Proponuję wymixować się z tego układu. Facet ma swoje stado któremu przewodzi mamusia. A że ma też swoje lata, marne szanse na wyplenienie. Ty do stada nie należysz, przyjmą Cię jak uznasz władzę przewodnika- teściowej. Hierarhia ustalona.
67 2017-03-15 13:14:12 Ostatnio edytowany przez gagatka0075 (2017-03-15 13:16:25)
EeeTam napisał/a:Przyznam, że w całej tej sprawie nie ogarniam tylko jednego - po jakiego grzyba on z nią mieszka. Po co mu roszczeniowa, kłótliwa księżniczka, która nic w związku nie daje.
Dokładnie to samo mnie zastanawia.
manipulacja sexem, roszczeniowość, nadęte ego.....
Bo nie "on mieszka z nią", tylko ona u niego, przeniosła się, jeśli dobrze rozumiem, z innego miasta. Może to jego zachowanie jest jakąś aluzją chęci zakończenia związku, ale ona nie kuma, a on nie ma serca powiedzieć jej wprost i wyrzucić na bruk.
Beyond, ale ona przecież nie ma problemu z tym, że mamusia daje jedzenie, tylko z tym, że on jej się z nią tym jedzeniem nie dzieli. Ale że i zakazu nie było, mogłaby po prostu się poczęstowac i jego reakcją dopiero ewentualnie się martwić.
Ja sięchyba mogę założyć, jaka by była jego reakcja, gdyby się poczęstowała...
Jak ja przywożę wałówę z Polski, to mówię: Mamy pierogi. Mamy=my mamy. A tu, jak dobrze pamiętam, brat przywozi żarcie dla swojego brata i jej chłopak ani raz nie zaprasza jej do jedzenia, ani raz nie mówi: No to mamy pyszne obiadki przez kilka dni. Zamiast tego siada i żre sam, odrzuca jej kuchnie póki pierożki mamusi są.
Gorzej niż współlokatorzy, bo jak miałam współlokatorkę, z którą się lubiłyśmy, to też zdarzało się podzielić jedzeniem. A u nich wszystko osobno, seksu nie, wspólnego jedzenia nie, zakupy chyba też na nie... Po co oni się męczą?
Nie wiem, dlaczego oni jeszcze są razem, bo ja bym czegoś takiego nie zniosła...
CatLady napisał/a:Wchodzi też o wrogo nastawioną rodzinę, której on nie umie ustawić
A dlaczego on ma ustawiać swoją rodzinę, skoro cały spór zaczęła autorka wątku? Zacytuję:
Pokłóciliśmy się kiedyś [z jego bratem] - w zasadzie o pierdołę. Ja się wobec niego zachowałam nietaktownie.
.
Wiesz, jak już cytujesz, to cytuj dokładnie, nie manipuluj faktami, cytując pół zdania. To było tak:
Ja się wobec niego zachowałam nietaktownie, ale zanim to wyszło, przedstawiłam sprawę i go przeprosiłam. Dało mu to powody, by po mnie jeździć. i pokazywać, tam gdzie mógł, swoją pozycję władzy. Mój K. nie reagował.
Zauważyłeś? Pokłóciła się z jego bratem, przeprosiła, po czym brat poczuł się górą i zaczął po niej jeździć, na co szacowny "chłopak" autorki nie reagował. Kłótnie się zdarzają, ale czy to jest powód, by potem regularnie traktować kogoś jak kupę? Gdybym ja miała problem z rodziną faceta, to też oczekiwałabym, by mój facet starał się łagodzić konflikt, a sama starałabym się traktować wszystkich z szacunkiem. Lubić się nie musimy, ale przez sam fakt, że to mój facet, a to jego rodzina. Tutaj brat nie umiał sobie odpuścić, pomyśleć, że to jest dziewczyna jego brata i dać spokój. Pokłócili się, przeprosiła, koniec sprawy.
