Od samego początku, w moim małżeństwie było nie tak, a jednak tkwię w nim od wielu lat.Już podczas ślubu miałam zwróconą uwagę podczas śpiewania ,,gorzka wódka" ,że za szybko chciałam go pocałować. Na początku byłam wyzywana od suk, p..d , bo mąż źle zaparkował samochód, i dostał mandat, to była moja wina, powód aby mnie wyzwać. Kiedy urodziłam dziecko, tak je opił, że koledzy nie przytomnego przyprowadzili do domu. A jak przyszedł odwiedzić mnie w szpitalu, byłam akurat pod prysznicem, był zły, mówił, że zostawi mi w sali to co dla mnie przywiózł i nie będzie za mną czekał, aż wyjdę. Później był okres spokoju, ojcem był zawsze dobrym, jest cały czas.Kiedy na święta pojechaliśmy do moich rodziców, zostawił mnie tam z malutkim dzieckiem i pojechał do swoich. Wrócił na drugi dzień. Byłam na wychowawczym, pojechałam z dzieckiem na parę dni do siostry, wysłuchałam pretensji teściowej, że zostawiłam męża samego. Innym razem kiedy do mnie przyjechała siostra z dzieckiem, wszystko było ok. dopóki nie zadziała teściowa i się o tym dowiedziała, była strasznie zła, chciała ze mną porozmawiać ale stwierdziła, że skoro mam gości to tego nie zrobi, przekazała tylko, że słodycze które dała, mam dać tylko swoim dziecią i żebym uważała na skarbonkę. (Mieliśmy kiedyś skarbonkę do której wrzucalismy drobne pieniądze, kiedyś odkryłam, że dużo w niej brakuje , jak się później okazało mąż wyciągał z niej na piwo), za dwa dni kiedy znów zadzwoniła i dowiedziała się, że nadal mam gości, jeszcze gorzej się zdenerwowała , usłyszałam tylko ciekawe czy Ciebie ktoś by żywił tyle czasu? Strasznie to było dla mnie przykre, a jeszcze gorzej się poczułam, kiedy powiedziałam o wszystkim mężowi, a On stwierdził, że do niego tego nie mówiła więc koniec tematu, co bym chciała żeby ją opr. Później po kilku latach przyszło na świat nasze drugie dziecko (moje dwa największe szczęścia jakie w życiu otrzymałam )
Wyjechaliśmy na urlop , miało być tak fajnie, a tu codziennie piwka,niezadowolenie. Któregoś razu wieczorem mąż koniecznie chciał wyjść, ja już położyłam młodsze dziecko spać więc wyszedł ze starszą córką, chciałam tylko żeby przy niej już nie pił. To było dla niego dobrym pretekstem aby do końca naszego pobytu, ze mną nie rozmawiać. Kiedy byliśmy na plaży a przychodziła pora obiadowa wkładał dziecko do wózka i odchodził bez słowa zostawiając mnie z kocami, ręczniki, parawan, materacami itd. To były ciężkie czasy, często płakałam. Kiedy byliśmy w jakimś towarzyskie, na moich oczach adorował moje koleżanki a ja robiłam dobrą minę do złej gry. Czułam się taka ponirzana, cierpiałam. Próbowałam z nim rozmawiać, proponowała terapię małżeńską.
Często tu czytam jak są potępiane osoby które zdradziły, ale wierzcie mi, że chociaż sama takie osoby potępiam, to wtedy gdybym miała koło siebie taką osobę, która okazała by mi trochę uczuć, dała jakieś wsparcie i chciała ze mną iść przez życie, to bym od niego odeszła.
Spojrzałam na życie inaczej kiedy wróciłam do pracy, poszłam w śród ludzi, zaczęłam spełniać się zawodowo, przestałam być na jego utrzymaniu. Dzieci urosły, a ja nadal tkwię w tym
,,szczęśliwym" małżeństwie.
Dlaczego? Bo kochałam za bardzo? bo się uzależniła? Bo boje się samotności i wciąż myślę że, On mnie jednak kocha, skoro jest ze mną tyle lat.Chciałabym coś zmienić, ale na to chyba już za późno.
2 2016-11-30 13:53:09 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2016-11-30 13:56:08)
(...) Bo boje się samotności (...)
Teraz nie jesteś samotna? na pewno?
(...) wciąż myślę że, On mnie jednak kocha, skoro jest ze mną tyle lat. (...)
On Cię kocha? W dziwny sposób swa miłość okazuje. Dla wielu osób to objawy i braku miłości, i szacunku.
(...) Chciałabym coś zmienić, ale na to chyba już za późno.
Za późno będzie, gdy w takim stadle umrzesz. Wtedy już nic nie będziesz mogła zrobić. Teraz możesz, rzecz w tym, że decydujesz się stać w tym samym miejscu. Jak to często bywa, bajorko, bo bajorko, śmierdzi, ale jest znajome i wiadomo czym grozi. Po jego opuszczeniu same niewiadome: jak odnaleźć się w świecie godności, szacunku, wolności?
Edycja:
Wątek "Grupa wsparcia dla kobiet kochających za bardzo" to bezcenna lektura. Wpisz tez w wyszukiwarkę hasło "Niebieska Linia", znajdziesz kilka stron poświęconych przemocy, sposobom poradzenia sobie, informacje nt. miejsc, w których możesz znaleźć pomoc i psychologiczną, i prawną.
Wielokropku jeśli ktoś tak długo w czymś tkwi , to się w końcu do tego przyzwyczaja. Może się mylę, może tylko ja tak postępuje, jakoś ciężko mi wyobrazić sobie, że ktoś inny traktował by mnie lepiej.Zawsze chciałam stworzyć trwały związek, taki na całe życie, jak moi rodzice czy dziadkowie. Może pomyślisz, że jestem nie normalna , ale myślę, że ja taką rodzinę stworzyłam (chociaż toksyczna) . W większości małżeństw, różnie się układa, raz jest lepiej raz gorzej i trzeba przetrwać te złe chwile, często iść na kompromis.We dwójkę jest łatwiej i lżej.
Czy nie jestem samotna? Czasami tak, ale nie zawsze.
Efekt gotowanej żaby. Żaba wrzucona do garnka z wrzącą wodą potrafi z niego wyskoczyć, jednak gdy jest włożona do zimnej wody, która jest stopniowo podgrzewana, siedzieć w niej będzie dalej nie zauważywszy tego, że się gotuje.
Nie. Nie jesteś nienormalna. To, że jesteś współtwórcą tej rodziny, nie oznacza, że masz w niej tkwić dalej, skoro sposób traktowania Cię przestał Ci odpowiadać. Możesz też dalej żyć w takim układzie, proponuję byś wtedy przestałą się zasłaniać innym podobnymi rodzinami i powiedziała sobie "tak zdecydowałam, będę dalej tak żyła". Rozumiem też, że po tylu latach trudno jest Ci wyobrazić sobie, że zasługujesz na szacunek, że możesz żyć godnie, że znajdziesz ludzi traktujących Cię jak... człowieka. Dlatego też wyżej wskazałam jeden z wątków oraz informacje, w jaki sposób możesz znaleźć pomoc w realu.
Bardzo mądre są Twoje wypowiedzi, i dają dużo do myślenia.
Czy Ty jesteś może psychologiem?
Jestem Wielokropkiem.
Myśl i podejmij decyzję o tym, jak będziesz dalej żyła.
Poczytałam troszkę o kobietach kochających za bardzo, i jestem jedną z nich.
Jestem osobą która cierpi z powodu takiego traktowania i która się cieszy jak tylko mąż okaże jej odrobinę zainteresowania. Są momenty, że nad tym ubolewam, a są i takie w których nie chcę tego przyjmować do wiadomości. Tłumaczę sobie, że jesteśmy ze sobą tyle lat, mamy dzieci wspólny dom i tak jest dobrze.
Nie narzekałam kiedyś na brak powodzenia, i pamiętam jak byłam traktowana przez swoich partnerów. Przy nich czułam się tą najważniejszą osobą, nigdy nie zostałam upokorzona, wyzwania, czy ponirzona.
Ale cóż sama tak wybrałam.
8 2016-12-01 12:54:22 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2016-12-01 12:55:49)
Wiedziałam kiedy zajrzeć.
Wybór nie jest wyrokiem. Można stwierdzić, że wybór był kiepskim, że zmieniły się warunki, a te obecne, po nieudanych negocjacjach, są nie do przyjęcia.
Można też zasłaniać się tym, że inni też tak żyją, że dokonało się x lat temu takiego wyboru, że czasem jest dobrze, że da się wytrzymać. Można sobie tłumaczyć, że... . Można.
Czytaj dalej o "KKZB"... . Choć nie, nie czytaj. Bo dalej, we wskazanym wątku, jest dużo opowieści kobiet, które zmieniły swój sposób myślenia, które wyszły ze swego 'kochania za bardzo'. Z drugiej strony... znajdziesz też posty kobiet, które zazdrośnie patrząc na te pierwsze nie zmieniły niczego. Jakie wnioski dla siebie wyciągniesz? (To pytanie retoryczne.)
Znasz drogę. To, czy z niej skorzystasz, zależy od Ciebie.
Wielu osobom pomocnym były zdania z mej sygnatury.
Analizuje to swoje życie, zastanawiam się w którym momencie popełniłam błąd. Czasami myślę, że od samego początku, było nie tak. Kiedy się poznaliśmy, byliśmy bardzo młodzi, On po rozstaniu z dziewczyną, swoją pierwszą miłością, która była jego ideałem, tak mi mówił, nieraz myślał, żeby do niej napisać kiedy byliśmy już od dłuższego czasu razem, czy napisał? Niewiem, Ona zaszła w ciąże, wyszła za mąż. My spotykaliśmy się przez parę lat.
