Jedną z rzeczy, która ujęła mnie w moim partnerze i wciąż ujmuje, jest to, że nigdy nie słyszałam, by o kimś źle mówił. Poważnie, nigdy. Nigdy nie powiedział przy mnie złego słowa o żadnej ze swoich byłych partnerek, o żadnej grupie społecznej, co najwyżej krytykuje konkretne zachowania, a nie osoby. Jeśli mi się czasem zdarzy powiedzieć coś niepochlebnego o kimś (zdarza mi się, przyznaję, niestety
choć nie chodzi o obgadywanie sensu stricte, bo tego nie lubię robić), on szuka okoliczności "rehabilitujących" tę osobę - np. "może powiedziała tak, bo była zmęczona" itd. Nie spotkałam się z taką postawą chyba u nikogo innego i staram się ją przyswoić i stosować, bo uważam, że jest godna podziwu i bardzo rzadko spotykana.
Zawsze bardzo męczyły mnie osoby, dla których najfajniejszym tematem jest śledzenie co, kto, do kogo powiedział i jak zrobił. Sądzę, że jeśli ktoś tak bardzo interesuje się cudzym życiem i jest pierwszy do jego krytykowania, to:
1. musi być bardzo znudzony i nieusatysfakcjonowany własnym życiem
2. musi być potwornie zakompleksiony.