No wlasnie, tez nie rozumiem jak mozna pozwalac na to, zeby ktos z rodziny jezdzil po partnerce. Rozumiem, ze nie kazdy musi sie lubic i zdarza sie, ze ludzie palaja do siebie ewidentna niechecia, ale po pierwsze dorosli, dojrzali ludzie potrafia sie opanowac i zachowywac grzecznie, a po drugie kochajacy partner nie siedzi obojetnie jak jego kobiete obrazaja.
Ja nie lubie swojej szwagierki, z wzajemnoscia zreszta, ale jak jedziemy odwiedzac rodzine, to i prezent przyniesiemy i zawsze gdzies ich zaprosimy. Nie wyobrazam sobie sytuacji, zeby w towarzystwie szwagierka zaczela po mnie jezdzic, a moj facet siedzial jak kloc.
71 2017-03-15 14:59:32 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2017-03-15 15:21:11)
No wlasnie, tez nie rozumiem jak mozna pozwalac na to, zeby ktos z rodziny jezdzil po partnerce. Rozumiem, ze nie kazdy musi sie lubic i zdarza sie, ze ludzie palaja do siebie ewidentna niechecia, ale po pierwsze dorosli, dojrzali ludzie potrafia sie opanowac i zachowywac grzecznie, a po drugie kochajacy partner nie siedzi obojetnie jak jego kobiete obrazaja.
Ja nie lubie swojej szwagierki, z wzajemnoscia zreszta, ale jak jedziemy odwiedzac rodzine, to i prezent przyniesiemy i zawsze gdzies ich zaprosimy. Nie wyobrazam sobie sytuacji, zeby w towarzystwie szwagierka zaczela po mnie jezdzic, a moj facet siedzial jak kloc.
Można, bo hierarchia jest taka, ze brat jest wyżej niż dziewczyna. To naprawdę nie jest do rozbicia, przepracowania czy obgadania. Dziewczyno , - odejdź, wiem że to głupio tak wprost pisać komuś na forum- ale Ty nie masz szans tego zmienić. Że czasem Ci przygotuje coś do jedzenia?pomoże.. zauważ czy robi to wtedy gdy tego chcesz Ty, czy wg własnego widzimisię? To nie jest żaden spór o jedzenie, to pokazywanie Twojego miejsca w hierarchii. Walczysz jak możesz, może podświadomie seksem- ale to żadne wyjście. Ciesz się , że dostałaś jak na tacy ten jasny symptom waszych układów, bo mogłabyś bezskutecznie walczyć latami i tego nie dostrzec.
72 2017-03-15 15:09:36 Ostatnio edytowany przez gagatka0075 (2017-03-15 15:12:11)
Po pierwsze: pisała, że czasem ją bronił.
Po drugie: nie jest łatwo być w centrum sporów między partnerką a rodziną, i to też należałoby zrozumieć. Także gdy spór zaczął się z jej winy. I nawet, gdy zachowanie matki czy brata jest nie w porządku. Bo to dorośli ludzie i niech sami sobie to wyjaśnią lub się po prostu unikają, jeśli są tak trudni, że nie potrafią zachowywać się dojrzale. On chce żyć dobrze i z nimi, i z nią. Nie muszą się lubić, partnera nie wybiera się pod tym kątem, choć idealnie byłoby, gdyby jakoś się między nimi układało.
Ja na jego miejscu też machnelabym na to ręką, absolutnie w ramach protestu nie posuwalabym się do odmawiania jedzenia mamusi czy niewpuszczania brata do mieszkania :-) Może jeszcze przekornie zapowiedziałabym obu stronom, że jeśli mnie kochają, mają zawrzeć pakt o nieagresji, kochać siebie wzajemnie nie muszą.
73 2017-03-15 15:15:28 Ostatnio edytowany przez Beyondblackie (2017-03-15 16:00:10)
Ela, juz chyba od pierwszego posta w tym watku pisalam, ze problem jest w tym, ze wiezi tego faceta z mamunia (i generalnie swoja rodzina) sa o wiele silniejsze niz wiez z Autorka. Masz racje piszac o tej hierarchii: na gorze jest mamuska, potem jest brat, a gdzies na szarym koncu dziewczyna. On nawet nie rozumie, ze dla 30letniego konia, to jest porabane. Tak wiec nie widzi dlaczego mialby sie dzielic frykasami z domu, a jezeli juz to robi to jest taki jakis paczek na odczepnego.
