Hej,
Zaczynam kolejny wątek o feminizmie i mam gorącą prośbę do tych, którzy mają potrzebę porzucać krzywdzącymi generalizacjami oraz wylać swoje żale na kobiety / mężczyzn, żeby znaleźli na to inne miejsce. (Jest tu sporo takich wątków na forum).
O czym ja?
Zacznę od tego, że parę dni temu gadałam z bratem - opowiedział mi o "braciach samcach". Zaciekawiona tematem, usłyszałam od niego dwie skrajne opinie - z jednej strony facet mówi o tym, że musisz być szczęśliwy sam ze sobą, żeby móc stworzyć normalny związek, z drugiej strony pisze o kobietach w sposób degradujący i mocno obraźliwy... Więc poddałam się masochistycznej wędrówce przez forum oraz kilka audycji, z których wyłonił mi się obraz mężczyzn bojących się kobiet, chcących za wszelką cenę zyskać władzę, tudzież "nie pozwolić kobietom, by właziły na głowę i znały swoje miejsce", ale jednocześnie tęskniących do jakiegoś dobrego związku z fajnym człowiekiem.
Czując, że nie ogarniam trafiłam na tekst Masłowskiego. (Wykład "bliskie relacje w życiu mężczyzny" Jacka Masłowskiego do znalezienia na YouTubie na kanale SWPSu, POLECAM). Tutaj mamy obraz mężczyzn, którzy zapytani "czego potrzebujesz od partnerki" nie odpowiadają "seksu" (jak to wielu ludzi by chciało powiedzieć), ale "akceptacji". Mamy teorię, według której mężczyźni nie zdążyli wypracować sobie nowego spojrzenia na męskość, podczas gdy kobiety pracują nad nowym spojrzeniem na kobiecość już od lat. Z tego bierze się lęk i próby powrotu do "starych dobrych zasad" (vide - bracia samcy), które już nie działają.
Myśląc o tym, jak mają się obecnie mężczyźni, zastanowiłam się nad tym, co wnosi w ten temat feminizm.
I widzę wśród moich znajomych oraz w popularnych "mediach" podejście stawiające znak równości pomiędzy feminizmem a nienawiścią do mężczyzn. Wielu ludzi uważa, że właśnie to jest feminizm, mam koleżanki, które traktują feminizm jako usprawiedliwienie bezpardonowej nagonki na mężczyzn ("oni wszyscy tacy sami, beznadziejni, nie można im ufać, jedno im w głowie, bla bla bla) oraz usprawiedliwienie podwójnych standardów ("ja mogę robić co chcę, mogę sobie obrażać mężczyzn i pluć na nich, ale ja żądam bezwarunkowego szacunku").
Czy feminizm obecnie stał się synonimem mizandrii?
Moje pytanie to gdzie / kiedy obserwujecie dobry feminizm, przyjazny feminizm, polegający na wzmacnianiu kobiety, ale nie kosztem mężczyzny, tylko niezależnie od niego. Polegający na rozumieniu, na dialogu, a nie na wywyższaniu kobiety poprzez uderzenie w mężczyzn.
Może go nie ma? Może mam beznadziejnych znajomych? Może to mit? Piszę z pozycji osoby, która jest naprawdę zaciekawiona jak patrzycie na ten temat.