Zastanawia mnie, czy mimo tego, iż teraz jest fantastycznie macie podobnie jak ja? Czyli:
1. Budzicie się każdego dnia ze świadomością, że jesteście zdradzoną kobietą / zdradzonym mężczyzną?
2. Gdy małżonek się do Was uśmiecha, całuje myślicie sobie "zdradziłeś mnie"?
3. Gdy tak bardzo się starają, proponują wyjścia do kina, do palmiarni, na kręgle, rolki myślicie sobie " nie mogło tak być zawsze? Musiałeś zdradzać? "
4. Gdy czasami macie gorszy dzień i on/ ona to widzi i jest im smutno, bo wiedzą, że to przez nich staracie się mimo wszystko uśmiechać bo jest Wam ich żal?
Nie wiem, czy to normalne, czy tylko ja tak mam? Czy to minie, czy tak będzie już zawsze? Jak to u Was wygląda?
witaj mogę powiedzieć nie!!! ucichnie ale zawsze będzie przy tobie ta myśl ja jestem po drugiej szansie 12 lat i dziś uważam że to był ogromny błąd stracone 12 lat
Dzięki za odpowiedź. Cóż... Chyba jest naprawdę mało osób, które zdecydowały się pozostać w takim związku, a szczęśliwych to chyba nie ma wcale... Smutne to życie.
Zastanawia mnie, czy mimo tego, iż teraz jest fantastycznie macie podobnie jak ja? Czyli:
1. Budzicie się każdego dnia ze świadomością, że jesteście zdradzoną kobietą / zdradzonym mężczyzną?
2. Gdy małżonek się do Was uśmiecha, całuje myślicie sobie "zdradziłeś mnie"?
3. Gdy tak bardzo się starają, proponują wyjścia do kina, do palmiarni, na kręgle, rolki myślicie sobie " nie mogło tak być zawsze? Musiałeś zdradzać? "
4. Gdy czasami macie gorszy dzień i on/ ona to widzi i jest im smutno, bo wiedzą, że to przez nich staracie się mimo wszystko uśmiechać bo jest Wam ich żal?
Nie wiem, czy to normalne, czy tylko ja tak mam? Czy to minie, czy tak będzie już zawsze? Jak to u Was wygląda?
Ja tez dalam druga szanse.
odpowiedzi na twoje pytania:)
1. Nie
2. Nie
3. Nie
4. Tak, I niestety mam wrazenie ze to bedzie zawsze wracac. Mamnadzieje, ze z czasem bedzie rzadziej.
Jestem ponad 2 lata po odkryciu zdrady I ponad 3 od kiedy moj pan maz zkonczyl swoja powiedzmy "relacje".
Nie zaluje ze dalam mu druga szanse - on sie bardzo stara. Jak powtarzam stal sie paradoksalnie lepszym mezem, ja dla odmiany gorsza zona.
Nie mam ZADNYCH obiekcji zeby gdzies wyjsc sama, czy zadbac o siebie. Fryzjer raz w m-cu, kosmatyczka itp.
Dotarlo do mnie, ze jezeli ja o siebie nie zadbam to nikt tego nie zrobi.
Bywam dla niego wrednowata I jak zauwazylam, na jego przykladzie sprawdza sie powiedzenie, ze mezczyzni kochaja zolzy. Wie, ze sprawa jest krotka - jak sie nie podoba to wypierd.... opusc dom w sensie:)
Patrze na swoj zwiazek, jak na posklejany po upadku wazon - inny, moze nie taki piekny, ale swoj, ulubiony I dzialajacy:)
jestesmy chyba fajna rodzina I mam nadzieje ze juz nigdy nic podobnego sie nie zdarzy. A jesli sie zdarzy to wiem DOKLADANIE co robic:)
pan maz twierdzil, ze dostal nauczke na cale zycie - szkoda ze sie musial uczyc moim kosztem. Bo kosztowalo to (jak wszyscy zdradzeni dobrze wiedza) ogrom lez I cierpienia.
No u mnie to dopiero osiem miesięcy... Trochę męczy mnie ta niepewność, czy to staranie się z jego strony nie będzie krótkodystansowe? Teraz jest naprawdę fajnie. Stara się jak nigdy przedtem. Ale boję się tym cieszyć, bo nigdy nie wiadomo co będzie dalej... Też zaklina się, że dostał nauczkę na całe życie i nigdy więcej tego nie zrobi, ale czytając to forum mam coraz więcej wątpliwości. Dlatego chcę wiedzieć, czy oprócz takich co potem znowu zdradzali są też tacy, którzy nigdy więcej tego nie zrobili.
No u mnie to dopiero osiem miesięcy... Trochę męczy mnie ta niepewność, czy to staranie się z jego strony nie będzie krótkodystansowe? Teraz jest naprawdę fajnie. Stara się jak nigdy przedtem. Ale boję się tym cieszyć, bo nigdy nie wiadomo co będzie dalej... Też zaklina się, że dostał nauczkę na całe życie i nigdy więcej tego nie zrobi, ale czytając to forum mam coraz więcej wątpliwości. Dlatego chcę wiedzieć, czy oprócz takich co potem znowu zdradzali są też tacy, którzy nigdy więcej tego nie zrobili.
Mysle ze sa zarowno tacy ktorzy nigdy wiecej nie zdradzili I na dobra sprawe nie wiedza dlaczego to zrobili, jak I tacy, ktorzy robia to notorycznie.
nie mysl o tym za duzo.
Jak gdzies wyczytalam - jak bedzie chcial to to zrobi I nic go nie powstrzyma.
jesli moge Ci radzic - bo daleka jeszcze przed Toba droga - musisz myslec o sobie. To TY jestes wazna. Musisz miec w sobie sile I pewnosc siebie. To co sie stalo nie bylo twoja wina. to jest ZAWSZE wina zdradzaczy.
Spedzajcie ze soba czas, wyjedzie gdzies razem / jesli macie dzieci to zadbajcie o czas tylko dla was.
Wszystko inne sie jakos ulozy.
Gdy dowiedzialam sie o zdradzie meza moj dobry kolega - facet - to wazne powiedzial mi, ze mam tylko 3 wyjscia:
- zostac I zyc jakby nie sie nie stalo (to mi odradzil kategorycznie);
- odejsc;
- zostac I byc wredna - nie z zemsty, ale pamietac, ze poza nim tez istnieje swiat. Wymagac od niego pomocy, pamietac, ze on tez jest rodzicem.
Ja wybralam trzecie rozwiazanie. Wyszlam z zalozenia, ze rozwiesc sie zawsze zdaze a moje dzieci nie zasluzyly na to, zeby tatus je zaniedbywal I szlajal sie z jakas ... "dama". Kazdy romans kosztuje - ale nie kosztem moich dzieci.
Szansa trwała 2 lata. Nie udało się, bo między innymi b.mąż nie wyciągnął wniosków z niczego. Szansy nie żałuję, udusiłabym się, gdybym nam jej nie dała.
Może jednak są możliwe związki po zdradzie (u mnie było wiele innych problemów).
Szansa trwała 2 lata. Nie udało się, bo między innymi b.mąż nie wyciągnął wniosków z niczego. Szansy nie żałuję, udusiłabym się, gdybym nam jej nie dała.
Może jednak są możliwe związki po zdradzie (u mnie było wiele innych problemów).
No właśnie tak sobie pomyślałam, że jakim byłabym człowiekiem gdybym po tylu wspólnych latach nie dała drugiej szansy? Odejść zawsze zdążę. Czytając forum widzę, że nie każdy jednak jest na tyle silny. Ja na razie próbuję walczyć...
Walcz! Jeśli kochasz, on kocha i wiesz o tym, stara się...to walcz!
Najgorsze po zdradzie jest to, że człowiek już nigdy niczego nie może być pewny... Kiedyć ufałam w 100% a teraz mogę powiedzieć " myślę, że kocha, wierzę, że żałuje, ale nigdy już nie zaufam". Trochę mnie martwi, że niepotrzebnie robię sobie nadzieję, że wszystko się ułoży. Dużo czytam i jakoś nie widzę szczęśliwych zakończeń...
Bo ciężko po zdradzie o "the end", ale jeśli masz siłę to próbuj. Czy widzisz, że Twój mąż się stara?
Stara się i to bardzo. Odciął się od wszystkiego, nawet zlikwidował konto na FB... Poświęca mi każdą wolną chwilę, jest teraz mężem idealnym. Robi wszystko to o czym marzyłam, jest taki jakiego go pokochałam... Wszystko fajnie tylko, że teraz nie umiem się tym cieszyć. Zdradzając zabił moją radość życia. Zawsze byłam radosną optymistką a teraz... Szkoda gadać. Już nigdy nie zaufam, boję się że nigdy nie spojrzę na niego tak jak kiedyś... Chcę się cieszyć, pragnę być szczęśliwa, ale zastanawiam się czy dam radę? Chcieć a móc to nie zawsze to samo...
Słyszałem , że zdradę trzeba przeżyć jak żałobę . Można funkcjonować ale nie zapomnieć .
Liwia napisał/a:Szansa trwała 2 lata. Nie udało się, bo między innymi b.mąż nie wyciągnął wniosków z niczego. Szansy nie żałuję, udusiłabym się, gdybym nam jej nie dała.
Może jednak są możliwe związki po zdradzie (u mnie było wiele innych problemów).No właśnie tak sobie pomyślałam, że jakim byłabym człowiekiem gdybym po tylu wspólnych latach nie dała drugiej szansy? Odejść zawsze zdążę. Czytając forum widzę, że nie każdy jednak jest na tyle silny. Ja na razie próbuję walczyć ...