Tez to czarno widze, bo ciezko wyobrazic to sobie jako zwiazek.
Gagatka, co do tego, ze nie reaguje na chamskie zachowania brata, to vide co napisalam powyzej i na co jeszcze lepiej zwrocila uwage Ela. Dla niego brat jest bardziej wart szacunku, nawet jak sie zachowuje jak buc, niz jego kobieta. Tu nie chodzi o to, ze powinien zabronic bratu odwiedzin ani robic jakies ostre akcje, ale wypadalo by, zeby JAKOS reagowal. Przynajmniej powinien grzecznie bratu zwrocic uwage, ze nie ma checi znosic ponizania swojej dziewczyny.
74 2017-03-16 01:02:29 Ostatnio edytowany przez EeeTam (2017-03-16 01:07:10)
gagatka0075
Bardzo trafnie, a dodam, że odwet w postaci przymusowego celibatu jest tak durny, że aż w głowie się nie mieści. To jak zabijanie muchy na szybie cegłą. Ona, kiedy podjęła taką decyzję, jednocześnie zadecydowała o zakończeniu ich związku. Pytanie: dlaczego nadal mu siedzi na głowie, nie wyprowadzi się i zamęcza go roszczeniami.
CatLady
A gdzie ty widzisz manipulację? Odniosłem się tylko do tego, kto zaczął awanturę. A że go przeprosiła... Przeprosiny mają to do siebie, że nie muszą być przyjęte. A dlaczego on się słabo (bo nie to, że wcale) za nią wstawia. Ja w sprawie furiatki, która po kłótni z moim bratem mnie odstawiła od łóżka, palcem bym nie kiwnął. Inna rzecz, że po takiej demonstracji odczekałbym może z tydzień i poprosił panią o wyprowadzenie się.
Eetam, mam szwagierke, ktorej nie trawie: ksiezniczka, ktora mysli, ze jest krolowa intelektu i proboje manipulowac kazdym spotkaniem by byc w centrum zainteresowania. Kobieta wk**wia mnie tak, ze zeby zaciskam jak musze sie z nia zobaczyc. Mimo to, nie wyobrazam sobie, zeby przy okazji tych spotkan po niej jezdzic jak po lysej kobyle. Moj facet tez jak klocek by nie siedzial gdyby mnie publicznie obrazala. Jestesmy dojrzalymi ludzmi, ktorzy potrafia sie opanowac i co wazniejsze, dbamy o samopoczucie drugiej strony. Tak ze ani ja nie chce sklocic narzeczonego z bratowa ani on nie chce by bratowa miala ze mna spiecia. W koncu widzimy ja dwa razy do roku i nie jestesmy z nia w zwiazku.
Tego wlasnie brakuje u Autorki. Brat sobie hasa i dokopuje, a jej facet siedzi jak pieniek i nic nie robi.
Nie wyobrażam sobie, tak normalnie technicznie, że przywożę sobie jakies jedzenie, jem je potem a mój partner siedzi i patrzy, a ja go nie częstuję. Dziwne.
Nie wyobrażam sobie, tak normalnie technicznie, że przywożę sobie jakies jedzenie, jem je potem a mój partner siedzi i patrzy, a ja go nie częstuję. Dziwne.
Bo normalny czlowiek nie potrafi sobie tego wyobrazic.
No popatrz, tesciowa przynosi ciasto i jedza je z Twoim mezem nie oferujac Ci ani kawalka. Przeciez to patologia. Zwyczajnie jak sie wiktualy do domu przynosi, to wiadomo, ze sa prezentem dla wszystkich. Tylko, ze w rodzinie partnera Autorki oni sa jak plemie, ktore krzywym okim patrzy na kazdych spoza stada, a wiec obmurowuja jedzenie i wykluczaja z towarzystwa.
