Czytałam ten wątek od początku i długo zastanawiałam się, czy powinnam coś napisać, skoro sama dzieci mieć nie chcę - znaczy, nie byłam pewna, czy moje odczucia nie biorą się z "żadnych dzieci w moim życiu". Tylko tak teraz sobie myślę, że to, co on zrobił, jest właściwie gorsze dla Ciebie, niż byłoby dla mnie. Jasne, ja bym się bez mrugnięcia okiem wymiksowała z takiej relacji, bo brak czyichkolwiek dzieci w moim życiu jest koniecznym warunkiem mojego szczęścia, ale uważam, że proponowanie komuś, kto chce mieć dzieci, wspólnego zajmowania się maluchem, oczekując/wymagając jednocześnie, że ten ktoś zrezygnuje z własnego potomstwa, jest po prostu obrzydliwe. I oczywiście jeszcze bardziej obrzydliwe przez to, że zostało przeprowadzone w taki sposób: najpierw uzyskanie Twojej zgody na brak dzieci, potem związek i wprowadzanie doń dziecka własnego. Innymi słowy swoiste zmuszenie Cię do podjęcia decyzji dobrej dla niego, kiedy nie znałaś wszystkich zmiennych.
Zastanów się, co pomyślałabyś, gdyby on podczas tej rozmowy o tym, że nie chce więcej dzieci, powiedział Ci coś w stylu: "nie będę miał z Tobą dzieci, ale wiesz, mam dwuletniego synka z inną kobietą, pomożesz mi odbudować z nim kontakt i to może być jedyne dziecko w Twoim życiu. Wchodzisz w to?". Tak, wiem, że pisałaś, że gdybyś wiedziała, to nie zdecydowałabyś się na związek. Chodzi mi bardziej o to, co pomyślałabyś o nim, o - wciąż dość obcym - facecie, któremu w ogóle przychodzi do głowy coś takiego i nie widzi w tym nic złego na tyle, że jest w stanie powiedzieć to głośno. Co byś pomyślała o samej propozycji? Co byś poradziła w takiej sytuacji koleżance? Bo mnie to wyjątkowo odrzuca, niezależnie już od tego, czy bym tego dziecka chciała czy nie. Ba, czysto teoretycznie facet mógłby trafić na kobietę, która skrycie marzy o dziecku na przychodne, najlepiej nie swoim, ale żeby od czasu do czasu jakiś berbeć umilał jej życie, nie wiem, żeby sobie pobyć dobrą ciocią raz na jakiś czas i wystarczy - ale dopóki ten facet o tym nie wie, to propozycja jest tak samo paskudna. To wymaganie, żeby zrezygnować z czegoś ważnego, jednocześnie latami patrząc na coś, co będzie o tym przypominało, i jeszcze brać w tym udział/pomagać/cokolwiek - dramat.
I dalej. Wiesz już, co byś pomyślała, gdyby tak powiedział od razu? Pewnie nic pochlebnego. Tymczasem on zrobił coś dużo gorszego, a Ty zastanawiałaś się, co dalej. Przecież gdyby powiedział od razu, to okej, można go uznać za buca czy idiotę z nierealnymi wymaganiami, ale nic więcej. A tutaj ta jego propozycja zostaje (czyli wszystko, co mogłaś sobie o tym pomyśleć, też zostaje), a dodatkowo masz kłamstwo, utrudnienie Ci decyzji przez odczekanie z rewelacjami do czasu zaangażowania emocjonalnego i tym samym spowodowanie Twojego cierpienia. Dopatrywałabym się tu zresztą celowości w jego działaniu: to jest dorosły facet, myślisz, że nie zdawał sobie sprawy z tego, że im bardziej się zaangażujesz, tym chętniej to przemyślisz, tym bardziej będziesz skłonna do ustępstw, no bo ta miłość przecież...? Gdzieś było o tym, że się bał powiedzieć od razu - no jasne, ale to okolicznością łagodzącą nie jest. Bo czego się bał? Że zrobisz coś, czego by nie chciał. Kiedy powiedział? Kiedy uznał, że ma szansę Cię "urobić". Z czym się w tym wszystkim nie liczył? Z Tobą i Twoimi uczuciami. I tyle, niestety.