- z kim lub z czym chcesz walczyć?
Już nigdy nie zaufam, boję się że nigdy nie spojrzę na niego tak jak kiedyś... Chcę się cieszyć, pragnę być szczęśliwa, ale zastanawiam się czy dam radę? Chcieć a móc to nie zawsze to samo....
Tymi stwierdzeniami "zakopałaś" swój związek, i sama sobie nie dajesz szansy na bycie szczęśliwą.
Mamrotko wyłacznie od ciebie zależy to, jak się czujesz i czego chcesz, to jest twój wybór... i nie rób z siebie ofiary.
Słyszałem , że zdradę trzeba przeżyć jak żałobę . Można funkcjonować ale nie zapomnieć .
Też o tym czytałam. I to jest prawda, przechodzi się kolejne jej etapy. Sprawdziłam to na sobie. Nie doszłam jeszcze do końca tej drogi, zobaczymy jak będzie.
- z kim lub z czym chcesz walczyć?
Głównie z ogarniającym mnie pesymizmem. Ze strachem, że kiedyś ten koszmar może się powtórzyć. Nie chcę stać się zgorzkniałą, smutną, nieszczęśliwą kobietą. Nie chcę żałować za kilka lat, że dając mu szansę zmarnowałam czas.
Wiem, że kocham i że on kocha mnie, ale to nie zmienia faktu, że przepełnia mnie żal. Zniszczył wszystko w co wierzyłam, zaufanie, poczucie bezpieczeństwa... Zawsze pamiętam co zrobił. Obserwuję jak rozmawia, uśmiecha się, ogląda telewizję, ćwiczy... Zawsze jest ze mną myśl, że zdradził. Nie chcę o tym myśleć, ale ta świadomość poprostu mnie wypełnia. Jest ze mną zawsze i wszędzie. Przeszukuję forum w poszukiwaniu osób, którym udało się to przetrwać, bo mimo wszystko mam nadzieję, że i mi się uda. Że w końcu, po jakimś czasie spojrzę na niego i zobaczę tylko uśmiechniętego, kochającego mnie faceta, bez tych wszystkich negatywnych myśli.
A co do robienia z siebie ofiary... Wstyd się przyznać, ale właśnie trochę tak się czuję. Mam nadzieję, że to też minie.
Mamrotku, zdradę musisz przepracować, a to jest długi proces - będziesz mieć wzloty i upadki, będziesz wierzyć we wspólną przyszłość i ufać, ale będziesz także wątpić i tracić wiarę, że jeszcze może być naprawdę dobrze. Daj sobie tyle czasu, ile potrzebujesz, niczego nie przyspieszaj, kiedy jednak pozwolisz poczuć mężowi, że wybaczyłaś (to nie jest równoznaczne z zapomnieniem), to do tematu nie wracaj, w przeciwnym razie nigdy nie pójdziecie do przodu i nigdy nie odbudujecie tego, co właśnie składasz od nowa.
Mamrotku, zdradę musisz przepracować, a to jest długi proces - będziesz mieć wzloty i upadki, będziesz wierzyć we wspólną przyszłość i ufać, ale będziesz także wątpić i tracić wiarę, że jeszcze może być naprawdę dobrze. Daj sobie tyle czasu, ile potrzebujesz, niczego nie przyspieszaj, kiedy jednak pozwolisz poczuć mężowi, że wybaczyłaś (to nie jest równoznaczne z zapomnieniem), to do tematu nie wracaj, w przeciwnym razie nigdy nie pójdziecie do przodu i nigdy nie odbudujecie tego, co właśnie składasz od nowa.
Wiesz? Wiem, że jeszcze sporo przede mną ale już teraz staram się do tego nie wracać. Wiele osób krytykuje taki sposób postępowania, ale gdy czasem coś mi się wymsknęło na temat tego co zrobił to widząc smutek w jego oczach robiło mi się go żal...On naprawdę dostał niezłą nauczkę. Dlatego często gryzę się w język
- z kim lub z czym chcesz walczyć?
Głównie z ogarniającym mnie pesymizmem. Ze strachem, że kiedyś ten koszmar może się powtórzyć. Nie chcę stać się zgorzkniałą, smutną, nieszczęśliwą kobietą. Nie chcę żałować za kilka lat, że dając mu szansę zmarnowałam czas.
Wiem, że kocham i że on kocha mnie, ale to nie zmienia faktu, że przepełnia mnie żal. Zniszczył wszystko w co wierzyłam, zaufanie, poczucie bezpieczeństwa... Zawsze pamiętam co zrobił. Obserwuję jak rozmawia, uśmiecha się, ogląda telewizję, ćwiczy... Zawsze jest ze mną myśl, że zdradził. Nie chcę o tym myśleć, ale ta świadomość poprostu mnie wypełnia. Jest ze mną zawsze i wszędzie. Przeszukuję forum w poszukiwaniu osób, którym udało się to przetrwać, bo mimo wszystko mam nadzieję, że i mi się uda. Że w końcu, po jakimś czasie spojrzę na niego i zobaczę tylko uśmiechniętego, kochającego mnie faceta, bez tych wszystkich negatywnych myśli.
A co do robienia z siebie ofiary... Wstyd się przyznać, ale właśnie trochę tak się czuję. Mam nadzieję, że to też minie.
Uwierz, że to minie
Daj sobie sama szansę, obserwuj siebie, swoje emocje (one odpłyną) , bądź uważna na siebie i na bliskich. Tylko Ty masz Klucz do swojego szczęścia i wiesz co ciebie uszczęśliwia ((i wcale nie o meża tu chodzi, ani o żadnego faceta). Korzystaj z życia.
Ha! I tu jest mały problem.
Mój mąż przez ostatnie lata strasznie mnie zaniedbywał. Teraz dla odmiany żyć bezemnie nie może. Chce spędzać ze mną dosłownie każdą wolną chwilę. Na razie mi to nie przeszkadza, bo jestem spragniona jego obecności i lubię z nim spędzać czas. Wspólne wypady na rower, rolki, kręgle i do kina... Jest fajnie, ale nie mam szans na zajęcie się sobą bez obecności faceta. Dodam, że do fryzjera ze mną jeszcze nie jeździ uff
Przypuszczam, że w poczuciu winy stara się z jednej strony wynagrodzić Ci to, co się stało, a z drugiej sam upewnia się czy aby na pewno chcesz jeszcze być z nim blisko. Niemniej to dobrze rokuje, bo przecież są i tacy, którzy usiłują swoją zdradę bagatelizować, a nawet lekceważyć uczucia tej drugiej strony. Mało tego, potrafią tę drugą stronę w całości obciążać za zaistniałą sytuację. Wtedy jedyne, co można zrobić, aby nie wyrządzić sobie jeszcze większej krzywdy, to odejść. Ty jednak, skoro sama wewnętrznie czujesz, że tego chcesz, jak najbardziej masz prawo widzieć światełko w tunelu i ono nie jest czymś, co widzi się wyłącznie z powodu własnej desperacji czy strachu.
Do swojej poprzedniej wypowiedzi dodam, a właściwie sprecyzuję, że usiłowałam nakreślić, że kiedy już dojdziesz do wniosku, iż dasz radę z tym żyć i wybaczyłaś, a jednak do tego tematu będziesz regularnie wracać, to po wielokroć będziesz swojego męża karać za te same czyny, a nie da się zbudować czegoś w założeniu dobrego, a jednocześnie zdrowego, jeśli żyje się w ciągłym poczuciu winy z powodu krzywd, które się wyrządziło.
Zastanawia mnie, czy mimo tego, iż teraz jest fantastycznie macie podobnie jak ja? Czyli:
1. Budzicie się każdego dnia ze świadomością, że jesteście zdradzoną kobietą / zdradzonym mężczyzną?
2. Gdy małżonek się do Was uśmiecha, całuje myślicie sobie "zdradziłeś mnie"?
3. Gdy tak bardzo się starają, proponują wyjścia do kina, do palmiarni, na kręgle, rolki myślicie sobie " nie mogło tak być zawsze? Musiałeś zdradzać? "
4. Gdy czasami macie gorszy dzień i on/ ona to widzi i jest im smutno, bo wiedzą, że to przez nich staracie się mimo wszystko uśmiechać bo jest Wam ich żal?
Nie wiem, czy to normalne, czy tylko ja tak mam? Czy to minie, czy tak będzie już zawsze? Jak to u Was wygląda?
U mnie już dawno i nieprawda, bo sprawa zakończona, ale pamiętam odczucia.
1. Tak było. Zresztą nadal tak jest, bo byłam zdradzana i nie da się o tym do końca zapomnieć, mimo że jestem uważana wśród znajomych i nowych partnerów za wzór wyrozumiałości. Nadal to gdzieś siedzi.
2. Tak było.
3. Takie nagłe zainteresowanie wzbudzało we mnie jedynie gorycz i złość, czułam, że jest to sztuczne, na potrzebę chwili, by mnie udobruchać. Niby się cieszyłam, ale to był taki śmiech przez łzy.
4. Nie było mi żal. Jeśli miałam zły humor, to miałam, bo to się działo we mnie, nie między nami. Zakładam, że był już dużym chłopcem i wiedział, co zrobił źle. Tak że dlaczego miałoby mi być go żal? Było mi żal siebie.
Nie wiem, czy udałoby mi się przeżyć to wszystko jeszcze raz.
Jako,że już tu zajrzałam, to przejrzałam tematy.
