dzieci cały czas, ale wiem też, że o to dobro sam muszę zadbać.
Jeśli partnerka Cię nie docenia i tego co dla niej robisz ... to może robisz ZBYT wiele ?
Spróbuj więc robić MNIEJ i zobacz jak się sytuacja poprawi.
Nie chodź przybity, nie bądź dla niej nie miły - ona doskonale wie, czemu się tak zachowujesz - bo czujesz się nie kochany i jest to próba zwrócenia na siebie uwagi. Nie tędy droga i tak nie zwrócisz jej uwagi dąsaniem się.Postaraj więcej czasu poświęcać SOBIE. Zapisz się na siłownię, albo np. zacznij biegać rano / wieczorami. Kup sobie nowy dres. Jakieś cieżarki / przyrządy do ćwiczenia w garażu.
Umów się z kolegami na piwo i wróć np. kilka godzin później / nad ranem jakby nigdy nic.
Bądź dla niej miły, otwarty, uśmiechnięty. Wręcz tryskaj humorem.
Zacznij czytać więcej, może ucz się zdalnie przez internet z ludźmi jakiegoś języka. Mamy internet jest tyle możliwości, a przy tym - zaniedbuj swoje dotychczasowe obiąwiązki skoro nie są one doceniane. Też się wymiguj bólem głowy, pleców..
Seksu nie inicjuj, wręcz przeciwnie gdy nawet sama przyjdzie to odmów! Powiedz że innym razem, że boli Cię głowa / plecy, tak jak jej..
Zadbaj o siebie, zmień może fryzurę i czasem zacznij znikać w weekendy na kilka godzin, może na tenis się zapisz ?
I zobacz czy jest różnica, po miesiącu, dwóch... Nie staraj się już o tym na ten czas rozmawiać, wałkować tego samego - nic tym na dzień dzisiejszy nie osiągniesz. To jest ten czas, że musisz postawić na siebie.
Czysto teoretycznie ja to rozumiem... i chyba zacznę autentycznie robić mniej, bo jeżeli chodzi i ogarnianie domu, sprzątanie to fakt - tutaj się nic nie zmieniło. Póki co jestem przybity, głównie przez dzieci i zaistniałą sytuację.
Na siłownię chodziłem do tej pory, zaprzestałem teraz - bo chyba to jeden z czynników gonienia za życiem, który mnie w ten stan związku wprowadził. Zresztą ona aktywnie cały czas chodzi. Na piwo z kolegami szczerze, nawet nie chce mi się umawiać, bo widać z daleka że coś jest ze mną nie tak.
Książki, nowy rozwój... może to być dobry kierunek, język niemiecki za mną chodził de facto, aby się go nauczyć - dobry pomysł, zaniedbując obowiązki w domu... czemu nie.
Seksu praktycznie nie ma, namiętności nie ma - od ogłoszenia tejże nowiny wręcz dotknąć się nie pozwoli, przytulić, a co dopiero... seks. Gdy parę dni po tym wyznaniu ją przytuliłem, to wyobraź sobie że... wręcz się trzęsła po tym. Wg mnie chore to mało powiedziane.
Na dzień dzisiejszy ona próbuje cały czas rozmawiać, codziennie inicjuje rozmowę, ja od tego uciekam, bo mam już dość. Ciężko mi jednak w obecnym stania wytrzymać miesiąc, dwa, trzy... ale chyba i tak nie mam wyjścia.