Jego mama zaczęła naciskać na ślub (zawsze miała na niego duży wpływ, nie chcę jej tu o nic w tej chwili obwiniać
Skoro było 'nie tak', to dlaczego zdecydowałaś się z nim być? Jakie korzyści dzięki byciu (teraz) z nim masz?
A więc może byłam w jej zastępstwie. Ile ja się przez to wtedy wycierpiałam, ciagle się do niej porownywałam, pytałam go nieraz czy będąc z nią, gdyby
poznał by mnie , to czy by ją zostawił. Nigdy nie powiedział, że tak. Zawsze, że niewie. Skąd może wiedzieć takie rzeczy. Niby tak, ale gdyby naprawde mnie wtedy kochał, to chyba nie musiałby się tak nad tym zastanawiać. Ja kiedy go poznałam, też się z kimś spotkałam, i odeszła, bo uczucie do niego było tak silne, że nie chciałam być wtedy z nikim innym. On widocznie nie czuł do mnie tego samego. Bardzo długo żyłam w jej cieniu, ze świadomością, że jest ze mną bo nie może być z nią. Z czasem przestałam się tym zadreczać.
Zastanawiam się czasami, czy On mnie kiedykolwiek naprawdę kochał. Bo jeśli nie, to też musi się bardzo w tym związku męczyć. Może powinnam go z tego związku uwolnić, żeby chociaż On był szczęśliwy.
Analizuje to swoje życie, zastanawiam się w którym momencie popełniłam błąd. Czasami myślę, że od samego początku, było nie tak. Kiedy się poznaliśmy, byliśmy bardzo młodzi, On po rozstaniu z dziewczyną, swoją pierwszą miłością, która była jego ideałem, tak mi mówił, nieraz myślał, żeby do niej napisać kiedy byliśmy już od dłuższego czasu razem, czy napisał? Niewiem, Ona zaszła w ciąże, wyszła za mąż. My spotykaliśmy się przez parę lat.
Jego mama zaczęła naciskać na ślub (zawsze miała na niego duży wpływ, nie chcę jej tu o nic w tej chwili obwiniać
Zaraz szlag mnie trafi!
Przestań traktować siebie jak podnóżek.
Zacznij siebie cenić. Uwierz, że jesteś wartościowym człowiekiem, że masz takie same prawa jak każdy inny człowiek, w tym Twój mąż, że zasługujesz na szacunek.
Jeśli chcesz odejść, zrób to ze względu na siebie. jeśli chcesz zostać, też zrób to ze względu na siebie.
Analizuje to swoje życie, zastanawiam się w którym momencie popełniłam błąd. Czasami myślę, że od samego początku, było nie tak. Kiedy się poznaliśmy, byliśmy bardzo młodzi, On po rozstaniu z dziewczyną, swoją pierwszą miłością, która była jego ideałem, tak mi mówił, nieraz myślał, żeby do niej napisać kiedy byliśmy już od dłuższego czasu razem, czy napisał? Niewiem, Ona zaszła w ciąże, wyszła za mąż. My spotykaliśmy się przez parę lat.
Jego mama zaczęła naciskać na ślub (zawsze miała na niego duży wpływ, nie chcę jej tu o nic w tej chwili obwiniać
O rany, nie mogę wysłać całej swojej wypowiedzi. Pokazuje się tylko jej część, więc ją tu dopiszę.
Teściowa mówiła, że On tyle piniedzy wydaje na paliwo jak jeździ do mnie. No fakt blisko nie mieszkaliśmy, spotykaliśmy się tylko w weekendy. W końcu doszło do zaręczyn, na których to teściowa ustaliła datę naszego ślubu. Jak teraz o tym myślę, to ja chyba byłam jakaś ułomna. Obecnie sama mam córkę, która jest w tym wieku co ja wtedy, i też ma chłopaka z którym spotyka się od paru lat i tu też teściowa drąży temat ślubu i dziecka. Bo jak tak długo będą zwlekać, to się wszystko może popsuć. Ja myślę, że mając 21 lat jest na to jeszcze czas. Chcę aby to była jej własna, dobrze przemyślana decyzja. Chodź widzę, że jej narazie śluby nie w głowie.
Mam nadzieje, że teraz dobrze mi się wyśle.
Jesteś mądrą osobą. Wiesz, co w życiu jest ważne, i czym kierować się podejmując decyzję o ślubie. Wiesz, jak wspierać swą córkę. Daj sobie szansę.
Z jednej strony zdaje sobie sprawę, jak to wszystko wygląda z drugiej chyba zapuściłam w tym małżeństwie zbyt długie korzenie, aby teraz się z tego wyrwać.
Ostatnio psycholog zadała mi proste pytanie, z jakiego powodu jestem ze swoim mężem? I nie potrafiłam na nie odpowiedzieć. Może boję się, że sama sobie nie poradzę, że się nie pozbieram po rozstaniu. Że to ja będę najbardziej cierpieć, w końcu jesteśmy ze sobą tyle lat. Niewiem czy jestem w stanie zaczynać wszystko od nowa. Nasze życie wygląda tak, jak by mu przeszkadzało, że się do niego odzywam, jak o coś pytam to zazwyczaj odpowiada z wykrzywioną twarzą, ciągle siedzi przy kompie lub telefonie i gra. Jak ma coś posprzątać to znów jest krzywienie, bo on jest zmęczony, można to zrobić później, lub na następny dzień. Robię codziennie po pracy zakupy, jak czasem po niego zadzwonię żeby po mnie wyszedł bo dźwigam ciężkie torby to też jest źle. Myślę czasami aby zostawić go z tym wszystkim, nic nie mówić, wyłączyć telefon i wyjechać na jakiś czas. Tylko jak to zrobić przy dziecku?
Niedawno wpadło mi w ręce/oczy to stwierdzenie:
Mówisz, że możesz - to możesz.
Mówisz, że nie możesz - to nie możesz.
Jaka miłość dopuszcza pogardę? Jest z Tobą, bo mu wygodnie. Bo ma Ciebie na własność.
Niedawno wpadło mi w ręce/oczy to stwierdzenie:
Mistrz Zen Seung Sahn napisał/a:Mówisz, że możesz - to możesz.
Mówisz, że nie możesz - to nie możesz.
Jasne, że wiele mogę. Mogę wziąść rozwód i dalej mieszkać z nim pod wspólnym dachem, mogę się wyprowadzić i mieszkać pod mostem. Nie stać mnie na wynajęcie mieszkania, a on też nie zamierza się wyprowadzać. Fajnie się pisze i komuś doradza, jak samemu się tego nie przeżywa. Nie można żyć chwilą, dziś zostawić wszystko, a dopiero jutro myśleć co będzie dalej.
(...) Fajnie się pisze i komuś doradza, jak samemu się tego nie przeżywa. (...)
Wobec tego wycofuję się z Twego wątku.
Jakiej rady oczekujesz, Lilko? Chcesz, by ktoś Ci powiedział, jak zmienić jego? Nikt Ci tego nie powie. Zwłaszcza, że on chyba nie bardzo jest zainteresowany pracą nad sobą...
Jedyne, co możesz zmienić, to Twoje zachowanie, Twoje reakcje, Twoje odpowiedzi i działania. Tylko trzeba chcieć - tak jak napisała Wielokropek.
Możesz albo znaleźć pracę i się rozwieźć, a potem wyprowadzić, albo zacisnąć zęby i wytrzymywać. Tu nie ma nic innego do wyboru.
Lilka - Ty chyba po prostu nie chcesz odejść ,a wątek założyłaś po to żeby się komuś pożalić ,a nie żeby coś zmienić.
Opiszę Ci fragment mojego życia - dowiedziałam sie w 5 m-cu ciąży ,ze jest zagrożona i muszę leżeć (koszmar) . Mój partner stwierdzil ,ze za dużo od niego wymagam ,że już mnie nie kocha ,zawiózł do moich rodziców i stwierdził ,że on oczywiście do końca życia będzie dbał o mnie i dziecko ,mogę z nim mieszkać ,ale uczucia juz nie ma.
Córkę urodziłam -piękną i zdrową, a jak miała 8 m-cy wyprowadziłam się w sumie tak jak stałam do kawalerki - z moim psem i kotami.
Myślisz,że łatwo było matce maleńkiego dziecka podjąć taką decyzję? A jednak samotność ,którą czułam gdy mieszkałam z nim (bardzo go wówczas kochałam) doprowadziła mnie do depresji więc postanowiłam walczyć o siebie.
Jak to mówią - dla chcącego nic trudnego. Tylko trzeba jeszcze chcieć ,a Ty chyba nie chcesz...
Jakiej rady oczekujesz, Lilko?
Możesz albo znaleźć pracę i się rozwieźć, a potem wyprowadzić, albo zacisnąć zęby i wytrzymywać. Tu nie ma nic innego do wyboru.
Nie jestem osobą bezrobotną, zawsze pracowałam, z przerwami kiedy dzieci były małe i byłam na wychowawczym. Wiem, że mogę się rozwieść, ale niewiem co dalej. To mieszkanie w którym teraz mieszkamy jest nasze ale wcześniej było moje. Kupili mi je moi rodzice, jeszcze przed ślubem, nie wyobrażam sobie, żebym miała je zostawić mężowi a sama wydawać na wynajęcie. On też nie ma zamiaru się wyprowadzać.
A jakiej rady oczekuję? Niewiem.
Lilka - Ty chyba po prostu nie chcesz odejść ,a wątek założyłaś po to żeby się komuś pożalić ,a nie żeby coś zmienić.
Opiszę Ci fragment mojego życia - dowiedziałam sie w 5 m-cu ciąży ,ze jest zagrożona i muszę leżeć (koszmar) . Mój partner stwierdzil ,ze za dużo od niego wymagam ,że już mnie nie kocha ,zawiózł do moich rodziców i stwierdził ,że on oczywiście do końca życia będzie dbał o mnie i dziecko ,mogę z nim mieszkać ,ale uczucia juz nie ma.