Mamrotek - Twoje odczucia są naturalne i nie zastanawiaj się, nie pytaj.
Większość zdradzonych to odczuwało - ja też
Tym bardziej kiedy dopiero co się wydarzyło.
Daj sobie czas na wszystko, nawet na takie emocje
Mam za sobą zdradę Męża (jakieś 8-9 lat temu). Jesteśmy cały czas Razem.
Teraz już tego nie ma, nie ma u mnie żadnych emocji związanych ze zdradą.
Nie ma żalu - jest szczęście
Teraz już tego nie ma, nie ma u mnie żadnych emocji związanych ze zdradą.
Nie ma żalu - jest szczęście
U mnie podobnie jak u Aniołka, którego pozdrawiam
Mamrotek, wszystkie odczucia, które opisujesz miną, gdy przestaniesz konfrontować swoje wcześniejsze wyobrażenia o tym, jak związek w całej swej rozciągłości i kontinuum powinien wyglądać z tym co się wydarzyło, a zamiast tego skupisz się na tym, co jest teraz. A jeśli jest tak, jak opisujesz, czyli oboje wyciągnęliście wnioski i budujecie nową jakość w Waszej relacji, to niedługo wszystkie inne aspekty niepielęgnowane zaczną blednąć i tracić na intensywności
Fajnie przeczytać, że komuś się udało. Właśnie tego teraz bardzo potrzebuję... Wiedzy, że komuś się powiodło, że mimo wszystko się nadal kochają i są razem. Czytałam mnóstwo wątków i ogrom ludzkiego nieszczęścia jest przerażający. A najgorsze jest to, że krzywdzą nas osoby, którym tak bardzo się ufało. Ludzie, którzy przysięgali nas kochać i zawsze z nami być... Być na dobre i na złe.
Podobno nadzieja matką głupich, ale czytając wypowiedzi osób ktorym się udało czuję się silniejsza i bardziej optymistycznie patrzę w przyszłość. Myślę, że wiele zdradzonych osób pragnie przeczytać, że jest szansa i to całkiem spora na lepsze jutro. I to właśnie nie z kimś nowym, ale z tą jedną kochaną przez lata osobą.
Zastanawiałam się czy napisać czy nie bo u mnie akurat kryzys znowu. Nie jest jednak związany ze zdradami mojego męża więc jednak się wypowiem
1. Budzicie się każdego dnia ze świadomością, że jesteście zdradzoną kobietą / zdradzonym mężczyzną?
2. Gdy małżonek się do Was uśmiecha, całuje myślicie sobie "zdradziłeś mnie"?
3. Gdy tak bardzo się starają, proponują wyjścia do kina, do palmiarni, na kręgle, rolki myślicie sobie " nie mogło tak być zawsze? Musiałeś zdradzać? "
4. Gdy czasami macie gorszy dzień i on/ ona to widzi i jest im smutno, bo wiedzą, że to przez nich staracie się mimo wszystko uśmiechać bo jest Wam ich żal?
Odpowiadając na Twoje pytania:
1. Nie (ale tak było przez kilka pierwszych miesięcy)
2. Nie (j.w)
3. Nie, ale w początkowej fazie miałam niezłe jazdy np. kiedy kupił mi sukienkę krzyczałam, że pewnie ona miała taką samą, kiedy zabierał do restauracji zastanawiałam się czy z nią też tam był. Jak o tym teraz pomyślę to ciężko mi w to uwierzyć.
4. Nie i nigdy tak nie było.
Jestem teraz prawie 3 lata "po". Nadal jesteśmy razem. Pierwsze pół roku to był prawdziwy koszmar i nie byłam wcale pewna czy dam radę. Później było coraz lepiej. Mąż się starał i nie dawał powodów do nowych zmartwień ale najważniejsze trzeba przerobić samodzielnie.
Myślę, że ten czas kiedy człowiek się miota i szaleje ze złości/smutku/rozpaczy jest po prostu niezbędny. Każdy ma swoje tempo, jedni szybciej sobie radzą z takimi przeżyciami inni wolniej. Mi zajęło około roku dojście do stanu kiedy czułam się bezpiecznie i zaczęłam znowu być szczęśliwa. Wtedy też moje życie przestało się kręcić wokół zdrady, to już nie był główny wątek.
Obecnie zdrada mojego męża jest dla mnie wydarzeniem z przeszłości, nie rozmyślam o tym, nie żyję tym, nie wypominam nawet ale oczywiście pamiętam. Tamte wydarzenia mnie zmieniły i zmieniły nasz związek i nie będę udawać, że jest inaczej.
Ogólnie nie żałuję, że zostałam z mężem. Od dawna nie rozważam też czy nam się udało. Można powiedzieć, że 'okres próbny' się skończył i jesteśmy po prostu małżeństwem.
Trochę ciężko mi napisać, że jest jakoś super bo akurat jest między nami średnio ale nie ma to związku ze zdradą. Może śmiesznie to zabrzmi ale nawet cieszę się, że jesteśmy w stanie mieć inne problemy
Życzę Ci dużo siły i spokoju.
Ja nie żałuję, ale trzeba czasu i ciągłego dialogu między partnerami. Łatwo nie będzie ... Poczytaj ku pokrzepieniu.. http://www.netkobiety.pl/t70840.html
Anne.
Fajnie, że Wam się udało. Takie wpisy podnoszą na duchu i wzmacniają moją wiarę w to, że w końcu kiedyś wszystko się ułoży. A co do problemów to niestety takie jest życie. Trzymam kciuki, by szybko udało się Wam je pokonać.
Rumpel. Przeczytałam Twoją historię i podsumuję stwierdzeniem "oby więcej takich ludzi jak Ty". Celowo nie napisałam mężczyzn. A dlaczego? Bo czytając wypowiedzi niektórych osób udzielających się na forum (zarówno kobiet jak i mężczyzn) opadają ręce. To smutne, że w dzisiejszych czasach mało kto wie co to prawdziwa miłość. Szasta się słowami kocham cię tak naprawdę nie rozumiejąc co one oznaczają. Ty kochasz swoją żonę prawdziwym, głębokim uczuciem i wiesz, że ona to odwzajemnia. Każdy może się pogubić, każdy popełnia błędy. Tylko prawdziwa miłość jest w stanie zrozumieć i wybaczyć. W przeciwieństwie do wielu osób na tym forum ja nie zadaję sobie pytania dlaczego to zrobił? Wiem dlaczego i rozumiem. Jego zdrada absolutnie nie zaniżyła mojej samooceny, w seksie też jest fantastycznie. Poznaliśmy się gdy mieliśmy po 18 lat i w sumie razem się wychowiśmy. Pobraliśmy się z wielkiej miłości, nie potrafiliśmy bez siebie żyć. Takie wspólne dorastanie, nabieranie doświadczenia bardzo wiąże i wzmacnia. Ale równocześnie bycie z kimś 25 lat sprawia, że pojawia się rutyna. Oczywiście, że obecnie targają mną sprzeczne uczucia. Jestem zwyczajnie zła, że nam to zrobił. Wiem, że go kocham i on kocha mnie (co też dla wielu osób jest nie do pomyślenia), ale zwyczajnie mam do niego żal. Męczy mnie to, że nie mogę na razie patrzeć na niego bez pomyślenia, że zdradził. Wiem, że nigdy nie zapomnę, ale szukam potwierdzenia, że nie będę zawsze o tym myśleć i że ta zdrada nie bedzie mi zawsze siedzieć na ramieniu...
- zostac I zyc jakby nie sie nie stalo (to mi odradzil kategorycznie);
- odejsc;
- zostac I byc wredna - nie z zemsty, ale pamietac, ze poza nim tez istnieje swiat. Wymagac od niego pomocy, pamietac, ze on tez jest rodzicem.
Ja trzymam się zasady nr3.
Parę lat po zdradzie....
Są dni kiedy wszystko wraca i wkurza mnie że stało się tak jak się stało.
Ale zdecydowałam, że spróbujemy być razem, i raczej to wychodzi.
Przede wszystkim trzeba trzymać się tego, że nasz "najdroższy" nie jest pępkiem świata i bez niego też jest fajnie.
Zapisałam się na język obcy (wcześniej tego bym nie zrobiła, bo to drogo kosztuje), chodzę na fitness, wychodzę tylko z koleżankami, fryzjer itd...
Na pierwszym miejscu są oczywiście dzieci , potem JA, a potem ja z mężem
Zdrady nigdy sie nie zapomni, ale można z tym żyć.
I pamiętaj: CO NAS NIE ZABIJE, TO NAS WZMOCNI !
Pozdrawiam mocno i trzymaj się ciepło!!!
I pamiętaj: CO NAS NIE ZABIJE, TO NAS WZMOCNI
A wiesz, że to obecnie jedno z haseł mojego męża? Czasami jak to słyszę mam ochotę go pogryźć
Pozdrawiam, buziaczki
32 2017-04-23 13:41:13 Ostatnio edytowany przez authority (2017-04-23 13:43:55)
Jak dla mnie pozostawanie w związku jest niemożliwe szczególnie gdy osoba zdradzająca uważała iż dla niej/niego zdrada oznacza koniec związku. W takim wypadku wybaczenie czegoś takiego to masochizm, totalny brak godności, nieszanowanie siebie.
Moje drogie Panie, aby dać komuś drugą szansę, trzeba ją dać najpierw sobie. Jeżeli ktoś nam bliski zdradził nas, zrozumiał swój błąd, wyznał swoje winy, chce naprawić to co zniszczył, to znaczy że taka osoba, mówiąc bardzo na skróty, zrobiła to co może. Teraz piłka jest po waszej stronie i to od Was tylko zależy czy wy chcecie dać szansę sobie na to aby cokolwiek naprawić.