Autorko, z tego co piszesz wynika, że nie prowadzicie wspólnego gospodarstwa domowego, chociaż mieszkasz od dwóch lat u partnera, bo każde z was ma swoją póŁkę w lodówce. Mam jeszcze pytanie, jak wygląda sprawa pŁatności za mieszkanie, prąd, TV, środki czystości...itd...itp...?
I dalej, jaki jest między wami podziaŁ w zakresie prac porządkowych w mieszkaniu,... a kubki po herbacie każde z was sobie myje?
79 2017-03-16 09:01:45 Ostatnio edytowany przez gagatka0075 (2017-03-16 09:04:58)
Gagatka, co do tego, ze nie reaguje na chamskie zachowania brata, to vide co napisalam powyzej i na co jeszcze lepiej zwrocila uwage Ela. Dla niego brat jest bardziej wart szacunku, nawet jak sie zachowuje jak buc, niz jego kobieta. Tu nie chodzi o to, ze powinien zabronic bratu odwiedzin ani robic jakies ostre akcje, ale wypadalo by, zeby JAKOS reagowal. Przynajmniej powinien grzecznie bratu zwrocic uwage, ze nie ma checi znosic ponizania swojej dziewczyny.
Moim zdaniem nie wtrącenie się nie zawsze jest tożsame z tym, że się partnerki nie kocha czy nie szanuje, to tylko zdrowy rozsądek każe nie opowiadać się przeciw któremuś. Przecież obie te osoby są mu bliskie. A partnerce/partnerowi nie należy się obrona z automatu, bo nadrzędne jest dla mnie, kto w tym sporze tak naprawdę ma rację.
Jeśli wiem, że partnerka jest przewrażliwiona, egzaltowana, i ma tendencję do wyolbrzymiania, lub jeśli obie strony sporu nie mają racji i są niereformowalne, zachowałabym neutralność, bo wtrącenie może się źle skończyć. Jeśli partnerka atakowana jest niesłusznie i chamsko, faktycznie warto interweniować. Ale szczerze, moim zdaniem, tu zachodzi pierwszy przypadek.
Pomijam fakt, że traktuję partnera jak dorosłego i nie robię za jego adwokata czy bodyguarda Sam zacznie, to niech się sam broni. No chyba ze dojdzie do rękoczynów, wtedy trzeba ich rozdzielić.
Tutaj nie chodzi o kwestię dostępu do żywności "z zewnątrz".
Para, o której mówi Autorka, że rzekomo tworzy związek z tym maminsynkowatym gościem, owego związku nie tworzy.
To jakieś qui pro quo, w którym jedynym ożywczym elementem jest ów chamski "szwagier" Autorki.
Żyją jak współlokatorzy jedynie. Bo i seksu nie ma a i rycerskości w "obronie czci".
Moim zdaniem, Autorka powinna samą siebie zapytać, po co tkwi w takiej dziwnej relacji, skoro religijne zakazy w jednej sprawie są dla niej nie do przeskoczenia, zaś w drugiej żąda chrześcijańskiego "podziel się" od człowieka, który być może ma własne spojrzenie na taki stosunek do bliźniego. Diametralnie różne od jej widzenia związku nieformalnego?
Tutaj nie chodzi o kwestię dostępu do żywności "z zewnątrz".
Para, o której mówi Autorka, że rzekomo tworzy związek z tym maminsynkowatym gościem, owego związku nie tworzy.
To jakieś qui pro quo, w którym jedynym ożywczym elementem jest ów chamski "szwagier" Autorki.
Żyją jak współlokatorzy jedynie. Bo i seksu nie ma a i rycerskości w "obronie czci".
Moim zdaniem, Autorka powinna samą siebie zapytać, po co tkwi w takiej dziwnej relacji, skoro religijne zakazy w jednej sprawie są dla niej nie do przeskoczenia, zaś w drugiej żąda chrześcijańskiego "podziel się" od człowieka, który być może ma własne spojrzenie na taki stosunek do bliźniego. Diametralnie różne od jej widzenia związku nieformalnego?
