Na razie tyle z tego rozumiem, że 1. człowiek już nie może się normalnie zdenerwować, żeby nie zamknęli ci ust "aaaah, triggered!" - nie ma szans na zwyczajną złość czy niezgodę, skoro jesteś feministką, to każdy przejaw wkurzenia jest sygnałem, że ogarnia cię nieracjonalna wściekłość z którą nie da się rozmawiać. Nienawidzę tego słowa.
2. Kobiety nie mówią szczerze o swoich planach zawodowych i pokazują, że maja mniejsze ambicje, bo albo A. obawiają się, że jeśli będą szczere, odstraszy to facetów i one zostaną same, albo B. obawiają się, że ludzie będą je oceniać, że są karierowiczkami, że nie są kobiece, liczy się dla nich tylko kasa (a wiadomo, kobietom nie wypada).
3. Niby dlaczego rozmnażanie się musi być dla wszystkich i zawsze priorytetem? Jak się jest ogarniętym człowiekiem, to można mieć i dzieci i karierę, a jak ktoś mówi inaczej, to po prostu nie potrafi i nie lubi tego, że inni potrafią. Ale nie mówię, że musisz mieć jedno i drugie. Chcesz dzieci bez kariery? Super. Chcesz karierę bez dzieci? Równie super.
4. Oczywiście, że jeśli mówimy o mężczyźnie, który chce robić karierę, to jest okej, bo się spełnia, bo się poświęca czy whatever. A jak mówimy o kobiecie, to pada zdanie, że "oczywiście zamiast stabilności w życiu z dziećmi i partnerem, kobiety chcą spędzania godzin w klimatyzowanej sali w stresie". Znów - wartość kobiety to jej wartość rozpłodowa i koniec. Nie rozumiem wcale tego argumentu, że praca nie jest zabawą. I co z tego? A wychowanie dzieci jest?
I oczywiście, mężczyzna nie ma wyboru. No jak to nie ma? Tylko dlatego, że ludzie sami gadają takie rzeczy jak powyżej, to jest trudno ten wybór zobaczyć, bo się wciskamy wszystkich dookoła w foremki, żeby było "normalnie", "ustalony porządek rzeczy", "biologia tak kazała" i "normy społeczne".
Masło maślane. Przestałam słuchać w szóstej minucie, bo te same odwieczne bzdury i biologia jako najwyższa wartość i jedyna słuszna droga. Błędne koło. Kobiety najczęściej idą w psychologię, nauczanie i opiekę bo natura im tak każe? Być może, ale również każdy inny wybór spotyka się z oporem w postaci "a nie chcesz raczej spełnienia w domu z kochającym partnerem, na co ci te godziny w biurze, zmaganie się z jakimiś pustakami"... Ewolucja wszystko wyjaśnia i nic nie można i nie powinno się robić, bo to ZŁO, niezgodne z naturą, ble. Macierzyństwo = świętość. Ugh.
Nikogo nie zmuszam do kariery. Nikogo nie zmuszam do robienia dzieci. Nikomu nie mówię, że powinien to czy co innego. Wkurza mnie, że inni ludzie mówią MI i innym, co powinnam a czego nie, co jest okej, normalne, zgodne z naturą, płcią, biologią, a jak nie jest, to jest to nienormalne. Ale nie, nie mogę powiedzieć, że mnie to wkurza, że ktoś mi coś nakazuje, bo zaraz "feminist triggered!"