Tak, bo nic za tym nie idzie.
dokładnie, taki sms nie rozwiązuje problemu tylko podsyca negatywne emocje.
Wysyłać smsy z uszczypliwościami, to mogą sobie nastolatki Smentko. Twój partner ma rację - jest to niepotrzebne sianie fermentu.
Dorośli ludzie rozmawiają i komunikują się, aby załagodzić konflikty, a nie wysyłają złośliwe wiadomości, bo to prowadzi wyłącznie do eskalacji.
Dodatkowo Twoje tłumaczenie odnośnie słodyczy wyjątkowo do mnie nie przemawia.
Jeśli nie chcesz czegoś jeść, to to wyrzuć, albo im odeślij.
Czy gdyby ktoś wysłał Ci pistolet, to czułabyś się w obowiązku strzelić sobie w głowę?
Wybacz, ale to jest bardzo głupie.
Wysyłać smsy z uszczypliwościami, to mogą sobie nastolatki Smentko. Twój partner ma rację - jest to niepotrzebne sianie fermentu.
Dorośli ludzie rozmawiają i komunikują się, aby załagodzić konflikty, a nie wysyłają złośliwe wiadomości, bo to prowadzi wyłącznie do eskalacji.Dodatkowo Twoje tłumaczenie odnośnie słodyczy wyjątkowo do mnie nie przemawia.
Jeśli nie chcesz czegoś jeść, to to wyrzuć, albo im odeślij.
Czy gdyby ktoś wysłał Ci pistolet, to czułabyś się w obowiązku strzelić sobie w głowę?
Wybacz, ale to jest bardzo głupie.
W sumie macie rację z tym sms-em, bardzo rzadko je piszę, w ważnych sprawach w ogóle. Po prostu chciałam jakoś zareagować, nie chcę tak zostawić tej sytuacji. Wiadomo, że partner mógł schować słodycze przed córką, ale tyle razy prosiłam żeby ich nie przywozić... Gdyby mnie wreszcie posłuchali, to nie byłoby tego "punktu zapalnego". Tyle dobrze, że być może partner dobitnie się przekonał do czego może prowadzić pozwalanie dziecku na zbyt dużo.
Pomyślałam teraz, że jeśli będzie okazja, to powiem o zatruciu "teściowi". Co prawda to kłapouchy, ale może tędy droga, skoro z "teściową" nie da się dojść do porozumienia. On mi nigdy złego słowa nie powiedział, zachowuje się zawsze przyjaźnie. Nie chcę "siać fermentu", robić awantury, tylko sprawić, żeby wreszcie DOTARŁO.
IsaBella77- a co jeżeli wysłano by broń do kogoś, kto ma myśli samobójcze? Nie czułam się w żadnym obowiązku, żeby jeść te słodycze, ale skoro już się pojawiły, to moją słabością było, że zdarzało mi się je jeść, i proszę mi nie mówić, że to tylko moja wina, bo nie mogłam się oprzeć. Sama nigdy sobie nie kupuję słodkości, ale gdy ktoś mi je "podtyka", to jest właśnie jak z dawaniem broni potencjalnemu samobójcy, albo alkoholu osobie uzależnionej- przecież nie musi go wypić, co nie? Tylko po co kogoś wystawiać na takie próby, skoro prosi, podając racjonalne argumenty, żeby tego nie robić?
Wracając jeszcze do słodyczy od "teściów"- ze dwa razy je wyrzucałam w nerwach przez okno . Wynosiłam je też nie raz na śmietnik i jutro mam zamiar tak zrobić z resztą tych, które zostały po wczorajszej uczcie.
Zamiast wyrzucac, rozdaj biednym dzieciom. Oczywiście przy okazji poinformuj teściową, gdzie trafiły jej slodkości
Zamiast wyrzucac, rozdaj biednym dzieciom. Oczywiście przy okazji poinformuj teściową, gdzie trafiły jej slodkości
Źle się wyraziłam- nie wyrzucam do kontenera, tylko wieszam gdzieś obok, żeby bezdomni sobie wzięli.
137 2020-02-11 23:44:34 Ostatnio edytowany przez Smentka (2020-02-11 23:46:48)
Witam po prawie dwóch miesiącach.
Żeby nie przedłużać- doszłam do wniosku, że cała ta sytuacja jest "winą" nie tylko "teściowej", "teścia" czy "partnera". Po prostu ja do nich nie pasuję, tak jak oni do mnie.
Pisałam do tej pory, że on jest dobrym ojcem- owszem, ale tylko wtedy, gdy wszystko jest super. Jeśli tylko pojawi się najmniejszy zgrzyt, od razu zaczyna panikować, histeryzować, stwarzać negatywną atmosferę, wyzywać, ubliżać, a na koniec najczęściej ucieka- czy to na działkę, czy to do kolegów. Wtedy ja zostaję zupełnie sama z problemami, z córką płaczącą, że chce do taty, odrzucającą mnie. Często jest tak, że gdy jesteśmy same ona jest grzeczna, okazuje mi uczucia itd, a gdy tylko on wraca zaczyna się naskakiwanie na mnie, wyśmiewanie, córka mnie odgania od siebie. Nawet wtedy, gdy on na nią nakrzyczy czy ją odtrąca, ona ciągle chce "do tatusia".
