Wg mnie nie czaisz bazy... Zamoczyć to jest sformułowanie, które uprzedmiatawia kobietę -- ona staje się rzeczą w której Ty będziesz moczył penisa. Tutaj nie ma Ciebie i jej... tylko jesteś Ty, twój penis i coś tam w czym ten penis będziesz moczył. Więc niestety nie jest to dobre, ani seksowne, ani pociągające, podniecające stwierdzenie.
Co innego złapać JĄ za tyłek, nawet JĄ przelecieć, z NIĄ się p*przyć. To ma wtedy sens -- jesteś Ty i ONA. Dwie osoby które czerpią z seksu, takiej zabawy dla dorosłych, radość. Dwie osoby. Ona jest w tym bardzo ważna, już nie jest przedmiotem.
Pewne kobiety nie lubią być nawet celem podrywu na seks, bo wtedy czują się traktowane przedmiotowo... To jednak już problem tych kobiet, może ich poczucia wartości, albo poglądów jej mamy, a może gdzieś tutaj jest inna subtelna granica , którą to granicę każda ma gdzie indziej.
ruda102 napisał/a:Jeśli żona się na seks zgadza, to ona odpowiada za tę zgodę, a nie mąż ma się zastanawiać czy aby jej motywacje wypływają ze szczerej chęci czy jakiegoś przymuszenia, choćby wewnętrznego.
Dwa rodzaje seksu -- "seks to bo ona się zgodziła" oraz "seks bo ona chciała" -- ten drugi na pewno jest lepszy. Ale macie rację -- nie dzielmy włosa na czworo. Myślałem, że podacie Koleżanki jakieś zaskakujące wnioski, ale takich wniosków nie ma.
Wydaje mi się, że seks jest tak delikatną sprawą, że jednak w drodze rozmowy można więcej zepsuć niż poprawić. Jeśli żona nie ma ochoty na seks, to w wyniku rozmowy co się osiągnie? Przecież nie nabierze chęci, prawda? Zatem zostanie zmuszona do seksu (albo przez męża, albo wyniku swoich przemyśleń po rozmowie). Sytuacja patowa. Można podrywać żonę na seks jak napisałaś niżej:
Nie wiem, Gary, jak u Ciebie wyglądają rozmowy o seksie. U mnie na pewno nie wyglądają tak, że facet mówi o tym, czego mu brakuje i natychmiast zabieramy się do realizacji tych braków bez względu na moją opinię - a to jest dla mnie jedyna sytuacja, w której można mówić o jakimś zmuszeniu. Poza tym, co uparcie powtarzam, brak seksu wcale nie musi wynikać z braku ogólnej chęci na seks, a np. z częstego inicjowania seksu w okolicznościach, które drugą stronę zniechęcają. Jakie to są okoliczności można poznać właśnie przez rozmowę. W rozmowie można też ustalić okoliczności bardziej sprzyjające. I nagle magicznie się okazuje, że ochota na seks jest - nie dzięki rozmowie, ale dzięki temu, co z rozmowy wynikło. Ważne też, jak się rozmowę prowadzi - w celu obwinienia partnerki (ty robisz coś źle, więc to zmień) czy w celu wspólnego szukania rozwiązania (mam takie potrzeby - co o tym myślisz i czy chcesz wspólnie poszukać sposobu na ich realizację). W drugim wypadku nie zmuszasz do niczego partnerki, tylko wyciągasz do niej rękę, zapraszasz do wspólnego budowania relacji. Chyba na tym polega związek?
O seksie rozmawiamy mówiąc co się nam najbardziej podobało oraz co nie podobało i tak przez wiele lat, to dobra ewolucja. Aby był seks to robimy tak, aby dwoje chciało, czyli trzeba się poderwać na seks, rozpalić w środku nocy jak pisała wyżej koleżanka, albo w ciągu dnia czekając na wieczór. Zastanawiałem się jednak, że jeśli ma być wierność, to czy ten balans nie powinien być zachwiany -- ktoś chce, a druga strona jednak powinna ulegać. Stąd ten wątek. Rozmowa prowadzona z wyrzutem jest niszcząca -- masz rację
Powiem wprost - moim zdaniem, Gary, nie traktujesz swojej kobiety jak równorzędną partnerkę. Szanujesz ją i kochasz, co do tego nie mam wątpliwości, ale jednocześnie odmawiasz jej umiejętności podejmowania własnych, niezależnych decyzji. Zakładasz, że ona się ugnie, poświęci, że Ty ją możesz do czegoś zmusić, choćby nieświadomie. Że każda negatywna uwaga dotknie ją do żywego, sprawi, że Twoja kobieta zacznie kwestionować wasz związek, swoją w nim rolę i pozycję, zacznie cierpieć lub zmieniać się wbrew sobie, byle Ciebie zadowolić. I teraz moje pytanie? To jest jakaś projekcja Twoich własnych postaw na partnerkę - sam się tak uginasz, ilekroć ona ma krytyczne uwagi i uważasz to za naturalną normę? Czy Ty jesteś asertywny, a po prostu nie wierzysz, że ona też taka być potrafi?
