Prinzessin_de napisał/a:A co ma wiara i zasady do spelnienia sexualnego?
Nic....z calym szacunkiem....
Oczywiście, że mogą mieć,
jak nie wprost, to okrężną drogą,
dam taki ekstremalny przykład, by odwieść tutaj niektórych od przesadnej generalizacji:
Katolik się nie rozwodzi, nigdy, nawet nie ma takiego słowa w jego słowniku, bo w końcu przysięgał, a związek jest przypieczętowany przed boską istotą.
Lecz co, gdy jedna strona [ niech będzie męska] się w ciągu małżeństwa po prostu zdemoralizuje? Już nie kocha, nie lubi, nie szanuje, może nawet schodzi na drogę przestępstwa, stosuje przemoc, a ciągnie do łoża, bo żona ma być zawsze do dyspozycji? Trudno wtedy o satysfakcję i spełnienie, nieprawdaż?
Jeżeli nie wypali sprytny numer, czyli popularne "unieważnienie małżeństwa" , to zasady nakazują męczyć się z takim osobnikiem do końca życia ! Na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie...
A może typek, z którego po paru latach zrobił się pospolity gangster, chlejus i jednocześnie fan dopalaczy pójdzie na terapię małżeńską? Może 
No chyba, że kobieta ma swoisty popęd do "bad boy'ów", ale takie ewenementy pomijamy.
Tak, jest jeszcze instytucja separacji w prawie kanonicznym, ale tutaj nie ma mowy o jakimkolwiek życiu intymnym z kimś innym, niż tym, z kim było przed ołtarzem kiedyś przyklepane, więc radości z seksualności już taka ortodoksyjna kobieta nie dozna, aż do ewentualnej śmierci współmałżonka, teraz żyjącego gdzieś tam daleko, mającego swoją ślubną w "głębokim poważaniu".
Albo mniej hardocorowa sytuacja, jakże często występująca:
jedna strona małżeństwa, nawet po latach wspólnego życia, wikła się w romans z kimś młodszym i bardziej atrakcyjnym, kompletnie tracąc zainteresowanie tym komu przysięgała m.in. wierność.
Druga strona, jeżeli trzyma się ściśle wytycznych kościoła, tym samym zrewanżować się nie może. Ma w samotności cierpieć, znosić poniżenie, odstawienie na boczny tor, gdy jeszcze niedawno wspaniała żona, czy równie wspaniały mąż wyprowadza się do mieszkania nowej oblubienicy.
Naturalnie strona porzucona ma teraz trwać w całkowitej abstynencji seksualnej, w oczywisty sposób wykluczającej spełnienie w tej materii. Aż do wcześniej wspomnianej śmierci drugiej połówki, bo nic innego nie stanowi resetu.