Bo podejście do seksu nie jest tu przyczyną, tylko objawem, narzędziem walki o swoje miejsce. To nigdy nie jest dobra droga w związkach, operacja się udaje, ale pacjent umiera.
CatLady
A gdzie ty widzisz manipulację? Odniosłem się tylko do tego, kto zaczął awanturę. A że go przeprosiła... Przeprosiny mają to do siebie, że nie muszą być przyjęte.
Manipulacja była w tym, że wyciąłeś sobie pół zdania, które pasuje do Twojej opinii - że ona zaczęła. Skoro zaczęła, to ma.
Owszem, przeprosiny nie muszą być w teorii przyjęte. Każdy ma prawo do końca życia zachowywać się jak naburmuszony, obrażony dzieciak, albo jak jaśnie wielmożny pan, którego śmiertelnie obrażono. Tylko po co? Trzeba też umieć rozróżnić sytuacje: bywa tak, że ktoś nam tak dopiekł, że nie da rady mu wybaczyć, ale chowanie urazy, bo ktoś kiedyś zachował się nietaktownie, obrażanie się, dokuczanie tej osobie, mimo że przeprosiła, jest żałosne i bardzo niskich lotów. Zauważyłam też, co się czasami zdarza: ktoś kogoś obrazi i nie przeprosi, wtedy ten obrażony siedzi cicho, omija tego drugiego, ale nie daj boże w tej sytuacji przeprosić - wtedy temu obrażonemu odwala, czuje się górą, uważa, że ma prawo do zemsty. Bardzo burackie, ale częste zachowanie.
Na miejscy autorki oczekiwałabym, że mój partner zainterweniuje. Nawet jeśli nie chce się opowiadać po żadnej ze stron, powinien ochrzanić oboje. Powiedzieć: słuchaj, to jest moja dziewczyna/mój brat, oczekuje od Was wzajemnego szacunku, kochać się nie musicie, ale zachowujcie się grzecznie wobec siebie. Chociaż, w sumie jak tak myślę, to to jest żenujące, żeby musieć dorosłym ludziom mówić takie rzeczy. Gdyby mój partner nie interweniował, a tamten zamierzał po mnie jeździć bez końca, to wymiksowałabym się z tego układu. To nie jest związek. Oni się okopali po swoich stronach i walczą. Ona seksem, a on żarciem. Nie widzę celu kontynuacji tego czegoś. Nie wiem, co ona tam jeszcze robi. Honoru za grosz...
Ja się przeniosłam do jego miasta i wprowadziłam do niego.
Tak, wie, dlaczego nie ma seksu, wolałby, żeby był, chce, żeby był, ale respektuje mnie.
Nie chodzi mi o to, aby rozwiązać przez forum wszystkie problemy między nami - chodziło mi o Waszą opinię odnośnie wątku, który opisałam powyżej. Uważacie, że skoro nie ma seksu to się na mnie mści sprawiając mi ból? Że kobieta ma dawać, kiedy pan sobie zażyczy, a jak już nie da, to może być traktowana bez szacunku?
Proszę o Wasze opinie odnośnie opisanego wątku i z góry dziękuję.
Wiesz, tu nie chodzi o mszczenie się, tylko jedno może być z drugim powiązane.
Dla faceta związek = seks. Jak nie ma seksu to związek upada. Facetowi o wiele bardziej doskwiera jego brak i może być Ci to ciężko wytłumaczyć. Ty podjełaś sobie decyzję z jakiś dziwnych religijnych powodów i jeszcze jakiś? (jeszcze nie doczytałem czy zdradziłaś o co chodzi?) A co z nim? Kobietom o wiele łatwiej jest zrezygnować z seksu. Myślałaś o nim? Czy respektujesz jego potrzeby?
