Pamiętam jeszcze całkiem niedawny czas, kiedy przed Brexitem (a statystycznie prawie każdy miał kogoś w rodzinie za granicą, nawet ja, choć nigdy bym nie przypuszczała że ktokolwiek tam pojedzie) mieszkający za granicą Polacy masowo wysyłali pieniądze do rodzin, które mieszkają w Polsce. Teraz wiadomo - mamy Brexit, Polacy wracają do kraju. Niektórzy (ci, których państwo nie delegowało do pracy) wciąż siedzą za granicą, ale widząc nastroje społeczne już niechętnie wspomagają rodaków w kraju. Ich rolę "przejęło" państwo polskie - mamy 500+, podwyżki rent, ma być dodatkowe 10 tys. dla emerytów itp. i na tym pewnie jeszcze nie koniec - PiS masowo wycina drzewa żeby pieniędzy dla wszystkich starczyło. Mamy państwo opiekuńcze, ale czy potrafimy opiekować się sami sobą?
I druga sprawa - pamiętam jak w latach 90-tych (gdzieś tak do ich drugiej połowy) kwitło życie towarzyskie. Nastolatkowie po szkole do późna grali pod blokiem w piłkę, starsi siedzieli na ławkach gdy tylko pokazało się choć trochę słońca. Ludzie niejednokrotnie wyświadczali sobie przysługi, ten naprawił kran, inny ugotował obiad i komuś zaniósł. Dziś nastolatki mają faceboook i instagram, starsi (emeryci i renciści) masowo siedzą w państwowych ośrodkach dla nich przeznaczonych. Nie gotują już sobie obiadów, bo w szkole czy w ośrodku można dostać coś na ząb. Boiska i ławki opustoszały. Ale czy to jest aby na pewno lepsze od tego, co było? Przecież facebook jest jak pisaki - masz ich sporo, a pisze tylko kilka. Nie wspominając już o szkołach i państwowych ośrodkach, gdzie całą pomoc zwala się na wychowawców, których jest kilku (a podopiecznych i uczniów sporo). Ale po co sobie nawzajem pomagać, kiwnąć choćby palcem w bucie - przecież "władza" (nieważne czy ta na górze, czy ta na dole) zrobi to za nas.
Czy Wy też macie wrażenie, że robimy się mniej pomocni, wygodniccy? Że coraz mniej obchodzimy siebie nawzajem? Że mamy wrażenie, że przyjdzie jakaś dobra (najczęściej "państwowa") wróżka i nam pomoże?