Córkę urodziłam -piękną i zdrową, a jak miała 8 m-cy wyprowadziłam się w sumie tak jak stałam do kawalerki - z moim psem i kotami.
Myślisz,że łatwo było matce maleńkiego dziecka podjąć taką decyzję? A jednak samotność ,którą czułam gdy mieszkałam z nim (bardzo go wówczas kochałam) doprowadziła mnie do depresji więc postanowiłam walczyć o siebie.Jak to mówią - dla chcącego nic trudnego. Tylko trzeba jeszcze chcieć ,a Ty chyba nie chcesz...
Bardzo Ci współczuję, że zostałaś tak potraktowana. Na pewno musiało być Ci bardzo ciężko. Zawsze podziwiałam, takie silne kobiety, ja niestety chyba do nich nie należę, brakuje mi odwagi, przed czymś nowym, nieznanym. Boje się, że sobie nie poradzę.
Jeśli mieszkanie było Twoje przed ślubem to po rozwodzie on będzie się musiał wyprowadzić,bo to nie jest WASZE mieszkanie tylko TWOJE.
Nie ma powodu mi współczuć - opisywana sytuacja miała miejsce 11 lat temu Życie gna do przodu -czy jesteśmy na to gotowi czy nie ,a jeśli pozwalamy na to żeby przeciekało nam przez palce -żałujemy.
CatLady napisał/a:Jakiej rady oczekujesz, Lilko?
Możesz albo znaleźć pracę i się rozwieźć, a potem wyprowadzić, albo zacisnąć zęby i wytrzymywać. Tu nie ma nic innego do wyboru.
To mieszkanie w którym teraz mieszkamy jest nasze ale wcześniej było moje. Kupili mi je moi rodzice, jeszcze przed ślubem.
W takim razie ono jest Twoje, bo weszłaś w jego posiadanie przed zawarciem małżeństwa.
brakuje mi odwagi, przed czymś nowym, nieznanym. Boje się, że sobie nie poradzę.
Strach kłamie. Strach wyolbrzymia. Zazwyczaj nie jest aż tak źle, jak mówi strach.
Pracujesz teraz? W jakim wieku są dzieci?
Z tym mieszkaniem to źle napisałam. Rodzice kupili mi mieszkanie przed ślubem, jednak jakiś czas po ślubie zmieniliśmy miejsce zamieszkania, i od tej pory mieszkanie jest nasze wspólne.
Oczywiście, że ja pracuję, nie wyobrażam sobie, abym miała być całkowicie zależna od męża. Jeśli chodzi o dzieci, jedno jest już dorosłe pracuje i studiuje, drugie jeszcze się uczy.
Lilka, napisz proszę precyzyjnie - czy nadal mieszkacie w mieszkaniu kupionym przez twoich rodzców, czy je sprzedaliście i kupiliście inne. Jeśli kupiliście inne, to w jakiej mniej-więcej części to nowe mieszkanie opłaciliście z pieniędzy uzyskanych za sprzedaż mieszkania od rodziców?
Przede wszystkim to idź do prawnika po poradę, masz dokumenty chyba ze sprzedaży poprzedniego mieszkania. Idź z nimi do prawnika i przedstaw swoją sytuację, dostaniesz poradę, będziesz wiedziała na czym stoisz. Twój mąż stosuje względem ciebie przemoc, dzieci na to patrzą, uczą się takiego życia i albo nie będą ciebie szanować, albo jeszcze gorzej będę wieść kiedyś takie same życie z podobnym facetem u boku. Pracujesz to raz, dostaniesz alimenty to dwa, na dziecko drugie 500 tez dostaniesz, jak udowodnisz przemoc to może dostaniesz rozwód z jego winy, a to oznacza, że na siebie tez dostaniesz alimenty. Zresztą alimenty na siebie tez możesz się starać do 5 lat po rozwodzie, na zasadzie pogorszenia warunków życia. Ale to wszystko usłyszysz od prawnika.
Po paru latach małżeństwa sprzedaliśmy mieszkanie i kupiliśmy większe, dokładając do niego pewną sumę pieniędzy. Mieszkanie jest naszą wspólną własnością.
Alimenty bym dostała ale 500 nie dostanę, ponieważ pierwsze dziecko jest już dorosłe, więc to mi się nie należy.
Jeżeli chodzi o dzieci, to bardzo są za mężem, tak samo jak i on za nimi. Zawsze był dla nich dobrym ojcem, wstawał do nich w nocy na równi ze mną, nawet jeśli był po 14 godz pracy. Zabierał na basen, lodowisko do kina. Kiedy były chore, razem ze mną chodził z nimi do lekarza. Wspólnie chodziliśmy razem na spacery, często robiliśmy wycieczki rowerowe. Nigdy niczego im nie odmówił, ojcem jest naprawdę bez zarzutu. Gdyby był jeszcze takim mężem, byliśmy idealnym małżeństwem. Chociaż na zewnątrz, tak większość o nas myślą. Kiedyś, rozmawiałam z córkami na temat rozwodu, młodsza bardzo to przeżyła, strasznie płakała. Bardzo żałowałam , że poruszyłam ten temat, i nigdy więcej do niego nie wracałam. Wiem, że dla nich, byłoby to straszne przeżycie. A One są dla mnie całym światem, największym osiągnięciem jakie w życiu mogłam osiągnąć. I w brew temu co sobie tutaj niektórzy myślą, One czują się z nami szczęśliwe i bezpieczne. Wiem, że tak jest. Nigdy nie szczędziliśmy im swoich uczuć, bardzo często powtarzam im jak bardzo je kocham, One odwzajemniają się tym samym. Często się do nas przytulają i mówią jak się cieszą, że mają takich kochanych rodziców.
Jest mi tylko przykro, że między mną a mężem nie jest tak, jak być powinno. Bardzo bym chciała, czuć się kochana i szanowana . Ale widocznie nie można mieć wszystkiego.
Więc Ty już postanowiłaś - poświęcisz się dla dzieci i będziesz tkwić w tym małżeństwie...
Każdy ma prawo do swoich wyborów i znam takich ,którzy dokonali gorszych.Absolutnie Cię nie potępiam.
Jeśli mogę Ci coś poradzić - znajdź dobrego psychologa i spróbuj odbudować choć część siebie - tak żebyś była jeszcze sobą kiedy dzieci odejdą żyć własnym życiem ,a Ty zostaniesz w "pustym gnieździe"...
Zawalcz trochę o siebie -dzieciom nie zaszkodzisz ,a być może będzie Ci łatwiej żyć.
Powodzenia!
33 2017-01-23 12:39:25 Ostatnio edytowany przez MamaMamusia (2017-01-23 12:46:34)
lilko, wszystko co dzieje sie wokół ma swoje odniesienie w nas samych. Reakcje otoczenia są jak lustro , odbijają nasze wewnętrzne porozumienie z samym sobą, lub jego brak.
Jesteś w tej relacji nie z powodu ponadprzeciętnie rozwiniętej empatii i chęci poświęcenia, ale dla konkretnych korzyści. Innymi słowy - ten związek coś ci daję, w czymś cię uzupełnia.
Za relacją stoi potrzeba, która w twojej ocenie musi być zrealizowana. Oczywiście masz do niej prawo, ale być może warto zastanowić się nad inną drogą jej osiągnięcia.
Spróbuj więc wymienić trzy podstawowe korzyści, które daje ci małżeństwo na dzień dzisiejszy. Niech będą one realne (oparte na faktach), z życia wzięte i łatwe do udowodnienia. Mogą być banalne, np boje sie spać sama dlatego ciesze się , że ktoś jest w nocy obok mnie.Niech nie będą zaprzeczeniami I niech nie dotyczą dzieci Wiem, że to trudne, ale spróbuj wyłączyć na chwile osobowość matki. Spróbuj znaleźć taki moment, kiedy jesteś pewna , że twoje córki sa bezpieczne i szczęśliwe , a potem uruchom i wzmocnij jedynie osobowość żony.
Ten związek wcale nie musi być skreślony (może, ale nie musi). Chciałabym cię namówić , abyś o jego dalszych losach nie decydowała z pozycji ofiary, abyś najpierw wzmocniła siebie jako człowieka, ale i przejęła trochę odpowiedzialności za małżeństwo.
Znam narzędzie, które mogłoby trochę naświetlić twój udział w kryzysie małżeńskim, bo zakładam, ze jakiś jednak jest, ale do tego potrzebuję twojej zgody i z góry ostrzegam, że nie będzie miło i przyjemnie, gdyż oprócz analizy jego podłości, skupimy się też na twoim udziale w tym kryzysie. Jeśli jesteś chętna odpowiedz proszę jak brzmi podstawowy zarzut wobec męża (czyli twoje przekonanie na temat tej relacji) - on mnie nie kocha? on mnie nie szanuje, czy jeszcze coś innego...
Znam narzędzie, które mogłoby trochę naświetlić twój udział w kryzysie małżeńskim, bo zakładam, ze jakiś jednak jest, ale do tego potrzebuję twojej zgody i z góry ostrzegam, że nie będzie miło i przyjemnie, gdyż oprócz analizy jego podłości, skupimy się też na twoim udziale w tym kryzysie. Jeśli jesteś chętna odpowiedz proszę jak brzmi podstawowy zarzut wobec męża (czyli twoje przekonanie na temat tej relacji) - on mnie nie kocha? on mnie nie szanuje, czy jeszcze coś innego...
Możemy spróbować skupić się na moim udziale w tym kryzysie. Jeżeli jest choć mała szansa na ratowanie, tego związku, to chcę ją wykorzystać.