Wiem, że robisz to "dla jej dobra", bo uważasz, że rolą szarmanckiego gentelmena jest chronić partnerkę. Ale uwierz, idziesz o krok za daleko. Bo to, co opisujesz, to już nie jest "ochrona" partnerki przed Twoimi nadmiernymi oczekiwaniami, to jest "ochrona" przed JEJ DECYZJAMI, które ewentualnie by podjęła, gdyby Twoje oczekiwania poznała. W rzeczywistości Ty jej odbierasz szanse decydowania o sobie, podejmujesz decyzję za was oboje. Tak to można dzieci traktować, ale nie dorosłą kobietę. I myślę, że to wam szkodzi. W Twoich opisach widzę dużo takich "podskórnych przykrości", które sobie nawzajem sprawiacie, bo unikacie szczerej rozmowy. Ty się honorowo poświęcasz i frustrujesz - co widać, choćbyś nie wiem jak to ukrywał. Ona uprawia z Tobą seks, ale ty miewasz wątpliwości czy aby na pewno zawsze z nieprzymuszonej woli. Nie pomyślałeś, że ona nie ma odwagi powiedzieć wprost "nie", bo widzi doskonale, że ty nie masz odwagi wprost powiedzieć "tego chcę"? Ona widzi, że się poświęcasz w jakimś obszarze seksu, więc sama czuje się zobowiązana do poświęcenia w innym obszarze, żeby "było sprawiedliwie". Przez niedomówienia zaplątaliście się moim zdaniem w błędne koło poświęceń.
Wiesz co... fajna ta twoja analiza, podoba mi się. Jednak moja żona mówi czasem "nie" i to jest okej. Chodziło mi raczej o wyrzut jaki żona może mieć po szybkim numerku, w którym mąż jest tylko zaspokojony. Z dyskusji wyżej widzę, że żony to raczej akceptują niż lubią -- akceptują w sensie, że widzą, że mąż pożąda. A gdyby taki szybki seks był często? Przypuszczam, że wtedy już żona nie byłaby zadowolona.
Szkoda, że żadna pani nie napisała "nigdy nie odmawiam mężowi seksu, nawet jesli sama nie do końca mam ochotę... i nawet jeśli to tylko szybki numerek w którym głównie jemu jest przyjemnie, a ja nie muszę mieć orgazmu" -- to byłoby przechylenie szali w całej tej dyskusji. I byłaby to równowaga dla bycia wiernym.
Taki "dil", "układ"... "jak chce aby mąż był wierny, to daję mu tyle, albo prawie tyle, seksu co on chce/potrzebuje... a jeśli nie daję to nie mam pretensji, że nie jest wierny".
Nawet wśród znajomych, pewnie same też znacie takie przypadki, że mąż daje do zrozumienia, że chce seksu, a żona tego seksu unika przez dłuższy czas. Wtedy sobie myślę, że to beznadziejna sytuacja, w której on "się prosi o ten seks", błaga, skomli jak piesek -- przecież powinno być tak, że ona i on chcą i mają seks razem -- ona chce nawet w kontekście tego szybkiego numerku w którym on się rozładuje... a jak ona nie chce, to on "sobie skoczy na bok" i małżeństwo ma o jedno napięcie mniej. Nawet kościół daje rozwody jak nie ma seksu? Czyli to nie jest problem wydumany, ale realny, prawda?
ruda102 napisał/a:Nie pomyślałeś, że ona nie ma odwagi powiedzieć wprost "nie", bo widzi doskonale, że ty nie masz odwagi wprost powiedzieć "tego chcę"?
Żona uśpiła dziecko, sama też już prawie śpi, przychodzi mąż, mizia ją, głaska, widać, że chce seksu, żona mówi "Oooo.. jestem zmęczona, śpiąca, chodźmy spać...". Mąż teraz:
(1) mówi "Dobranoc Kochanie... śpij dobrze..." i idzie spać, bo wie że ona jest zmęczona...
(2) mówi "tego chcę..."
Druga sytuacja... Dzieci oglądają film, mąż dobiera się do spódniczki żony, a ona "Oj nie teraz Misiu -- czekajmy na wieczór, bo ja tak szybko nie chcę..." Mąż w tej sytuacji:
(1) mówi "OK... racja... to stresujące "
(2) mówi "tego chcę"
Rozwiązanie (2) nie jest chyba dobre... Jak widzisz intencje męża są jasne, "nie" żony jest jasne... więc można przełamać owe "nie"?