I wyobraź sobie, że dla niego związek upada, wszystko trzeszczy, a Ty jescze masz pretensje bo on sobie zjadł ulubione jedzenie z domu i o Tobie nie pomyślał. Jeżeli się nie układa, to mógł nawet nieświadomie nie pomyśleć o Tobie. Może czuć się pokrzywdzony, więc mniej się stara i nie przejmuje aż tak dzieleniem itp. No ale jednak pisałaś, że ostatnio zrobił dla Was wszystkich jedzenie, więc nie jest aż tak źle. Myślę, że to właśnie ten Twój największy problem, czyli brak dzielenia się może być tylko skutkiem większych problemów w związku.
Poniekąd znam problem z autopsji. Na początku mojego związku z byłym mężem było mnóstwo akcji typu "Pijesz moją colę?!"
Szybko jednak rozwiązałam problem. Zrobiłam obiad, usiadłam do stołu i jadłam sama, nie zostawiając w garnkach nawet okrucha. Jakież było jego zdziwienie kiedy w spokoju konsumowałam makaron ze szpinakiem stwierdzając, że nie rozumiem co go tak dziwi. W końcu jem MÓJ obiad.
Nie rozumiem takiego postępowania. Jak można mieć osobne półki w lodówce będąc w związku? Jak można nie dzielić się z ukochaną osobą jedzeniem? To dla mnie jeden z większych sposobów na okazanie drugiej osobie miłości i szacunku. Niby "głupie żarcie" ktoś by rzekł, a jednak przysparza tylu trosk.
calineczko2 Twój facet, to egoista..Nie rokuje to przyszłościowo dla Ciebie dobrze.Zastanów się poważnie nad tym, czy chcesz resztę życia z nim spędzić.Bo potem będziesz żałować, lepiej dokonaj właściwego wyboru.Mężczyzna, który kocha swoją połóweczkę dba o nią i troszczy się...A nawet sam odda swoje jedzonko dla ukochanej.
Jesli chodzi o jedzenie, to miałam problemy jedynie ze współlokatorami na studiach. A mężowi raczej sama gotuje i z tego co widzę, to jest zadowolony.
Jesli chodzi o jedzenie, to miałam problemy jedynie ze współlokatorami na studiach. A mężowi raczej sama gotuje i z tego co widzę, to jest zadowolony.
Ja gotowałem swojej żonie ale to nie pomogło
calineczka2 napisał/a:Ja się przeniosłam do jego miasta i wprowadziłam do niego.
Tak, wie, dlaczego nie ma seksu, wolałby, żeby był, chce, żeby był, ale respektuje mnie.
Nie chodzi mi o to, aby rozwiązać przez forum wszystkie problemy między nami - chodziło mi o Waszą opinię odnośnie wątku, który opisałam powyżej. Uważacie, że skoro nie ma seksu to się na mnie mści sprawiając mi ból? Że kobieta ma dawać, kiedy pan sobie zażyczy, a jak już nie da, to może być traktowana bez szacunku?
Proszę o Wasze opinie odnośnie opisanego wątku i z góry dziękuję.
Wiesz, tu nie chodzi o mszczenie się, tylko jedno może być z drugim powiązane.
Dla faceta związek = seks. Jak nie ma seksu to związek upada. Facetowi o wiele bardziej doskwiera jego brak i może być Ci to ciężko wytłumaczyć. Ty podjełaś sobie decyzję z jakiś dziwnych religijnych powodów i jeszcze jakiś? (jeszcze nie doczytałem czy zdradziłaś o co chodzi?) A co z nim? Kobietom o wiele łatwiej jest zrezygnować z seksu. Myślałaś o nim? Czy respektujesz jego potrzeby?
I wyobraź sobie, że dla niego związek upada, wszystko trzeszczy, a Ty jescze masz pretensje bo on sobie zjadł ulubione jedzenie z domu i o Tobie nie pomyślał. Jeżeli się nie układa, to mógł nawet nieświadomie nie pomyśleć o Tobie. Może czuć się pokrzywdzony, więc mniej się stara i nie przejmuje aż tak dzieleniem itp. No ale jednak pisałaś, że ostatnio zrobił dla Was wszystkich jedzenie, więc nie jest aż tak źle. Myślę, że to właśnie ten Twój największy problem, czyli brak dzielenia się może być tylko skutkiem większych problemów w związku.
