Elu, masz rację.
Czytałam kiedyś o takim mechanizmie i jego elementy odnalazłam w sobie.
Gdy "za długo" jest spokojnie, to podświadomie czeka człowiek, kiedy to wszystko... za przeproszeniem, piźnie. Chodzi podminowany, napięty i w wyniku tego z byle powodu wybucha. Bywa tu obecny lęk przed odrzuceniem, przed spodziewanym atakiem itd.
Obserwuję żywiołowe małżeństwo mojego brata, gdzie niczym we włoskiej rodzinie, ciągle iskrzy. Rozmawiałam z nim kiedyś na ten temat, a on mi na to: "My to lubimy".
Ja już nie, na samą myśl czuję wyczerpanie.
Natomiast kilka lat singielstwa dało mi czas na wgląd w siebie i przepracowanie pewnych spraw (mnóstwo czytałam z psychologii, miałam też i mam Netkobiety
). I za to ogromnie to moje singielstwo cenię!
Z Panem Pomocnikiem, choć to był tylko epizod, którego nie chciałam kontynuować wypróbowałam i przekonałam się, że można zupełnie inaczej komunikować się w związku: spokojnie, a jednak zdecydowanie. Dzięki temu, że trochę poznałam siebie, mogłam mu wyjaśnić, gdy zaczynało mi "odbijać": "Wiesz, cieszę się, że się spotykamy, ale czasami wbrew sobie korci mnie to popsuć. A tak naprawdę tego nie chcę". To mi bardzo ułatwiało relację, "spuszczało" ze mnie stres. Myślę, że i dla niego te moje nabyte "na stare lata" umiejętności były korzystne.
Krótka to była znajomość, z mało chwalebnym zakończeniem, ale nauczyła mnie wiele i bardzo wzmocniła.