Sytuacja z dziś- córka od przedwczoraj bardzo kaszle, byłyśmy wczoraj w przychodni. Tata nas łaskawie odwiózł, bo strasznie padał deszcz, ale wejść razem czy poczekać już nie łaska. Lekarka stwierdziła, że córeczce nic poważnego nie dolega, mimo że naprawdę zanosi się kaszlem. Na dodatek ja mam zapalenie oskrzeli, biorę antybiotyk. Dziś zadzwoniłam do "partnera" po południu zapytać o której wróci z pracy i okazało się, że... rano szef kazał mu iść do domu, bo coś tam się obsunęło i nie było dla niego roboty, więc... pojechał od razu na działkę. Gdy zapytałam czemu nie wrócił do domu, odpowiedział w uproszczeniu, że ja i córka mu przeszkadzamy, więc woli tam robić coś, czego "za 20 tysięcy miesięcznie by nie chciał". A robi oczywiście za darmo. W jego mniemaniu oszczędza pieniądze robiąc wszystko sam, zaś w moim traci coś, czego za kasę kupić się nie da- ostatnio w ogóle nie ma go w domu od rana do wieczora, 7 dni w tygodniu. Kiedy zwróciłam mu uwagę, że mógłby chociaż niedzielę sobie odpuścić i pobyć z córką, a mnie dać się wyspać, zadeklarował że tak zrobi, ale od samego rana szukał pretekstu do kłótni. "W końcu" córka przypadkiem wysypała płatki na podłogę, strasznie się uniósł i oczywiście uciekł na działkę. Jeszcze mnie się dostało, że "dziecko chodzi głodne i usrane, a ja śpię"- tylko że hello, przecież jest pod opieką ojca w tym samym mieszkaniu, gdzie ja próbuję zregenerować siły, a on umie jej umyć tyłek i zrobić jedzenie!!!
Wracając do dziś- najpierw zaczął mi docinać, że jego zdaniem lekarka postawiła złą diagnozę. Już wtedy zrobiłam się elektryczna i powiedziałam, że przecież mógł wejść z nami. Chwilę później postanowiłam zmierzyć córce temperaturę. Była w złym humorze, sprzeciwiała się, więc poprosiłam "partnera" żeby pomógł mi ją przytrzymać. Wtedy nastąpiło apogeum jego histerii, zaczął się wściekać że on jej trzymać nie będzie, bo "zrobi jej siniaki i ktoś powie, że się nad nią znęcamy", że jak jest nieusłuchana to niech cierpi, że inne dzieci słuchają jak im się coś mówi, że trzeba ją oddać do domu dziecka ( ;( ). Wydarłam się, że jest gnojem, niedojrzałym do bycia ojcem i partnerem, że nie zasłużył na to co ma, że nie mogę na niego liczyć, że co z niego za rodzic i partner, skoro nawet nie potrafi i nie chce pomóc mi przy mierzeniu temperatury u małego dziecka! Jego zdaniem jeśli czterolatka przed czymś się wzbrania, to wystarczy przywalić focha, nawrzucać jej i pozostawić samą sobie. Aż dziw, że się nie ubrał i nie spier*** jak szczur, co przeważnie ma w zwyczaju
Jest mi strasznie ciężko. Wszyscy wokoło mają go za chodzący ideał, bo nie pije, bo taki pracowity... Tylko że nikt nie wie jak to wygląda z mojej strony, czyli kogoś, kto musi z nim dzielić "gospodarstwo domowe". Przez jego "pracowitość" w ogóle nie ma go w domu, jestem ze wszystkim sama, i jeszcze muszę bez przerwy wysłuchiwać jego docinków że to czy tamto jest niezrobione albo zrobione nie tak, jakby chciał. Do tego prawie w ogóle nie dokłada się do zakupów, przedszkola, ubrań dla córki (jest bardzo nerwowy gdy próbuję mu uświadomić, że używane rzeczy z paczki, którą dostaliśmy ze dwa lata temu, są już w większości za małe). Gdy żartobliwie zapytałam co kupi mi na walentynki i zasugerowałam, że chciałabym kupić sobie wreszcie coś nowego do ubrania, zaczął zrzędzić że "tyle jest wydatków, a ja o głupotach myślę" (tyle wydatków, czyli co on musi kupić na jego działkę i do jego domu).
