Witajcie. Postanowiłem zawitać na to forum, ponieważ potrzebuję pomocy. Zastanawiam się nad psychologiem. Problemem jest moja relacja z moją (już byłą?) dziewczyną. Jesteśmy (byliśmy) ze sobą od półtorej roku, pierwsze pół roku na odległość, reszta blisko przy sobie. Zdarzały się kłótnie, ale to co przechodzimy od miesiąca to jakieś piekło. Sierpień przekłóciliśmy chyba cały, dobrze się zrobiło dopiero tydzień temu, jak widać na tydzień. Krótko o sierpniu - dużo bolesnych słów w stylu "żałuję że Ciebie poznałam, to wszystko to był mój błąd, nie powinnam na nic pozwalać". Z góry powiem że moim problemem jest to że jak mnie coś boli to odpowiedź wychodzi ze mnie od razu, nieprzemyślana, najczęściej zarzut za zarzut. Można powiedzieć że mieliśmy ze sobą przerwę, gdy przepraszałem za swój wkład w kłótnie ona wykorzystała czas żeby być na mnie zła ("bo mam takie prawo"), czułem że po mnie jeździła, mówiła że nie wierzy mi w żadne słowo (mimo że nie mówiłem takich rzeczy w stylu "żałuję że byłaś przy mnie", które bardzo mnie zabolały), olała moje słowa żeby zamiast na mnie się wyżywać niech przemyśli swój wkład i czuję że nawet mnie szczerze nie przeprosiła, mimo to po całej batalii wróciliśmy do siebie.
Kolejna kłótnia wyszła przez "spóźnienie". Moja (była) dziewczyna podpisywała w ten dzień umowę na wynajem pokoju, pokój który dzień wcześniej razem ze mną obejrzała. Zadzwoniłem do niej mówiąc że chwilę mogę się spóźnić, bo mam częste problemy z dojazdem do miejsca w którym się umówiliśmy. Odpowiedziała że wszystko w porządku, że jej się nie spieszy. Jeden z autobusów nie przyjechał, wsiadłem w pierwszy który się pojawił i jadąc otrzymałem telefon. Zaczęło się przesłuchanie, wyrzuty że znowu się spóźniam, co robię i kiedy będę. Zdenerwowany jej tonem odpowiedziałem że nie wiem kiedy będę bo nie ja prowadzę i żeby dała mi spokój. Gdy wysiadłem zadzwoniłem, 4 razy nie odbierała, za 5 razem usłyszałem "czego chcesz?", gdy spytałem gdzie jest powiedziała że w autobusie (w kierunku nowego mieszkania żeby podpisać umowę). Powiedziałem że mnie wystawiła i w takim razie niech jedzie sama, rozłączyłem się. Jej smsy z ironicznym podziękowaniem za pomoc mnie trochę wkurzyły, cała ta sytuacja, mimo to wsiadłem w kolejny autobus i jechałem za nią. Dogoniłem ją, bez słowa weszliśmy do mieszkania, podpisała umowę, wyszliśmy. Resztą dnia się nie odzywałem ponieważ byłem zły, że mimo jej przyzwolenia na spóźnienie zrobiła mi aferę. Odpowiadałem słowami na jej pytania co bym chciał zjeść na obiad, nie chciałem żeby szła ze mną za rękę, gdy dojechaliśmy do mieszkania (nie mieszkamy razem) nie odzywałem się, gdy płakała to też siedziałem cicho. Chciałem żeby przemyślała to wszystko. Po czasie wyszedłem, również bez słowa. Dzień później na propozycję obiadu odpowiedziała że nie, bo ma dość płaczu. Z tego wyszła kolejna kłótnia, w której znów padały obustronne zarzuty, no i teksty w stylu "nie wierzę że kochałeś". To w sumie jest taki schemat, zawsze w kłótniach tak się działo, nie było żadnej zmiany od kilku miesięcy.