Widzę też w waszych komentarzach że: "Dałam szansę ale zawsze będę widziała, czuła że ....." To znaczy że nie dałaś szansy, a tylko to powiedziałaś. Danie drugiej szansy to otworzenie swojego ja w całości a nie uchylenie drzwi i trzymanie butem aby czasami się nie rozwarły.
Zgadzam się, że nic nie przychodzi łatwo, bo nie i już. Ale... w sytuacji kiedy ktoś nas zdradza nigdy nie jest tak że winny jest tylko ten zdrajca. Nawet jeżeli jest stosunek 99:1. Nie oznacza to że osoba zdradzona jest przeze mnie wprowadzona w winę i ma się jej trzymać.
Mówię o tym, ze zdrada następuje po pewnych wydarzeniach w związku. Wcale nie trzeba się kłócić, wcale nie trzeba przesolić zupy, wcale nie trzeba niestarannie wyprasować koszuli....
Najważniejsze w podaniu ręki i daniu drugiej szansy jest nie tylko wybaczenie, ale przebaczenie. Wybaczyć można ale się pamięta. Przebaczenie to już wyższa półka. Naprawdę, nie wielu ludzi stać aby przebaczyć.
Moje drogie Panie, aby dać komuś drugą szansę, trzeba ją dać najpierw sobie. Jeżeli ktoś nam bliski zdradził nas, zrozumiał swój błąd, wyznał swoje winy, chce naprawić to co zniszczył, to znaczy że taka osoba, mówiąc bardzo na skróty, zrobiła to co może. Teraz piłka jest po waszej stronie i to od Was tylko zależy czy wy chcecie dać szansę sobie na to aby cokolwiek naprawić.
Widzę też w waszych komentarzach że: "Dałam szansę ale zawsze będę widziała, czuła że ....." To znaczy że nie dałaś szansy, a tylko to powiedziałaś. Danie drugiej szansy to otworzenie swojego ja w całości a nie uchylenie drzwi i trzymanie butem aby czasami się nie rozwarły.
Zgadzam się, że nic nie przychodzi łatwo, bo nie i już. Ale... w sytuacji kiedy ktoś nas zdradza nigdy nie jest tak że winny jest tylko ten zdrajca. Nawet jeżeli jest stosunek 99:1. Nie oznacza to że osoba zdradzona jest przeze mnie wprowadzona w winę i ma się jej trzymać.
Mówię o tym, ze zdrada następuje po pewnych wydarzeniach w związku. Wcale nie trzeba się kłócić, wcale nie trzeba przesolić zupy, wcale nie trzeba niestarannie wyprasować koszuli....Najważniejsze w podaniu ręki i daniu drugiej szansy jest nie tylko wybaczenie, ale przebaczenie. Wybaczyć można ale się pamięta. Przebaczenie to już wyższa półka. Naprawdę, nie wielu ludzi stać aby przebaczyć.
I pod tym podpisuję się dwoma rękami .
Rumpel
Myślę, że danie szansy to właśnie początek, wstęp do wybaczenia i przebaczenia. Nic nie dzieje się od razu. To powolny, długi proces. Uważam, że dałam szansę, bo kocham. Mimo tego mam prawo czuć smutek i żal. Myślę, że huśtawki nastrojów to naturalna kolej rzeczy, i że to normalne, iż boję się o wspólną przyszłość. Boję się czy dam radę nie wypominać. To, że teraz tego nie robię nie oznacza, że w chwili zwątpienia i złości to nie wypłynie. Jeszcze nie wiem jak to jest, dlatego szukam potwierdzenia u innych, którzy pokonali już większy odcinek drogi niż ja, pragnę potwierdzenia, że warto i że się uda...
Sorry Przemo ale zdrada to zawsze jest wina jednej osoby (ni chyba że przyjmiemy za wyjątek to że najpierw powiedziała że ma zamiar to zrobić i partner nie zareagował). Wiesz ja też byłam zdradzona. I o ile kryzysowi w związku czuje się poniekąd winna to zdrady w żadnen sposób. Ja też mogłam zdradzić, a jednak tego nie zrobiłam. Wolałam rozmawiać i naprawiać. To jego decyzją było pójść w tango. Więc gdzie w tym jest ten mój 1% winy?
37 2017-04-23 23:03:48 Ostatnio edytowany przez przemo_polo (2017-04-23 23:09:20)
Sorry Przemo ale zdrada to zawsze jest wina jednej osoby (ni chyba że przyjmiemy za wyjątek to że najpierw powiedziała że ma zamiar to zrobić i partner nie zareagował). Wiesz ja też byłam zdradzona. I o ile kryzysowi w związku czuje się poniekąd winna to zdrady w żadnen sposób. Ja też mogłam zdradzić, a jednak tego nie zrobiłam. Wolałam rozmawiać i naprawiać. To jego decyzją było pójść w tango. Więc gdzie w tym jest ten mój 1% winy?
Nie ma takiej sytuacji. Niestety. Ty możesz nie uważać tego za winę, bo dla ciebie to żaden argument, ale zdrada jest zawsze winą dwojga osób w związku. Jak byśmy się spotkali, porozmawiali, znaleźlibyśmy taki procent, kto wie, może nie jeden. I nie piszę tobie aby ciebie wpędzać w poczucie winy, ale po prostu. Czasami czytam historię kobiet, mężczyzn, którzy włożyli w związek ogrom siebie.
On miał zawsze ugotowane, seks był namiętny, zawsze mógł na mnie liczyć a mimo to zdradził;
Ona nie była zaniedbana, zarabiałem na dom, na życie, były wakacje, dbałem o jej potrzeby;
Czyżby? Czy faktycznie "pełna micha" i podrapanie za uchem to wystarczy?
Czyżby? Czy faktycznie praca od rana do nocy, przynoszenie pieniędzy, wyjazdy na Karaiby to jest to o co chodziło?
Sama napisałaś że czujesz się winna, w małej części kryzysowi w związku, to uważasz że nie masz winy w zdradzie. Bo faktycznie, w samej zdradzie nie. Ale w drodze do niej?
38 2017-04-23 23:32:05 Ostatnio edytowany przez jjbp (2017-04-23 23:33:48)
Sama napisałaś że czujesz się winna, w małej części kryzysowi w związku, to uważasz że nie masz winy w zdradzie. Bo faktycznie, w samej zdradzie nie. Ale w drodze do niej?
Bo generalnie za związek odpowiada dwoje ludzi ale za sam akt zdrady - nie.
Jeśli pełna micha i drapanie za uchem nie wystarczyło to można było wypunktować swoje potrzeby partnerowi. Jak coś się nie podobało można było rozmawiać. Jeśli rozmowy terapie i wszystko nic nie dawało - można było odejść.
Posunięcie się do zdrady jest wynikiem decyzji jednej osoby i nie jest jedynym wyjściem, gdy w związku nam się nie układa bo zawsze można odejść i to jest fair.
Za sam fakt zdrady nie zwalaj winy na drugą osobę w związku. Bo takie wyjście z sytuacji wybiera jedna osoba, a tych wyjść miała przynajmniej o jedno więcej.
przemo_polo napisał/a:Sama napisałaś że czujesz się winna, w małej części kryzysowi w związku, to uważasz że nie masz winy w zdradzie. Bo faktycznie, w samej zdradzie nie. Ale w drodze do niej?
Bo generalnie za związek odpowiada dwoje ludzi ale za sam akt zdrady - nie.
Jeśli pełna micha i drapanie za uchem nie wystarczyło to można było wypunktować swoje potrzeby partnerowi. Jak coś się nie podobało można było rozmawiać. Jeśli rozmowy terapie i wszystko nic nie dawało - można było odejść.
Posunięcie się do zdrady jest wynikiem decyzji jednej osoby i nie jest jedynym wyjściem, gdy w związku nam się nie układa bo zawsze można odejść i to jest fair.
Za sam fakt zdrady nie zwalaj winy na drugą osobę w związku. Bo takie wyjście z sytuacji wybiera jedna osoba, a tych wyjść miała przynajmniej o jedno więcej.
Dlaczego się nie zgodzę? Bo te wszystkie elementy składają się na finał. Nie ma skutku bez przyczyny. Przyczyn może być mnóstwo. Pewnie że można zrobić wiele, ale skoro nie działa, to? Dochodzi do zdrady i często słyszysz wtedy, a ja się tak staram... Nie prawda że takie wyjście z sytuacji wybiera jedna osoba. Niestety.
przemo_polo napisał/a:Sama napisałaś że czujesz się winna, w małej części kryzysowi w związku, to uważasz że nie masz winy w zdradzie. Bo faktycznie, w samej zdradzie nie. Ale w drodze do niej?
Bo generalnie za związek odpowiada dwoje ludzi ale za sam akt zdrady - nie.
Jeśli pełna micha i drapanie za uchem nie wystarczyło to można było wypunktować swoje potrzeby partnerowi. Jak coś się nie podobało można było rozmawiać. Jeśli rozmowy terapie i wszystko nic nie dawało - można było odejść.
Posunięcie się do zdrady jest wynikiem decyzji jednej osoby i nie jest jedynym wyjściem, gdy w związku nam się nie układa bo zawsze można odejść i to jest fair.
Za sam fakt zdrady nie zwalaj winy na drugą osobę w związku. Bo takie wyjście z sytuacji wybiera jedna osoba, a tych wyjść miała przynajmniej o jedno więcej.