Mój podstawowy zarzut wobec męża, to brak szacunku i jego obojętność względem mnie.
Lilka, nie odbierz tego absolutnie jako namowę do rozwodu - raczej jako inną perspektywę, niż ta, którą naturalnie przyjmujesz. Chodzi mi o to, co będzie najlepsze dla dzieci. Wiedz od razu, że moi rodzice się rozstali, gdy miałam 8-9 lat, więc z jednej strony mówię z doświadczenia, z drugiej, jest to subiektywna opinia, nie żadna prawda absolutna.
Wczesne dzieciństwo wspominam jako bardzo szczęśliwy okres. Nie narzekałam na brak miłości ze strony żadnego z roziców, byłam dzieckiem chcianym, zadbanym i kochanym. Gdy zaczęłam rosnąć, zaczęłam też dostrzegać zgrzyty, rysy na obrazie rodziny - między moimi rodzicami, bo na lini mama-ja i tata-ja wciąż było ok. Te "zgrzyty" były coraz wyraźniejsze, a mi było z nimi coraz gorzej i miały coraz większy wpływ na moje relacje z rodzicami. Rodzice się kłócili i ranili - najpierw rzadko, później częściej, wreszcie regularnie. Ja się czułam dosłownie rozdzierana na kawałki, bo kochałam oboje rodziców, ale też czułam się wobec obojga nielojalna (no bo tato robi przykrość mamie, a mama tacie, więc jakkolwiek na to nie patrzyłam, kochając jedno, krzywdziłam drugie). Szybko doszło to, że mama niezaspokojone potrzeby emocjonalne zaczęła przelewać na mnie - wtedy jeszcze nie rozumiałam tego mechanizmu, ale już instynktownie czułam, że od tej pory jestem odpowiedzialna za mamine szczęście, bo tylko ja jestem jego źródłem. Presja była olbrzymia, choć ja wtedy przyjmowałam to za mój naturalny obowiązek. Byłam więc dobrą córką, świetną uczennicą, średnią koleżanką (przez co ucierpiała moja umiejętność nawiązywania kontaktu z rówieśnikami - wciąż mam z tym problem jako dorosła osoba) - a napięcie rosło i rosło aż pękło na studiach, przeszłam ostry epizod depresyjny, wciąż się leczę, ale obecnie jest to pod kontrolą.
W końcu rodzice się rozstali. Oczywiście, że cierpiałam, choć oni nie zerwali kontaktu z dnia na dzień. Ojciec się wyprowadził - oficjalnie za pracą - i najpierw wracał co tydzień, potem co dwa, potem co miesiąc, potem co dwa, wreszcie przestał wracać. Na pewno to był mniejszy szok. Z drugiej strony on potem jeszcze wracał i znikał kilkukrotnie w odstępach parorocznych, a ja za każdym razem przeżywałam nadzieję, a potem wielki zawód - to akurat był koszmar. Mama została ze mną i uwiesiła się na mnie emocjonalnie jeszcze bardziej (patrz wyżej), ale poza tym była naprawdę dobrą mamą i za wiele rzeczy jestem jej wdzięczna, wiele jej zawdzięczam. Z ojcem zaczęłam sobie odbudowywać relacje dopiero jako dorosła kobieta, obecnie jest ok. - czasem lepiej, czasem gorzej, ale tak po prostu "dobrze" i "normalnie" nigdy nie będzie i z tym się już pogodziłam.
Generalnie, rozstanie rodziców było dla mnie traumą i odchorowałam je dość spektakularnie, choć wcale nie nietypowo. ALE jako dorosła kobieta w trakcie terapii dwie rzeczy wiem na pewno - LEPIEJ, że rodzice się rozstali. Ich związek odchorowałabym dużo bardziej niż rozstanie. Z pewnością dużo gorzej układałyby się moje relacje damsko-męskie, bo wzorce przejęte od rodziców BARDZO się wgryzają w podświadomość dzieci. Ja nasiąkłam podejrzliwością do mężczyzn, brakiem zaufania, ale były to w dużej mierze uczucia "teoretyczne" bo przez większość mojego życia mama nie była w związku, więc znałam tylko jej uczucia i opinie, a nie wyrobiłam sobie własnych przez obserwację. Obserwowałam za to koleżanki, rodziców koleżanek, a z nastolęcym buntem przyszło naturalne odrzucenie wzorców maminych i próba budowania własnych - nie za bardzo było na czym budować, więc nie zbudowałam dobrych (to robię dopiero teraz), ale i nie zbudowałam złych. Gdyby rodzice zostali ze sobą, traktując się jak się traktowali (kompletna wrogość, pretensje, zimna wojna) to zdecydowanie na tej płaszczyźnie miałabym bardziej "zrytą banię".
Po drugie, dużo mniej odchorowałabym to rozstanie, gdyby rodzice nie popełnili pwnych błędów. Mama przelała na mnie swoje emocje - zarówno te niespełnione, związane z miłością i szczęściem, jak i te negatywne, związane z frustracją i pretensjami wobec ojca. Z drugiej strony, ojciec swoimi powrotami i znikaniem robił mi wodę z mózgu. Jako dorosła kobieta, nauczyłam się układać sobie z nimi zdrowe i satysfakcjonujące relacje i dziś z pełną świadomością mogę powiedzieć, że oboje kocham, choć to nie zawsze łatwa miłość. Mimo to, jak ich rozstanie wpłynęło na mnie, mimo całego cierpienia, którego doświadczyłam, nie mam do nich nawet grama pretensji - do żadnego z nich, choć wcale nie uważam ich za "niewinnych". A mimo to, jestem im wdzięczna za ich decyzję.
Czy czułam tak, mając 10-12-15-17 lat? Nie. Wtedy z różna siłą, z różnych powodów, miałam ochotę krzyczeć, fuczeć, gryźć, kopać i ranić tak, jak jak się czułam zraniona. Ale nie będę całe życie dzieckiem, jestem dorosłą kobietą i jako dorosła kobieta zupełnie inaczej na to patrzę.
Także to chcę Ci pokazać, Autorko. Że to, jak ty dziś postrzegasz to, co dla dzieci najlepsze i to jak one same na pewne kwestie reagują, wcale nie musi tak wyglądać, gdy dorosną. A wszystkie dzieci w końcu dorastają.
36 2017-01-24 12:11:55 Ostatnio edytowany przez MamaMamusia (2017-01-24 12:49:18)
MamaMamusia napisał/a:Znam narzędzie, które mogłoby trochę naświetlić twój udział w kryzysie małżeńskim, bo zakładam, ze jakiś jednak jest, ale do tego potrzebuję twojej zgody i z góry ostrzegam, że nie będzie miło i przyjemnie, gdyż oprócz analizy jego podłości, skupimy się też na twoim udziale w tym kryzysie. Jeśli jesteś chętna odpowiedz proszę jak brzmi podstawowy zarzut wobec męża (czyli twoje przekonanie na temat tej relacji) - on mnie nie kocha? on mnie nie szanuje, czy jeszcze coś innego...
Możemy spróbować skupić się na moim udziale w tym kryzysie. Jeżeli jest choć mała szansa na ratowanie, tego związku, to chcę ją wykorzystać.
Mój podstawowy zarzut wobec męża, to brak szacunku i jego obojętność względem mnie.
Ok, tylko najpierw chce sie upewnić, że dobrze sie rozumiemy... ja nie namawiam cie na pracę za was dwoje i na ratowanie tego związku na siłę. chce jedynie, abyś spróbowała najpierw zaistnieć w tym związku w kontekście siły i wpływu. Na razie przedstawiasz siebie jako ofiarę i pewnie własnie taką pozycję przyjmujesz. W związku z tym masz zaburzony obraz tej relacji. Fizycznie ofiara klęczy skulona i spogląda spod czoła. Co więc widzi? no niewiele, prawda? gdyby wstała i sie rozejrzała miałaby obraz całości, ale wtedy musiałaby sie zrównać z oprawcą, czyli stracić swoją "świętość" i niewinność. Mimo że jest to trudne , namawiam cię własnie do spojrzenia całościowego, bo twoje małżeństwo jest pewną całością , całością, w której sa tez emocje, potrzeby i zachowania drugiej strony, bez względu na to jak ich odbiór jest dla ciebie trudny
Dobrze, weźmy najpierw pod uwagę stwierdzenie - Mąż mnie nie szanuje. Zakładam, że jest to twoje wewnętrzne przekonanie, w które głęboko wierzysz.
skoro wiesz, że mąż cie nie szanuje to wiesz też czym jest szacunek, mało tego - wiesz czym jest jego szacunek względem ciebie. Gdybyś nie wiedziała nie miałabyś punktu odniesienia i to przekonanie by nie powstało. To jest strona męża, teraz ty, bo ten punkt dotyczy również ciebie. Ty też nie szanujesz męża (ostrzegałam, że nie będzie łatwo... ), ale wiesz co znaczy twój szacunek wobec niego, bo inaczej także nie miałabyś punktu odniesienia.
Na dodatek każde z was odnosi szacunek do siebie i ma pod tym względem pewną relację z samym sobą. Brzmi pewnie trochę niejasno, więc posumujmy. Twoje przekonanie - mąż mnie nie szanuje - generuje następne punkty. wypisze je teraz:
1. Mąż mnie nie szanuje
2. Mąż mnie szanuje
3 . Ja nie szanuję męża
4. Ja szanuję męża
5. Mąż nie szanuje samego siebie
6. Mąż szanuje samego siebie
7. Ja nie szanuję samej siebie
8. Ja szanuje samą siebie.
Mamy więc nie jedno, a 8 przekonań, z których co najmniej połowa jest wyparta. Twoim zadaniem jest przyjrzeć się im wszystkim, tym wypartym również. punkty 1, 4, 6, i 7 będą proste, pozostałe wręcz przeciwnie, ale spróbuj, dla samej siebie. Zadanie polega na tym aby znaleźć po 3 realne , oparte na faktach i z życia wzięta dowody na prawdziwość każdego z ośmiu punktów. Koniecznym jest ich zapisanie!
