Chciałabym się wyżalić...
Spotykam się od 1,5 roku z chłopakiem, jesteśmy przed 30tką, tak się złożyło, że to mój pierwszy związek.
Mój chłopak ma poważne problemy w pracy, kredyty, które nie wiadomo czy uda mu się spłacić. Dodam, że te długi nie były zaciągane na wystawne życie ani nic takiego, to były wydatki firmowe, ale niestety firma teraz jest na skraju bankructwa, a kredyty zostały... Mój chłopak radzi sobie jak może, pracuje w nieludzkim wymiarze godzin (chyba jest pracoholikiem), ale to nadal za mało i co miesiąc jest wielki stres czy uda się zarobić na raty. Wydaje mi się, że z tego przedłużającego się stresu może mieć już początki depresji.
Ogólnie nie chciałabym się tutaj rozwodzić nad kwestią finansową, nie oczekuję rad w stylu niech zmieni branżę, wyjedzie za granicę... - wszystkie opcje co jakiś czas omawiamy, ale sytuacja jest bardziej skomplikowana i nie będę się tutaj nad tym rozwodzić. Chciałabym się skupiać na naszym związku.
Przez nadmiar jego pracy i permanentne zmęczenie nie mamy okazji tak naprawdę rozwijać relacji, budować głębszej więzi. Tak po ludzku mam wrażenie że niewiele dostaję w tym związku... Kiedy już się spotykamy często jest zmęczony, a ja zwyczajnie nie mam serca aby zawracać mu głowę swoimi problemami. Poza tym niektóre trudne tematy potrzebują odpowiedniej chwili, tyle że u nas takich chwil ciągle nie ma, nie mamy czasu tylko dla siebie, w łóżku też posucha. Oboje jesteśmy dość zamknięci w sobie, ale ja chciałabym się bardziej otworzyć przed nim, ale nie umiem bez wyraźnej zachęty. Ostatnio złapałam się na tym, że całymi miesiącami odkładałam niektóre ważne dla mnie tematy, bo stale nie było dobrego momentu na rozmowę.
Niestety przez to, że spędzamy mało czasu ze sobą rodzi się we mnie wiele wątpliwości. Z jednej strony widzę człowieka, którego przygniotły problemy, być może nierozwiązywalne, kto być może wpada w depresję i nawet jeśli by chciał - nie pozostaje mu zbyt wiele czasu i energii na związek. A z drugiej strony zaczynam sie zastanawiać czy to "tylko" problem z pracą, może on czuje "że to nie to", ale z sobie znanych powodów nie chce zakończyć związku. Spotykamy się coraz rzadziej, wcześniej spotykaliśmy się pomimo jego zmęczenia, i choć wtedy też czułam, że to nie jest czas tylko dla nas, to doceniałam, że zamiast odpocząć i się przespać, chce się ze mną zobaczyć. Od kilku tygodni nawet to tracę. Brak głębszego zainteresowania moją osobą sprawia mi przykrość, ale jednocześnie przecież nie mogę powiedzieć: pracuj mniej. Nie mogę konkurować z jego pracą... Z tej bezsilności rodzi się we mnie frustracja.
Im dłużej się nie widzimy (tydzień, dwa), tym bardziej czuję się nieszcześliwa i zaczynam udowadanić sobie, ze na pewno mnie nie kocha, nie jestem dla niego ważna. Może nie jestem kandydatką na wymarzoną żonę, ale skoro zdecydował się być ze mną to chyba mam prawo oczekiwać, że będę dla niego ważna, najważniejsza, a co jest najistotniejsze - że mi to okaże. Czasem mnie poniesie i dochodzi do spięć, ale jak już zejdzie ze mnie ciśnienie, mam wyrzty sumienia, zwłaszcza gdy widzę go zmartwionego lub próbującego wykrzesać z siebie energię do działania, wtedy czuję jakbym kopnęła leżącego.
Chyba nie umiem określić czego tak naprawdę mogę i powinnam oczekiwać od faceta w jego sytuacji życiowej. Czy mogę oczekiwać że będzie mnie nosił na rękach i będziemy mieć super seks, jesli zmaga się z problemami, które mogą przekreślić jego przyszłość? Jak mam go wspierać, kiedy dostaję niewiele w zamian? Czasem myślę, że gdyby okazał mi więcej miłości, może i ja miałabym więcej sił na wspieranie go. Czasem czuję, że nie mam psychicznych i fizycznych sił na ten związek, choć wbrew pozorom nie chcę się z nim rozstawać, zależy mi na nim i jego szczęściu... Może on czuje podobnie - chce ale nie ma siły, bo problemy go wypompowały? Wypalił się w życiu, a może tylko w związku? Ciężko jest mi go wspierać i dźwigać to wszystko, bo za dużo w tym niepewności, CO WŁAŚCIWIE DZWIGAM.
Boję się psychicznie przeinwestować w ten związek - boję się, że kiedyś okaże sie (albo się rozstaniemy i nadal nie bede wiedziala), że tak naprawdę mu nie zależało (raczej rzadko kto mówi to wprost), albo przeciwnie - że to ja nie potrafiłam być z nim w trudnym czasie i go wspierać, bo skupiałam się tylko na sobie, a skoro nie mam sił być z nim w trudnym czasie - czy zasługuję na niego, gdy nadejdą lepsze dni...?