Nie wiem czy to problem ze mną, z moimi nerwami czy jednak mam się o co wkurzać. Nie wiem czy powinienem iść do psychologa, czuję że cały miesiąc kłótni mnie zniszczył, jednak ciężko mi odpuścić. Nawet jak było dobrze to i tak czułem żal o te wszystkie przykre słowa, o to gdy za każdym razem gdy coś mi nie wyszło czułem że moja (była) dziewczyna w odpowiedzi rzuca ironiczne podziękowania za pomoc (chciałem dla niej najlepiej, taka pierdoła burzy mi wszystko, mam zaniżoną samoocenę przez cały miesiąc wojen) co sprawia że czuję się jak śmieć i chcę zniknąć.
Przepraszam za chaos, trochę jestem wzburzony tym wszystkim, nie wiem co robić, nie wiem czy potrzebuję pomocy, czy mam to skończyć, czy nadal mam walczyć z pomocą psychologa..
Oboje jesteście siebie warci. Dorośnijcie ; ) Nie potraficie ze sobą w ogóle porozmawiać normalnie, zarówno Ty i jak i ta dziewczyna. Pokazywanie kto ma większą rację w kłótni nigdy do niczego nie doprowadzi.
Czekaj, czekaj spokojnie... usiadz i zastanow sie czy w ogole chcesz walczyc o te relacje. Bo dla mnie to wyglada tak jakbyscie albo byli po prostu niedojrzali albo tak bardzo soba zmeczeni, wrecz zirytowani, ze nie pozostaje nic poza klotniami w wariancie pierwszym mozna kombinowac, przemyslec, rozmawiac na spokojnie i sprobowac dorosnac tak szybko jak tylko mozna, ale opcja 2 to jak dla mnie rychly koniec...
Ten wasz związek świadczy tylko o waszej niedojrzałości do życia razem jako para. Trudno w takim wypadku mówić, czy wina leży po stronie faceta, czy kobiety, ponieważ nie znam waszej historii od podstaw. W każdym razie dbałość o związek jest obowiązkiem dwojga partnerów i jeśli coś jest nie tak przez taki długi czas, to zawsze końcem końców winy można doszukać się u kobiety, jak i u mężczyzny - przynajmniej w niewielkim stopniu, choć najczęściej w dużym.
Różne mogą tu być możliwości. Może po prostu do siebie nie pasujecie i powinniście skończyć ten związek. W końcu dla Ciebie, jak i dla niej, może czekać gdzieś odpowiedniejsza druga połówka. Jednak to musisz rozważyć samemu, ponieważ nikt nie zna na tyle waszej sytuacji, aby móc doradzać coś takiego z wielką dokładnością. Możliwe, że stoi przed Tobą męska decyzja o ewentualnym skończeniu tego związku...
Jeśli zaś chciałbyś próbować to ratować, to na pewno musielibyście zmienić troszkę postrzeganie na temat bycia razem, bo na chwilę obecną bardzo odbiega to od normy. Nie chcę polecać jakichkolwiek terapii dla par, ponieważ jest to kosztowne, a poza tym sami jesteście w stanie odbudować ten związek lepiej niż z terapeutą - i naprawdę wiem co mówię. Musicie po prostu zainteresować się tematem. Możesz równie dobrze zacząć od siebie. Poczytaj sobie na temat budowania szczęśliwych związków pomiędzy kobietą i mężczyzną. Bardzo możliwe, że szybko uświadomisz sobie wiele błędów, które sam popełniłeś i popełniasz nadal - choć nie twierdzę, że Twoja dziewczyna jest tu bez winy.
W normalnym związku nie brakuje flirtu i uwodzenia w codziennych relacjach, jak i jest miejsce na całkowicie poważne rozmowy, oraz na lekkie drażnienie partnera, itp. Ale gdy kłótnie tu przeważają, to koniecznie trzeba próbować to zmienić. W waszym związku równowaga pomiędzy wieloma aspektami została zachwiana i koniecznością jest przywrócenie normalności.