Właśnie o to mi chodzi. Bo wiesz, jak po zdradzie już doszło do rozstanie, bzdurne argumenty zostały obalone, to on przyznał że mógł powiedzieć. A ja NIGDY nie usłyszałam słowa skargi. I wiesz mogło być ze masowalam mu kark a on wolał stopy ale nigdy mi o tym nie powiedział i ja po przepracowaniu tego zrozumiałam że fakt zdrady nie był w żadnen sposób moją winą. Nie podobało się? Trzeba było odejść/rozmawiać, cokolwiek, ale jeśli wybrał romans to jest tylko i wyłącznie jego wina.
Dlaczego się nie zgodzę? Bo te wszystkie elementy składają się na finał. Nie ma skutku bez przyczyny. Przyczyn może być mnóstwo. Pewnie że można zrobić wiele, ale skoro nie działa, to? Dochodzi do zdrady i często słyszysz wtedy, a ja się tak staram... Nie prawda że takie wyjście z sytuacji wybiera jedna osoba. Niestety.
Okej, do przyczyn tak.
Ale do finału już nie.
Bo to że jest kryzys w związku może się skończyć na wiele sposobów - rozstaniem, zdradą, separacją, terapią etc.
I jakiekolwiek problemy prowokowane z obu stron by nie były to za zdradę (czyli finał który wybiera jedna z osób) odpowiedzialna jest osoba zdradzająca.
A Ty problemami w związku usprawiedliwiasz zdradę jakby to była decyzja obu stron Jak się oboje na raz zdradzą to może i jest tak jak mówisz ale jak jest zdradzający i zdradzany to już niestety Twoja teoria trochę siada.
jjbp napisał/a:przemo_polo napisał/a:Sama napisałaś że czujesz się winna, w małej części kryzysowi w związku, to uważasz że nie masz winy w zdradzie. Bo faktycznie, w samej zdradzie nie. Ale w drodze do niej?
Bo generalnie za związek odpowiada dwoje ludzi ale za sam akt zdrady - nie.
Jeśli pełna micha i drapanie za uchem nie wystarczyło to można było wypunktować swoje potrzeby partnerowi. Jak coś się nie podobało można było rozmawiać. Jeśli rozmowy terapie i wszystko nic nie dawało - można było odejść.
Posunięcie się do zdrady jest wynikiem decyzji jednej osoby i nie jest jedynym wyjściem, gdy w związku nam się nie układa bo zawsze można odejść i to jest fair.
Za sam fakt zdrady nie zwalaj winy na drugą osobę w związku. Bo takie wyjście z sytuacji wybiera jedna osoba, a tych wyjść miała przynajmniej o jedno więcej.Właśnie o to mi chodzi. Bo wiesz, jak po zdradzie już doszło do rozstanie, bzdurne argumenty zostały obalone, to on przyznał że mógł powiedzieć. A ja NIGDY nie usłyszałam słowa skargi. I wiesz mogło być ze masowalam mu kark a on wolał stopy ale nigdy mi o tym nie powiedział i ja po przepracowaniu tego zrozumiałam że fakt zdrady nie był w żadnen sposób moją winą. Nie podobało się? Trzeba było odejść/rozmawiać, cokolwiek, ale jeśli wybrał romans to jest tylko i wyłącznie jego wina.
To jest tylko finał całego, przykrego toku wydarzeń. A co miał tobie powiedzieć? Co by to zmieniło? A jakby odszedł, to byś pozwoliła? nie sądzę. Jeżeli żona by mnie zdradziła, to pewnie miałaby powody i tyle. Zacząłbym od siebie.
43 2017-04-23 23:52:42 Ostatnio edytowany przez Olinka (2017-04-24 00:09:20)
Jeżeli żona by mnie zdradziła, to pewnie miałaby powody i tyle. Zacząłbym od siebie.
A jakby Ci ktoś [wulgaryzm] na ulicy bo byś powiedział że nie lubisz pisu to też byś zaczął od siebie?
Bo sprowokowałeś go niby czymś tam więc powody miał ale mógł zareagować fair i np odpowiedzieć Ci w sposób kulturalny albo zatkać uszy żeby nie słuchać ale wybrał sposób nie fair czyli danie Ci w mordę.
Malineczka00 napisał/a:jjbp napisał/a:Bo generalnie za związek odpowiada dwoje ludzi ale za sam akt zdrady - nie.
Jeśli pełna micha i drapanie za uchem nie wystarczyło to można było wypunktować swoje potrzeby partnerowi. Jak coś się nie podobało można było rozmawiać. Jeśli rozmowy terapie i wszystko nic nie dawało - można było odejść.
Posunięcie się do zdrady jest wynikiem decyzji jednej osoby i nie jest jedynym wyjściem, gdy w związku nam się nie układa bo zawsze można odejść i to jest fair.
Za sam fakt zdrady nie zwalaj winy na drugą osobę w związku. Bo takie wyjście z sytuacji wybiera jedna osoba, a tych wyjść miała przynajmniej o jedno więcej.Właśnie o to mi chodzi. Bo wiesz, jak po zdradzie już doszło do rozstanie, bzdurne argumenty zostały obalone, to on przyznał że mógł powiedzieć. A ja NIGDY nie usłyszałam słowa skargi. I wiesz mogło być ze masowalam mu kark a on wolał stopy ale nigdy mi o tym nie powiedział i ja po przepracowaniu tego zrozumiałam że fakt zdrady nie był w żadnen sposób moją winą. Nie podobało się? Trzeba było odejść/rozmawiać, cokolwiek, ale jeśli wybrał romans to jest tylko i wyłącznie jego wina.
To jest tylko finał całego, przykrego toku wydarzeń. A co miał tobie powiedzieć? Co by to zmieniło? A jakby odszedł, to byś pozwoliła? nie sądzę. Jeżeli żona by mnie zdradziła, to pewnie miałaby powody i tyle. Zacząłbym od siebie.
Mógł mi powiedzieć: słuchaj nie pasuje mi to i to. Nie chcę żeby było tak dalej. I Czekać na moją reakcję. Nie było by jej? To sajonara. Byłaby? To jesteśmy dalej. A on wybrał najlatwiejsza opcję, czyli zdradę. A później blagania o wybaczenie.
Nie o to chodzi. Jakby mi powiedział: słuchaj nie daje już rady i albo zmieni się ti i to, to ja mógłbym albo podjąć decyzję że zmienię to, albo że nie dam rady i zacisnąć zęby i rozstać się, ale wiesz my MIESIĄC wcześniej zarezerwowalismy po 10 latach sale do ślubu. Więc uwazaszasz nadal że to moja wina kiedy nie usłyszałam słowa skargi? Wręcz dodam że wszyscy jak jeden mąż czy moi czy jego przyjaciele mówili że spodziewali by się prędzej że to ja jego zostawię?
przemo_polo napisał/a:Jeżeli żona by mnie zdradziła, to pewnie miałaby powody i tyle. Zacząłbym od siebie.
A jakby Ci ktoś [wulgaryzm] na ulicy bo byś powiedział że nie lubisz pisu to też byś zaczął od siebie?
Bo sprowokowałeś go niby czymś tam więc powody miał ale mógł zareagować fair i np odpowiedzieć Ci w sposób kulturalny albo zatkać uszy żeby nie słuchać ale wybrał sposób nie fair czyli danie Ci w mordę.
Nie no jjbp jak dostajesz w mordę to jest inna sytuacja bo nikt Cię nie ostrzegał, a jeśli chodzi o zdradę, to POWINNAS się domyśleć
Ha! Chciałabym widzieć minę Przema jak jednego dnia jego partnerka mówi że kocha, a następnego dnia że jednak nie i w sumie to ma już kogoś innego
przemo_polo napisał/a:Malineczka00 napisał/a:Właśnie o to mi chodzi. Bo wiesz, jak po zdradzie już doszło do rozstanie, bzdurne argumenty zostały obalone, to on przyznał że mógł powiedzieć. A ja NIGDY nie usłyszałam słowa skargi. I wiesz mogło być ze masowalam mu kark a on wolał stopy ale nigdy mi o tym nie powiedział i ja po przepracowaniu tego zrozumiałam że fakt zdrady nie był w żadnen sposób moją winą. Nie podobało się? Trzeba było odejść/rozmawiać, cokolwiek, ale jeśli wybrał romans to jest tylko i wyłącznie jego wina.
To jest tylko finał całego, przykrego toku wydarzeń. A co miał tobie powiedzieć? Co by to zmieniło? A jakby odszedł, to byś pozwoliła? nie sądzę. Jeżeli żona by mnie zdradziła, to pewnie miałaby powody i tyle. Zacząłbym od siebie.
Mógł mi powiedzieć: słuchaj nie pasuje mi to i to. Nie chcę żeby było tak dalej. I Czekać na moją reakcję. Nie było by jej? To sajonara. Byłaby? To jesteśmy dalej. A on wybrał najlatwiejsza opcję, czyli zdradę. A później blagania o wybaczenie.
Nie o to chodzi. Jakby mi powiedział: słuchaj nie daje już rady i albo zmieni się ti i to, to ja mógłbym albo podjąć decyzję że zmienię to, albo że nie dam rady i zacisnąć zęby i rozstać się, ale wiesz my MIESIĄC wcześniej zarezerwowalismy po 10 latach sale do ślubu. Więc uwazaszasz nadal że to moja wina kiedy nie usłyszałam słowa skargi? Wręcz dodam że wszyscy jak jeden mąż czy moi czy jego przyjaciele mówili że spodziewali by się prędzej że to ja jego zostawię?