Bardzo chciałabym przypomnieć sobie kiedy doszło do tego, że z naprawdę bliskich sobie ludzi staliśmy się dla siebie tymi, kim jesteśmy obecnie. Ile bym dała za to, żeby móc się normalnie wyspać (on kilka razy w ciągu nocy mnie wybudza, kładzie mi poduszki na twarz, piekli się, bo ponoć tak chrapię, tylko że dziecku to jakoś nie przeszkadza). Ile bym dała, żeby nie musieć zastanawiać się w jakim humorze przyjdzie, czy tylko trochę mi zepsuje nastrój, czy może bardzo. Ile bym dała za to, żeby albo mieć kochającego partnera, albo nikogo i jednocześnie spokój...
;(
Ostatnio żona jego kolegi odeszła od męża po ponad 10 latach razem, z czwórką (!) dzieci, ponoć gdzieś do wynajmowanego mieszkania. A ja mam swoje i takie katusze przeżywam
Masakra ten Wasz związek. Usiądź i pogadaj z nim poważnie, idźcie na terapie małżeńska. Szkoda tego dziecka, jak się nasłucha, jak drzecie na siebie twarze. Szkoda dziecka!
foggy napisał/a:Nic w Twoim postępowaniu autorko nie ma złego. Po prostu sie nie dobraliście a własciwie to trafiłaś na jakiegoś 'betona' ktory nie dopuszcza mysli że inni tez moga mniec racje. Macie dziecko, wiec albo cierp (jak własna matka), rozwiedz sie, albo przekonaj go że nie ma nic złego w Twoim postepowaniu, że masz inne przyzwyczajenia i powinien je uszanowac a nie wyśmiewać.
Akurat w tym przypadku to nie moja matka cierpiała, ale jej dzieci. Zasłaniając się tym, że chce, aby dzieci miały ojca, była z nim dla kasy i dlatego, że był znacznie młodszy i mogła zadać szyku wśród znajomych. Sama to powiedziała w rozmowie ze mną niedługo przed śmiercią. Ale o ile mojego brata kochała i broniła przed ojcem, to mnie nie kochała w ogóle. Byłam jej kulą u nogi, choćby dlatego, że śmiałam urodzić się chora, miałam bardzo poważną operację, trzeba było ze mną jeździć po lekarzach itd, a mój "tatuś" był o to zazdrosny i miał pretensje, że zamiast być w centrum zainteresowania, to mu bachor wchodzi w drogę. Nie zaznałam miłości rodziców, nie miałam przykładu normalnej rodziny, dlatego decydując się na dziecko musiałam być pewna, że wybieram właściwego faceta. Wtedy nigdy bym nie przypuszczała, że kiedyś sytuacja tak diametralnie się zmieni
Mnie się wydaje że jednak z jakiegoś powodu z nim jesteś i nie jest to córka. Po prostu zasłaniasz się nią bo nie chcesz się sama przed sobą przyznać jakie są tego prawdziwe powody. I nie widzę nic złego w tym że córka po rozstaniu będzie się spotykała z zadowolonym tatą który będzie z nią szalał, zabierał w różne ciekawe miejsca i wymyślał świetne zabawy skoro ma tyle energii i pomysłów. A na pewno córka będzie się cieszyć że ma szczęśliwą mamę. Poza tym jeśli małe dziecko upomina już ojca to chyba widzisz że już tutaj następują procesy patologiczne. Dziecko przejmuje na siebie rolę dorosłego bo widzi że Ci dorośli sami sobie nie radzą ze swoimi problemami. Dziecko wszędzie widzi rodzinę 3 osobową bo tęskni za tatą którego nigdy nie ma a jak już jest to wiecznie niezadowolony. Robicie dziecku krzywdę i zasłanianie się jej dobrem jest conajmniej bardzo szkodliwe dla was wszystkich a szczególnie dla niej. Także nie ma co się oszukiwać, lepiej się rozstać jak najszybciej i zacząć żyć bo takie coś co wy robicie to jest wegetacja. I nic dobrego z tego nie będzie.
140 2020-04-09 17:24:17 Ostatnio edytowany przez Smentka (2020-04-09 17:33:38)
Kwestia jest tego typu, że ja tak naprawdę jestem zupełnie sama na tym świecie. Mam tylko młodszego brata, z którym gadamy przeważnie "o pogodzie", stosunki są poprawne ale nie na tyle, żebym mu się zwierzała. To raczej ja mu doradzam, parę razy próbowałam coś zagaić, ale on nie ma swojej rodziny, nie jest na tyle dojrzały, żeby zrozumieć problemy takiego kalibru. Poza nim mam dwie koleżanki. Jedna jest bardzo życiowa i cenię sobie rozmowy z nią, ale ma pracę, rodzinę i jest ogólnie mocno zabiegana, widujemy się co kilka miesięcy. Druga to moja przyjaciółka z czasów liceum, zawsze rozumiałyśmy się bez słów, ale niestety ona ma duże problemy rodzinne i przede wszystkim ogromne z alkoholem. Nie jest już tą samą osobą co kiedyś, poza tym po prostu obawiam się z nią spotykać z powodu jej nałogu, nie chcę żeby robiła ze mnie wymówkę dlaczego się napiła (oczywiście ja z nią nie spożywam, a nie mogę jej przecież zabronić).