Super by było gdybyś zechciała się "wynikami" podzielić, ale rozumiem jeśli wolisz zachować je dla siebie.
Spróbuj bez względu na to jak wielki opór czujesz wobec tego teraz. Uruchom swoją szczerość wobec samej siebie , a efekty również ciebie zaskoczą Nie musisz tego nikomu pokazywać, zrób to tylko dla siebie.
zobaczysz coś więcej niż tylko siebie jako ofiarę.
Proste pytanie, jedna ciężko mi było na nie odpowiedzieć . Zdecydowana łatwiej odpowiedzieć na pytania w których występuje brak szacunku. Pytanie 4 ja szanuję męża, hm ciężko okazywać szacunek osobie, która nie okazuje tego szacunku nam. Na każde z tych pytań można odpowiedzieć . To nie jest tak, że przez te wszystkie lata nie okazujemy sobie szacunku, raz są lepsze chwile raz gorsze. Raz szacunek jest, a raz go nie ma.
Najgorzej boli mnie brak szacunku okazywany w towarzystwie innych osób, jest to dla mnie bardzo upokarzające .
Zdecydowana łatwiej odpowiedzieć na pytania w których występuje brak szacunku.
Oczywiście, ponieważ masz pełną swiadomość braku szacunku, przy jednoczesnej nieśwaidomości faktu istnienia szacunku. W przypadku przekonań wypartych trzeba sie troche przełamać
Pytanie 4 ja szanuję męża, hm ciężko okazywać szacunek osobie, która nie okazuje tego szacunku nam.
reguła wzajemności. Zauważ , że zdanie - ciężko okazywać szacunek osobie, która nie okazuje tego szacunku nam - równie dobrze mógłby wypowiedzieć twój mąż
Na każde z tych pytań można odpowiedzieć
tak. czy udało ci się znaleźć po 3 realne dowody na każde? zapisałaś je?
. To nie jest tak, że przez te wszystkie lata nie okazujemy sobie szacunku, raz są lepsze chwile raz gorsze.
Mam wrażenie, że to jest cos nowego w twoim myśleniu. Nie mówiłaś tak wcześniej o tej relacji. Chyba pierwszy raz uciekasz od genaralizowania w stylu zawsze było źle i zawsze żle będzie
boli mnie brak szacunku okazywany w towarzystwie innych osób, jest to dla mnie bardzo upokarzające .
Jeżeli twoim kolejnym przekonaniem jest mąż - mnie upokarza- zrób z nim to samo co z poprzednim
1.Mąż mnie upokarza
2.Mąż mnie nie upokarza
3.Ja upokarzam męża
4.Ja nie upokarzam męża
5.Mąż upokarza siebie
6.Mąż nie upokarza siebie
7.Ja upokarzam siebie
8. Ja nie upokarzam siebie
Po trzy dowody. Zapisać !
39 2017-02-26 19:11:50 Ostatnio edytowany przez lilka1212 (2017-02-26 19:15:33)
To nie jest dla mnie nic nowego, po prostu nie da się opisać kilkunastu lat w kilku zdaniach. Skupiłam się na tym co mi najbardziej przeszkadzało. Zawsze też doceniałam, to co było dobre w zachowaniu męża, np. Jego podejście do dzieci.
Jeżeli chodzi o brak szacunku okazywany mi przez męża w towarzystwie innych osób, to niestety miało to miejsce kilka razy, jeśli chodzi o odwrotną sytuację, nigdy taka się nie zdarzyła.
Przeczytałam wątek i mam wrażenie, lilka, że nie wiesz, czego chcesz ani dla kogo.
Nie jest ci łatwo, nie jest prosto. Ile w tym twojej winy, ile w tym winy twojego męża, ile w tym winy wychowania, ile winy społeczeństwa - trudno dochodzić na forum. Od tego jest terapia. Do czego można tu dochodzić z pomocą chętnych forumowiczów, to do tego, czego ty chcesz oraz jak to osiągnąć.
No więc - czego chcesz? Ja mam taką swoją fantazję, na bazie tego co napisałaś, że marzy Ci się, żeby to piekło małżeńskie zmieniło się w niebo małżeńskie. I naprawdę chętnie bym ci takie coś darowała, gdyby istniały zaklęcia, które zmienią ludzi i ich podejście do sobie nawzajem.
Ale skoro magicznej księgi nie mam, to co Ci mogę powiedzieć? Że żeby zmienić piekło w niebo trzeba zmienić lokatorów. I mam tu na myśli dwa rodzaje zmienić: albo "wymieniasz" lokatorów, albo ich "przemieniasz w inne osoby".
W stosunku do męża albo przemień męża w takiego, co okazuje ci szacunek, albo zamień męża na takiego, który ci okazuje szacunek.
Albo przemień go w kogoś, kto cię nie poniża, albo zamień na kogoś, kto cię nie poniża.
(Nie widzę trzeciej opcji.)
Mogę, potrafię, umiem, chcę, wybieram, decyduję o sobie, mam prawo, wybrałam - gdybym mogła czegoś ci jeszcze życzyć, to żeby te słowa weszły do twojego słownika na stałe (zamiast utkwiłam, nie mogę, powinnam, muszę).
To nie jest dla mnie nic nowego, po prostu nie da się opisać kilkunastu lat w kilku zdaniach. Skupiłam się na tym co mi najbardziej przeszkadzało. Zawsze też doceniałam, to co było dobre w zachowaniu męża, np. Jego podejście do dzieci.
Podejście do dzieci mówisz...
Ale co to ma wspólnego z twoim małżeństwem? Mylisz jego dwie role - męża i ojca. One wcale nie muszą się zazębiać, tzn można być dobrym ojcem, a fatalnym mężem i na odwrót.
Już kilka postów temu proponowałam ci abyś zastanowiła się jakie korzyści masz z tego małżeństwa ty, jako żona, a nie matka. To że jest dobrym ojcem już wiemy, w tej kwestii nie ma nad czym pracować więc po co akurat na tym sie skupiasz?
Monoceros - daj mi pomysł na to ja przemienić męża w kogoś innego !!!
A na poważnie - serio wierzysz w to , że mamy moc oraz moralne prawo, aby zmieniać kogokolwiek oprócz siebie???
lilka1212 napisał/a:To nie jest dla mnie nic nowego, po prostu nie da się opisać kilkunastu lat w kilku zdaniach. Skupiłam się na tym co mi najbardziej przeszkadzało. Zawsze też doceniałam, to co było dobre w zachowaniu męża, np. Jego podejście do dzieci.
Podejście do dzieci mówisz...
Ale co to ma wspólnego z twoim małżeństwem? Mylisz jego dwie role - męża i ojca. One wcale nie muszą się zazębiać, tzn można być dobrym ojcem, a fatalnym mężem i na odwrót.
Już kilka postów temu proponowałam ci abyś zastanowiła się jakie korzyści masz z tego małżeństwa ty, jako żona, a nie matka. To że jest dobrym ojcem już wiemy, w tej kwestii nie ma nad czym pracować więc po co akurat na tym sie skupiasz?Monoceros - daj mi pomysł na to ja przemienić męża w kogoś innego
!!!
A na poważnie - serio wierzysz w to , że mamy moc oraz moralne prawo, aby zmieniać kogokolwiek oprócz siebie???
a poważniej,
moralnym jest tkwienie w związku, z braku odwagi do zmian??
rozsądnie ujęcie,
"Że żeby zmienić piekło w niebo trzeba zmienić lokatorów. I mam tu na myśli dwa rodzaje zmienić: albo "wymieniasz" lokatorów, albo ich "przemieniasz w inne osoby""
tylko trochę to z pozycji "obsługi hotelowej" aż się ktoś nie "wyprowadzi"
w małżeństwie "wymiana lokatorów"
to mi pachnie zamianą ról, przy okazji zmiany partnera
"ta przemiana w inne osoby" to z której bajki??
Myślę, że wiem czego chcę, a mianowicie kochającej rodziny, męża który mnie szanuje, kocha, troszczy się o mnie na którego zawsze mogę liczyć, o wszystkim porozmawiać, zwierzyć ze swoich problemów, z którym mogę się śmiać i płakać. Męża który mnie przytuli, tak po prostu bezinteresownie, który potrzyma mnie za rękę, zapyta jak się czuje, jak mi minął dzień. Męża dla którego będę najważniejsza na świecie, przy którym będę czuła się jak ktoś wyjatkowy. To wszystko byłoby odwzajemnione z mojej strony.
Troszkę się rozmarzyłam, ale to jest to, czego bym bardzo chciała .
Wiem, wiem gonię za marzeniami, które i tak nigdy się nie spełnią. Męża do niczego nie zmuszę, ani nie zmienię, dlatego też każdą zmianę zaczynałam od siebie, kiedy ja zaczynałam postępować inaczej, po jakimś czasie zachowanie męża również uległo zmianie. Wystarczyło jednak jakieś nieporozumienie i znów byliśmy w punkcie wyjścia, i znów od początku musiałam się starać zmieniać siebie, swoje zachowanie, aby stworzyć pozytywne relacje, przyjemną atmosferę.
Amethis - jeżeli czyjaś moralność realizuje sie jedynie w obrębie danej jednostki i nie wychodzi poza nią, to nic mi do tego. Innymi slowy - nie podlega mojej (moralnej) ocenie to jak kto traktuje samego siebie, bo ma prawo w tej materii do wszystkiego jeśli nie krzywdzi innych.
