Mamrotku, zaglądam na to forum regularnie, ale jestem raczej takim pasażerem obserwującym jazdę z tylnego siedzenia i nie udzielam się z komentarzami. Ktoś ładnie to napisał, że ludzie przychodzą tu po poradę jak jest źle i coś się niefajnego dzieje. Jak się lepiej zacznie dziać to przechodzą do trybu offline i nie wpadną, żeby podzielić się jakimś wesołym updatem z życia. To trochę tak jak komuś zginie pies i na osiedlu widzi się porozwieszane ogłoszenia. Jak pies się znajdzie to nikt tych ogłoszeń nie usuwa, a człowiek się dalej zastanawia, czy Reksio odnalazł właściciela. Dlatego dzisiaj nie wytrzymałam i wreszcie zalogowałam się sama 
Nigdy nie opisałam na tym forum mojej historii, ale nazywając rzeczy po imieniu - zostałam zdradzona. W telegraficznym skrócie: związek na odległość, ja w Polsce, on za siedmioma górami, za siedmioma lasami, wykończony moimi kilkuletnim "tak, tak, już niedługo do Ciebie dołączę, już niedługo będzie normalnie". Nic nie usprawiedliwia jego; nic nie tłumaczy mnie i tego, jak go emocjonalnie przez to przewalcowałam. Dowiedziałam się o tym w naprawdę słabym momencie (kombinacja braku pracy, zawalonych studiów, ogromne problemy finansowe, fatalny spadek zdrowotności) i jak na to patrzę z perspektywy czasu to przeraża mnie to, co wtedy się działo w mojej głowie (nawet jeszcze zanim dowiedziałam się o drugiej kobiecie).
Dużo czasu minęło od tamtych wydarzeń. Jakoś się w miarę sprawnie ogarnęłam i zawodowo, i edukacyjnie, i chyba tak międzyludzko też. W życiu panuje teraz w miarę względna równowaga między regularnymi katastrofami, mniejszymi kataklizmami a życiowymi delicjami i ptasim mleczkiem. Tak zwana proza bytu, którą można określić dorosłym słówkiem "stabilizacji życiowej". Moje odpowiedzi do Twoich pytań są poniżej:
1. Budzicie się każdego dnia ze świadomością, że jesteście zdradzoną kobietą / zdradzonym mężczyzną? Nie. Każdego dnia to jest raczej świadomość, że jeżeli mam z nim spędzić resztę życia to nie wiem, czy zniosę jego chrapanie.
2. Gdy małżonek się do Was uśmiecha, całuje myślicie sobie "zdradziłeś mnie"? Nie. Uwielbiam, kiedy się do mnie uśmiecha. Jak się nie uśmiecha to zaczynam się martwić, bo pewnie motocykl albo jego auto z lat 50' jest popsute. Czasami myślę, że znowu coś podjadał przed kolacją, bo świeci resztkami natki między zębami.
3. Gdy tak bardzo się starają, proponują wyjścia do kina, do palmiarni, na kręgle, rolki myślicie sobie " nie mogło tak być zawsze? Musiałeś zdradzać? " Nie. Raczej jest "ile mam czasu, żeby się przygotować i dlaczego tak mało?".
4. Gdy czasami macie gorszy dzień i on/ ona to widzi i jest im smutno, bo wiedzą, że to przez nich staracie się mimo wszystko uśmiechać bo jest Wam ich żal? Nie. Jak jest mi smutno to ma cierpieć ze mną cały świat, wszyscy bez wyjątku.
A już tak całkiem na serio. Moje odpowiedzi na wszystkie pytania są "nie". Zostałam zdradzona i był to koszmar. Wybaczyłam. Nie zapomniałam. Takich rzeczy się nie zapomina. Ale zamknęłam ten rozdział. Przetrawialiśmy to oboje, wiele łez (i alkoholu) się przelało, zajęło to wiele, wieeeele miesięcy i gdybyś zadała mi te same pytania wtedy, to odpowiedź na nie wszystkie byłaby "tak". Frankenstein został wskrzeszony, ale kurde, prezentuje się lepiej. Zdrada jest zdradą i jest zła i jej nie usprawiedliwiam, nie tłumaczę. Nigdy. Ale każdy związek jest inny, każdy człowiek jest inny (wiem, wiem, głębokie to przemyślenia) i nie ma jednej recepty, jednego słusznego rozwiązania. Może gdyby był to inny mężczyzna to nie udałoby się? Tego nie wiem. Jestem z kimś, z kim chcę spędzić resztę życia. Jak będziemy starzy to chcę się z nim ścigać na wózku albo z chodzikami.
Zdrada mnie złamała, zmieniła jako kobietę. Kombinacja zdrady i tego, co działo się w moim życiu wtedy była koszmarem. Ale nauczyła mnie jednego - życie toczy się dalej i umiem funkcjonować i żyć bez niego. I mam pełną świadomość, że każdy to wie, ale jak jest się w tym wszystkim tak głęboko po kokardę to w głowie wyświetlają się jedynie napisy końcowe jak na filmie. I chociaż nigdy tak bolesnej lekcji dostać nie chciałam, to nie żałuję.
Mamrotku, będę trzymać za Ciebie kciuki. Bez względu na to czy i ile będziecie razem o to walczyć i jak Wam to wyjdzie (lub nie). Myślę o Was.
A teraz wracam do łóżka, bo chrapanie się uspokoiło i przeszło do subtelnej fazy piły ręcznej rżnącej pięćdziesięcioletni dąb szypułkowy.