Moją sytuację mogę określić: nie jestem sama, ale jestem samotna. Z partnerem nie mam o czym pogadać, bo neguje, wyśmiewa wszystko, co powiem. Ledwo otworzę oczy, już słyszę wredne docinki, bo nie zerwałam się świtem, jak on, bo wyglądam na zaspaną itd. Od dłuższego czasu śpię sama w drugim pokoju i szczerze mówiąc przynajmniej mogę się wyspać, bo nikt mnie nie szturcha, nie budzi parę razy na noc. Mimo to on potrafi przychodzić gdy już wstanie, potrząsać mną jak workiem ziemniaków i gadać jak to całe osiedle słyszy moje chrapanie (a przecież już go nim nie budzę). W pewnych sprawach jest tak zacięty, że żadne tłumaczenia do niego nie docierają (to ma po mamusi). Nie potrafi przyjąć do wiadomości np tego, że gdy rano wychodzi do pracy, a ja jeszcze leżę w łóżku (6-7 rano), córka zawsze przychodzi się do mnie przytulić, a później razem wstajemy, nie ma potrzeby żebym zrywała się razem z nim. Wymyśla niestworzone historie co niby się dzieje pod jego nieobecność (tzn jest pewny, że tak jest), tymczasem to stek bzdur, nigdy nic podobnego nie miało miejsca. Z wieloma rzeczami tak właśnie "wie lepiej", mimo że fakty przeczą tym tezom. Dotyczy to również tego, co "powinnam" robić i czym interesować. Wszystko krytykuje, nawet to, że udało mi się wygrać kilka kosmetyków i musiałam je zrecenzować ("on by nie chciał, żeby na nim jakiś szajs testowano"). Moje zainteresowania tematyką kryminalną to patologia, mam nierówno pod sufitem itd.
Często zwracam mu uwagę, że chodzi wiecznie ponury i psuje nastrój, a on wtedy odpowiada, że w pracy czy wśród znajomych jest zupełnie inaczej, tylko ja nie potrafię się z nim dogadać. Mówię wtedy, że u mnie jest dokładnie vice versa, poza tym ta cała "reszta świata" nie mieszka z nim i nie wie, jak wygląda takie życie.
Gdy oglądam zdjęcia, machinalnie określam je jako z okresu, gdy był jeszcze w miarę normalny, oraz gdy już się zmienił. Coraz gorzej zaczęło się dziać od pierwszej połowy 2017 roku. Wydaje mi się, że on po prostu nie udźwignął tego, że wiele rzeczy się zmieniło po narodzinach dziecka, że będzie miał przez to więcej obowiązków, że częściej będę potrzebować jego pomocy, że czasem będzie musiał zejść na dalszy plan. Przypomnę, że nie mamy dziadków, cioć, nikogo kto choćby odwiedził i można by było na parę chwil zająć głowę czym innym, niż tylko córką. Już zaczęło być trochę lepiej ze względu na przedszkole, a tu nagle ta epidemia i znów siedzenie non stop w domu z dzieckiem, znów poczucie zmęczenia i wypalenia. To jest też jeden z głównych powodów dlaczego trwam w tej chorej sytuacji- obawiam się, że nie dałabym rady mieszkać tylko z córką, sama się nią zajmować. Gdy partner przychodzi z pracy najczęściej jestem tak wykończona, że muszę się położyć choć na trochę, wtedy czuję, że on już jest i uwaga córeczki przerzuca się na niego. Co by było, gdybym musiała być z nią sama na co dzień? Nie jestem typem matki Polki, której żywiołem jest dom i dzieci, staram się jak najlepiej wykorzystać czas z córką ale odbywa się to moim kosztem- nie mogę się nawet załatwić spokojnie, bo ona zaraz jest obok. Tak, wiem że przeważnie tak to wygląda, ale czy ktoś miał taką sytuację, że nie ma się do kogo odezwać, z kim zobaczyć, ani nawet o kim pomyśleć, żeby oderwać się choć na chwilę od bycia tylko i wyłącznie matką? Nie dość, że zapomniałam o sobie i się zaniedbałam pod wieloma względami, to jeszcze ktoś, kto powinien być mi wsparciem, brzydko mówiąc dopier*** mi tak, że naprawdę się wszystkiego odechciewa. Jeszcze na przełomie 2016 i 2017 roku byłam na granicy samobójstwa (a wtedy partner nie był jeszcze tak okropny), tylko sobie zawdzięczam że jakoś zebrałam się do kupy, zapisałam do psychiatry i od razu dostałam pasujące mi leki. Tylko dzięki nim jestem w stanie znieść obecną sytuację i jakoś w niej wegetować.