Wiesz co jest w tym najlepsze? Że wiele osób tutaj a forum jest bardzo łaskawa. A w życiu nie ma miejsca na takie sentymenty. Walą się związki, rozpada się życie, Dzisiaj piszesz - mógł powiedzieć, a może próbował? A może bał się, a może, a może. To tak jak dzisiaj czytać rozprawę dwóch historyków, co mogli zrobić rycerze w XVw. pod Grunwaldem. Sama piszesz o tym bardzo lekko.
jjbp napisał/a:przemo_polo napisał/a:Jeżeli żona by mnie zdradziła, to pewnie miałaby powody i tyle. Zacząłbym od siebie.
A jakby Ci ktoś [wulgaryzm] na ulicy bo byś powiedział że nie lubisz pisu to też byś zaczął od siebie?
Bo sprowokowałeś go niby czymś tam więc powody miał ale mógł zareagować fair i np odpowiedzieć Ci w sposób kulturalny albo zatkać uszy żeby nie słuchać ale wybrał sposób nie fair czyli danie Ci w mordę.Nie no jjbp jak dostajesz w mordę to jest inna sytuacja
bo nikt Cię nie ostrzegał, a jeśli chodzi o zdradę, to POWINNAS się domyśleć
![]()
Ha! Chciałabym widzieć minę Przema jak jednego dnia jego partnerka mówi że kocha, a następnego dnia że jednak nie i w sumie to ma już kogoś innego
I czego oczekujesz? Jaka miałaby być ta mina? Myślisz że byłaby uśmiechnięta? Nie, zapewne nie. Wtedy zrozumiałe by było że popełniłem wiele błędów, które warto eliminować. A ty? Przenosisz swoje problemy i swoje stare przyzwyczajenia do nowych relacji? Pewnie znowu ciebie ktoś zdradzi i to on będzie winny.
48 2017-04-24 00:02:09 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-04-24 00:11:08)
Malineczka, masz rację zupełną.
Ale Przemo ma łatwiej, bo biorąc większą część winy na siebie niż się należy na zdrowy rozum - daje sobie powód do wybaczenia. Oby było docenione...I tego mu zazdroszczę.
Bo ja nie potrafię. Przez chwilę patrzyłam na to tak samo, ale klapki opadały coraz bardziej- teraz męczę się patrząc na niego... i myślę, że mnie NIGDY nie kochał. Wspierałam i pomagałam nieść życiowe problemy przez lata- Ale tego nie poniosę
Malineczka, masz rację zupełną.
Ale Przemo ma łatwiej, bo biorąc większą część winy na siebie niż się należy na zdrowy rozum - daje sobie powód do wybaczenia. I tego mu zazdroszczę.
Bo ja nie potrafię. Przez chwilę patrzyłam na to tak samo, ale klapki opadały coraz bardziej- teraz męczę się patrząc na niego... i myślę, że mnie NIGDY nie kochał.
Nie wiem czy to jest łatwiej, bo najtrudniejszym przeciwnikiem dla człowieka jest on sam. Męczysz się patrząc na niego, bo? Doczytaj mój pierwszy wpis w tej dyskusji.
50 2017-04-24 00:06:13 Ostatnio edytowany przez jjbp (2017-04-24 00:06:30)
Ale Przemo ma łatwiej, bo biorąc większą część winy na siebie niż się należy na zdrowy rozum - daje sobie powód do wybaczenia. I tego mu zazdroszczę.
Branie na siebie winy większej niż się powinno nigdy nie było i nie będzie dobrym rozwiązaniem i chyba nigdy nikomu dobrze nie zrobiło
Ela210 napisał/a:Malineczka, masz rację zupełną.
Ale Przemo ma łatwiej, bo biorąc większą część winy na siebie niż się należy na zdrowy rozum - daje sobie powód do wybaczenia. I tego mu zazdroszczę.
Bo ja nie potrafię. Przez chwilę patrzyłam na to tak samo, ale klapki opadały coraz bardziej- teraz męczę się patrząc na niego... i myślę, że mnie NIGDY nie kochał.Nie wiem czy to jest łatwiej, bo najtrudniejszym przeciwnikiem dla człowieka jest on sam. Męczysz się patrząc na niego, bo? Doczytaj mój pierwszy wpis w tej dyskusji.
Męczę się, bo przestaję go kochać. Wbrew sobie obojętnieje mi On. Piszesz że jest ciąg wydarzeń. W moim długim małżeństwie były chwile, gdy mogłam pójść jego drogą, szukać u kogoś innego czułości i zrozumienia,oszukiwać, starać się wybielić siebie jego kosztem, wyabortować nasze uczucie i patrzeć jak umiera.. Ale nie jestem taka jak On, bo kochałam. I zabrał mi to.. Zazdroszczę Ci że potrafisz wybaczyć.. naprawdę.
Po prawie 11 latach związku w mężczyzną, który miał za uszami nie mało, mogę powiedzieć wprost, że nie potrafiłam mu zaufać w 100%. Ale po fakcie wiem, że mam kolejne doświadczenie w swoim życiu - wiem, że nie warto wybaczać. To gdzieś tam głęboko siedziało w głowie, a jak przychodziły momenty zwątpienia czy też większe problemy, temat ten powracał. Nie potrafiłam i nie będę potrafiła wybaczyć w swoim nowym związku zdrady. Z miejsca bym pokazała gdzie są drzwi.
A ty? Przenosisz swoje problemy i swoje stare przyzwyczajenia do nowych relacji? Pewnie znowu ciebie ktoś zdradzi i to on będzie winny.
Nie Przemo, nie przenoszę. Bo mój obecny partner to zupełnie inny człowiek, to zupełnie inna relacja. Dziękuję, że mi tego życzysz, nie trzeba
Wiesz ja swojemu ex dość szybko przebaczylam, (dlatego piszę o tym lekko) ale już nie chciałam z nim być i to był mój wybór. Tak jak wcześniej on dokonał wyboru o zdradzie, wiedząc że mam takie zdanie, że zdrada jest końcem związku. I niestety Przemo, ale zdrady nie byłam winna, nie pchnelam go na nią. Za kryzys owszem, odpowiadalam również, ale jego wyborem było pójść w bok, a nie porozmawiać, wytłumaczyć, czy najpierw odejść i okazać mi tym samym szacunek.
ja tez nie uwazam sie winna zdrady
zawsze też to ja inicjowalam rozmowy, zawsze ja mówiłam, czego potrzebuje, czego chce, co by bylo fajne w naszym zwiazku. to w koncu ja, po 8 latach bez seksu, zaproponowalam, ze poszukam seksu poza zwiazkiem - i tak! proponujac to bałam sie jak cholera! a jednak uczciwosc wobec partnera byla silniejsza niz strach.
a on - zawsze na wszystko sie zgadzal, ale nic sie nie zmienialo. i mnie zdradzal, o czym dowiedziałam sie po kilku latach.
wiec sorry, nie czuje sie winna w ogóle
może nieporadnie rozmawialam,moze ze strachem, ale szczerze. żeby bylo smieszniej to on mial wykształcenie psychologiczne, pracowal w tej branży, a jednak nie uznawal mnie za partnera do szczerej rozmowy o sobie samym. za to mnie zdradzil
nigdy nie czulam sie winna i nie poczuje sie winna zdrady
Mój związek przechodził kryzys. To ja byłam stroną proszącą o zmiany, zwracającą uwagę, że źle się dzieje, proszącą o uwagę. Nie czuję się winna, nawet mąż gdy już po wszystkim dużo rozmawialiśmy przyznał, że to on ponosi 100% winy za zdradę. Stwierdził, że był zaślepionym egoistą, zapatrzonym w siebie, swoje potrzeby i cele. Pogubił się, poszedł drogą na skróty chociaż można było rozwiązać to wszystko inaczej...
Z całym szacunkiem dziewczyny, ale dyskusja z Przemo jest bez sensu. My dzielimy się bolesnymi sprawami, a Pan Przemo teoretyzuje..
57 2017-04-24 11:46:33 Ostatnio edytowany przez Marajka (2017-04-24 12:12:41)
masz calkowita racje Elu.
Przemo, te Twoje wszystkie, zreszta wcale nie tak zle brzmiace postulaty, w wiekszosci przypadkow padaja w praktyce.
Najpierw trzeba byloby takiej sytuacji doswiadczyc i sprawdzic, jak to robic, zeby sie udalo tego trzymac.
Ja tez nie jestem zwolenniczka tych wyswiechtanych ryczaltowych frazesow, ze wina lezy zawsze po obu stronach.
To juz bardziej odpowiadajace prawdzie jest to, ze jest tylko skutek i przyczyna. Ale przyczyna niekoniecznie lezy po stronie tego zdradzonego. Rownie dobrze moze ona byc ugruntowana w zdradzajacym i partner nie ma na to zadnego wplywu i moglby nawet stawac na rzesach, ale nic by to nie pomoglo, bo moze zdradzajacy partner wolalby, zeby stawac na palcach u nog.
To byla na przyklad sytuacja u mnie.
Ja zaczelam od szukania winy u siebie, ale zachowanie mojego owczesnego partnera otrzezwilo mnie, bo tak absurdalne byly jego zarzuty w celu wyczyszczenia sobie sumienia. Mnie widocznie potrzebna byla do groteski doprowadzona sytuacja, zeby wyleczyc sie z chorobliwego stanu czucia sie odpowiedzialna (=winna) za wszystko. Bo to tez moze byc patologicznym stanem - przejmowac odpowiedzialnosc za to, co jest odpowiedzialnoscia innych.