"Że żeby zmieniać piekło w niebo itd..." ten tekst nie jest mój, źle zacytowałeś
lilko - nareszcie piszesz co nieco o swoich potrzebach. pozwól, że skonkretyzuję za ciebie...chciałabyś kogoś w rodzaju czułego amanta, bratniej duszy do rany przyłóż. Stoi za tym prawdopodobnie nieskie poczucie wartości i potrzeba akceptacji.
No twojemu mężowi trochę do tego brakuje. Masz więc dwa wyjścia albo zmienić oczekiwania (pracowac nad soba i budowaniem swojej siły oraz mocnego poczucia własnej wartości) albo odejść od męża i zacząć realizować swoje marzenia w inny sposób.
Mam takie pytanie, co sądzicie o takich sytuacjach. Przyjechali do nas znajomymi, męża kolega z żoną. Zostali u nas na noc, kiedy kładliśmy się spać, mój mąż powiedział do żony kolegi , żeby już się położyła, bojak zaraz wskoczy do niej do łóżka, to zobaczy... niby takie nic ale poczułam się tym upokorzona, nic się oczywiście nie odezwałam, ale dziwnie się poczułam. Inna sytuacja, przyjechała do nas moja kuzynka , które też została na noc, posiedzielismy trochę, był też alkohol, którego ja praktycznie nie piłam, za to mąż z kuzynką sobie nie żałowali, po jakimś czasie kuzynka (oczywiście żartem ) mówi żebym zostawiła ją z moim mężem samą a ja, mówię, że mężowi to ja w zupełności wystarczam. Na co mój mąż z głupim uśmiechem odpowiada noo... wieczorem kiedy Ona poszła się myć, mąż przez szybkę w drzwiach do niej zaglądał, kiedy spytałam co robi, szybko odskoczył od drzwi, później mówił, że przecież i tak nic nie widział.
Jeszcze inna sytuacja, u tej samej kuzynki byliśmy kiedyś na imprezie, kiedy na koniec się żegnaliśmy, mąż zamiast w policzek pocałował ją w usta. Kiedy po jakimś czasie spotkałam się z kuzynką Ona w obecności swojej koleżanki opowiadała nam jak to mój mąż chciał ją całować, tylko ona się odsunął. Kiedy mu o tym powiedziałam, twierdził, że nie pamięta (no fakt, trzeźwy nie był ).
Za każdym razem, siedziałam cicho w danym momencie, do tematu wracałam kiedy byliśmy sami a On był trzeźwy, zawsze wtedy twierdził, że przesadzam, nie znam się na żartach.
Czy też tak uważacie?
47 2017-03-01 00:37:23 Ostatnio edytowany przez Amethis (2017-03-01 00:43:14)
"Że żeby zmieniać piekło w niebo itd..." ten tekst nie jest mój, źle zacytowałeś
słuszna uwaga sorki
Wiem, wiem gonię za marzeniami, które i tak nigdy się nie spełnią. Męża do niczego nie zmuszę, ani nie zmienię, dlatego też każdą zmianę zaczynałam od siebie, kiedy ja zaczynałam postępować inaczej, po jakimś czasie zachowanie męża również uległo zmianie. Wystarczyło jednak jakieś nieporozumienie i znów byliśmy w punkcie wyjścia, i znów od początku musiałam się starać zmieniać siebie, swoje zachowanie, aby stworzyć pozytywne relacje, przyjemną atmosferę.
na dzień dobry, może trochę optymizmu
sabotaż jest w twoich rękach
beznadzieja co??, nie wolno Ci marzyć, bo się to nie spełni??
a jak się wreszcie spełni, to co to będzie
no i zaczynasz zmianę, widzisz że jak dajesz od siebie to przyciągasz męża
jakieś nie porozumienie, klapa od nowa
mam tylko jedno pytanie, dlaczego od nowa, skoro zmiany zaczynasz od siebie, to i trzymaj się
zmian siebie
czy aby nie kończysz, tych zmian na mężu??
zgadzam się z MamaMamusia
zmiana oczekiwań, oraz zmiana adresata tych oczekiwań
sabotaż, w dużej mierze polega, na tym że oczekujesz, i wpadasz w rozczarowanie, z powodu jak sądzę nie spełnienia założonych wytycznych
być może oczekujesz utrzymania tego stanu wspólnie, komunikujesz o tym, jak komunikujesz??
może warto próbować metodą małych kroków
ps. jak czytam post wyzej który wskoczył w między czasie, to
bierz nogi za pas z tymi małymi krokami ale krokami własnymi
zawsze wtedy twierdził, że przesadzam, nie znam się na żartach.
Czy też tak uważacie?
To zależy...
Czasem sie żartuje z seksu, czemu nie ? to nie jest żadna świętość nie do ruszenia. Zwykle jednak jest tak, że partnerzy znają swoje granice i je nawzajem szanują. U was tego brakuje. Problem jest prawdopodobnie w tym , że nie komunikujesz swoich oczekiwań w tym względzie w sposób właściwy, tzn nie robisz tego z pozycji siły i wpływu. Ciągle do tego wracam, ale mam wrażenie, ze to może być klucz . Otóż tkwisz w pozycji ofiary i nie masz przez to możliwości spojrzenia całościowego. Naprawdę mocno namawiam cie na prace nad sobą, na dostrzeżenie swojej wartości i siły. Najpierw to osiągnij, a potem będziesz decydować o swoim związku.
Przyjrzyj sie tym opisanym powyżej sytuacjom. Co jest w nich najgorszego i co konkretnie cie upokarza? Amory męża w kierunku innych pań?Jego nietrzeźwy stan? czy jeszcze cos innego?
tu nie ma upokorzenia bezpośredniego, bo mąż bezpośrednio cię nie obraża, więc odkryj co za tym stoi, co cie tu najbardziej boli. To będzie dobry trop
Czasem się żartuje z seksu, czemu nie?
Ze wszystkiego można żartować, i może rzeczywiście byłoby to zabawne, gdyby mąż miał te żarty przeznaczone dla mnie w obecności znajomych, niż jeśli muszę patrzeć jak żartuje z innymi kobietami, w moim towarzystwie, nie zwracając przy tym uwagi na mnie.
Szkoda, że tak mało osób chce się wypowiedzieć w tym temacie, chociaż wiele osób to czyta.
Naprawdę, chciałabym poznać wasze zdania, nawet jeśli będą bardzo różniły się od mojego.
Cóż kiepskiego masz męża.. tkwisz w beznadziejnym związku z człowiekiem, który Cię nie szanuje i raczej nie kocha, płaszczysz się przed nim i liczysz na to, że on się zmieni. Nie on się nie zmieni.
O ile rozumiem i lubię żarty o seksie, o tyle "żart" o tym , że Twój mąż wskoczy do łóżka Waszej koleżanki jest nie na miejscu i w tym wypadku obleśny. Dziwię się, że tak łatwo przyjmujesz upokarzające teksty, udając że nic się nie dzieje. Może czas przestać udawać i wreszcie zawalczyć o szczęśliwe życie? Drugi raz się nie urodzisz.
52 2017-03-03 16:06:17 Ostatnio edytowany przez MamaMamusia (2017-03-03 16:12:19)
jeśli muszę patrzeć jak żartuje z innymi kobietami, w moim towarzystwie, nie zwracając przy tym uwagi na mnie.
A dlaczego musisz??? Podpisałaś jakąś umowę w tym względzie? Jesteś szantażowana i przywiązywana łąńcuchem do ściany podczas tych sytuacji?
Nic nie musisz!! Wybierasz, decydujesz... Ty sama. Oddaj sobie trochę decyzyjności , zamień "muszę " na "chcę" . I dojdź do tego dlaczego chcesz, po co ci to??
Silna i stabilna emocjonalnie osoba dostrzegająca swój wpływ umie siebie bronić w takich sytuacjach. Wie kiedy i jak powiedzieć "stop" aby było to usłyszane i zrozumiane.
A ty? Zapomnij na chwilę o swoim mężu. Odpowiedz sobie na pytanie - dlaczego TY nie umiesz chronic siebie. To jest twój obowiązek i twoje prawo. Twój, nie twojego męża.
Zacznij od siebie. wyjdź z roli ofiary. Ale dobra, nie będę sie już powtarzać, bo wiem, że ja jestem to "mało osób" , których nie masz już ochoty słuchać
53 2017-03-03 16:59:57 Ostatnio edytowany przez Ewika99 (2017-03-03 17:01:43)
Po pierwsze, dobry zart mozna poznac po tym, ze WSZYSTKICH bawi... ''Zarty'' Twego meza nie bawia chyba nikogo oprocz jego samego, w dodaku maja za zadanie upokorzyc Ciebie. Piszesz: ''...wiem czego chcę, a mianowicie kochającej rodziny, męża który mnie szanuje, kocha, troszczy się o mnie na którego zawsze mogę liczyć, o wszystkim porozmawiać, zwierzyć ze swoich problemów, z którym mogę się śmiać i płakać. Męża który mnie przytuli, tak po prostu bezinteresownie, który potrzyma mnie za rękę, zapyta jak się czuje, jak mi minął dzień. Męża dla którego będę najważniejsza na świecie, przy którym będę czuła się jak ktoś wyjatkowy. To wszystko byłoby odwzajemnione z mojej strony.