Zawsze powtarzałam mu, że gdy ja byłam bardziej rozchwiana emocjonalnie i nerwowa, to on wtedy był dla mnie lepszy, a teraz chyba go drażni mój spokój i pozornie olewczy stosunek. Nie robię nic złego, nie prowokuję sprzeczek itd, a on i tak gada jaka to jestem zła. Ostatnio pokazałam mu filmik "polski Messi" żeby zobaczył co znaczy baba hetera
Rano przeszedł samego siebie. Wielokrotnie mu udowadniałam, że pomimo, że leżę w łóżku, słyszę co się dzieje w domu (on temu faktowi usilnie zaprzecza). Dziś jak zawsze nasłuchiwałam i dotarły do mnie jego słowa "ja pier***, co za kur*isko mi się trafiło"... Gdy zapytałam co takiego powiedział, był zaskoczony i zaraz wyszedł do pracy. Masakra, aż tak źle nigdy się wobec mnie nie wypowiadał. Jestem w szoku, to już naprawdę przegięcie . "Zasłużyłam sobie" na to tym, że jak zawsze czekałam, aż córka przyjdzie do mnie do łóżka się przytulić... Odnoszę wrażenie, że teraz to on powinien się udać do psychiatry, skoro robi gów**burze bez żadnego racjonalnego powodu... Relacje między nami są już nie do odbudowania, ale ta wegetacja byłaby znośniejsza, gdybym nie musiała non stop oglądać jego skrzywionej gęby i wysłuchiwać docinków
To jest totalny psychol, patol. Znęca się nad Tobą psychicznie, a9 córka patrzy. Masakra. Biedne7 dziecko.
Hej, czy ty masz prace, zawod, jakies oszczednosci wlasne?
To jest totalny psychol, patol. Znęca się nad Tobą psychicznie, a9 córka patrzy. Masakra. Biedne7 dziecko.
Zgodzę się, że jest to zawoalowane znęcanie psychiczne, nawet mu o tym mówiłam. Oczywiście się obśmiał. Z drugiej strony ja nie jestem typem kobiety, która potulnie chyli głowę i daje się okładać. Zawsze mu się odcinam, najczęściej w sposób humorystyczny, ale jak widać nie spływa to po mnie- dlatego tu jestem. Chciałam "tylko" być szczęśliwa z kimś, kto będzie mnie kochał, rozumiał i akceptował, tymczasem funkcjonuję na lekach przeciwdepresyjnych, czuję się samotna, odrzucona, niedoceniana. On, przyciśnięty do muru, mówi, że "jakieś tam zalety mam", tylko że moim zdaniem posiadam ich znaczenie więcej, tylko on ich nie dostrzega lub nie docenia.
Hej, czy ty masz prace, zawod, jakies oszczednosci wlasne?
Aktualnie nie pracuję, bo od prawie czterech lat zajmuję się dzieckiem, ale nigdy nie miałam większych problemów ze znalezieniem zatrudnienia. Nie jestem bez grosza, bo dostaję świadczenie związane z uszczerbkiem na zdrowiu, który odniosłam w dzieciństwie. Do tego dochodzi pińcet, gdybym odeszła pewnie byłyby alimenty, może bym dostała jakieś zasiłki. Nie jestem w żadnym stopniu zależna finansowo od partnera. Mam własne mieszkanie (teraz mieszkamy u niego). Oszczędności niestety nie posiadam, bo nie było z czego odkładać przy tylu wydatkach. Miałam iść od marca na wymarzone szkolenie, po jego ukończeniu od maja dostać dobrą posadę, a tu epidemia, wszystko wstrzymane, firma która miała mnie przyjąć zawiesza działalność, nie wiadomo jak będzie z przedszkolami .
Wiem, że sama bym sobie jakoś poradziła, ale z drugiej strony nie mam pojęcia jak by to było z córką tylko we dwie. Nigdy w życiu nie chciałam być samotną matką, urodziłam dziecko późno bo chciałam mieć pewność, że gdy się zdecyduję na ten krok, stworzę rodzinę na dobre i złe. Na początku wyglądało na to, że mi się to udało, niestety czas to zweryfikował.
Dobrze wiem, że moja sytuacja jest wręcz bajkowa w porównaniu do wielu kobiet- mogę iść do siebie, finansowo dałabym radę. Jednak naprawdę bardzo boję się zostania tylko z córką. Jest coraz bardziej inteligentna, bystra, absorbująca. Do tego silnie związana z ojcem, potrafi cały dzień mówić "ja chcę do tatusia". Jak bym jej wytłumaczyła, że tatuś nie przyjdzie, bo z nami nie mieszka? Nawet nie mam z kim o takich sprawach pogadać, komu się zwierzyć.
