Jak w tytule, często a nawet praktycznie zawsze czuję się najgorszym człowiekiem na świecie. Mam 25 lat, 0 związków na koncie, milion straconych szans, milion upokorzeń i ucieczek, milion randek, milion prób zagadywania, milion koszy zarówno z mojej jak i z drugiej strony. Milion głupich zagrywek, słów, debilnych akcji, których nie potrafię wytłumaczyć z mojej strony. Ten milion to w sumie w cudzysłowiu powinien być, może to nie milion, chociaż już dawno dawno temu straciłam rachubę.
Jestem bardzo zestresowanym człowiekiem. Mam nerwicę i zaburzenie osobowości unikającej (skrajna forma fobii społecznej) – męczę się z tym już od wczesnego dzieciństwa. Leczę to różnymi rzeczami – alkoholem, substancjami, słodyczami , kompulsjami itp. Ale oczywiście działa to tylko na chwilę. Stresuję się dosłownie wszystkim, nawet głupim zamówieniem pizzy przez telefon, a każdej nocy męczą mnie koszmary dotyczące tego czego się aktualnie boję np. jutro mam ważny dzień w pracy, egzamin, boję się wypadków, wiadomości w telewizji, śmierci innych osób, środowiska i warunków życia alkoholików, bezdomnych. Bezsenność towarzyszy mi praktycznie od zawsze. Rodzice zawsze mówili mi że większej panikary nie widzieli i mam wziąć się w garść bo to nienormalne cały czas tak widziwiać. Że mam być wyluzowana tak jak inne dzieci, a nie odstawać od grupy i wywyższać się, patrzeć na innych z góry (mimo że tak naprawdę chciałam tylko uciec i gdzieś się schować). Nie pamiętam ile razy zostałam nazwana przez nich egoistką. Myślę, że akurat z tym mieli całkowitą rację, bo dokładnie tak widzą mnie inni.
Ale do rzeczy: Problemem tego tematu jest niemożność znalezienia przeze mnie drugiej połówki. Mam już 25 lat, chciałabym mieć kiedyś w przyszłości szczęśliwą rodzinę i dzieci. Wydaje mi się, że z kolejną próbą poznania kogoś jest coraz gorzej a to wszystko przez wiele błędów które popełniłam w przeszłości. Z powodu własnego strachu, nienawiści do siebie i ogólnego złego stanu psychicznego odtrąciłam wielu facetów. Niektórzy byli fajni, niektórzy w ogóle mi się nie podobali, niektórzy mnie przerażali (ruchacze, awanturnicy, podrywacze) Uciekałam od nich wszystkich , choć tych ostatnich było zdecydowanie więcej i kilka razy chcieli mi coś zrobić – np. wyczułam kiedyś pigułkę gwałtu (znam się na tych substancjach, wiem jakie jest dawkowanie), chciano mnie zgwałcić, zamknąć w piwnicy itp. Po kilku takich akcjach na przestrzeni lat stałam się bardziej czujna. Mimo to, odrzucałam też kilka fajnych facetów bo??? Nie wiem, coś mi się w głowie przekręciło. Kiedy stawiali mi np. kilka drinków (prawie zawsze to robili) ja czułam się wobec nich jakoś zobowiązana i po prostu wiałam. Było też kilka („milion”) takich którzy kompletnie mi się nie podobali, ale byli mili, mówili, że im się podobam, żebym ich nie odtrącała. Spotykałam się z nimi kilka razy, ale nigdy nie przebiłam tej bariery, żeby zaczęli mi się podobać, gdyż od początku byli nie w moim typie. A ja głupia robiłam im nadzieję a potem gdy już chcieli mnie całować lub iść do łóżka ja zwiewałam gdzie pieprz rośnie, zrywałam kontakt bez żadnego słowa. Oni mieli mi to za złe, pisali do mnie i rozpowiadali po znajomych, że przez to co im zrobiłam, wykorzystałam (tak jak mówiłam, zwykle to oni płacili za różne rzeczy alkohol, substancje, jedzenie w knajpach) czerpałam z ich zapasów i przez to wszystko już nigdy nikogo nie znajdę i jestem skończona.
Kiedy zwykle ktoś mi się podoba, mija wiele czasu. Ja muszę tą osobę obserwować przez kilka miesięcy i dopiero wtedy totalnie zatracam się w jej charakterze i wyglądzie. Czasami potem spotykam taką osobę na imprezie i zagaduję (taaak, zagaduję i to często nieudolnie, i muszę najpierw się znieczulić od strachu czyli do krwiobiegu leci wszystko co możliwe) lecz zawsze zostaję olana, odtrącona, potraktowana tak jak ja traktuję tych wszystkich którzy mi się nie podobali. Często przeżywam to bardzo i łapię doła na kilka miesięcy. Takich osób które mi się podobały w moim życiu mogę policzyć na palcach dwóch dłoni. Nikt z nich mnie nie zechciał. (Teraz każdy w tym momencie czytania zapyta – i co, dziwisz się?)
Chyba związek z tym ile osób ja odrzuciłam jest dużo wyższy niż moje szanse na nieodrzucenie od kogoś kto mi się podoba. Mam zgromadzonej już tyle złej karmy, już tyle okropnych rzeczy zrobiłam tym ludziom, że nie mam szans na szczęście. Naprawdę, prawdą jest, że ja na nich żerowałam – kilka razy zostawałam z nimi mimo, że w ogóle tego nie chciałam a niektórzy z nich mieli rzeczy które mnie interesowały – jedzenie, alkohol, substancje, które mogły mnie znieczulić, a ja ich bardzo, bardzo potrzebuję, żeby uciszyć moje codzienne lęki.
Mam normalną biurową pracę pn-pt, wynajęte mieszkanie, wiele zainteresowań. Kogoś nowego poznaje praktycznie co tydzień. Cały czas chodzę sama na imprezy, na siłownię (5x tyg), do kina, wydarzenia kulturalne. Piszę z kilkoma ludźmi na raz. Z tymi którzy mi się nie podobają – jakoś z trzema. Podczas gdy z tym który mi się podoba i uginają mi się pod nim kolana – jeden. Zrobiłabym wszystko żeby być z tym jednym ale jestem niemal pewna, że mnie odrzuci a ja będę nadal znieczulać się z innymi, mimo, że tego nie chcę. I zła karma nadal mi się zbiera.
Co ze mną począć? Jestem już skończona, wybrakowana? Mój życiorys to jedna wielka porażka? Już nigdy żaden normalny facet mnie nie zechce? W sumie tak, każdy czytający to stwierdzi. No to zadam pytanie inaczej: jak się zmienić? Jak zacząć wszystko od początku bez użycia strzelby dziadka lub pudełeczka środków nasennych w apteczce? Jak być szczęśliwa?