Troszkę się rozmarzyłam, ale to jest to, czego bym bardzo chciała...''- nic nie stoi na przeszkodzie, by te marzenia zrealizowac, tylko musisz zmienic meza. Dopoki jestes z tym czlowiekiem to, to co przytoczylam wyzej pozostanie ciagle w swiecie iluzji. Dlaczego nie wcielisz tego w zycie? Nie czekaj, az bedziesz ''za stara'', by cokolwiek zmienic, bo zabrniesz w to ''malzenstwo'' tak bardzo, ze w koncu stwierdzisz, ze jednak Ci dobrze, a Twe oczekiwania sa zbyt wygorowane. Nikt nie zyje dwa razy. PO CO sie meczyc z czlowiekiem, od ktorego spotykaja nas tylko przykrosci? Czy zastanawialas sie nad zdrada ze strony meza? Podejrzewasz go o to, ze kogos ma? Jego zachowanie na to wskazuje, bo skoro jest zdolny do tego, by pocalowac Twoja przyjaciolke w usta, to pewnie nie problem dla niego, by faktyczie komus do lozka wskoczyc. Tym bardziej, ze z tego, co piszesz, wynika iz lubi sobie wypic, a potem nie wie, co robi. A tak poza tym: sama okreslilas to, w czym tkwisz najlepiej. Przeczytaj tytul swego watku. To nie jest miejsce, w ktorym ludzie sa szczesliwi.
54 2017-03-05 17:17:17 Ostatnio edytowany przez Monoceros (2017-03-05 17:21:15)
Szkoda, że tak mało osób chce się wypowiedzieć w tym temacie, chociaż wiele osób to czyta.
Naprawdę, chciałabym poznać wasze zdania, nawet jeśli będą bardzo różniły się od mojego.
No cóż, do mojej wypowiedzi się nie odniosłaś, dlaczego mam się dalej wypowiadać? Mam wrażenie, że szukasz odpowiedzi, która będzie ci pasować, a resztę niewygodnych zdań zamiatasz pod dywan, udajesz, że nie widzisz.
Niestety z tym forum jest tak, że nikt nie powie ci tego, co chcesz usłyszeć. A pewnie chcesz usłyszeć magiczny sposób na takie wpłynięcie na zachowanie męża, żeby się zmienił w sposób odpowiadający twoim oczekiwaniom. Potrzebujesz takiego przepisu, który pozwoli ci przy jakimś niewielkim wysiłku spowodować zmiany w jego zachowaniu, żeby już nie pił, nie wyśmiewał, kochał cię mocniej, szanował, troszczył się, był przy tobie, rozmawiał, pytał, spędzał fajnie czas.
Ale ludzie to stworzenia mające wolną wolę. Twój facet w ten sposób korzysta z wolnej woli i twoje zachowanie NIE ZMIENI JEGO.
Owszem, żyjemy w systemach. Nasze zachowanie wpływa na zachowanie osób w rodzinie. Ale nie działa to na zasadzie życzeniowej "jak ja będę dla niego milsza, to on odpłaci się tym samym", "jak ja nie będę krytykować jego złych zachowań, to on zobaczy, że coś jest nie tak i je zmieni".
Nie, w tym momencie to działa w ten sposób: "ja nic nie mówię, więc on uznaje, że jest okej", "ja coraz więcej milczę, więc on coraz więcej gada", "ja pozwalam po sobie deptać, więc on bardziej depcze, więc ja jeszcze bardziej staje się potulna, więc on na jeszcze więcej sobie pozwala" -- tak to działa.
Twój problem nie leży w tym, jakie masz marzenia, ale z kim chcesz je zrealizować. Chcesz te marzenia realizować z facetem, który całuje inne kobiety w usta, podgląda inne kobiety, wyzywa cię od suk i innych, i w ogóle nie obchodzą go twoje potrzeby, twoje uczucia, twoje marzenia.
Powiedz mi, jak w ciągu ostatnich trzech miesięcy okazał ci, że cie kocha i zależy mu (odpowiedzi "nie zdradził mnie" i "jeszcze mnie nie zostawił" i "nie wyzywał mnie" się nie liczą).
Ty nie utkwiłaś, sama sobie tak siedzisz i udajesz, że nie widzisz drabiny (bo na przykład jest wysoko i się boisz). Kurde, i ja to rozumiem, na pewno masz tysiąc dobrych powodów. Ale wybór jest twój.
Dziękuję za Wasze wypowiedzi. Nie odpisywałam, ponieważ ciężko mi było ostatnio znaleźć wolny czas. Jednak wszystkie wypowiedzi czytałam.
Monoceros, pytasz jak w ciągu ostatnich trzech miesięcy, mąż okazał, że mnie kocha i że mu zależy. Niewiem czy to co tu napiszę to okazywanie, że mnie kocha, bo to pewnie za dużo powiedziane, jednak były sytuacje, które sprawiły mi przyjemność. Otóż, często w soboty lub niedziele robi mi śniadania, które przynosi do łóżka. Pare razy przyjechał po mnie do pracy, kiedy padało, żebym nie zmokła, nie znarzła ( do pracy mam blisko i chodzę na nogach) . Kiedy chodzimy po sklepach i mówię, że coś mi się podoba, kupuje mi to. Miałam wiele spraw do załatwiania, gdzie musiałam jeździć po całym mieście przez kilka dni, za każdym razem wszędzie mnie zawoził. To samo z lekarzem kiedy miałam wizytę sam się zwolnił z pracy, żeby mnie zawieź. Widzisz, przez to, że są też takie pozytywne momenty w naszym życiu, ciągle mam nadzieję, że będzie dobrze, że jezcze się to jakoś ułoży.
Ewika, pytałaś czy zastanawiałam się nad zdradą ze strony męża. Tak wiele razy o tym myślałam, szczególnie wtedy, gdy był dla mnie taki obojętny, kiedy traktował mnie jak powietrze, czułam, że coś jest nie tak, może to nie była zdrada, jednak myślałam wtedy, czy nie pojawił się ktoś w jego życiu kim jest przynajmniej zafascynowany.
lilka1212 napisał/a:jeśli muszę patrzeć jak żartuje z innymi kobietami, w moim towarzystwie, nie zwracając przy tym uwagi na mnie.
A dlaczego musisz??? Podpisałaś jakąś umowę w tym względzie? Jesteś szantażowana i przywiązywana łąńcuchem do ściany podczas tych sytuacji?
Nic nie musisz!! Wybierasz, decydujesz... Ty sama. Oddaj sobie trochę decyzyjności , zamień "muszę " na "chcę" . I dojdź do tego dlaczego chcesz, po co ci to??
Silna i stabilna emocjonalnie osoba dostrzegająca swój wpływ umie siebie bronić w takich sytuacjach. Wie kiedy i jak powiedzieć "stop" aby było to usłyszane i zrozumiane.
A ty? Zapomnij na chwilę o swoim mężu. Odpowiedz sobie na pytanie - dlaczego TY nie umiesz chronic siebie. To jest twój obowiązek i twoje prawo. Twój, nie twojego męża.
Zacznij od siebie. wyjdź z roli ofiary. Ale dobra, nie będę sie już powtarzać, bo wiem, że ja jestem to "mało osób" , których nie masz już ochoty słuchać
MamaMamusia, wcale nie jesteś z tych "mało osób" których nie ma ochoty słuchać. Ciesze się, że tu jesteś. Szanuję Twoje wypowiedzi, tak samo jak i innych osób, nawet jeśli różnią się od moich. Piszesz, że nic nie muszę, że sama wybieram i decyduję. Oczywiście masz rację, pracuję nad tym wszystkim. ☺
Cóż kiepskiego masz męża.. tkwisz w beznadziejnym związku z człowiekiem, który Cię nie szanuje i raczej nie kocha, płaszczysz się przed nim i liczysz na to, że on się zmieni. Nie on się nie zmieni.
O ile rozumiem i lubię żarty o seksie, o tyle "żart" o tym , że Twój mąż wskoczy do łóżka Waszej koleżanki jest nie na miejscu i w tym wypadku obleśny. Dziwię się, że tak łatwo przyjmujesz upokarzające teksty, udając że nic się nie dzieje. Może czas przestać udawać i wreszcie zawalczyć o szczęśliwe życie? Drugi raz się nie urodzisz.
Chomik, jeżeli chodzi o te upokarzające teksty przede wszystkim w obecności tej koleżanki, to nie chciałam się wtedy odzywać, żeby się nie ośmieszyć, pokazując się jako osoba zazdrosna. To moje życie jest takie pokręcone, kiedy wszystko wydaje się poukładane, zaczynam czuć się szczęśliwa i pełna nadzieji na szczęśliwe jutro wtedy zazwyczaj wszystko się psuje. Podejrzewam wtedy, że jest ktoś inny w życiu mojego męża, i kiedy między moim mężem a tą drugą osobą jest dobrze, to wtedy on tak źle mnie traktuje a kiedy im się nie układa wtedy zachowuje się ok. w stosunku do mnie. Ale może to tylko moje nieprawdziwe scenariusze. W końcu gdyby kogoś miał to nie był by ze mną.
No i ja rozumiem, że są dobre momenty, kiedy pokazuje ludzką troskę, ale czy to wynagradza ci te flirty z obcymi babami i wyzywanie? Każdy ma swoje granice. Mi by wystarczyło, żeby raz ktoś do mnie powiedział, że jestem suką i wszelkie szanse by przepadły (nie wiem, jak musiałby się facet starać, żebym coś takiego wybaczyła). Co jak co, ale ewidentny brak szacunku jest dla mnie wystarczającym powodem do rozstania.
Nie namawiam cię do niczego, tylko mówię, jak ja bym zareagowała.
Ty reagujesz inaczej. Szukasz sposobu, żeby mu wybaczyć, żeby go usprawiedliwić, żeby "ratować" ten związek.
W końcu gdyby kogoś miał to nie był by ze mną.
Niekoniecznie. Są tacy, którzy prowadzą "podwójne życie".