Staram się zachować spokój i czekać na rozwój wypadków. Mój pierwszy "dorosły" facet był milion razy gorszy, wytrzymałam 9 lat i w końcu nadszedł moment, w który nikt nie wierzył- odeszłam. Mimo, że musiałam wrócić do domu rodzinnego, gdzie mnie nie bardzo chciano, mając duże problemy finansowe, żyjąc w strachu z powodu jego gróźb karalnych. Kolejnego faceta, którego bardzo kochałam, też kopnęłam w tyłek, bo nie miałam innego wyjścia (narcyz maminsynek). Co do obecnego miałam nadzieję, że do trzech razy sztuka... Cóż. Wydaje mi się, że teraz też musi przyjść ta odpowiednia chwila.
144 2020-04-09 20:06:44 Ostatnio edytowany przez Senshi (2020-04-09 20:08:34)
Kobieto! Strach, że nie poradzisz sobie z dzieckiem to wymówka. Racjonalizacja. Nie chcę mi się tu nawet pisać. Jesteś jak większość ofiar przemocy - oporna na rozwiązania, odejście od kata. Narażającą psychikę dziecka, egoistyczna! Zamroczona. Nie pisze tu więcej bo tylko się wkur...
Odpowiednią chwila? Pfff... krzywdź dalej swoje dziecko.
Smentko, z tego co piszesz wynika, że:
- po pierwsze - postępując ciągle tak samo, nie osiągniesz innego rezultatu. Czyli ockniesz się gdzieś około 70-tki, i zauważysz, że zmarnowałaś własne życie, a dodatkowo wspólnie zrobicie ze swojej córki zaburzoną wariatkę, która albo przez lata będzie się tulkać od terapii, do terapii, albo zwiąże się z kimś takim jak "tatuś" i bezsilnie będziesz patrzyła, jak cykl przemocy powtarza się w osobie Twojej córki i wnuków.
I tak dalej, i tak dalej ... i tak dalej ...
- po drugie - teraz jesteś sama. Jesteś samotną matką dwójki dzieci. Masz czteroletnią córeczkę i rozwydrzonego gówniarza pod stałą opieką. Nie masz żadnego wsparcia, żadnej pomocy, nawet w prostych domowych czynnościach. Musisz sama zrobić wszystko koło siebie, córki i podłego nastolatka z jakim Ci przyszło żyć. Jeśli więc radzisz sobie sama z podwójnym obciążeniem, to z palcem w nosie poradzisz sobie z jednym dzieckiem, nie widzisz tego?
- po trzecie - normalnie wytłumaczysz córce, że tatuś z Wami nie mieszka. Przecież, jak sama piszesz, to mądre i bystre dziecko. Osobiście mocno wątpię, że jest tak związana z ojcem jak to opisujesz - bo bardzo trudno jest stworzyć więź z rodzicem, który dziecko ciągle odrzuca i nigdy nie jest obecny ani w domu, ani w rodzinnym życiu.
A gdyby umarł, to co byś zrobiła? Wykopałabyś i posadziła przy stole, żeby z Wami siedział, bo nie wiedziałabyś jak to wytłumaczysz córce?
Ciągnięcie tego dalej to ogromna krzywda dla córki, która katastrofalnie wpłynie na jej całe życie. Bardzo mi jej szkoda
Smentko, z tego co piszesz wynika, że:
- po pierwsze - postępując ciągle tak samo, nie osiągniesz innego rezultatu. Czyli ockniesz się gdzieś około 70-tki, i zauważysz, że zmarnowałaś własne życie, a dodatkowo wspólnie zrobicie ze swojej córki zaburzoną wariatkę, która albo przez lata będzie się tulkać od terapii, do terapii, albo zwiąże się z kimś takim jak "tatuś" i bezsilnie będziesz patrzyła, jak cykl przemocy powtarza się w osobie Twojej córki i wnuków.
I tak dalej, i tak dalej ... i tak dalej ...- po drugie - teraz jesteś sama. Jesteś samotną matką dwójki dzieci. Masz czteroletnią córeczkę i rozwydrzonego gówniarza pod stałą opieką. Nie masz żadnego wsparcia, żadnej pomocy, nawet w prostych domowych czynnościach. Musisz sama zrobić wszystko koło siebie, córki i podłego nastolatka z jakim Ci przyszło żyć. Jeśli więc radzisz sobie sama z podwójnym obciążeniem, to z palcem w nosie poradzisz sobie z jednym dzieckiem, nie widzisz tego?
- po trzecie - normalnie wytłumaczysz córce, że tatuś z Wami nie mieszka. Przecież, jak sama piszesz, to mądre i bystre dziecko. Osobiście mocno wątpię, że jest tak związana z ojcem jak to opisujesz - bo bardzo trudno jest stworzyć więź z rodzicem, który dziecko ciągle odrzuca i nigdy nie jest obecny ani w domu, ani w rodzinnym życiu.
A gdyby umarł, to co byś zrobiła? Wykopałabyś i posadziła przy stole, żeby z Wami siedział, bo nie wiedziałabyś jak to wytłumaczysz córce?Ciągnięcie tego dalej to ogromna krzywda dla córki, która katastrofalnie wpłynie na jej całe życie. Bardzo mi jej szkoda
Lepiej bym tego nie podsumowala.