Możesz jeszcze pomyśleć, że ona nigdy nie będzie próbowała się zmienić, że nie ma sensu z nią rozmawiać, itp. Ja proponuję, abyś zaczął całkowicie od siebie. Jeśli Twoje podejście się zmieni, to ona to zauważy i zmieni również swoje - bo jej wcześniejsze zachowania nie będą już miały sensu.
Spróbuj, bo to nic nie kosztuje, a zyskać możesz wiele...
Czekaj, czekaj spokojnie... usiadz i zastanow sie czy w ogole chcesz walczyc o te relacje. Bo dla mnie to wyglada tak jakbyscie albo byli po prostu niedojrzali albo tak bardzo soba zmeczeni, wrecz zirytowani, ze nie pozostaje nic poza klotniami
w wariancie pierwszym mozna kombinowac, przemyslec, rozmawiac na spokojnie i sprobowac dorosnac tak szybko jak tylko mozna, ale opcja 2 to jak dla mnie rychly koniec...
W naszym związku jest różnica wieku, ona jest tą starszą, po studiach, pracująca. Wielokrotnie przy jakichś sprzeczkach byłem nazywany gówniarzem, dzieciakiem itd. I w sumie to jest pierwszy poważny związek - z obu stron.
Widziałem Twój wątek na temat związku bez seksu - podobna sprawa jest u mnie, tylko role są odwrócone. W pewnym momencie doszło do tego że usłyszałem że wszystkie aktywności seksualne to były jej ustępstwa względem mnie. Próbowałem pytać co jest nie tak, nawet nie byłem zły gdy po minucie bez ubrań patrzy na mnie jakbym robił jej krzywdę i się ubiera, złość przychodziła wtedy gdy po raz nie wiem który chcę się dowiedzieć o co chodzi że dzieje się coś takiego i nie otrzymuję konkretnej odpowiedzi, tylko muszę się domyślać albo zadowalać półsłówkami.
Ten wasz związek świadczy tylko o waszej niedojrzałości do życia razem jako para. Trudno w takim wypadku mówić, czy wina leży po stronie faceta, czy kobiety, ponieważ nie znam waszej historii od podstaw. W każdym razie dbałość o związek jest obowiązkiem dwojga partnerów i jeśli coś jest nie tak przez taki długi czas, to zawsze końcem końców winy można doszukać się u kobiety, jak i u mężczyzny - przynajmniej w niewielkim stopniu, choć najczęściej w dużym.
Różne mogą tu być możliwości. Może po prostu do siebie nie pasujecie i powinniście skończyć ten związek. W końcu dla Ciebie, jak i dla niej, może czekać gdzieś odpowiedniejsza druga połówka. Jednak to musisz rozważyć samemu, ponieważ nikt nie zna na tyle waszej sytuacji, aby móc doradzać coś takiego z wielką dokładnością. Możliwe, że stoi przed Tobą męska decyzja o ewentualnym skończeniu tego związku...
Jeśli zaś chciałbyś próbować to ratować, to na pewno musielibyście zmienić troszkę postrzeganie na temat bycia razem, bo na chwilę obecną bardzo odbiega to od normy. Nie chcę polecać jakichkolwiek terapii dla par, ponieważ jest to kosztowne, a poza tym sami jesteście w stanie odbudować ten związek lepiej niż z terapeutą - i naprawdę wiem co mówię. Musicie po prostu zainteresować się tematem. Możesz równie dobrze zacząć od siebie. Poczytaj sobie na temat budowania szczęśliwych związków pomiędzy kobietą i mężczyzną. Bardzo możliwe, że szybko uświadomisz sobie wiele błędów, które sam popełniłeś i popełniasz nadal - choć nie twierdzę, że Twoja dziewczyna jest tu bez winy.
