Hej,
mam pewien problem, otóż mam chłopaka i to po raz pierwszy w życiu, razem będziemy już pół roku, co nawet szybko zleciało, no ale... Od samego początku byłam bardzo niepewna do tego wszystkiego, była mała przerwa i z tęsknoty za nim wróciłam, nawet wszystko było w porządku, ale po prostu nie chcę z nim spędzać ciągle czasu. On bardzo mnie kocha i akceptuje mnie taką jaka jestem jak najbardziej może i przystaje na moje humorki, za co mu bardzo dziękuję, ale smucę się, bo nie potrafię się zmienić.
Nie mieszkamy od siebie za daleko, po 40min mógłby być już u mnie (2 przystanki pociągiem). Problem jest w tym, że On strasznie za mną tęskni i chciałby być jak najczęściej przy mnie, tak po prostu obok mnie. Mi za to nie przeszkadza jak nie widzimy się przez tydzień czy 2 skoro i tak codziennie ze sobą piszemy, prawie cały czas. W ciągu tygodnia nie mam czasu, jestem zmęczona po szkole to jedynie odprowadza mnie na przystanek gdzieś dalej (idziemy godzinę). Więc umawiamy się na soboty, ale to jest głównie tak, że się budzę, po prostu nie mam humoru na gości, źle się czuję i po prostu piszę do niego, że "dzisiaj nie chce", wtedy po prostu już z mojego przymusu przychodzi w niedziele. Lecz przez ponad połowę czasu myślę, kiedy on wreszcie pójdzie... Cieszę się, że jest itd. ale po 4h już się nacieszę jego obecnością i chcę żeby poszedł, ale koniec końców zostaje do tej 18/19... Myśląc o tych spotkaniach mam tak, że uważam iż marnuję czas z nim tylko leżąc obok siebie, bo mogłabym robić coś innego, czyt. siedzieć przy komputerze i "odpoczywać" (lenić się, przeglądać internet, grać). Zdaję sobie sprawę, że jestem uzależniona, no ale to jedyna rzecz, która mnie uszczęśliwia, która pomaga mi się oderwać od rzeczywistości. Źle się czuję z tym, że nie jestem jak normalna dziewczyna i nie pragnę się z nim widzieć tak często jak on ze mną, czyli codziennie...
Opisałam Wam swój problem, może dość chaotycznie za co przepraszam, ale jestem ciekawa waszych odczuć podczas czytanie tego, co sądzicie o tym?
Jeśli przez cały ten czas jedynie leżycie obok siebie, to nie ma się co dziwić. Każdemu normalnemu by się to znudziło. Próbujecie w ogóle robić coś konkretnego? Może zamiast w domu spędzilibyście ten czas gdzieś indziej? Macie jakieś wspólne hobby?
Przyznam, że zdziwił mnie ten post. Jeśli widujecie się tak rzadko, a ty i tak nie masz na to ochoty i myślisz, żeby pozbyć się chłopaka to ewidentnie nie czujesz nic do niego. Widocznie on nie jest dla ciebie, bo gdybyś była zakochana to z niecierpliwością czekałabyś na ten wspólny dzień. Moim zdaniem, poznasz jeszcze kogoś do kogo będziesz leciała jak na skrzydłach
Myślę, że on się w tobie zakochał na max, a ty go tylko lubisz, nie ma motyli w brzuchu, nie ma chemii między wami.
To co mnie dziwi w tej sytuacji - nie macie wspólnego hobby. Przecież jak spotykacie się moglibyście razem grać na kompie, jeździć na rowerze, gotować, czy chociażby rozmawiać o czymś co lubicie, cokolwiek - co sprawiałoby przyjemność wam obojgu.
Zastanawia mnie co was łączy - przyzwyczajenie, niechęć by być singlem?
Myślę, że w wieku 17 lat takie odczucia są okej. Po prostu nie potrzebujesz chłopaka na stałe.
dokładnie..... 17 lat to czas na inne rzeczy.
Tobie fajnie mieć faceta ale takiego z doskoku, a nie na stałe. Nie kochasz go, słabo Ci na nim zalezy. Pewnie nawet nie zalezy Ci konkretnie na nim, ale na tym, by wgl kogoś tam mieć i od wielkiego dzwonu się zobaczyć na chwilę. Pewnie nie masz przyjaciół i stąd takie podejście.
Poza tym no ileż można w domu siedzieć? Nie chodzicie wgl na randki? Tzn. ja z moim lubym jakoś się nie nudzimy ze sb nawet siedząc w domu i się przytulając, a z byłymi tak spędzony czas też uważałam za zmarnowany. Kwestia trafienia na odpowiednią osobę.