Masz swoje mieszkanie, praca i szkolenia nie zajac, nie uciekna.
Dasz sobie rade, podzielicie sie opieka.
Trzymaja cie jeszcze pewne iluzje, marzenia, niespelnione oczekiwania i oczywiscie STRACH.
A strach ma tylko wielkie oczy. Odwaga to dzialanie pomimo strachu.
Jak zaczniesz dzialac, twoja rzeczywistosc dookola sie zmieni. Zobaczysz nowe horyzonty, ktorych teraz w zaden sposob nie ujrzysz.
Wasz zwiazek jest martwy, stal sie toksyczny, a to wplywa na twoj i corki dobrostan. Strasznie to wyglada!
Za jakis czas zobaczysz, ze to, co cie przy nim trzymalo + przekonania, ktore kazaly ci w tym trwac ''pomimo'' to jeden wieki bullshit .
Dziewczyno, jest tyle pieknych rzeczy i miejsc do zobaczenia w swiecie, a Ty siedzisz w takim bagnie .
Smentko, z tego co piszesz wynika, że:
- po pierwsze - postępując ciągle tak samo, nie osiągniesz innego rezultatu. Czyli ockniesz się gdzieś około 70-tki, i zauważysz, że zmarnowałaś własne życie, a dodatkowo wspólnie zrobicie ze swojej córki zaburzoną wariatkę, która albo przez lata będzie się tulkać od terapii, do terapii, albo zwiąże się z kimś takim jak "tatuś" i bezsilnie będziesz patrzyła, jak cykl przemocy powtarza się w osobie Twojej córki i wnuków.
I tak dalej, i tak dalej ... i tak dalej ...- po drugie - teraz jesteś sama. Jesteś samotną matką dwójki dzieci. Masz czteroletnią córeczkę i rozwydrzonego gówniarza pod stałą opieką. Nie masz żadnego wsparcia, żadnej pomocy, nawet w prostych domowych czynnościach. Musisz sama zrobić wszystko koło siebie, córki i podłego nastolatka z jakim Ci przyszło żyć. Jeśli więc radzisz sobie sama z podwójnym obciążeniem, to z palcem w nosie poradzisz sobie z jednym dzieckiem, nie widzisz tego?
- po trzecie - normalnie wytłumaczysz córce, że tatuś z Wami nie mieszka. Przecież, jak sama piszesz, to mądre i bystre dziecko. Osobiście mocno wątpię, że jest tak związana z ojcem jak to opisujesz - bo bardzo trudno jest stworzyć więź z rodzicem, który dziecko ciągle odrzuca i nigdy nie jest obecny ani w domu, ani w rodzinnym życiu.
A gdyby umarł, to co byś zrobiła? Wykopałabyś i posadziła przy stole, żeby z Wami siedział, bo nie wiedziałabyś jak to wytłumaczysz córce?Ciągnięcie tego dalej to ogromna krzywda dla córki, która katastrofalnie wpłynie na jej całe życie. Bardzo mi jej szkoda
Ostatnimi czasy bardzo mocno pracowałam nad sobą, żeby polepszyć moją więź z córką. Wcześniej, jak wspominałam, potrafiła od rana do powrotu ojca mówić i płakać "ja chcę do tatusia", odrzucała mnie, uznawała chyba za konkurencję do jego uwagi. Przestałam ją traktować jak "małego dorosłego", jestem znacznie bardziej czuła, cierpliwa, wyrozumiała wobec jej potrzeb i pomysłów. Ciągle jej mówię, że ją kocham, na co ona odpowiada " ja też cię kocham, mamusiu". Rozumie na swój dziecięcy sposób co to znaczy. Nawet panie w przedszkolu powiedziały mi na zebraniu tuż przed zamknięciem, że córka podczas zabaw wykazuje się wyjątkową uczuciowością, że odgrywając rodzinę ukazuje oboje rodziców jako postacie równie ważne, które zawsze są pomocne, np przy zrobieniu "ziaziu" przytulają, całują bolące miejsce, zakładają plasterek, pocieszają. Bawiąc się lalką dzidziusiem z innymi dziewczynkami, najchętniej przybiera rolę ojca i ponoć niektóre dzieci protestują, że tata tak się nie zachowuje (np nie jeździ z wózkiem, nie przytula, w ogóle go nie ma w odgrywanych sytuacjach itd). Tymczasem mój partner naprawdę taki jest, poza zdarzającymi się "odpałami", kiedy to aż mi się serce kraje jak on może tak postępować czy mówić. Wtedy zawsze stanowczo reaguję i wydaje mi się, że córka to dostrzega. Kiedyś po jego powrocie do domu przestawałam istnieć, teraz coraz częściej bywa tak, że trochę się nim nacieszy i wraca do zabaw ze mną. Cieszy mnie to strasznie.