W normalnym związku nie brakuje flirtu i uwodzenia w codziennych relacjach, jak i jest miejsce na całkowicie poważne rozmowy, oraz na lekkie drażnienie partnera, itp. Ale gdy kłótnie tu przeważają, to koniecznie trzeba próbować to zmienić. W waszym związku równowaga pomiędzy wieloma aspektami została zachwiana i koniecznością jest przywrócenie normalności.
Możesz jeszcze pomyśleć, że ona nigdy nie będzie próbowała się zmienić, że nie ma sensu z nią rozmawiać, itp. Ja proponuję, abyś zaczął całkowicie od siebie. Jeśli Twoje podejście się zmieni, to ona to zauważy i zmieni również swoje - bo jej wcześniejsze zachowania nie będą już miały sensu.
Spróbuj, bo to nic nie kosztuje, a zyskać możesz wiele...
Z mojej strony było kilka problemów. Pierwszym z nich był wspomniany wyżej brak seksu, wydaję mi się że w pewnym momencie w naszym związku to była jedyna rzecz której brakowało żebym mógł powiedzieć że tworzymy normalny, zdrowy związek. Jakiś czas temu odsunąłem ten problem na bok, zależało mi na naprawie relacji, można powiedzieć że zadowalałem się "na własną rękę".
Kolejnym problemem jest niska samoocena, zaniżona przez ponad dwutygodniową wojnę w której słyszałem m.in. powyżej cytowane "ustępstwa względem mnie", "żałuję że cię poznałam", "nie chcę cię znać", "to wszystko to było kłamstwo". Zawsze prowadziło to do mojego złego samopoczucia, uczucie niedocenienia mnie przerastało, czułem że przekreśla wszystko co próbowałem robić, całą moją pomoc, np. gdy razem jeździliśmy po mieście i oglądaliśmy pokoje do wynajęcia, a dzień później gdy znaleźliśmy fajne miejsce do życia i miała być podpisywana umowa słyszę ironiczne podziękowanie za pomoc i teksty jakbym ją co najmniej zostawił samą w pociągu kolei transsyberyjskiej - powód cytowałem wyżej, spóźnienie (na które mi w pewnym sensie pozwoliła - o to cała batalia). Zamiast usłyszeć że te kilka minut nic nie robi i po prostu cieszy się że jestem to wszystko wyglądałoby inaczej, chociaż wystarczyłoby mi gdyby nie było wojny o coś co kilka minut wcześniej było ok.
Ostatni problem powiązany z poprzednim to to gdy nie umiem jej nie odpowiedzieć, bo jej wiadomości bolą tak bardzo że albo muszę jej pokazać jak to mnie boli, albo się użalam i odpisuję. Z tym problemem też w jakimś stopniu sobie radzę, wyrzuciłem jej numer z telefonu (gorzej będzie z wyrzuceniem go z głowy), praktycznie cały czas siedzę cicho, skasowałem wszystkie wiadomości, ale co jakiś czas się do mnie odzywa i pisze rzeczy w stylu "chciałam być przy tobie ale mi nie dałeś". Często wylewałem w tych wiadomościach wszystko co mnie bolało, dlatego po wszystkim myślę tylko o tym co ja zrobiłem, przepraszam ją i wybaczam. Dawniej nasze kłótnie były związane tylko i wyłącznie z seksualnością, nie chciała mówić dlaczego to wygląda jakby w sekundę zmieniała zdanie i patrzyła na mnie jak na kogoś obcego i dlaczego zawsze miała jakieś wymówki, często problemem były współlokatorki pokój obok czego nie mogłem zrozumieć przez długi czas. W naszym związku były dwa tygodnie w których nie poruszałem w ogóle tego tematu, ustnie ani inaczej, zero. Czekaliśmy na długo planowany wyjazd, mieliśmy być sami, usłyszałem jednak że "mam się na nic nie napalać". No i dwa tygodnie bez kłótni trafił szlag.