Nie zgodzę się.
Skoro dla Ciebie związek to tylko seks to współczuje Twojej partnerce.
Seks jest ważny ale nie najważniejszy. Są choroby, problemy, niechęci....
Jeżeli sprowadzasz wszystko do seksu to niestety strasznie płytkie wartości prezentujesz...
Dziękuję Wam wszystkim za odpowiedzi. Macie czasem mocno rozbieżne zdania, ale dziękuję za wszystkie, przeczytałam je kilka razy i dały mi wiele do myślenia.
Dziękuję szczególnie tym, którzy wykazali się zrozumieniem, nie zaś manipulacją moich słów, bez względu na to, czy się zgadzali z moimi pogladami czy nie.
Minęło trochę czasu, mniejsze starcia o to jedzenie pojawiły się znowu. To było już wcześniej, tylko, że zawsze po załamaniu, wszystko wracało do normy. Po prostu mam już tego dosyć.
JEszcze raz dzięki za wsparcie.
Dziękuję Wam wszystkim za odpowiedzi. Macie czasem mocno rozbieżne zdania, ale dziękuję za wszystkie, przeczytałam je kilka razy i dały mi wiele do myślenia.
Dziękuję szczególnie tym, którzy wykazali się zrozumieniem, nie zaś manipulacją moich słów, bez względu na to, czy się zgadzali z moimi pogladami czy nie.
Minęło trochę czasu, mniejsze starcia o to jedzenie pojawiły się znowu. To było już wcześniej, tylko, że zawsze po załamaniu, wszystko wracało do normy. Po prostu mam już tego dosyć.JEszcze raz dzięki za wsparcie.
opisz może co się stało i jak to wyglądało to ktoś Ci coś jeszcze poradzi
Jeśli ja wchodzę z pracy do mieszkania, a oni siedzą sobie w kuchni i brat zajada wędlinę mamy, uważam, że powinien mnie mój chłopak poczęstować.
Jak ma t pierogi, które stoją dwa dni w lodówce i znikają, jak nie widzę - powiedzieć chociażby - reszta dla ciebie.
Ludzkość ciągle zaskakuje
Kontynuacja tematu:
Witajcie,
Chciałabym prosić Was o opinię, bo sama tonę w dezorientacji.Chodzi o to, że rodzina (mama, brat i jego dziewczyna) mojego chłopaka mnie lekceważy. Zaczęło się kilka lat temu od drobnostki. Nie chcę przytaczać całej długiej historii tutaj - rozmawiałam z kilkoma osobami i wszystkie potwierdziły mi, że głupota. Nietakt z mojej strony. Zaraz po tym sama się przyznałam do "czynu", przeprosiłam. Ale rodzinka uniosła się dumą. Przepraszałam 4 razy i było na nic. Brat K. jeździł psychicznie po mnie robiąc i mówiąc mi ciągle uszczypliwości oraz msząc się na mnie i robiąc mi na złość. Pech, że byliśmy u brata K. na urlopie. Mieszka we Francji. Mój chłopak dopiero z nim porozmawiał o jego traktowaniu mnie, jak zobaczył, że płaczę i szukam hotelu, by poczekać do końca wyjazdu. Zostałam...
Wróciłam z wyjazdu zupełnie rozbita. Po 2 m-cach byłam gotowa z bratem K. sobie wyjaśnić sprawy, ale przez jakieś 2-3 lata K., mój chłopak, nie pozwolił mi tego zrobić. Dodam, że przyjeżdża 2-3 razy w roku. W końcu nadszedł ten dzień, za zgodą K. porozmawialiśmy sobie. Bez wyzwisk, kulturalnie, ale prosto w oczy i z żalem. Zrobiła się z tego jeszcze większa sprawa, wciągnięta została dziewczyna brata mojego K., ale tak naprawdę obydwie strony miały pretensje o głupoty i urażoną dumę - przeprosiliśmy się, podaliśmy sobie ręce i sprawa się zakończyła.
