Dlaczego moja była nie została w naszym mieście i nie poprosiła swojego nowego partnera o przeprowadzkę tutaj? Sama mówiła mi, że on może pracować z domu i np. cały okres pandemii tak przepracował. Lokalizacja, w jego przypadku, nie gra właściwie żadnej roli. Jest rozwiedziony, dzieci „ma” na dwa tygodni letnich wakacji, żadnych innych „czynników wiązania” z obecną lokalizacją. Mogliby żyć tutaj, a spory procent problemów „logistycznych” w ogóle by nie zaistniał. Ba, nawet możliwa byłaby opieka naprzemienna. Córka nie poczułaby się porzucona przez matkę, która – nawet o tym nie uprzedzając (przypomnę nieśmiało, jak to było na jednym z wyznaczonych spotkań z córką, kiedy po dłuższym oczekiwaniu na mamę, wykonałem telefon i dopiero wtedy dowiedzieliśmy się, że mama już jest w innym mieście) – po prostu któregoś dnia „zawinęła się”.
Rozmowy z nią wyglądają tak, że COKOLWIEK powiem, co jej się wydaje do wykorzystania przeciwko mnie w sądzie, słyszę potem w formie oskarżenia na sali sądowej. Dosłownie. Trudno mieć zaufanie i "normalnie" prowadzić dialog w takich okolicznościach. Poza tym, to właściwie nie są rozmowy, ale przesłuchania. Toczą się w atmosferze "wrogiego napięcia" do momentu, kiedy powiem coś, co jej się nie spodoba - wtedy zaczyna na mnie krzyczeć, używać wobec mnie wulgaryzmów, etc. Kiedy raz jej na to zwróciłem uwagę, powiedziałem, że możemy rozmawiać, ale nie w taki sposób, stwierdziła, że ja "będę mówić, jak chcę".
„Zabrał jej córkę i wyszła bez grosza”… Tak, zdaje się, w którymś momencie napisała Ela.
Ale w pokoju córki to ona sama się zaczęła zamykać, sama zaczęła się izolować – żeby jej nikt nie przeszkadzał w siedzeniu całymi dniami na „fonie” lub kompie z nowym panem.
„Bez grosza” też niezupełnie. Miała niemal do ostatniej chwili pełne pełnomocnictwa dostępu do mojego głównego rachunku bankowego. Swoje pieniądze też posiadała, przecież miała własny rachunek, a do „wspólnego życia” od dawna „dokładała się” całkowicie wg własnych zasad i uznania – trochę wg schematu „co twoje to moje, a co moje, to… też moje.”
Zabrała z domu wyprowadzając się takie sprzęty i meble, jakie zechciała. Wracała po te rzeczy kilkakrotnie, co powodowało dla córki przecież głównie, a nie dla mnie, sytuacje bardzo stresujące. Przykro było jedynie patrzeć na szarpaninę między nią i córką, kiedy – z PEŁNĄ PREMEDYTACJĄ – nie załatwiła sprawy jednorazowo, ale wracała i za każdym razem wiązało się to z wielką awanturą. Nie między nią a mną, ale między nią a córką. Za każdym razem przychodząc tak „od nowa”, pod pretekstem, że jeszcze czegoś tam zapomniała, machała mi przed oczami torebką, dając do zrozumienia, że zostanę „bohaterem nagrania tygodnia”…