Partner jest po prostu za mało cierpliwy i finezyjny, np na charakterystyczne dla wieku córki pytania "czemu, po co, dlaczego, jak" nie potrafi czegoś kreatywnie wymyślić, tylko odpowiada że nie wie, że nie umie wytłumaczyć itd. To samo tyczy się jego totalnego braku empatii, chęci wczucia w rolę innej osoby, prób jej zrozumienia- na tym cierpię ja. Wszystko mierzy swoją miarą, a każda inność to patologia, głupota, on by to zrobił inaczej, lepiej itd.
Uważam, że powinien brać jakieś leki, bo często bywa tak, że nawet z najmniejszym stresem sobie nie radzi, jest czarnowidzem, malkontentem, traci mnóstwo energii na denerwowanie się bez powodu. Ja też kiedyś byłam podobna, dlatego tym bardziej doceniam pomoc psychiatry i wierzę w jej zasadność. W tym upatruję szansę na polepszenie jakości naszego życia, bo inaczej nic z tego nie będzie.
Przeprosił mnie za to kur**sko, powiedział że go poniosło. Ja jednak mu tego nie daruję, bo dla mnie takie coś jest kolejnym krokiem do pogłębienia patologii między nami. Nie dąsam się jak małolatka ani nie zamierzam urządzać awantur, naprawdę mnie to dotknęło i zdołowało. W moim przypadku jest tak, że im mniej mówię, tym większa waga sytuacji, dlatego wymieniliśmy ze sobą tylko kilka zdawkowych słów z jego inicjatywy. Przeprosiny nie do końca zostały przyjęte, bo zapędził się za daleko. Albo nauczy się kontrolować emocje, albo dalej będzie gorzej i gorzej.
Smentko, to Twoje życie i Twoje wybory. Szukaj sobie tyle pretekstów do pozostania w przemocowym, patologicznym związku ile tylko chcesz.
Wszyscy Ci mówią, że stoisz po uszy w bagnie, a Ty odpowiadasz - a kucnę sobie, wtedy na pewno będzie lepiej.
Twój partner wydaje się mieć mocny rys psychopatyczny / socjopatyczny. Tego się nie leczy tabletkami.
Poza tym, jednym z największych Waszych problemów, jest jego stosunek do Waszego związku i życia.
Facet, który nie ma żadnego problemu, NIGDY nie będzie się leczył, chodził na terapie, czy pracował nad sobą. Nigdy nie będzie się kontrolował.
Jestem przekonana, że wrócisz tu z podobnymi postami za kilka miesięcy, za rok, za lata. Nie mam z tym absolutnie żadnego problemu, ale okropnie mi szkoda Twojej córki, po prostu pęka mi serce na myśl o tym, jak wygląda i jak dalej będzie wyglądało jej dzieciństwo, młodość i dorosłe życie
Jako ciekawostka dla Ciebie:
Hare, Hart i Harpur
10 cech charakterystycznych psychopaty:
- brak odpowiedzialności,
- impulsywność,
- słaba kontrola zachowania,
- zachowania antyspołeczne w dorosłości,
- wczesne zaburzenia zachowania,
- skłonność do manipulacji i oszustwa,
- brak empatii i współczucia,
- brak wyrzutów sumienia,
- zawyżona i nieadekwatna samoocena,
- łatwość wypowiedzi, powierzchowny urok osobisty.
I jeszcze bardzo cenna charakterystyka stworzona przez H. M. Cleckley'a:
- konsekwentne powtarzanie zachowania nawet wtedy, gdy jest się za nie karanym,
- nieumiejętność wyciągania wniosków z poprzednich doświadczeń,
- nieumiejętność tworzenia planów na życie,
- rzadkie odczuwanie lęku, na ogół brak poczucia winy,
- nieprzestrzeganie zasad dyscypliny i prawa,
- ubogie życie seksualne, powierzchowne i o małej integracji uczuciowej z partnerem,
- nieumiejętność wchodzenia w interakcje społeczne,
- duża impulsywność w reakcjach na różne sytuacje, niebranie pod uwagę konsekwencji swojego postępowania, mimo znajomości zasad właściwego zachowania,
- zdolność do robienia dobrego wrażenia na otoczeniu, fałszywe wzbudzanie zaufania i manipulowanie innymi,
- ciągłe dążenie do własnych przyjemności i spełnianie własnych potrzeb,
- ubóstwo uczuciowe kontaktów emocjonalnych z innymi,
- niezdolność do wypełniania obietnic, nie można na takiej osobie polegać,
- nieadekwatność motywacji zachowań, co prowadzi do przejawów antyspołecznych,
- brak wyrzutów sumienia,
- rzadkie dokonywanie samobójstw,
- impulsywne reakcje, nadmierna fantazja i nieodpowiedzialność po spożyciu nawet małej ilości alkoholu.