Pozornie. Kiedy pojechałam do przyszłej teściowej, wtrąciła się ona między nas. Bartek, brat K. się jej poskarżył. Nie mogła mi darować, że miałam pretensje do jej synka. Od tamtej pory do niej nie jeźdżę. Ani ona nie zaprasza, ani ja się nie wpraszam. Minęły kolejne dwa lata.
Problem polega na tym, że kiedy Bartek przyjeżdża do Polski, zatrzymują się u nas. Mieszkanie jest K., ja mieszkam z nim. Zarówno Bartek ,brat K., jak i jego dziewczyna mnie lekceważą, ale ta kobieta bardziej. A co ciekawe, ja jej absolutnie NIC nie zrobiłam!!! Kiedy wchodzi lub wychodzi, nawet nie mówi "dzień dobry" czy "cześć", nawet, jeśli w tym momencie jestem niemalże obok niej, (no, chyba, że jest więcej osób obok mnie, wtedy się odezwie). Kontakt z Bartkiem jest bardzo sztywny. Konczy się na pozdrowieniu.
Ja kilka razy wyszłam z drobną inicjatywą - zapytałam, czy zrobić mu herbaty lub powiedziałam, żeby się poczęstował tym czy tamtym (jej akurat nie było). Od niego nigdy tego nie usłyszałm. Wręcz zdarzyło się, że wszedł do pokoju gdzie byłam z K. i zapytał TYLKO jego, czy zrobić MU kawy, bo przywiózł bardzo dobrą. Ja siedziałam obok....
Największy problem polega na tym, że K. nie reaguje. Nie wie jak i boi się stanąć w mojej obronie, bo boi się konfrontacji z bratem. Uważa, że ma on trudny charakter i boi się, że się przez to pokłócą. Woli, żeby się rozwiązało "samo". Kiedy mu tłumaczę, że "sama" to narasta niechęć i złość, nie mówi nic. Ja nie chcę, żeby się tu ktoś z kimś kłócił - ale chcę, czuć, że chłopak staje w mojej obronie i nie pozwoli im mnie ignorować. Mówię mu, że ja też mam wiele powodów, żeby być obrażona - poniżanie na urlopie, poskarżenie się mamusi, gdy podał mi rękę, ciągłe ignorowanie mnie. Ale mimo wszystko uważam, że to głupie siedzenie każdy w swoim pokoju powinno się zakończyć (oczywiście K. jest raz z nimi raz ze mną). Kilka razy, gdy wszyscy byli w kuchni o czymś żywo rozmawiając, przyszłam do nich. Ale ani oni mnie nie zauważają, ani ja się w ich rozmowy o francuskiej ekonomii nie wtrącam.
To ja mu tłukę do głowy, że to wszystko nie jest normalne, że powinniśmy przy jednym stole siąść i z rodzicami i z bratem. Po roku takiego gadania, zadzwoniła jego mama i mnie zaprosiła do sobie. Pojedziemy zobaczymy.
Ale z bratem i szwagrową poprawy nie ma i jestem tym już bardzo zmęczona. Sprawa ciagnie się kilka lat, poszło o głupotę. Rozważam powiedzieć mu jasno jeszcze raz, że dla mnie ta sytuacja jest nieakceptowalna. I jeśli nie zareaguje na poważnie, po prostu zakończyć ten związek.
Proszę, widzicie tę sytuację z zewnątrz, co o tym sądzicie? Z jednej strony głupio kończyć poważny związek przez brak "dzień dobry", z drugiej, chodzi tu o coś więcej - o bierność K., gdy widzi, że jestem lekceważona i wręcz ignorowanie moich uczuć - dla mnie to trochę jak zdrada emocjonalna. Czy przesadzam?