Nie moge zniesc tego jak piszecie: ze owszem kazdy moze rozpoczac nowe zycie, kazdy moze miec dosc malzenstwa, ale trzeba najpierw sygnalizowac a potem zakonczyc stare zwiazki zanim zacznie sie nowe.
Czy tu w ogole ktos byl w takiej sytuacji????
Kochani to sie nie tak odbywa, ze kazdy wie ze jest zle?
Nie wiesz, ze jest zle dopoki nie zrozumiesz co znaczy dobrze. A czesto olsnienie przychodzi jak juz tkwimy po uszy w innej "konkurencyjnej" relacji.
Skad ja mialam wiedziec jak powinno bc, jak moze byc dobrze? Dowiedzialam sie kiedy trafilam na kogos przy kim tego zaznalam!!!!
A teraz skoro juz wiem powinnam pojsc do meza i powiedziec sorry poznalam kogos odchodze???? Kochanek ma zostawic rodzine???? Dzieci???? Zone??? Co oni nam zrobili zeby ich porzucac? Czym sobie zasluzyli? Ze ne sa nim, mna???
Dlatego romans wydaje sie byc jedynym wyjsciem. Wiele kobiet woli byc zdradzanymi niz porzuconymi. Moje zycie bez kochanka to pasmo smutku, wole namiastke niz calkowita jego nieobecnosc w moim zyciu.
I na nic tu pseudopsychologiczne wywody. Na nic madrosci ze czas wszystko zmieni. Czasami inaczej sie nie da zeby czlowiek sie zesral.
59 2017-04-24 14:39:58 Ostatnio edytowany przez jjbp (2017-04-24 14:41:19)
Skad ja mialam wiedziec jak powinno bc, jak moze byc dobrze? Dowiedzialam sie kiedy trafilam na kogos przy kim tego zaznalam!!!!
A teraz skoro juz wiem powinnam pojsc do meza i powiedziec sorry poznalam kogos odchodze???? Kochanek ma zostawic rodzine???? Dzieci???? Zone??? Co oni nam zrobili zeby ich porzucac? Czym sobie zasluzyli? Ze ne sa nim, mna???
Nie zasłużyli, to prawda ale zranisz ich również zdradzając, nie tylko odchodząc.
Poza tym - życie to nie ciąg przyczynowo-skutkowy gdzie wszystko się odbywa fair a z Twojej wypowiedzi wynika, że tak uważasz. że jak sobie nie zasłużyli, to się to nie ma prawa wydarzyć. Otóż niestety, możesz być aniołem a i tak ci się kiedyś coś złego przytrafi.
Dlatego romans wydaje sie byc jedynym wyjsciem. Wiele kobiet woli byc zdradzanymi niz porzuconymi. Moje zycie bez kochanka to pasmo smutku, wole namiastke niz calkowita jego nieobecnosc w moim zyciu.
I na nic tu pseudopsychologiczne wywody. Na nic madrosci ze czas wszystko zmieni. Czasami inaczej sie nie da zeby czlowiek sie zesral.
Przykro mi, że tak się czujesz ale romans nie jest wyjściem!
A przynajmniej nie tak chwalebnym jak nam to próbujesz sprzedać....
Mówisz, że bliscy nie zasługują byś od nich odeszła ale na ranienie ich romansem zasługują?
Jak rozgraniczyłaś które zranienie jest lepsze, a które złe?
Nie moge zniesc tego jak piszecie: ze owszem kazdy moze rozpoczac nowe zycie, kazdy moze miec dosc malzenstwa, ale trzeba najpierw sygnalizowac a potem zakonczyc stare zwiazki zanim zacznie sie nowe.
Czy tu w ogole ktos byl w takiej sytuacji????
Kochani to sie nie tak odbywa, ze kazdy wie ze jest zle?
Nie wiesz, ze jest zle dopoki nie zrozumiesz co znaczy dobrze. A czesto olsnienie przychodzi jak juz tkwimy po uszy w innej "konkurencyjnej" relacji.
Skad ja mialam wiedziec jak powinno bc, jak moze byc dobrze? Dowiedzialam sie kiedy trafilam na kogos przy kim tego zaznalam!!!!
A teraz skoro juz wiem powinnam pojsc do meza i powiedziec sorry poznalam kogos odchodze???? Kochanek ma zostawic rodzine???? Dzieci???? Zone??? Co oni nam zrobili zeby ich porzucac? Czym sobie zasluzyli? Ze ne sa nim, mna???
Dlatego romans wydaje sie byc jedynym wyjsciem. Wiele kobiet woli byc zdradzanymi niz porzuconymi. Moje zycie bez kochanka to pasmo smutku, wole namiastke niz calkowita jego nieobecnosc w moim zyciu.
I na nic tu pseudopsychologiczne wywody. Na nic madrosci ze czas wszystko zmieni. Czasami inaczej sie nie da zeby czlowiek sie zesral.
To Twoje wyobrażenia, że wiele kobiet woli być zdradzane niż porzucone. Powiedziałabym odwrotnie- mało który zwiazek ratuje się po odkrytej zdradzie, częściej nie chcą tego zdradzane kobiety niż zdradzani mężczyźni.
a Ty podnieś sobie poprzeczkę- nie musisz mieć namiastek! Znajdź faceta wolnego i wymagaj od niego wierności.
61 2017-04-25 00:03:29 Ostatnio edytowany przez starr (2017-04-25 00:20:49)
Zastanawia mnie, czy mimo tego, iż teraz jest fantastycznie macie podobnie jak ja? Czyli:
1. Budzicie się każdego dnia ze świadomością, że jesteście zdradzoną kobietą / zdradzonym mężczyzną?
2. Gdy małżonek się do Was uśmiecha, całuje myślicie sobie "zdradziłeś mnie"?
3. Gdy tak bardzo się starają, proponują wyjścia do kina, do palmiarni, na kręgle, rolki myślicie sobie " nie mogło tak być zawsze? Musiałeś zdradzać? "
4. Gdy czasami macie gorszy dzień i on/ ona to widzi i jest im smutno, bo wiedzą, że to przez nich staracie się mimo wszystko uśmiechać bo jest Wam ich żal?
Nie wiem, czy to normalne, czy tylko ja tak mam? Czy to minie, czy tak będzie już zawsze? Jak to u Was wygląda?
[OT]Nie ma sensu dawać szansy zdradzaczowi. To są tylko nieliczne przypadki, że szansa zostanie wykorzystana w sensie pozytywnym. Męskie przykłady z tego forum - Rumpel i Excop. Pozostali zdradzeni, którzy dali szansę prędzej, czy później rostawali się, bo nie byli w stanie poradzić sobie z włąsnymi emocjami. W większości przypadków to tylko chwilowe wyczekiwanie do kolejnego "startu". Był jeden przypadek na forum - autor Robson25, który pozostał w związku małżeńskim ze zdradzaczką, ale skończyło się to ciężką depresją i nerwicą lękową u niego...
Skoro na wątku zjawiła się 2 rank, to posłużę się jej cytatem z innego wątku:
Bede powtarzala do znudzenia: zdradzacz zawsze pozostanie zdradzaczem. Mozemy wegetowac w uspieniu miesiacami, nawet latami dopoki nie nadarzy sie kolejna okazja. Wiem co mowie.:( od zakonczenia mojego romansu minelo ponad pol roku. Plakalam z radosci ze maz mi wybaczyl. Przydiegalam sobie ze nigdy wiecej go nie skrzywdze. Wierzylam, ze juz nigdy wiecej, ze tamto to byla sytuacja wyjatkowa. I coz robie teraz? Przylapalam sie na podrywaniu kolegi z pracy. Robie dokladnie to samo, przerazilo mnie kiedy sobie uswiadomilam. Przedziwne uczucie jakbym zupelnie nie panowala nad swoim zyciem. Tu mawet nie ma mowy o silnej woli, o jakiejkolwiek woli. Tacy ludzie w ogole nie powini byc w stalych zwiazkach, zawierac malzenstw, miec dzieci sad
z wątku 2016-12-05 00:35:49
Odp: ZDRADA MĘŻA PO 16 LATACH - czy ktoś mi da dobrą radę !
Kobiety jednak zdecydowanie częściej zgadzają się na pozostanie w związku ze zdradzaczem, chociaż też nie maja gwarancji dalszej stabilności tego związku. Tu chyba działają inne priorytety o których najlepiej wiedzą kobiety, które jednak dały tę szansę: http://www.netkobiety.pl/t22962.html
Na pewno zgodzę się z jednym stwierdzeniem 2rank:
Wiele kobiet woli byc zdradzanymi niz porzuconymi.
Bardzo często słyszałem od mężatek z kilku... kilkunastoletnim stażem, zdanie: "....bardzo bym chciała żeby znalazł sobie jakąś babę, a mnie wreszcie dał spokój"...[/OT]
Wracając do pytania Autorki:
U mnie nie było nigdy fantastycznie po zdradach i dawaniu przeze mnie szansy i może dlatego:
1. Tak
2. Raczej było przekonanie, że ten uśmiech nie jest do mnie, tylko ze mnie... do całowania nie doszło...
3. Nigdy nie starała się, więc - nie
4. Nie, jak było mi smutno to brałem psa na spacer, żeby jej nie widzieć...
Czy to normalne? - hmmm... nie potrafię odpowiedzieć na podstawie własnych doświadczeń.
czy tylko ja tak mam? - pewnie nie, ale na forum jest wiele wątków na które nie zajrzałem, nie mówiąc już o innych forach.
czy tak będzie już zawsze? - odsyłam do cytatu 2rank, ale życzę Ci tego...