Otóż, często w soboty lub niedziele robi mi śniadania, które przynosi do łóżka. Pare razy przyjechał po mnie do pracy, kiedy padało, żebym nie zmokła, nie znarzła ( do pracy mam blisko i chodzę na nogach) . Kiedy chodzimy po sklepach i mówię, że coś mi się podoba, kupuje mi to. Miałam wiele spraw do załatwiania, gdzie musiałam jeździć po całym mieście przez kilka dni, za każdym razem wszędzie mnie zawoził. To samo z lekarzem kiedy miałam wizytę sam się zwolnił z pracy, żeby mnie zawieź. Widzisz, przez to, że są też takie pozytywne momenty w naszym życiu, ciągle mam nadzieję, że będzie dobrze, że jezcze się to jakoś ułoży.
.
Czyli jeśli chodzi o potrzeby , uderzasz raczej w sektor usługowo - adoracyjny Tak to widzę.
Wszystko to , co tutaj wypisujesz, możesz zapewnić sobie sama, tzn możesz zrealizować te potrzeby poza małżeństwem.
Rozumiem, że nie masz prawa jazdy... Co stoi na przeszkodzie, aby je zdobyć?
Pracujesz, więc masz własne pieniądze... Jak cos ci sie podoba możesz sobie to kupić sama, czyż nie? Ja np sama kupuje sobie kwiaty bo mam specyficzny gust w tej dziedzinie i trudno mi dogodzić, poza tym mój mąż jest tutaj kompletnym ignorantem. Podobnie jest z bielizną, biżuterią i perfumami. Serio, nie potrafię zrozumieć w czym niby na tym polu miałby mi pomagać facet...
Zmierzam do tego, że jeśli ogarniesz się na płaszczyznach, w których on cię rzekomo uzupełnia i będziesz zaspokajać swoje potrzeby w inny sposób, to zobaczysz ile tak naprawdę jest warte to małżeństwo. niezależność jest dla związku jak lustro. Co innego chcieć z kimś być dla czystej przyjemności, a co innego dla jakichś zależności.
Masz nadzieję, że się ułoży.... i bardzo słusznie, tylko że tą nadzieję źle ukierunkowujesz. Nie osadzasz możliwości własnego szczęścia w sobie samej ,a w mężu właśnie. to błąd. "umiesz liczyć? Licz na siebie!", uwielbiam to powiedzenie! Ludzie bywają zawodni, rozczarowują... Dlatego nadzieję należy pokładać w sobie!
chomik9911 napisał/a:Cóż kiepskiego masz męża.. tkwisz w beznadziejnym związku z człowiekiem, który Cię nie szanuje i raczej nie kocha, płaszczysz się przed nim i liczysz na to, że on się zmieni. Nie on się nie zmieni.
O ile rozumiem i lubię żarty o seksie, o tyle "żart" o tym , że Twój mąż wskoczy do łóżka Waszej koleżanki jest nie na miejscu i w tym wypadku obleśny. Dziwię się, że tak łatwo przyjmujesz upokarzające teksty, udając że nic się nie dzieje. Może czas przestać udawać i wreszcie zawalczyć o szczęśliwe życie? Drugi raz się nie urodzisz.Chomik, jeżeli chodzi o te upokarzające teksty przede wszystkim w obecności tej koleżanki, to nie chciałam się wtedy odzywać, żeby się nie ośmieszyć, pokazując się jako osoba zazdrosna. To moje życie jest takie pokręcone, kiedy wszystko wydaje się poukładane, zaczynam czuć się szczęśliwa i pełna nadzieji na szczęśliwe jutro wtedy zazwyczaj wszystko się psuje. Podejrzewam wtedy, że jest ktoś inny w życiu mojego męża, i kiedy między moim mężem a tą drugą osobą jest dobrze, to wtedy on tak źle mnie traktuje a kiedy im się nie układa wtedy zachowuje się ok. w stosunku do mnie. Ale może to tylko moje nieprawdziwe scenariusze. W końcu gdyby kogoś miał to nie był by ze mną.
Jesteś pewna, że jakby miał kochankę to z Tobą by nie był? Pełno jest tu takich wątków.. współczuję Ci naprawdę.. huśtawka emocjonalna uzależniona od humorów męża.. co musi się stać żebyś wyszła z tego związku? co Cię przy nim trzyma realnie?
Wiem, że nie chciałaś pokazać zazdrości, ale brakiem reakcji dajesz przyzwolenie. Wiesz ludzie się pośmieją, a za plecami skomentują że jego teksty są nie na miejscu i gdyby dotyczyły koleżanek mężów to pewnie one by po prostu wyszły. Może czas pokazać te granice szacunku? Co Cię obchodzi opinia innych..
Chciałam się was poradzić. Sama już nie wiem co o tym myśleć. Zacznę od początku. Ostatnio miałam bardzo nieprzyjemną sytuację w pracy, sporo stresu, nerwy, itp. Chciałam na ten temat porozmawiać z mężem, opowiedzieć o tych wydarzeniach, po prostu się wygadać. On siedzi oczywiście z telefonem w ręku, ja zaczynam opowiadać, jaki to ciężki dzień miałam a on oczywiście nadal zapatrzony w telefon, zdenerwowałam się zrobiło mi się przykro. Powiedziałam, że mógłby na chwilę odłożyć ten telefon, bo to bardzo ważne dla mnie co się wydarzyło. Usłyszałam, że przecież słyszy jak mówię. No więc przestałam mówić uznałam , że mnie lekceważy, jeśli nie ma ochoty ze mną rozmawiać, trudno. Miałam później parę telefonów od koleżanek, które znając sytuacje, same zadzwoniły aby ze mną porozmawiać. Następnego dnia rano, mąż rano wybierał się do zakładu. Miał tylko coś załatwić, (to była sobota, a wszystkie ma wolne ) myślałam, że zaraz wróci do domu, jednak on stwierdził, że musi coś po wymieniać w samochodzie ( prawie co sobotę, ma w nim coś do robienia) . Znów się zdenerwowałam i mówię, że jak ma wolne to zawsze musi sobie jakieś zajęcie wynaleźć, on na to, że co ma robić? Siedzieć w domu i się nudzić? Powiedziałam, że mógłby trochę czasu poświęcić dla mnie, też przecież siedzę w domu, do tego miałam naprawdę ciężki tydzień jak chciałem z nim porozmawiać to nawet nie był zainteresowany tym co mówię. Uznał, że znów mi coś nie pasuje, dobrze on może nic nie robić itd. Wyszedł a ja po chwili napisałam, do niego smsa, że jeśli ma przyjechać do domu chodzić pokrzywiony i się na mnie wyrzywać, to lepiej niech zostanie w zakładzie , bo ja potrzebuję spokoju i muszę psychiczne odpocząć a przy nim to nie będzie możliwe. Myślałam, że wróci później ale przyjechał już po trzech godzinach. Spytał czy chcę iść do kina (wspominałam w tygodniu, że poszła bym coś obejrzeć) , nie chciałam, nie byłam w nastroju. Jednak kupił bilety i poszliśmy. Dziś, znów miał coś do załatwienia, więc przy okazji zabrałam się z nim i córką do centrum handlowego, a jak wracał to po nas podjechał. Niby wszystko ok, tylko zastanawia mnie jedna rzecz. Przejrzałam wykaz połączeń, przez internet, i w tym czasie kiedy był naprawiać samochód, czy też dzisiaj, nie wykonywał żadnych połączeń, jednak korzystał parę razy z internetu. Dziś nawet dosyć dużo, miał wykorzystane tego transferu. Normalnie w pracy i w domu ma dostęp do internetu i nie korzysta wtedy z tego w telefonie. Może już zaczynam przesadzać, jednak zastanawia mnie to. Już miałam się go o to zapytać, ale się powstrzymał. Co o tym myślicie?
A co myślisz, że robił przez ten internet?
Sama już niewiem. Różne myśli chodzą mi po głowie. Myślisz, że przesadzam? W końcu to internet, każdy z niego korzysta.
A Ty uważasz, że przesadzasz?
Wiesz, mam takie poczucie, że są rzeczy, których od niego chcesz i potrzebujesz. Ale sobie nie pozwalasz o nie prosić. W związku z tym, kiedy już długo nie dostajesz od niego uwagi i bliskości, narasta w tobie taka frustracja, że zaczyna się wylewać i wybuchać. Wtedy dopiero pozwalasz sobie powiedzieć mu, że chcesz, żeby spędzał z tobą więcej czasu. Ale jak to robisz ma znaczenie. Ma znaczenie kiedy i jak o czymś mówisz, jakim tonem, jakimi słowami.
No bo wyobrażam sobie, że ja coś czytam, jestem w trakcie ostatniego rozdziału. Przychodzi partner, siada obok i zaczyna gadać. Zero wstępu, po prostu zaczyna wyrzucać z siebie swoje żale, stres, nerwy. Ja zaczynam słyszeć co partner mówi dopiero po trzecim zdaniu, wcześniej nawet nie zauważyłam, że przyszedł. Partner siada i domaga się natychmiastowo mojej uwagi, nie zważając na to, że ja w tym momencie jestem w trakcie swojej aktywności. Nie chcąc być wredna próbuje coś tam słuchać, żeby nie było, a jednym okiem doczytuje tę historię, bo chciałam ją dzisiaj skończyć. Zaczynam się wkurzać, bo ani czytać nie mogę, a słuchać nie mam ochoty, ale przecież tego nie powiem - bo się obrazi. Ratuję się jak mogę, duszę złość. A partner wtedy: "W ogóle mnie nie słuchasz!" Od tej chwili żadne porozumienie nie jest możliwe. No way. Nie dość, że partner przyszedł, nie zapytał, czy ma ochotę gadać, zaczął zasypywać mnie zdaniami, nie dając mi możliwości dokończyć mojej aktywności, domagając się natychmiast uwagi, a kiedy tej uwagi nie dostał, ma pretensje. Czy tylko ja tutaj widzę coś nie tak?
Co można w tej historii zmienić?