Jak to u Was wygląda? - raczej wyglądało... Opisałem w swoim wątku chyba aż za nadto szczegółowo...
Starr.
Czytałam Twoją historię i muszę przyznać, że wciągnęła mnie niczym świetna powieść. Przeczytałam w życiu mnóstwo książek i powiem Ci, że fajnie piszesz. Szkoda tylko, że to nie fikcja literacka tylko prawdziwe życie.
Moja historia też mogłaby być podstawą do napisania książki, ale jest taka długa, złożona i inna od większości opisywanych na forum przypadków, że nawet nie próbowałam jej przedstawić na forum. Dlaczego? Bo myślę trochę inaczej niż 99% wypowiadających się na forum osób. Jestem bezpruderyjna, myślę nieszablonowo, a zamiast czarnego i białego widzę tysiące odcieni szarości. I nie piszę tego by broń boże kogoś urazić, ale jestem osobą wrażliwą i nie zniosłabym niesprawiedliwych ocen osób, które zostały zranione i oceniają innych przez pryzmat swoich doświadczeń. Cenię sobie rady i wypowiedzi wszystkich udzielających się na forum osób, ale tak na prawdę nikt nas nie zna. Nie wiedzą jakimi jesteśmy ludzmi i jaki niesiemy bagaż doświadczeń.
Kiedy po zdradach męża zrobiłam podsumowanie naszego małżeństwa przeraził mnie fakt, że tych ciężkich, trudnych okresów było naprawdę sporo w porównaniu z chwilami czystego szczęścia. Ale jednego jestem pewna, że przez te 25 wspólnych lat naprawdę się kochaliśmy. I mimo tego co się stało, dalej jestem pewna naszych uczuć. Ja w przeciwieństwie do wielu zdradzonych kobiet nie musiałam z nim zostać. Nie trzymają mnie przy nim dzieci (bo już prawie dorosłe), dom, kredyt, ja miałabym gdzie odejść. Zostałam, bo tego chcę. Wiem, że większość popiera twierdzenie, że jak raz zdradził to zdradzi ponownie, ale ja wierzę, że akurat moj mąż tego nie zrobi. Spytacie dlaczego? Znam powody dla których to zrobił, ja nie musiałam się jak większość kobiet zastanawiać czemu? Dlaczego? Wiem i rozumiem. Widziałam jak cierpiał gdy o wszystkim się dowiedziałam. Bolało go równie mocno jak mnie. Postanowiłam odejść. Omówiliśmy sprawę rozwodu, alimentów, podziału majątku. Związałam się z innym mężczyzną. Ba. Zakochałam się i było fantastycznie. Teraz mój mąż i tamten facet się przyjaźnią. Nie wymagam by ktoś w to uwierzył, a tym bardziej zrozumiał, bo nawet nasi psychologowie, stwierdzili, że jeszcze nigdy nie mieli takiego przypadku. I byli w szoku jak to sobie wszystko przepracowaliśmy. Mój mąż walczył, cały czas walczył bym do niego wróciła. I oto jestem. Trochę poobijana, skołowana, ale patrząca w przyszłość z optymizmem. To, że miewam huśtawki nastrojów, lepsze i gorsze dni jest naturalne. Z każdym tygodniem jest lepiej. Wiem jakie są nasze uczucia tu i teraz, czy nie zmienią się w przyszłości tego nie wiem?
63 2017-04-25 08:33:16 Ostatnio edytowany przez Przyszłość (2017-04-25 08:51:54)
...
starr,
Wydaje mi się, że wykorzystałeś wypowiedzi 2rank dla poparcia swoich poglądów i tyle. Masz do nich prawo, a jakże. Jednak pewnym nadużyciem jest budowanie na podstawie doświadczeń jednej zdradzaczki, która na dodatek unika jak ognia wglądu i pracy nad sobą, uogólnionych sądów. To forum jest zresztą naszpikowane historiami, w których nie ma happyendów, stąd można odnieść mylne wrażenie, gdyż nie jest to reprezentatywna próba.
Mamrotek,
Jesteś w stanie przyjąć informację, że na publicznym forum internetowym ludzie zdecydowanie częściej dzielą się swoimi bolączkami, nieszczęściem, zniechęceniem i wątpliwościami niż szczęściem, które przeżywają w realu z bliskimi sobie ludźmi? Bo mam wrażenie, źe to jednak tak wygląda. Gdybym tylko zaczęła tutaj pisać o tym, że zdrada pozwoliła mi i mojemu mężowi na odrodzenie i przewartościowanie swojego życia, to pojawi się cały tłumek osób, które zaczną to w najróżniejszy sposób podważać i przeinaczać. Przerabiane to było tutaj wielokrotnie, dlatego osoby, które wyszły na prostą, albo nawet WRESZCIE rozkwitły ewakuują się do życia realnego.
Zdaję sobie sprawę, że zdrada zadrą tkwi w Twoim sercu i trudno Ci teraz uwierzyć, że to się zmieni, ale ja zdradę i towarzyszący jej niezaprzeczalny ból porównuję do bólów porodowych, które mimo, że BYŁY przyczyną cierpienia, to tracą na znaczeniu, gdy trzymasz w ramionach dziecko. Część kobiet mówi po porodzie, że nigdy więcej, a sama wiesz, że jednak to mija , chociaż są kobiety, która biorą to sobie do serca i trzymają się w postanowieniu. Podobnie jest ze zdradą. Może ona pozbawić złudzeń raz na zawsze i "nauczyć" tkwić w emocjonalnym otępieniu lub emocjonalnej nadwrażliwości (poczytaj o pułapce niewybaczalnej krzywdy), albo stać się punktem zwrotnym w Twoim życiu, od którego będziesz świadoma, czego chcesz i czego nie chcesz. I nie ma znaczenia, czy nadal będziesz z tym samym partnerem, czy nie, bo zmieniasz się Ty a Twój partner albo zgra się z Tobą, Twoimi potrzebami i oczekiwaniami, albo nie będzie w Twoim świecie dla niego miejsca i zrozumiesz, że nie ma sensu "marnować" Twojego czasu i przestrzeni dla kogoś, z kim Ci nie po drodze.
Edycja:
Jeszcze słówko na temat preferencji związanych z byciem zdradzonym zamiast porzuconym. W tym przypadku myślę, że to często ma miejsce. Bardzo współczuję tym osobom, którym jest to bliskie. Najczęściej oznacza to, że te osoby przeżyły już kiedyś ból porzucenia (niekoniecznie fizycznego, bo np. były TYLKO zaniedbywane emocjonalnie, pozostawione same sobie), który wraca w trudnym momencie i kumuluje się z bieżącymi odczuciami. Taka kumulacja dawnych i bieżących emocji musi być potwornie bolesna. Ludzie zrobią wiele, żeby chronić się przez tak silnym i dojmującym bólem.
Mamrotek,
Jesteś w stanie przyjąć informację, że na publicznym forum internetowym ludzie zdecydowanie częściej dzielą się swoimi bolączkami, nieszczęściem, zniechęceniem i wątpliwościami niż szczęściem, które przeżywają w realu z bliskimi sobie ludźmi? Bo mam wrażenie, źe to jednak tak wygląda. Gdybym tylko zaczęła tutaj pisać o tym, że zdrada pozwoliła mi i mojemu mężowi na odrodzenie i przewartościowanie swojego życia, to pojawi się cały tłumek osób, które zaczną to w najróżniejszy sposób podważać i przeinaczać. Przerabiane to było tutaj wielokrotnie, dlatego osoby, które wyszły na prostą, albo nawet WRESZCIE rozkwitły ewakuują się do życia realnego.
No niestety masz rację. Czytałam wiele wątków gdzie zamiast wsparcia autor otrzymywał wiele negatywnych, dołujących wypowiedzi. Rozumiem też, że są osoby, którym się udało i zniknęły stąd do realnego życia. Uważam jednak, że to trochę samolubne z ich strony. Bo jeśli opowiadało się na forum swoją historię, czerpało się wsparcie to powinno się też potem gdy się już udało informować o tym innych. Tak zwyczajnie ku pokrzepieniu serc...
65 2017-04-25 08:56:52 Ostatnio edytowany przez Przyszłość (2017-04-25 09:00:49)
No niestety masz rację. Czytałam wiele wątków gdzie zamiast wsparcia autor otrzymywał wiele negatywnych, dołujących wypowiedzi. Rozumiem też, że są osoby, którym się udało i zniknęły stąd do realnego życia. Uważam jednak, że to trochę samolubne z ich strony. Bo jeśli opowiadało się na forum swoją historię, czerpało się wsparcie to powinno się też potem gdy się już udało informować o tym innych. Tak zwyczajnie ku pokrzepieniu serc...
To nie jest tak zwyczajnie dla pokrzepienia serc. Kiedyś sama to zrozumiesz, mam nadzieję
Każdy ma obowiążek dbania o siebie i swoje samopoczucie. W mojej opinii to prędzej przejaw zdrowego egoizmu, że ludzie znikają stąd, gdy stają się silniejsi, choć rozumiem, źe niezgodne z Twoimi aktualnymi oczekiwaniami . Nie ma nic dobrego w taplaniu się w bólu, złości, żalu i smutku. Mnie samej już dawno by tu nie było, gdyby nie ekipa z zaprzyjaźnionej kafejki